Jestem taka piękna!
Kilka tygodni temu, moja dawna podopieczna napisała do mnie cała rozentuzjazmowana, że powinnam natychmiast wybrać się na film „Jestem taka piękna”.
Kasia zachwalała i zachwalała a jej wywodom nie było końca; że super, że śmieszny, że daje do myślenia, że każda Wilczyca powinna go zobaczyć, że mam natychmiast iść do kina i usiąść najlepiej w pierwszym rzędzie.
O rany – myślę sobie – ale ja nie lubię filmów. Może nawet nie to że nie lubię, ale męczą mnie one strasznie i stresują. Za bardzo wczuwam się w sytuację postaci z ekranu i głupio przeżywam ich rozterki. Potrafię nawet przestać oglądać po pierwszej ćwiartce, kiedy bohaterowie są jeszcze szczęśliwi i żadna tragedia ich nie spotkała. Na serio.
Niedawno nawet próbowałam przypomnieć sobie, z pomocą Toona, jaki ostatni film obejrzałam w całości i wyszło że chyba jakiś w zeszłym roku.
Dużo kosztowało mnie więc by się przemóc, ale skoro tak namawiają, to dam temu szansę
Wybrałam się do kina sama, w obawie, że będę komuś narzekać nad uchem. Nastawiłam się na lekką komedię, z przesłaniem typu „nie ma co się przejmować wyglądem” i „bądź sobą”. Tiaaa.
No i powiem Ci, że bardzo się zdziwiłam. Film jest naprawdę super!
Tak, jest to lekka (bardzo zabawna swoją drogą) komedia z przesłaniem, ale to przesłanie w stu procentach dla nas, Wilczków.
*
W skrócie; główna bohaterka Renee jest… brzydka. A przynajmniej tak się czuje – zbędne kilogramy, nalana buźka, ogólna niezdarność. Do tego brak faceta i marna praca na najniższych (dosłownie i w przenośni) szczeblach firmy kosmetycznej.
Dziewczyna marzy tylko o dwóch rzeczach; zostać recepcjonistką w głównej siedzibie owej korporacji, oraz o tym… by być piękna.
Któregoś dnia sen się spełnia. Renee mocno uderza się w głowę i cudownie zostaje zamieniona w super laskę. Szkopuł w tym, że… nic się nie zmienia, przynajmniej fizycznie. Jej wygląd i gabaryty pozostają takie same, z tym że ich właścicielka postrzega się zupełnie inaczej. Widzi w lustrze piękną dziewczynę i czuje że może wszystko.
Reszty możesz się domyślić. Nasza bohaterka zdobywa świat; praca, fajny facet, uwielbienie szefowej.
Nie będę opowiadać co było dalej, bo nie chce psuć Ci przyjemności z oglądania, ale dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy.
*
Ekscytuję się tym filmem, bo to jest po prostu esencja naszego problemu uchwycona w filmowym zwierciadle. Co do joty.
Bo dlaczego niby czytamy tego bloga? Ponieważ od lat nie możemy wygrać walki z samą sobą. A dlaczego ją podjęłyśmy? Bo nie widziałyśmy i dalej nie widzimy, że jesteśmy piękne.
A jesteśmy, wiesz? Ty jesteś.
Mówię to z pełną odpowiedzialnością, na świeżo po spotkaniach autorskich, gdzie poznałam, uściskałam i wysłuchałam kilkadziesiąt moich czytelniczek.
Przysięgam, że na sali nie było ani jednej brzydkiej dziewczyny. Wszystkie piękne, zadbane, NORMALNE.
Za każdym razem gdy podchodziła do mnie kolejna osoba po zdjęcie, autograf i chwilę rozmowy, byłam w szoku: „Ty się odchudzasz? Ty??? Ty jesteś brzydka? Gruba? No błagam!!!”
Ani razu nie pomyślałam inaczej!
Armia kobiet ślepa na to jak wygląda naprawdę, zagubiona, zagłodzona, zmęczona życiem – widok łamiący serce.
I przypomniałam sobie, że ja także widziałam to samo w lustrze przez całe życie. Dokładnie to samo. Mój lekko odstający brzuszek urastał do rozmiarów bebzona widocznego z kosmosu. Fałdki tłuszczu pod pachami rozciągały się jak uszy słonia, proporcjonalna (teraz w końcu to widzę) pupa, nadymała się jak piłka, cellulit osiągał rozmiary księżycowych kraterów. A ja gapiłam się w to i gapiłam i gapiłam. A potem szłam rzygać.
Co za kontrast z tym co czuję teraz! Bo teraz jestem taka piękna! Ktoś zdjął ze mnie w końcu zły czar. A tym kimś byłam ja sama.
