List Emilii
Kilka dni temu dostałam bardzo ciekawy list, który zacytuję w całości poniżej.
Droga Aniu!
Piszę do Ciebie właściwie z pewnym przemyśleniem. Jeśli chodzi o mnie, to po latach zaburzeń i oglądania Twoich filmików przez kilka miesięcy, w końcu, w akcie desperacji, postanowiłam spróbować Twoją metodą, choć do końca nie wierzyłam, że u mnie ona podziała. Wydawało mi się, że moje ciało nie funkcjonuje już „normalnie”. Jednak wizja, którą opisywałaś, powrotu do żywienia intuicyjnego, jak w dzieciństwie (ach, jakie to było piękne!), była na tyle kusząca, że postanowiłam spróbować. To był marzec tego roku. Dziś czuję się jak zupełnie zdrowa osoba. Nie jem idealnie, czasem zdarza się zjeść coś słodkiego albo fast foodowego, ale nie mam żadnych wyrzutów sumienia ani skoków wagi. Ze względu na dość bogaty rozkład obowiązków, a trochę też z lenistwa, obecnie nie uprawiam żadnego sportu (raz na 2 tygodnie pójdę na basen czy na łyżwy), choć planuję to zmienić w najbliższym czasie, choćby dla zdrowia kręgosłupa. W każdym razie, mimo braku sportu, który w okresach zaburzeń stanowił dużą część mojego życia, jestem szczuplejsza niż wtedy, wyglądam lepiej. Jem, kiedy jestem głodna, w sposób intuicyjny (jak w dzieciństwie!) i nie stanowi to dla mnie obecnie żadnego problemu. Bardzo Ci za to wszystko dziękuję! I nie będzie przesadą, jeśli powiem, że gdyby Cię nie było w internecie, to prawdopodobnie dalej bym w tym tkwiła, kto wie, jak długo. Dlaczego? Właśnie dochodzę do sedna mojego listu.
Zaczynając jeść według Twoich zasad, na początku starałam się szacować posiłki, żeby oscylowały wokół 2000 kcal. Mój organizm niestety nie wiedział, ile to jest dużo, a ile mało. Jeśli czułam, że potrzebuję więcej, to jadłam więcej, więc odwrotnie jak przez resztę życia, bardziej się bałam, by nie zjeść za mało. Bardzo szybko jednak zeszłam z liczenia kalorii, jak tylko organizm trochę „zczaił”, bo stanowiło to problem w moich zaburzeniach i przeszłam na jedzenie intuicyjne. Obserwuję jednak, że zalecenia jedzenia zgodnie z zapotrzebowaniem są bardzo niepopularne. Owszem, myślałam, że tak jest w tych wszystkich środowiskach fit, ale zaskoczyło mnie, że również dietetycy, lekarze, zalecają ograniczanie jedzenia przy chudnięciu, poniżej zapotrzebowania!
Pierwszy przykład, znajomy młody lekarz, świeżo po studiach, który pracuje na oddziale, gdzie trafiają osoby z zaburzeniami odżywienia w ciężkim stanie. Ostatnio opowiadał o swojej pracy i zaczęła się rozmowa o tym, jak zdrowo schudnąć. Lekarz ten mówił, że aby schudnąć, to zamiast się wpędzać w te wszystkie zaburzenia, wystarczy jeść 500 kcal poniżej swojego zapotrzebowania, jak twierdzi ich szpitalny dietetyk i wtedy chudnie się zdrowo. Słyszałam to od żywieniowców zajmujących się fitnessem wiele razy, ale w szpitalu i to na oddziale, który zajmuje się osobami zaburzonymi w odżywianiu? Nie uczą ich jeść intuicyjnie, tylko że jak chcą chudnąć to żeby jadły 1500 kcal?
