Wilki
Przeczytaj niesamowitą historię pary, która po dwudziestu latach zmagań, wyszła z bulimii.
Ten list dostałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz ochłonęłam z emocji na tyle, by móc go wam przedstawić.
Ona
Przyjechałam do Londynu w 1993 roku mając 16 lat. Zmusiło mnie do tego życie, które kolorowe nie było. Ojczym choleryk i świr… uciekłam z domu do lepszego świata, chociaż możesz sobie wyobrazić jak to było na emigracji w tamtych latach.
Ale ja nie o tym, miałam mówić o Wilku.
Wszystko zaczęło się u mnie jak miałam 19-20 lat. Typowa bulimia: odchudzanie, potem żarcie, potem zwracanie. Na początku ataki były 1-2 razy w tygodniu, później się rozkręciło; w ostatnim czasie do 20 razy dziennie.
Mając 30 lat, poznałam mojego męża, który również przyjechał do Londynu w 1993 roku. Miał wtedy jeszcze żonę. U niego „choroba” zaczęła się około 1997. On miał jednak cała paletę problemów: anoreksja bulimia i tak na zmianę. Jego żona również miała, (czy jeszcze ma, tego nie wiemy) bulimię i żeby było ciekawiej schizofrenię. Jak teraz o tym pisze to aż mi się włosy jeżą; można by niezły film nakręcić.
Jak poznałam męża? W pracy. Od słowa do słowa umówiliśmy się na randkę i tak już zostało.
Pojechaliśmy na pierwsze wakacje razem i wtedy dowiedzieliśmy się o sobie wszystkiego; także o naszym uzależnieniu od jedzenia. To był rok 2008. Zaczęliśmy wspólnie szukać wyjścia z tego obłędu; znasz to – lekarze, psycholodzy, hipnoza… nic a nic nie dawało rezultatu. Musieliśmy jeszcze uważać, by nikt się o tym nie dowiedział. Mieszkaliśmy wtedy z jego dziećmi.
Ataki nazywaliśmy imprezą. Każda impreza musiała odbyć się bezszelestnie; uwierz to wyższa szkoła jazdy. Robiliśmy to razem, sprzątaliśmy i udawaliśmy ze wszystko jest Ok.
W 2010 wzięliśmy ślub. Nasze życie się toczyło dalej praca dom dzieci i imprezy No i do tego alkohol. Aniu, przysięgam nie wiem jak my to wytrzymywaliśmy psychicznie i fizycznie. Muszę jeszcze dodać, że przez całe te lata używałam środków przeczyszczających, aż do momentu kiedy zaszłam w ciążę. Myśleliśmy że coś się wtedy zmieni, ale tak się nie stało. Po urodzeniu wspaniałej córeczki nie wymiotowałam przez miesiąc. No a potem znowu się zaczęło. Jak przestałam karmić to oczywiście doszło i picie. I tak ciągnęliśmy to dalej.
Ostatnie 2-3 lata to już była masakra. Zaczęliśmy gotować na nasze imprezy gary jak dla wojska, piliśmy po 6-8 piw dziennie. Siadaliśmy najpierw do imprezy, a później szliśmy się wykończyć (wymiotować), sprzątaliśmy i piliśmy. Tak dzień w dzień.
Co czuliśmy? Obrzydzenie.
Ile wylaliśmy łez i straciliśmy czasu… No ale wydawało nam się ze nie umiemy inaczej. Zabawa trwała więc w najlepsze, aż do momentu kiedy poznaliśmy Ciebie. Aniu twoja książka i kurs jest kluczem, dla takich ludzi jak my.
Mieliśmy zaplanowany urlop all inclusive. Tak zresztą jak wszystkie, bo przecież zawsze trzeba się najeść i napić. Jednak ten urlop był inny. Miałam już klucz… I tak 22.08.2017 użyliśmy go razem. Przestaliśmy wymiotować i pić.
