Samokontrola umysłu metodą magiczną

Trwają wakacje, a to dobry czas na opowiadanie ciekawych historii. W końcu ileż można czytać o nawyku, gadzim mózgu i problemach z jedzeniem, co?

Ostatnio pisałam o mojej osobistej drodze do zrozumienia swojego nawyku obżerania się; o mojej drodze wglądów. W związku z tym zaczęłam sobie przypominać całe moje życie (a pamiętam je doskonale i ze szczegółami) i znalazłam w nim jeszcze jedno istotne wydarzenie.
Pozwól, że Ci o nim opowiem.

Maj 1996, Słupsk

Jedziemy z mamą autobusem, na szkolenie zatytułowane „Samokontrola umysłu metodą Silvy”. Jestem niesamowicie podekscytowana. Nie mam w prawdzie bladego pojęcia, co to niby znaczy, ale brzmi świetnie – jak jakaś nieodkryta tajemnica. Do tego czuję się niezwykle wyjątkowa, bo szkolenie skierowane jest tylko dla dorosłych, ale mama uparła się, że mnie zabierze. Pamiętam nawet jak dzwoniła do prowadzącej i przekonywała, że mała Ania jest na tyle dojrzała, że nie będzie się nudzić. Mamo, dzięki Ci, bo to chyba sama ręka Boża zaprowadziła Cię na ten event.

Na wejściu dostajemy plakietki z naszym imieniem (wow, ale fajnie) i zajmujemy miejsca w środkowym rzędzie. Już za chwilę rozpoczną się najbardziej fascynujące dwa dni mojego młodziutkiego życia, bo właśnie tam po raz pierwszy dowiem się o wpływie naszego myślenia na naszą rzeczywistość. Na przykład jak myślisz pozytywnie, to zauważasz wokół siebie więcej pozytywów, a to przyciąga więcej pozytywnych zdarzeń i to sprawia, że myślisz bardziej pozytywnie. Jak zaś myślisz negatywnie, to dzieje się tak samo, tylko że… w drugą stronę. To takie zamknięte koło i tu i tu. Trzeba więc uważać w którym kole się człowiek znajduje.

Odkrywam także, że jest coś takiego jak podświadomość i że to ona w dużej mierze rządzi naszym życiem. Można jednak odzyskać nad nią kontrolę i na przykład nauczyć się z nią kontaktować. Jeżeli potrafisz to zrobić, zawsze możesz poprosić ją o radę.
Dla mnie to wspaniała wiadomość. Zaczynam po raz pierwszy pojmować, że wcale nie trzeba daleko szukać, bo wszystkie odpowiedzi są w nas. Odnajdziemy je w ciszy naszego wnętrza, tuż pod powierzchnią kłębiących się myśli. Wystarczy tylko zaufać intuicji i pamiętać, że jesteśmy czymś więcej niż sumą swoich strachów i preferencji. To właśnie wtedy, w wieku 12 lat, złapałam przebłysk prawdy, o której po ćwierćwieczu piszę na tym blogu.

Uczę się też, że odpowiednim myśleniem można odgrodzić się od negatywnych wpływów innych, wyleczyć z chorób lub nałogów (czego dokonałam w moim późniejszym życiu), czy nawet nastawić sobie budzik w głowie. Tak, budzik – w głowie. To naprawdę działa. Zawsze jak muszę wstać bardzo wcześnie, mówię sobie „Jak nie usłyszysz alarmu (co mi się zdarza), to obudzisz się sama z siebie o godzinie X”. I faktycznie nigdy jeszcze nie zaspałam.

Ale to nie wszystko; całość idzie jeszcze dalej, poza granice jakiejkolwiek logiki. Mamy na przykład takie ćwiczenie w parach: Osoba A musi pomyśleć o kimś znajomym, którego nie ma na tym szkoleniu, a nad którym będziemy „pracować”. Osoba B wprowadza się w stan autohipnozy (stan alfa, na którym opiera się cała metoda Silvy), a wtedy osoba A podaje jej dane tego znajomego; imię, wiek i miejsce, w którym przebywa. Wtedy osoba B opowiada co widzi.