Inny przykład. Mam insulinooporność i zespół policystycznych jajników. Po przeanalizowaniu mojego życia stwierdzam, że prawdopodobnie przyczyną tego było, że tak szybko zaczęłam się odchudzać (jakieś 13-14 lat, mimo bycia szczupłą). Muszę ponowić badania, ale myślę, że odkąd jem normalnie już jest dużo lepiej, bo czuję się i wyglądam też lepiej, moje cykle też są bardziej regularne. Jakieś 3 lata temu byłam u dietetyka, który specjalizował się właśnie w pcos (zespole policystycznych jajników). Byłam wówczas bardzo aktywna, 5-6x w tygodniu dość intensywne treningi, do tego dieta 1200 na przemian z 1000 (oczywiście przez to podjadałam). Waga tanita wyliczyła mi, że powinnam przyjmować coś ok. 1850, więc Pani zaleciła, żebym na razie jadła 1400, dopóki nie schudnę tyle, ile chcę (czyli jakieś 5 kg), a potem mogę zwiększyć teoretycznie do tych 1850, ale kobietom w pcos nie zaleca się jeść więcej, niż 1600. Ja mam 160 wzrostu i to dla mnie mało, ale rozumiem że dziewczyna 180 też ma tyle jeść?
Dopiero dziś kiedy myślę o tej całej sytuacji, dociera do mnie cały ten absurd. Mój problem zaczął się od tego, że nie jadłam normalnie. Nigdy nie miałam regularnych miesiączek, jeśli nie byłam na antykoncepcji, bo jak dostałam pierwszą miesiączkę, to już się odchudzałam. Jako dziecko prawie wcale nie jadłam słodyczy i byłam okazem zdrowia, więc skąd problem z insulinoopornością? Dziś wiem, że przez to, że samej sobie ograniczałam jedzenie. Dlatego jestem w szoku, że osoby, które mają być głosem rozsądku dla takich zagubionych osób jak ja, swoimi radami tylko ciągną je na dno. Na potwierdzenie mogę jeszcze dorzucić artykuł, który został wrzucony ostatnio na forum dziewczyn z pcos, polecony jednej przez lekarza (jeśli nie jesteś zainteresowana to nie czytaj, krótko streszczę, o co mi chodzi):
W artykule stosują lek, metforminę, który ma pomagać przy insulinooporności. Rzuciło mi się w oczy zdanie:
„Glueck i wsp. zastosowali połączenie metforminy w dawce 2550 mg oraz diety (1200–1800 kcal) u 35 nastolatek z zespołem PCOS i nadwagą oraz otyłością w wieku 15–19 lat przez okres 12 miesięcy, uzyskując zmniejszenie masy ciała z 82,7 kg do 79,1 kg”.
Bardzo współczuję dziewczynom, które wierzyły, że Ci lekarze pomogą im wyzdrowieć. Bo po roku diety 1200 kcal, nie sądzę, aby pozostawili ich z czymś więcej, niż zaburzeniami odżywiania.
Tak naprawdę, poza Tobą, nie trafiłam jeszcze na ani jedną osobę, która powiedziałaby mi, żebym jadła zgodnie z zapotrzebowaniem, jeśli chcę trochę schudnąć. Teraz, po czytaniu Twojego bloga, oglądaniu Twoich filmów, wydaje mi się to takie normalne i oczywiste. Ale widzę, że świat wciąż tego jeszcze nie wie. Ciekawa jestem, kiedy to się w końcu zmieni, mam nadzieję, że jak najszybciej. Tym bardziej dziękuję Ci za to, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem i wiedzą, i pomogłaś mi znów stać się normalną osobą.
Dziękuję!
Emilia
*
Powiedz mi, czy Ciebie też to nie dziwi? Jak to się dzieje, że lekarze i dietetycy (oczywiście nie wszyscy!) gadają takie rzeczy? Czy jest ktoś jeszcze w polskim Internecie, kto mówi oczywiste oczywistości – jedz tyle ile potrzebujesz? Dlaczego głos rozsądku nie jest popularny?