Myślę, że ludzie musza się bardzo mocno kochać, by coś takiego razem przetrwać. Myślę też, że jest może jeszcze trudniej z tego wyjść w dwójkę – człowiek się jakoś nakręca: Ok jak ty pijesz, to ja zrobię imprezę, jak ty robisz imprezę to ja dołączę – wiesz co mam na myśli?
Mój mąż najwspanialszy na świecie miś, jest Tobie również bardzo wdzięczny i mówi- tak mądrego człowieka jak Ania jeszcze nie spotkał. Twoje książki powinny być tłumaczone na wiele języków, bo takich jak my jest wielu.
Dziękujemy Ci Aniu, jesteś wielka.
On
Tak pani Aniu, to ja ten mężczyzna taki mocny i twardy, co nigdy nie płacze, a w realnym życiu taki słaby i bezsilny. Tak jak pani pisała, zupełnie nie wiem i nie pamiętam jak i kiedy się ten toksyczny romans z moja najtrudniejsza kochanka zaczął.
Nie chce pani zanudzać moją historią, ale obiecałem sobie ze jak będę miał okazje to napisze do pani kilka słów. Mówimy o pani często i stała się pani częścią naszej rodziny, taką naszą Anią, takim dobrym przyjacielem, który zawsze może pomóc, jak tlen którym się oddycha i jest zawsze pod nosem.
Ale do rzeczy.
Jedzenie to był mój podstawowy i największy wróg jakiego zawsze miałem i przypuszczam, że było tak od urodzenia, bo urodziłem się bez odruchu ssania. No i tak to się zaczęło. Byłem karmiony od zawsze, a to za dziadka, za babcie i jej konia i wszystkich członków rodziny po kolei. Nigdy tego nie mogłem pojąć jak wielka jest nasza rodzina i dlaczego, jeżeli nie zjem za ich zdrowie, to wszyscy poumierają.
No ale lata mijały, a mój odwieczny wróg żył ze mną i miał się coraz lepiej, a ja coraz gorzej. Jadłem więc przez cała podstawówkę i liceum tyle ile musiałem. Wszystkie drugie śniadania wyrzucałem, albo rozdawałem.
Na studiach zajęty nauką i studenckim życiem nie musiałem myśleć o jedzeniu i to było piękne. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Po studiach ożeniłem się. Moja żona koniecznie chciała wyemigrować z Polski. Męczyła mnie i męczyła, aż w końcu przekonała, że to cel mojego życia i pojechaliśmy. Jako że miała rodzinę w Anglii, było to w tamtych czasach możliwe.
Nie znałem angielskiego, więc od razu wylądowałem w szkole językowej razem z Wietnamczykami i Rosjanami którzy tak jak ja, potrafili liczyć tylko do dziesięciu.
I tutaj stało się coś bardzo dziwnego. Po jakiś 8 miesiącach intensywnego kursu nagle z przodu ciała wyrósł mi brzuch. Mój odwieczny wróg zaatakował mnie z ukrycia i to z całą zajadłością. No i co zrobiłem? Chciałem go natychmiast zabić. Wpadłem więc na doskonały pomysł; nie będę jadł. Tak też zrobiłem i przez cały tydzień nie jadłem nic. Piłem mało, snując się na zajęcia jak trup, ale zwyciężyłem i byłem megadumny z siebie. Nareszcie znalazłem na niego sposób wszystko wydawało mi się tak banalnie proste przecież mogłem zwyczajnie nie jeść i być szczęśliwy.
I tak żyłem przez kilka lat to jedząc, to nie jedząc. Poza tym dużo z żoną pracowaliśmy. Mieliśmy też dzieci, więc nasze zmęczenie osiągało apogeum. A ja do tego byłem ciągle głodny.
Któregoś dnia odkryłem nagle, że można się też najeść, a potem się tego szybko pozbyć. I tak stawałem się powolutku członkiem nowego stada nie wiedząc nawet o jego istnieniu.
