Z miłości do siebie

Rozmyślałam ostatnio o moim poprzednim poście na temat nieskutecznych strategii wobec ataku obżerania się. Pamiętasz, jak pisałam, że wiele z was wyzywa się od grubych, głupich świń i najgorszych kretynek, za to co robi? I że to jest nieskuteczne?

No właśnie. Ja sama tak robiłam przez lata i nic to nie pomogło. Obniżyło za to skutecznie moją samoocenę do zera i sprawiło, że czułam się jak niegodny zaufania śmieć. No bo jak to? To przecież JA, we własnej osobie, postanowiłam, że nigdy więcej już „tego” nie zrobię i to JA znowu lądują z głową w torbie słodyczy kupionej za moje ostatnie pieniądze?
Muszę być chyba nienormalna, no pojebana jakaś. Po prostu człowiek do odstrzału, niegodny powietrza, którym oddycha.

Tak jak pisałam, to totalnie błędne myślenie, bo zamiast odseparować nas od głosu nałogu, identyfikuje z nim jeszcze bardziej.

Ale jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy. Kiedy tak postępujemy, zaczynamy wyciągać, wydawałoby się zupełnie logiczny wniosek, że to co robimy jest formą autosabotażu. A może mamy w sobie jakiś gen autodestrukcji, który – całkiem możliwe – przechodzi z pokolenia na pokolenie (ojciec alkoholik, matka zakupoholiczka)? To przekonanie wzmacniane jest często – w dobrej wierze – na terapii.

Dziewczyny szukają przyczyn, dla których „boją się być szczęśliwe” i pracują nad poczuciem, że nie zasługują na nic dobrego. No bo chyba trzeba mieć bardzo niskie poczucie własnej wartości i nienawidzić siebie jak psa (matko, dlaczego się tak mówi?), by tak strasznie sabotować wszystkie swoje próby osiągnięcia czegokolwiek? Tak może robić tylko człowiek, który jest głęboko przekonany o tym, że jest zły, prawda?
Nic bardziej mylnego.

Ja uważam, że jest dokładnie odwrotnie. (Uwaga, uwaga, kontrowersyjna Gruszczyńska powraca!)
Żremy na potęgę z troski i miłości do siebie.
Jeżeli spadłaś z krzesła na te bezeceństwa, to wróć na nie i doczytaj do końca.

Bo popatrz, naszym naturalnym stanem jest spokój ducha. W nim rodzimy się i trwamy przez kilka pierwszych lat naszego życia. Obserwowałaś kiedyś małe dzieci? One nie mają neuroz i problemów. Małe dzieci czasami płaczą, ale to zawsze spowodowane jest jakimś realnym dyskomfortem. Kiedy zostanie on zniwelowany, bobas wraca do radosnego trwania w wiecznym tu i teraz.
Noworodki nie martwią się o to, czy znowu dostaną cycka i czy może to był ostatni raz i co teraz? Pełzające szkraby odważnie próbują stawać na nóżki bez rozkminiania, co ciocia Krysia o nich pomyśli, jeżeli upadną.

Ten spokój kończy się wraz z pojawieniem się pojęcia „ja” i „moje”. Jednostka odłącza się od strumienia życia i pogrąża się – już do końca swoich dni – w strumieniu osobistego myślenia, które odbiera jako rzeczywistość. No chyba, że wkręci się w medytację; wtedy będzie doświadczać krótkich (i dłuższych) okresów, w których myślenie ustaje. Albo dozna oświecenia i wymiksuje się z tego zupełnie, ale to nie temat na tego bloga.

W każdym razie nasz początkowy spokój zostaje zastąpiony przez myślenie. Im więcej go mamy, tym bardziej niespokojne jesteśmy. Wiemy to instynktownie, bo mówimy na przykład „nie mogę zebrać myśli” lub „mam sto myśli na minutę”. Wtedy czujemy się zdenerwowane, zestresowane lub wręcz wypalone. Jednak kiedy oderwiemy się od tego mielenia i postanowimy na przykład „przewietrzyć głowę” na spacerze, myślenie traci na swojej intensywności i spokój ducha naturalnie do nas powraca.
Bo spokój ducha jest naszą naturą, naszym centrum. Nasz umysł zawsze będzie do niego grawitował.