Na wstępie powiedziano nam, by mówić to, co pierwsze przychodzi do głowy i niczego nie cenzurować.
Od „pana” z którym jestem w parze, dostaję dane jakiejś młodej dziewczyny i zaczynam nawijać. Opowiadam, że jest w konflikcie z rodzicami, o tym, że chce się wyprowadzić z domu i ma kryzys wiary (!). Do tego męczą ją chore migdałki lub gardło (widzę je na niebiesko). Aha, i jest blondynką. Mój towarzysz jest absolutnie zszokowany, bo to jego dziewczyna i wszystko się zgadza.

Tak to się toczy przez dwa dni, a ja wspaniale się bawię. Czuję się tak jakby ktoś dał mi jakąś magiczną skrzynkę pełną niesamowitych możliwości. Ta skrzynka to mój własny umysł, a ja dzięki niemu mogę sobie „wyczarowywać” różne rzeczy. Dopiero dużo później zaczynam w pełni doceniać jakim darem było dla mnie to szkolenie, a zwłaszcza to, że przyszłam na nie w tak młodym wieku. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że „to zbyt piękne, aby było prawdziwe” lub „no to teraz czas na powrót do szarej rzeczywistości”. Tak ktoś powiedział do nas po zakończeniu szkolenia. Chyba nie uważał na wykładach.

Ja to wszystko wzięłam zupełnie dosłownie – tak jak na przykład informację ze szkolnej lekcji – i od razu zaczęłam żyć według tych wskazówek. No bo skoro można zapytać swojej intuicji o cokolwiek i otrzymać odpowiedź, to głupio nie skorzystać, co?
A tak swoją drogą, szkoda że nie uczą tego w szkołach. Z chęcią oddałabym całą moją wiedzę na temat pantofelka i upraw w Ameryce Południowej za kilka takich rewelacji.

Myślę jednak, że najważniejsze co z tego wszystkiego wyniosłam, to przeświadczenie, że to my odgrywamy główną rolę w swoim życiu, a nie okoliczności, które nam się przytrafiają. Nawet w „najgorszych” warunkach, takich jak strata czy choroba, my zawsze mamy 100% kontroli nad tym, jak na to zareagujemy.

Pamiętam jeszcze jedną ważną scenę i na niej zakończę moją opowieść. Podczas szkolenia prowadząca przytoczyła historię onkologa, który także rozumiał siłę tego podejścia i zawsze mówił swoim pacjentom na przykład „ma pan 50% szansy na wyleczenie, to dobra wiadomość”, a nie: „ma pan 50% szans na to, że umrze, to zła wiadomość” i tego typu rzeczy. Ten onkolog, porównaniu ze swoimi kolegami po fachu, miał super wyniki wyleczalności. W szpitalu, w którym pracował, dostrzeżono ten fenomen i zaczęto go analizować. Okazało się, że pacjenci lepiej reagują na terapię, jeżeli są nastawieni do niej pozytywnie. Wtedy system odpornościowy mobilizuje się, a organizm walczy. W dzisiejszych czasach jest to już doskonale udokumentowane, ale mam wrażenie, że nie za bardzo praktykowane.

Kiedy wracałyśmy z mamą autobusem do domu, zakomunikowałam jej, że jednak sorry, ale nie zostanę stomatologiem jak ona, ale takim właśnie onkologiem. Też chcę uświadamiać ludziom ich własny leczniczy potencjał. A co, jak jednak pacjenci czasem będą umierać? – zapytała mama. No trudno – odpowiedziałam – ale większość moich, będzie żyć.

Myślę, że to co powiedziałam, nie było przypadkowe. Wierzę, że każdy ma jakąś rolę do odegrania w tym życiu, a ja powoli przygotowywałam się do swojej.
W prawdzie nie jestem żadnym onkologiem, ale zostałam kimś takim JAK ten onkolog.
„Leczę” ludzi z raka duszy, z nałogu jakimi są zaburzenia odżywiania, a robię to wyłącznie za pomocą słowa. I to też jest pokłosiem tamtego dawno minionego weekendu.

Published On: 24 lipca, 2020Kategorie: Media
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

2 komentarze

  1. Agata 25 lipca, 2020 at 8:53 am - Odpowiedz

    Wyleczyłaś mnie z raka duszy…. I ten spokój, harmonia i ciepło w sercu trwa dwa lata!!!!!

    • Agnieszka 31 lipca, 2020 at 1:09 pm - Odpowiedz

      Dokładnie tak samo, dwa lata bez raka duszy !!