Nie wiem, pani Aniu, czy byłem anorektykiem czy bulimikiem? Czy może buli-anorektykiem? Ten twór którego narodziny ledwo co dostrzegłem, nie przeraził mnie bardzo, bo moje ataki były stosunkowo rzadkie i bardzo męczące. Unikałem ich i nigdy nie potrafiłem, jak prawdziwy bulimik stanąć przed kiblem i puścić pawia bez pomocy palca .
Było mi z tym źle, ale jako facet i biznesmen funkcjonowałem znakomicie i byłem człowiekiem sukcesu. Pracowałem jak idiota i nie zauważałem, że dzieci rosną, życie upływa. W swoim perfekcjonizmie nie wybaczałem sobie błędów i słabości. Mój wróg cały czas to wiedział i kiedy miałem chwile dla siebie, podstawiał mi pachnący talerz pod nos, a potem kopał przy toalecie. I znowu przestawałem jeść, i tak w kółko.
No i oczywiście odkryłem istnienie innego przyjaciela, podpory i lekarza duszy, dobrego wujka – alkoholu. Na początku był to skromny kompan i się nie specjalnie wychylał. Tak sobie szeptał coś do ucha. Do czasu…
Proszę mi wierzyć, że będąc z ex-żoną przez 10 lat nie zauważyłem, że też miała bulimię!!!
Aż w końcu skończyło się to wszystko katastrofą; jej wielka ucieczką, chorobą i gwałtownym rozwodem. Poczułem się wtedy pierwszy raz pokonany, jak bokser wyliczony na deskach.
Ja, dziecko szczęścia, rozwiedziony i sam z dziećmi? Cały święty świat, który stworzyłem, padł w gruzach. Totalna masakra!!!
Rok po rozwodzie, wszystko się odmieniło. Poznałem JĄ. Przyszła pierwszy dzień do pracy i śmiała się na korytarzu, aż z zainteresowania wyjrzałem z biura, by zobaczyć, kto to się tak uroczo śmieje.
Tak się zaczęło moje nowe życie ze wspaniałym i jedynym w swoim rodzaju człowiekiem, który wpadł w moje życie buldożerem, zniszczył mi cześć mózgu która nadawała się i tak tylko na śmietnik, rozkochał w sobie do obłędu i w ostateczności uratował przed totalną zagładą.
Ona pokazała mi, jak inaczej dostrzegać świat i ludzi, jak pokazywać uczucia. Odkryła zakazany przez kościół i konserwatywne wychowanie świat cielesnej miłości i będąc 10 lat młodsza okazała się bardziej dojrzała i dużo ode mnie mądrzejsza.
I kiedy pojechaliśmy do Hiszpanii na urlop i wypiliśmy po butelce wina powiedziałem jej, że tak naprawdę to ja jestem nienormalny i chory i że nie jem i wymiotuje a ona na to „Ja też!!!”
Myślałem, że mnie pociesza, ale okazało się, że dwa świry się przyciągnęły i znalazły. Nie będę pani zanudzał tym, co się działo przez następne 10 lat, ale było ciężko. Była to walka i męka z wychodzeniem i wpadaniem w tą sama pułapkę. Próbowaliśmy wszystkiego; zrobiliśmy kursy hipnoterapii, leczyliśmy się u psychiatry, psychologów i psychoterapeutów. Próbowaliśmy akupunktury i wywoływanie duchów (!)…
I jak pani myśli, pani Aniu, Pomogło? Nie, wszystko na nic .
Tak naprawdę to tylko piliśmy więcej, robiliśmy więcej imprez i coraz bardziej nienawidziliśmy siebie samych. Sytuacja bez wyjścia.
Proszę sobie wyobrazić, że zaplanowaliśmy egzotyczny urlop, ale im bardziej się zbliżał, tym bardziej nie chcieliśmy tam jechać, bojąc się samych siebie; orgii picia i jedzenia. Chcieliśmy to odwołać i wtedy, na tydzień przed wyjazdem Ona powiedziała, że znalazła taką książkę, która mogła by nas wyleczyć .