Tak na marginesie; kiedy człowiek nie jest w stanie do niego wrócić, nazywa się to depresja. Niemniej jednak spokój – jak niebo – zawsze w nas jest, mimo że czasem przykrywają go ciężkie chmury powykrzywianego myślenia.

No i teraz pomyśl, jak się czujesz, kiedy napada Cię ta straszna, przemożna chęć, aby się obeżreć – teraz, zaraz, natychmiast? To chyba jest jasne, co? Czujesz się koszmarnie; wali Ci serce, pocą Ci się dłonie, zasycha w gardle i doświadczasz ekstremalnego dyskomfortu. Nie jesteś w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o nażarciu się. I to nie dlatego, że to takie pyszne i super jest zjeść dwa kilo słodyczy, ale po to, aby spuścić to koszmarne napięcie. Inaczej MYŚLISZ (to słowo kluczowe, bo nic podobnego się nie stanie), że eksplodujesz lub umrzesz. Jak w transie lecisz więc do sklepu, po jedyną znaną Ci ulgę.

W tym stanie zrobisz wszystko, by ten głos się zamknął. A skoro myślisz, że Twoją jedyną opcją, by tak się stało, jest zażarcie, to właśnie z tej opcji skorzystasz. No bo jaka jest inna alternatywa? Cierpieć.
A Ty nie chcesz cierpieć, ty chcesz wrócić do stanu spokoju! Twoja intuicja zna i podsuwa Ci tylko takie rozwiązanie; poddać się tej kompulsji. Ty robisz to, co ma dla  Ciebie sens na ten moment i nie wiesz, że można inaczej; że nie trzeba słuchać tego głosu. Można go zbyć, a on zamilknie.

No a przepraszam, jeżeli chcesz komuś ulżyć w cierpieniu to znaczy, że go nienawidzisz? Czy to jest objaw sabotażu?
Jeżeli cierpiałoby Twoje dziecko, też zrobiłabyś wszystko, by ulżyć, prawda? A jeżeli nie wiedziałabyś jak, całkiem możliwe, że zrobiłabyś to w szkodliwy sposób!
Do głowy przychodzi mi Rozalia z „Antka”, którą to włożyli do pieca na trzy zdrowaśki. Pamiętasz tę scenę? Mi się śniła długo po nocach.
To wszystko było w dobrej wierze, to po to, by wyleczyć ją z gorączki, a nie po to by ją zabić. No ale wyszło jak wyszło.

Tak samo właśnie jest z nami, kiedy się obżeramy. Nasza próba ulżenia sobie doprowadza do katastrofy, ale to nie znaczy, że podejmujemy ją z zamiarem zniszczenia siebie. Nie, my chcemy uratować siebie od bólu, bo siebie KOCHAMY.

Widzisz to? Czy to zmienia teraz Twoją perspektywę? Otwiera oczy?

Naprawdę możesz przestać już obwiniać się za to, że sama siebie niszczysz, że siebie nie kochasz, że jesteś nienormalna.
Jesteś jak najbardziej normalna i robisz dla siebie bardzo naturalną, ludzką rzecz; przynosisz sobie ulgę w cierpieniu. Tylko niestety ma ona tragiczne skutki, bo nie dość, że krzywdzisz swoje ciało, to także kolejny raz uczysz swój mózg, że ma wysyłać jeszcze więcej ponagleń do objadania się.

Jeżeli chcesz nauczyć się innego radzenia sobie z tym głosem nałogu, poczytaj moje posty o gadzim mózgu (oraz wyszczególnione pod spodem książki, z których korzystałam, pisząc je), lub przejdź do mnie na mentoring, gdzie nauczę Cię jak to robić krok po kroku.

*

A Ty co sądzisz o takim ujęciu sprawy? Mi pozwoliło ono zupełnie inaczej spojrzeć na swoją przeszłość. Do tej pory widziałam się jak wstrętną, egoistyczną i uzależnioną kłamczuchę, teraz zaś patrzę na tę młodszą wersję siebie z ogromnym współczuciem i miłością. Widzę, że próbowałam ratować się przed cierpieniem jak tylko mogłam. Widzę, że zawsze jednak siebie kochałam. I czuję spokój.

