Anioł
Poniżej publikuję list od Kasi D.
To jedna z najbardziej szalonych lasek, z jakimi miałam zaszczyt pracować – wulkan energii.
No właśnie, nawet nie mogę o niej myśleć inaczej niż „laska”, mimo że to dorosła kobieta z dziećmi i biznesem na głowie.
Kaśka pisze z milionem wykrzykników, pytajników i dużych liter. I tak też mówi.
A więc uszanuję jej styl i nie będę ich edytować.
Przeczytajcie, bo historia jest niesamowita.
ZANIM TRAFIŁAM NA CIEBIE
NIGDY nie byłam GRUBA, ale kiedy przy wzroście 165 ważyłam 63 kg czułam się bardzo, bardzo źle…
Wyjechałam wtedy do roboty zagranicę, gdzie schudłam do wagi 55 kg. Spowodowały to i stres i ciężka praca. Byłam tak zaganiana, że jadłam jeden posiłek dziennie przez osiem miesięcy.
Bardzo się sobie taka podobałam i bardzo, ale to bardzo nie chciałam przytyć nawet jednego kilograma.
Wróciłam do Polski i zaczęłam jeść jak kiedyś – sporo i nie do końca zdrowo. I co?
Mój wygłodzony organizm zareagował tak jak trzeba i waga poszła w górę.
I wtedy właśnie zaczęłam eksperymentować z wymiotowaniem.
Zaczęło się od słodyczy, które oddawałam w toaletę…. Z czasem obiadki, pizze… zaczęłam więcej jeść „BO MOGŁAM”. Wpadłam po uszy!!!
Opanowałam się dopiero przy pierwszej ciąży.
Głowa bała się strasznie, że zaszkodzę maleństwu (uff- czyli jestem normalna), ale po porodzie wszystko wróciło na stare tory. Dokładnie ta sama sytuacja powtórzyła się przy drugim dziecku.
Nigdy nie ujawniałam się z chorobą w domu- byłam tylko ja i Wilk.
Wymiotowałam wszędzie- w miejscach publicznych także.
Doszłam do tego, że każdy jeden posiłek był do zwrotu!
Aż w końcu pomyślałam: Cholera, nie chce tak żyć. Właśnie stuknęła mi czterdziestka (!), co dalej?
I tak właśnie z dnia na dzień, po piętnastu latach rzygania „dorosłam” do tego, że chciałabym sobie pomóc…
Zanim trafiłam na Ciebie, w moich corocznym postanowieniach napisałam: ZDROWIE!! (zawoalowane rzyganie)
Ale lata mijały, a mi nie udało się zrobić. Pozytywnie się nakręcałam, ale co z tego. Tylko tyłam, zamulałam, nie uprawiałam w ogóle sportu i robiłam się WEWNĄTRZ stara…
POJAWIASZ SIĘ TY
Pewnego październikowego wieczoru siedziałam w domu i chyba po ósmej wizycie w toalecie po opróżnieniu całej lodówki, postanowiłam że mam serdecznie dość.
Wygooglałam Twojego bloga….
Napisałam, a Ty zgodziłaś zająć się moim bałaganem!
Oczywiście podeszłam do tematu z potężną rezerwą.
Pisałam do Ciebie w jednym z pierwszych maili:
…. Byłam zresztą przekonana, ze będzie tak samo łatwo jak ze szlugami:) – ja już nie chcę i ciach…..a tu… wielka porażka!!!! dlatego szukałam w sieci- i natknęłam się NA CIEBIE!!! a nikt tak nie jest w stanie wytłumaczyć kwestii (KAŻDEJ) niż doświadczona osoba…..
Niemniej jednak wydaje mi się, że chcesz dokonać niemożliwego!! (tj. wyciągając Kaśkę z tego)
Przeczytałam bloga….ale za bardzo mi to nie pomogło:) dlatego póki co- CHCE ale podchodzę sceptycznie… jak tylko powiesz co mam robić…. bo jestem totalnie zagubiona:(
Na co TY odpisałaś:
Ja chcę dokonać niemożliwego? JA? Słońce, ja już swojego „niemożliwego” dokonałam.
ty teraz musisz dokonać swojego. TY. Z moją pomocą, ale ciągle TY.
Jakiś kolejny mój mail:
Sama o tym piszesz, że trudno przemówić do Gadziego….ja mam wrażenie, ze to mission impossible….
Moze dlatego że mam wrażenie że robię to od 40 lat- a nie od 15….
No co Ty mnie lekko sprowadziłaś do pionu…
Ale Ty chcesz z tego wyjść? ;) Tak się upewniam.
Bo jak się nastawiasz, ze to imapossible, to mamy problem.
To wcale nie jest takie skomplikowane, jak się wydaje.
No dobra, myślę sobie, raz kozie śmierć.