Z pełnym szacunkiem dla pani, pani Aniu, ale pomyślałem tak: Jak mnie duch wujka Józka nie mógł wyleczyć i stado psychiatrów i psychoterapeutów, o hipnozie nie wspominając, to ma mnie wyleczyć jakaś książka? Nie ma takiej opcji, przecież przeczytałem ich już tyle i wszystko o zaburzeniach odżywiania wiem. Jestem w końcu człowiekiem w miarę inteligentnym i własny rozum mam. (Zrobiłem nawet doktorat i wcale przez to nie stałem się nawet ciut ciut mądrzejszy)
Ona podsunęła mi pani książkę tak trochę podstępnie, mimochodem mówiąc: „Wiesz, ta laska jest wybitna. Ma coś w sobie.”
Powiedziała, że musi dokupić jakiś kurs, a ja pomyślałem: Znowu jakieś czary mary.
No i zacząłem czytać. Na początku czułem się trochę nieswojo, bo zwraca się pani tam tylko do kobiet i czułem się trochę jak nie w swoim filmie, ale zdołałem się przestawić i słowa, które pani napisała, zaczęły przepływać do mnie w całej swojej mocy.
Przeczytałem pani książkę jednym tchem, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, płakałem i czułem jak spada ze mnie cały ciężar mojego życia. Czułem się tak, jakbym ja sam pisał tę książkę. Byłem z panią prawie wszędzie, gdzie pani była, a właściwie to pani była moim cieniem, moimi myślami, lękami, radością, smutkiem, cierpieniem, nadzieją; moim całym dotychczasowym życiem tak rożnym, a takim podobnym. Była pani uwięziona w tych samych ponurych więziennych celach i pokazała mi pani to, czego ja sam nie mogłem dostrzec i zauważyć.
Zadawałem sobie ciągle pytanie: ”Dlaczego nigdy na to nie wpadłem sam?” Byłem zły na wszystkich, których spotkałem na swojej dotychczasowej drodze. Dlaczego żaden z tych ważniaków nie wiedział tego co pani? Kim pani jest, że położyła pani na łopatki profesorów, specjalistów od żywienia, naukowców, lekarzy i nie wiem jakie jeszcze mądre głowy? Kim jest ta malutka genialna Ania? Dlaczego takiego mądrego człowieka tak niewielu ludzi na świecie zna???!!!! Przecież na te choroby cierpią miliony ludzi i prawie nikt ich nie potrafi wyleczyć? Tak samo jak nas nikt nie potrafił.
A potem Ona pokazała mi pani kurs i zobaczyłem bardzo ładną, skromną i ciepłą, młodziutką kobietę, która mówiła spokojnie mądre rzeczy, że aż dech zapiera. I wtedy właśnie zrozumiałem co się ze mną stało. Zrozumiałem pierwszy raz w życiu, że mój odwieczny wróg… jest moim najlepszym przyjacielem, o którego trzeba dbać! I zacząłem normalnie jeść. Tak pani Aniu, dzięki pani i dzięki mojej ukochanej, która panią znalazła.
To co się stało z nami obojgiem, to tak jakbyśmy się obudzili po 20 latach z jakiegoś koszmarnego snu. Do dzisiaj szczypie się rano, czy czasami jeszcze śpię, ale najważniejsze że to działa. Pani Aniu, to działa!!!!! Naprawdę działa, ja autentycznie nie boje się jeść! Nie tylko nie boje się jeść, ale o wymiotowania nawet zupełnie nie myślę. Zadziałała pani na moje myśli, przepędziła pani lęki, otwarła pani mój zablokowany przez lata umysł, uporządkowała pani chaos w moich skomplikowanych schematach myślowych, z których tak trudno, a zarazem tak łatwo dało się uwolnić.