Published On: 11 października, 2019Kategorie: Bulimia i kompulsyTagi: , ,
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

8 komentarzy

  1. Avatar
    Moni 11 października, 2019 at 3:00 pm - Odpowiedz

    Tylko, że to totalnie błędne koło. Z miłości? Czujemy się dobrze tylko w chwili napadu, tuż po nim wzrasta nienawiść i niechęć do samej siebie..

    • Avatar
      Wilczo Glodna 11 października, 2019 at 4:42 pm - Odpowiedz

      Tak, oczywiście. To jest właśnie opis błędnego koła. Ja nie powiedziałam, że to co robimy jest dobre przecież.

  2. Avatar
    Agata 11 października, 2019 at 9:54 pm - Odpowiedz

    Osobiście uważam, że jest to genialne w swojej prostocie. Przecież tak działają wszystkie uzależnienia. Ja latami się cięłam bo wydawało mi się, że nie zniosę bólu psychicznego bo fizyczny był meeeh jakoś znośny. Później przyszło żarcie… I związany z nim jak i bez niego dyskomfort, aby na chwilę poczuć się spokojnym. Działało na krótką metę ale działało i to prowadziło do tak częstych napadów. Ania ukłon do pasa!

  3. Avatar
    Joanna 11 października, 2019 at 10:05 pm - Odpowiedz

    Przyjrzeć się temu bliżej to rzeczywiście jest w tym prawda. Moje doświadczenie jest podobne. Na początku ed to był sposób aby odreagować, oderwac się od rzeczywistości czyli ochronić siebie. Niestety później przerodziło się to w autodestrukcję. Rzygalam lub nie jadłam z nienawiści do siebie …aż do stanu aby zniknąć. W klinice doszłam do tego że krzywdząc siebie chciałam też skrzywdzić rodziców aby doznali bólu w odwecie bo uważałam że oni mnie skrzywdzili w dzieciństwie. Wstyd mi że tak było ale taka jest prawda. Generalnie uważam że zaburzenia odżywiania mają związek z naszym dzieciństwem i innymi doświadczeniami i warto pracować na poziomie psychologicznym i oczywiście uczyć się normalnie jeść.

  4. Avatar
    asia 14 października, 2019 at 2:08 am - Odpowiedz

    każdy nowy post jest coraz lepszy, a ten jest naprawdę genialny. <3
    a może niedługo jakieś wpisy o medytacji w takim razie? :D

  5. Avatar
    Sylwia 16 października, 2019 at 10:08 am - Odpowiedz

    Aniu, post jak najbardziej trafiony :) A czy słyszałaś o nurcie w psychoterapii, który nazywa się internal family system (IFS)? Mówi on właśnie o tym, że składamy się z różnych subosobowości i każda z nich chce dla nas dobrze, ale nie znając lepszej drogi czasami podejmują się destrukcyjnych rozwiązań, jak np. właśnie uzależnień. Cała filozofia sprowadza się do tego, że podłoże tych wszystkich zachowań jest pozytywne i nasza psychika próbuje nam ulżyć w cierpieniu i ratować nas. W Polsce Michał Pasterski zajmuje się promowaniem tej formy terapii, może cię to zainteresuje- bardzo polecam jego bloga :) https://michalpasterski.pl/terapia/ Buziaki i dziękuję, że jesteś <3

    • Avatar
      Wilczo Glodna 16 października, 2019 at 4:03 pm - Odpowiedz

      super! Obczaję! Uwielbiam nowinki :)

  6. Avatar
    Moon 30 grudnia, 2020 at 3:20 am - Odpowiedz

    Ciekawy post. Jednak w moim przypadku uważam, że do miłości do siebie to bardzo dużo mi brakowało. Na pewno chciałam sobie dać ulgę w cierpieniu, ale to jeszcze nie oznacza miłości do siebie. Jednak z pewnością jest to forma radzenia sobie z życiem, chęć ulżenia, chęć pomocy aczkolwiek destrukcyjna. Ale za post dziękuję, otworzył mi on oczy na pewien aspekt, skłonił do przemyśleń. I odkąd czytam Twojego bloga naprawdę przestałam się objadać… Po prostu ❤️ (od kilku tygodni tylko 1 napad i to malutki). A w święta jadłam bez żadnych wyrzutów wszystko na co miałam ochotę, a po świętach po prostu zaczęłam jeść normalnie :D