W moim wyglądzie niewiele się zmieniło. Może ważę odrobinę mniej, ale dalej mam odstający brzuszek, fałdki, cellulit i Bóg wie co jeszcze. Jednak to nie wyskakuje na pierwszy plan… mojego życia. Zrozumiałam także, że nikt tego nigdy nie widział, oprócz mnie samej.
Wiesz co za to było widać? Moje przekonanie, że jestem nieatrakcyjna.
Więc tak jak filmowa bohaterka, i jak Ty sama, zachowywałam się zgodnie z tym przekonaniem. Nie odsłaniałam się, nie cieszyłam ciałem, życiem. Wiele szans mnie ominęło, wiele znajomości, przygód.
Siedziałam schowana przed światem w lodówce, bo byłam GRUUUBA; roztrząsałam to i próbowałam zmienić dietami.
A to wszystko było w głowie. Wystarczyło się w nią mocno walnąć i już.
Zrozumiałam, że piękno to stan umysłu, a nie kilogramy.
Teraz, kiedy w końcu czuję się piękna, zdobywam świat, chociaż tak jak mówię, praktycznie nic się nie zmieniło. Zmieniło się tylko i wyłącznie moje podejście.
Zachęcam Cię więc do spojrzenia na siebie łaskawiej. Naprawdę niczego Ci nie brakuje. Wyglądasz jak każda z nas. Powiem więcej; wyglądasz jak gwiazda filmowa, która też jest po prostu zwykłą kobietą, tylko że umalowaną i „zrobioną” (no i często wyfotoszopowaną)
A jeżeli zaś faktycznie masz nadwagę, to… zacznij jeść tak jak uczę na blogu czy w książkach – czyli normalnie, bez diet, według zapotrzebowania (nie poniżej i nie ponad nie) – a twoja prawdziwa, szczupła ja wyjdzie w końcu na światło dzienne.
*
Wracając do filmu, oprócz tego że jest naprawdę zabawny i wzruszający, to w swojej nieprawdziwości – bardzo prawdziwy.
Na zawsze zapamiętam scenę kiedy bohaterka przegląda się w lustrze i widzi swoje niedoskonałe ciało. Jej wzrok mówi wszystko. Przysięgam, że poleciały mi łzy, bo wiem ile razy ja tak na siebie patrzyłam – z mieszanką rozpaczy, odrazy, zawodu, bólu…
Teraz na to samo ciało patrzę z miłością.
A więc jeszcze raz polecam. I film i miłość do siebie.
Bo naprawdę jesteś TAKA piękna.
A może byłaś już w kinie? Co o nim sądzisz?
Też miałam podobne refleksje po obejrzeniu filmu! I chciałam ją pokazać całemu światu, polecać, rekomendować, pchać do tych naszych popsutych zwątpieniem w swoją wartość głów. No a poza ważnym przesłaniem, komedia mega zabawna. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się śmiać na głos oglądając film, a tym razem nie umiałam się powstrzymywać. Łezki poleciały, te z ubawienia i te ze wzruszenia. Chdownie że piszesz o tym filmie, bo nasze środowisko wlasnie koniecznie musi go zobaczyć!
Aniu,
popłakałam się, czytając ten wpis. Bardzo mnie wzrusza Twoja wrażliwość. Masz naprawdę trafne spostrzeżenia.
Przyznam się, że też byłam na spotkaniu autorskim i też nie mogłam uwierzyć – te wszystkie dziewczyny mają ten sam problem, co ja? Łącznie z Tobą Aniu, wszystkie wydawały mi się takie piękne, mądre i ogarnięte życiowo. Jak to możliwe, że tego nie widzą? Chciałabym wam powiedzieć dziewczyny, że to spotkanie w Miejscu Chwila naprawdę wiele wniosło do mojego życia. Dziękuję wam wszystkim, za waszą obecność, wypowiedzi i to, że pokazałyście mi, że nie jestem sama. Pomogłyście mi spojrzeć na mój problem z zupełnie innej perspektywy. Cieszę się, że mogłam was poznać :) Absolutnie się zgadzam z tym, że wszystkie jesteście TAKIE piękne!
Przyznam ,że nie lubię czytać recenzji o filmie,bo wtedy już nie widzę sensu iść do kina:) Ale na ten film planowałam iść od chwili kiedy gdzieś w gazecie zobaczyłam reklamę i obiecałam sobie,że pójdę.Intuicyjnie czułam,że da mi do myślenia.