Teraz jak pani wie, oboje jesteśmy zdrowi i jemy normalnie. I chyba teraz zrozumiałe jest dlaczego musiałem napisać te kilka zdań do pani; do pani naszego nowego przyjaciela, którego może nigdy osobiście nie poznamy, ale który zostanie w naszych, już zdrowych sercach. Zwróciła nam pani wolność po latach więzienia i to się w głowie nie mieści!
Przestaliśmy tez pić. Myślę osobiście, że te choroby się bardzo kochają i jak jedna umiera, to ta druga też szybciej wysycha.
Jakie to szczęście, że niebiosa, uniwersum czy jakkolwiek by to zwał, pozwoliło nam panią spotkać. Dziękujemy pani, pani Aniu z całego mojego serca.
Z wyrazami szacunku,
Wilki
Cudownie sie czyta o takich zwyciestwach, gratulacje Wilczki! Tak mi zal wszystich chorych osob. Aniu, to co robisz przynosi wspaniale plony. xxx
Gratuluje Wam bardzo!! motywują mnie takie posty i sieją nadzieję:*
Aniu, czy poruszałaś kiedyś kwestię miesiączkowania? Czy(kiedy) u Ciebie zanikła? Na jak długo i kiedy wróciła?
o! a może by tak właśnie wpis o tym?
I czy lepiej poczekać aż sama przyjdzie (po rozpoczęciu normalnego jedzenia) czy wywołać ją 'mechanicznie’ hormonami od ginekologa?
Bo mi wlasnie lekarz chce wywołać a ja mysle ze wolalabym aby sama przyszla
Pisałam o tym w poście „Z kosci na ości” o ostooporozie. Tak, miesiaczka zanika jeżeli ma sie za mało tłuszczu w ciele, a wraca jak tłuszcz wróci do normy. Wraca prawie od razu.
Tak, ja też nie miesiączkowałam jak ważyłam 47 kg. Masakra.
Kochana, czyli nie ma sensu wywoływać mechanicznie a poczekać aż tłuszczyk wróci do normy i miesiaczka sama wróci? Wolałabym tak niż ingerować tak silnymi hormonami ;/
Nie, polecam wziąć hormony, bo każdy miesiąc bez miesiaczki jest bardzo niebezpieczny dla kości. No a do tego oczywiscie odzyskać tkankę tłuszczową.
Jak długo nie miałaś miesiączki?
Matko. Jak piękne i poruszające jest świadectwo tych ludzi. Nie mówią już obsesyjnie o jedzeniu o nie jedzeniu ale ŻYJĄ. Aniu ja jestem w 22 dniu kursu. Tak jak oni mam ogromny szacunek do Twojej pracy, rzetelności i skromności. Kochana usłyszeć że ciało wyrywa jedzenie bo chce po prostu żyć jest szokujące. Jednak z każdym swoim oddechem, za który ciało też przecież odpowiada uzmysławiam sobie, że ta jego czujność to miłość w najczystszej postaci…
Jeszcze jedno:różnica między mną a bohaterami postu jest taka,że jak się dowiedzieli co robić to z czasem wygrali a ja to wiem(dzięki Ani) i nie pozwalam sobie na życie bez objadania..chyba myślę na zasadzie,że jak się nie objem to będzie może za dobrze…nie mogę od lat pojąć samej siebie i faktu,że sama sobie stoję na przeszkodzie,żeby z tego wyjść..
Kochana, spróbuj. Jak będzie za dobrze (cokolwiek to znaczy) to weźmiesz i spieprzysz wszystko starymi metodami i już. Będziesz wtedy mogła objadać się przez kolejnych 60 lat, prowadząc właśnie małe, nie za dobre życie. Ale spróbuj. Niczego nie tracisz.