Umówiłyśmy się na skypa i zaczęłyśmy pracować.
Jednym z warunków mentoringu był codzienny ruch (10 minut). Do tego nie mogłam się jednak przemóc za Chiny Ludowe!
No to wzięłaś mnie na sposób. Dostałam takie zadanie:
UBRAĆ SIĘ W DRES I POSTAĆ PRZED LUSTREM
Yyyy, i tyle? No dobra…
Wygrzebałam ciuchy do biegania, wystroiłam się postałam 10 min przed lustrem- stwierdziłam że jestem GRUBA i że na pewno się nie uda tak szybko z tym bieganiem.
W tym stroju wzięłam psa i postanowiłam z nim wyjść (broń Boże nie biegać!!!!!!!!).
Zjechałam windą z 10 piętra i ja z windy, a do windy Pani sąsiadka, z którą zawsze wymieniam uprzejmości na zasadzie: Dzień dobry, dobrze ze dziś nie pada.
albo: Dzień dobry, ale ten Pani pies jest szalony…
Pani sąsiadka w pąsach, zlana potem i jak mnie zobaczyła w stroju biegacza, wykrzyknęła w ekstazie: O!!!! PANI TEŻ BIEGA?? (z akcentem na TEŻ)
Na co ja… z pewną dozą nieśmiałości: no… no chciałabym?
Na co sąsiadka wpadła w jeszcze większą euforie: Doskonale!!! Cudownie umówmy się na jutro!!!
Kompletnie mnie zatkało, więc się zgodziłam.
Całą niedzielę myślałam jak by się tu wycofać, przecież ja miałam TYLKO ubrać się postać przed lustrem, przyzwyczaić do myśli, do stroju, do butów… buuuuuuu….
No ale pomimo wewnętrznej walki ze sobą, zerowym przygotowaniem zarówno fizycznym jak i psychicznym POSZŁAM.
Sąsiadka okazała się aniołem!!! Pomimo tego że sama biega jakiś czas dostosowała tempo do mojego… i na pierwszy strzał zrobiłyśmy 5 km!!!!
Chryste….. jak mi było zajebiście!!!!!! Po pierwsze to pozytywne zmęczenie (zapomniałam przez te kilka lat, ze to jest tak fajne), a po drugie szacun za wynik (5 km!!!!! Wooooow).
Sąsiadka okazała się Aniołem- Tyranem.
Dzwoni do mnie- pisze smsy i nie popuszcza. Bieganko dwa razy w tygodniu to mus, a trzy – cztery to jest raczej norma.
Uwielbiam sąsiadkę, uwielbiam z nią biegać.
Jak Smog zaatakował Wawę, to łaziłyśmy na siłkę…
DZISIAJ
Czasami sobie myślę, że jestem taką życiową szczęściarą, bo często przytrafiają mi się takie niesamowite rzeczy… albo mam szczęście do cudotwórców? Albo… sama już nie wiem???
Jak postanowiłam, że koniec z Wilkiem, to wszystko się tak nagle ułożyło!
Ty, mentoring, sąsiadka.
Wczoraj byłam u mojej masażystki, u której robię sobie bańkę chińska.
Zawsze przed banią mierzę się w pasie, dupie, udach… i co??? I ROK temu miałam wszędzie o 5 cm więcej!!!!
Co mi dało spotkanie Ciebie, mojego biegającego Anioła Stróża i cały ten niezwykły splot zdarzeń?
1. Od października (NAWET W ŚWIĘTA) nie zaglądałam bezpośrednio w oko klozetu!!!!!!!!!
2. Biegam, no… na maraton się nie wybieram, bo nie mam takiej potrzeby, ale czuję się REWELACYJNIE!!!!
3. Lubię siebie, uwielbiam swoje ciało – jak na czterdziechę to w ogóle magic.
4. Anka, muszę odstawić niedługo psychotropy!!!! Ready??? (Kaśka miała też ataki paniki)
BIG, BIG KISS
PS. Przerabiaj jak chcesz ten tekst! I puszczaj niech laski pozytywnie się nakręcają
*
I co? Nakręcone?
Jeśli cała dobra energia wraca to Aniu utoniesz w niej kiedyś :) Ja zaczynam akceptować siebie, dalej obsesyjnie myślę o jedzeniu ale jest co raz lepiej. Zdrowieje, czuję to. Psycholog mi pomogła mimo że po każdej wizycie myślałam że na życiu to może się zna ale nie na problemach z jedzeniem. Ale jakoś mimo że mało słów o tym pada pomaga to bardzo. Pokochajmy siebie wilczki żal życia. Chciałam być cudowna jak Panie na okładkach. Niech one sobie same zostaną na tych okładkach.