Fajnie,że to wszystko zmierza w dobrym kierunku,w kierunku akceptowania siebie,normalności…Właśnie to jest piękne:) I piękne jest to,że mamy tu (dzięki Ani) siebie:***
byłam, widziałam, ryczałam – z rozbawienia i z tego,że to w sumie o mnie..niesamowite jak zmiana myślenia wywraca życie.. bardzo mi się też podobało, że kiedy już była „piękna” robiła swoje- ludzie się gapili ,dziwili, śmiali, a ona … i tak robiła swoje :)
No właśnie u mnie jest ten problem że patrzę w lustro albo w swoje zdjęcia i nie wiem czy to co widzą moje oczy to jest prawdziwe czy to wymysł mojej chorej głowy- bo widzę osobę pełniejszą, pulchniejszą od innych… A przecież jem zdrowiej od tych wszystkich chudzielców… No serio ludzie dookoła tylko ciastka, lody, chipsy, pszenne buły i schabowe A ja naprawdę wybieram te odżywcze produkty A patrząc na swoją sylwetkę to widzę trochę za dużo…
O właśnie, ja też mam te same rozterki. Otóż mam koleżanki bez nadwagi, normalne, które jedzą regularnie na śniadanie kajzery z masłem, jagodzianki, panierowane mieso. Oprócz tego powiedzmy, że w miarę zdrowe rzeczy.
Dlaczego inni ludzie wcale nie jedzą bardzo zdrowo i nieprzetworzonych produktów a utrzymują wagę w normie?
Właśnie DLATEGO!
a ja trochę z innej beczki mam pytanie do dziewczyn albo do Ciebie Aniu prośba o post na ten temat:macie tak,że jak się nie objadacie jesteście spięte,poważne i podenerwowane? nie mówię,że cały czas ale ja tak mam jak się nie objadam a luz się wkrada dopiero jak zajem…strasznie mnie to męczy i nie umiem sobie tego przegadać.
Ja odczułam pierwszy raz od bardzo dawna luz na wakacjach. Od miesiąca jem normalnie tak jak Ania zaleca. Zawsze na wyjazdy brałam słodycze na czarną godzinę i ukrywałam przed moim chlopakiem. Jadłam gdy on był pod prysznicem. Ponadto mielismy umowe ze jem jednego loda dziennie (on wiedzial że się odchudzam i mam nadwagę), wiec caly mój dzień to było „kiedy zjeść loda, teraz czy później? Jak zjem teraz to już później nie będzie” itp. Ergo, cały wyjazd byłam wkurzona, podenerwowana i spieta. I myślałam tylko o jedzeniu. To były jedyne chwile przyjemności.
Powiem Ci, że nigdy nie czułam takiego luzu jak teraz. Luz od myslenia o żarciu. Luz od tego napięcia! Przez tydzień ani razu nie chciało mi się zjeść tego „zafajdanego” loda. Nawet zapomniałam o spakowaniu słodyczy! Czuję się tak cudownie wolna. Jeszcze niedawno tylko objedzenie się dawało mi chwilową ulgę.
Ania ma rację, trzeba zrobić miesiąc próby. Choć efekty są już po 1 dniu.
Filmu nie widziałam i na pewno nie obejrzę. Nie znoszę komedii, a już na pewno nie takich. Natomiast nie zgodzę się z faktem, że naturalne jedzenie zawsze działa. Na zdrowym żarciu mam taki sam efekt jak na syfie.
Też tak miałam, do czasu gdy nie okazało się, że moje żarcie jest owszem zdrowe, ale jem za mało i wykluczam całkowicie pewne makroskładniki.
Ja nie wykluczam niczego. Nie ograniczam, nie liczę. Nie jem tylko produktów na które mam nietolerancję pokarmową. I tyle. Od 11 lat jestem zdrowa. Tylko tak jak wyszłam z bulimii, to przytyłam mocno i nie chce zejść.
Ze scenariusza wynika, że żeby dorodna dziewczyna poczuła się atrakcyjnie, musi się mocno walnąć w głowę a potem potrząsać tym i owym, wciskać w mini i uprawiać końskie zaloty. Czy to na pewno film o tym, jak pokochać siebie?
Wszystko można przedstawić w takim świetle, że będzie żenujące. Tak, to na pewno film o tym by kochać siebie.
Szkoda tylko, że coś musiało ją trzasnąć w tę łepetynę. Jakby sama nie mogła dojrzeć tylko żyć w iluzji. W sumie gdyby nie ona, nic by ta kobita w swoim życiu nie zmieniła. Wolałabym film o rzeczywistym rozwoju a nie takie ceregiele bez polotu – dlatego nie ma go w moim kinowym repertuarze:D
Słońce, to tylko komedia, konwencja. Zapewne jest jakiś dramat obyczajowy, gdzie pokazują głęboką wewnętrzną przemianę bohaterki.
Obejrzałam.
Nic specjalnego, momentami zachowanie glownej bohaterki jest tak zenujace, że nie dalo sie patrzec.
Ciesze sie,ze mam dobre geny, dlugie nogi, ladna buzie i dość oleju w glowie, żeby nie postrzegac siebie tylko przez pryzmat wygladu. Natomiast jesli mialabym nadwage ten fim zmotywowalby mnie do zrzucenia jej