Z bulimii wyszłam w 2008 roku. W 2014 związałam się z moim obecnym chłopakiem. Pierwsze 2 lata naszego związku to była jedna wielka wilcza impreza. Obydwoje lubimy smakować i delektować się jedzeniem. W tamtym okresie dzień w dzień chodziliśmy do knajp, zamawialiśmy żarcie onnline, żarliśmy tony słodyczy do filmów. Przewaliliśmy mnóstwo kasy. Nie jestem w stanie tego opisać. W ciągu tego czasu chudłam i tyłam a w efekcie przytyłam 12kg. Dziś nie mogę pogodzić się z tym, że tak popłynęłam, rozhamowałam się, zniszczyłam swoje ciało, procesy metaboliczne. Ale cieszę się, że powiedziałam stop. Bardzo możliwe, że gdybym tego nie zrobiła, to dziś bym nie żyła.
Czy wy obydwoje byliscie wilkami, czy tylko ty?
Obydwoje.
Cieszę się ze miałaś tyle siły by z tego wyjść. To ja jestem ONA i czuje co przeszliście. Życzę wam dużo siły i jestem z ciebie dumna!
Dziękuję! Mimo że minęły dwa lata i tak ciężko mi się po tym pozbierać. Za to mój facet w ogóle nie widział w tym problemu. I chyba do tej pory nie widzi.
No to jesteś wielka! Jak dajesz radę jeżeli on nadal to robi? Może możesz mu dać ksiazke Ani tak jak ja to zrobiłam.
Teraz je mniej, ale wiesz, to też styl wychowania –okazywanie uczuć poprzez jedzenie. A jak nie zjesz wszystkiego co dostaniesz tzn. że nie doceniasz, że nie smakuje itp. Podstawiali mu jedzenie (np. bułeczki, jagodzianki, czekoladki i ciasteczka) i sprawdzali czy zjadł. Jadł dla świętego spokoju. W pewnym okresie ważył prawie 100kg, ale się zawziął i schudł 36 (jeszcze zanim się poznaliśmy). A nasze wilcze rozpusty w ogóle nie robiły na nim wrażenia, bo nie tył.
No znam to. Trzymam za was kciuki, mam nadzieje ze przyjdzie taki moment ze się obudzi i powie dość. Moj maz chcial ci jeszce cos napisac.
Cześć Asiu to ja Marian Przepraszam ze się wtrącam ale mogę powiedzieć albo doradzić ,ze znam jego sytuacje bardzo dobrze ,nie znam jego życia ,ale jeśli robi to co robi to znaczy ,ze nie miał jeszcze możliwość żeby tak naprawdę się sobą zająć bo to jest tak: ,ze potrzeba naprawdę ciszy w swoim wnętrzu i ciszy na zewnątrz siebie ,żeby się zastanowić co się z nami dzieje a dzieje się głośno i ten krzyk życia może przytłoczyć myśli i zdrowy rozsądek i wtedy wypadamy z toru zdrowia i wymyślamy dla siebie zastępcza rzeczywistość i wpadamy w nią z dnia na dzień i topimy się powolutku i nawet niewiemy kiedy mamy zawiązane nogi ,ręce i myśli .Daj mu wiec jak możesz swoje wsparcie ,daj mu Anie może tez zawsze porozmawiać ze mną bo ja go rozumiem i mogę mu naprawdę pomoc.Daj mu ciszę i czas i będzie zdrowy tak jak my Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję z całego serca Wam obojgu;* Niestety jest uzależniony póki co mieszkaniowo i finansowo od mamy i ciotki, więc dopóki nie wyprowadzi się od rodziny, to nie ma szans na poprawę jego jadłospisu, ale jeśli pozwolicie, to chętnie bym się z Wami skontaktowała mailowo i pogadała.
Bardzo chętnie, jeżeli mozemy cokolwiek zrobić to na pewno możesz na nas liczyć.
Jak mogę się z Wami skontaktować?
Poślij nam swego maila. Wylatujemy jutro na 3 tygodnie do tajlandi ale internet powinen być. Sciskamy cie mocno