Ale nawet te na tych okładkach, tak nie wyglądają, bo są wyfotoszopowane :D
Mega! Też znajdę swoją drogę, swojego anioła, czy w osobie czy też nie.
Gratulacje dla Kasi! :-) Byłoby fajnie, gdybyś jeszcze Kasiu opisała, JAK dałaś radę z tego wyjśc, tj. jakieś konkrety. :-)
Zrobiła to u mnie na mentoringu. Ciężko streścić miesięczną pracę w takim artykule. Ale odpowidzi są na blogu :)
Aniu, ja cały czas szukam tych odpowiedzi, ale chyba nie czytam ze zrozumieniem. Czytam Twojego bloga, oglądam filmiki, przez dwa tygodnie korzystałam z Twojego mentoringu, czytam książki, chodze na terapię, korzystałam z pomocy kilku dietetyków, teraz jeszcze psychiatra. A ja nadal postanawiam uparcie objadać się i później tego żałować, szkodząc tym samym swojej kondycji i swojemu zdrowiu. Pomimo że staram się nad sobą pracować, totalnie nie rozumiem swoich wyborów. :-(
Kochana, napisz do mnie na massangerze. Pogadamy,ok?
Zazdroszczę… ja też czytam bloga oglądam filmiki… pozytywnie się nakręcam a i tak w dalszym ciągu się objadam i wymiotuję :( niby chcę wyjść z tego bagna a jednak w chwili gdy mam wybór – wybieram źle… jakaś oporna jestem.
Niby znam i rozumiem mechanizm gadziego rozumu, nękających myśli, tego że nikt i nic nie może mnie zmusić do złego samopoczucia i objedzenia się ale nie dałam rady…. po raz kolejny.
Spokojnie. To, że tu trafiłyście to już jest jeden z cudów. Ja w październiku przypadkiem wzięłam do ręki książkę „To nie jest dieta” w Biedronce. Wiecie, że tam książki są porozwalane w stertach, ta jedna jakoś mnie przyciągnęła. Pierwsze 3-4 miesiące to były upadki i wzloty, ale nie poddałam się. Wam też się uda. Jesteście w dobrych rękach.
U mnie podobna sytuacja jak u dziewczyn powyżej…chęć schudnięcia, zaburzenia odrzywiania, które trwają juz ponad 4 lata, „zaliczyłam” 3 dietetyków, psychologa, który patrzył na mnie jak na wariatke, psychiatrę (diagnoza- zaburzenia anorektyczno-bulimiczna plus lęki ) nie obyło sie bez leków, jestem z Ania od początku jej bloga, obejrzałam KAŻDY filmik, przeczytałam KAŻDY post, przerobiłam 2 książki, nie raz jej trulam i co ? I nic. Dobre wybory goszczą u mnie bardzo rzadko ;/ nie umiem, nie potrafię…
Z mojego doświadczenia (dlugie zaburzenia odżywiania, terapia trwa trzeci rok i uważam że przynosi efekty) to nie da się powiedzieć że „wyjdziesz z tego w miesiąc”, moim zdaniem nakręcanie nierealnych oczekiwań powoduje frustrację i w efekcie gorsze samopoczucie=napady. u mnie było tak że terapia długo nie przynosiła efektów, ale jak nagle zaskoczyło( po prawie dwóch i pół latach) to teraz zbieram takie plony, że nie wiem czasami co mam robić ze szczęscia. Można w miesiąc zmienić nawyki,ale wciaż być nieszczęśliwa, chorą osobą z niską samooceną i toksycznymi relacjami, tylko że mieć dobre nawyki. Byłam taką osobą przez długi czas. Nie rzygałam, jadłam zdrowo, medytowałam, naprawiałam stare nawyki, próbowałam się poznać i polubić. I wracały napady i wciąż czułam ze mimo tego co robię moje życie jest dalej bez sensu. Dopiero z czasem osobowość się zmienia, niestety na to jest potrzebny czas. i warto go sobie dać.
Takie historie nakręcają mnie do myślenia, że moja praca ma sens a przez to bardziej się nakręcam, żeby się dokształcać, wiedzieć, próbować nowych technik pracy i żeby efektywniej pomagać w roli psychologa takim jak ja czy Wy. Sama chorowałam na bulimię, później kompulsywne objadanie się (objadałam się dzień w dzień i w ciągu 2 lat przytyłam ponad 20 kg), sama z tego wyszłam – na długo przed tym zanim powstał blog Ani – i jestem kolejnym przykładem, że się da, że można, że wyjdzie. Życzę Wam siły, wiary, motywacji do wstawania, gdy upadniecie. Całuję Was wszystkie:*
I’ll гight аway take hold of your rss feed as I can not find your email subscrіption hyperlink or newsletter service.
Ꭰo you’ve any? Pleasе permit me recognisе so that I may subscribe.
Thanks.