I żeby nie było, że to pierwszy taki list. Tę historię słyszę – przysięgam – z dziesięć razy dziennie, w różnych odsłonach i formach.
A na oddziale leczenia chorób metabolicznych, w jednym z dużych miast Polski, daje się pacjentom z otyłością olbrzymią dietę 1200 kcal, gdzie w kilku dniach nie ma w ogóle warzyw, za to jest makaron biały (świderki).
Czy ktoś mi jest w stanie wytłumaczyć o co chodzi?
Czy masz podobne doświadczenia?
Aniu, Dziewczyny, skończyłam dietetykę na SGGW i wszyscy, ale to wszyscy promują zmniejszenie kalorii, co najmniej do 1500 Kcal, a nawet przez tydzień czy dwa do 800. Wytrzeszczałam oczy i zbierałam szczękę z podłogi. Boże, to samonapędzanie wszelkich zaburzeń.
Tu chyba chodzi o napędzanie tego buissnesu. Biedne kobiety wpadają w ED. Idą do dietetyków, psychiatrów, psychologów, aptek,siłowni. Kupują suplementy, spalacze itp. Koniec z robieniem z nas dojnych krów!
Tak to jest…
Witam, moim skromnym zdaniem diety 1000, 1200 kcal itp zakorzenily się poprostu w świadomości lekarzy, dietetyków. Osobiście jako bulimiczka ( czysta od prawie roku) i trener personalny, który na bieżąco interesuje się tematem i testował na sobie, wie że 1200 kcal, często nawet 1500 to totalne minimum energii które wystarcza do wykonywania podstawowych czynności życiowych jak oddychanie, chodzenie, myślenie … Więc nie dostarczajac nawet tego jak mamy funkcjonowac? Wiedzac ze jutro jest niedziela bez handlu, kupujemy na za pas i magazynujemy. Tak samo zachowuje się nasz organizm jesli dostarczamy za mało paliwa. Ale o tym już było sporo. Każdy z nas ma jakieś tam zapotrzebowanie kaloryczne podstawowe i całkowite (dzienne) na ktore sklada sie kilka elementow. Trzeba te pojęcia rozróżniać. Aby zdrowo schudnąć trzeba zrobić deficyt kaloryczny dziennego zapotrzebowania. Na początek 200-300 kcal. Te 500 kcal to już w/g mnie to totalnie max jaki powinno sie obcinac. Druga wazna sprawa zarówno przy odchudzaniu jak i w leczeniu schorzeń ma jakosc jedzenia. Myślę że aktualnie jesteśmy coraz bardziej świadomi. Mimo że ten fit światek zrobił się tak komercyjny że aż do zmęczenia, ale trenerzy i dietetycy aktualnie raczej przekonują że trzeba jeść i to jeść mądrze. Osobiście uważam że liczenie kcal dotyczy aktualnie głównie osób max otyłych i sportowców przede wszystkim sportów sylwetkowych. Chociaz warto wyliczyc sobie raz w życiu swoje zapotrzebowanie i zobaczyć ile to miej więcej jedzenia. Często mamy bowiem skłonność do przejadania. A tu ciastko a tu pare frytek a to buleczka i piwko . Ale uważam że wszystko jest dla ludzi. Pozdrawiam ciepło. m
Właśnie wczoraj rozmawiałam z koleżanką która kilka lat temu skończyła dietetykę. Rozmawiałyśmy o diecie moich dzieci (alergia, celiakia, nietolerancja histaminy itp.. od urodzenia) i koleżanką w pewnym momencie mówi „Ile ja się od Ciebie dowiedziałam i nauczyłam na temat diet i żywienia… Na studiach w ogóle nikt nam na ten temat nie mówił..
głównie uczyli nas układać diety niskokaloryczne… ”
I to też odpowiedź na pytanie dlaczego nie umiem znaleźć dietetyka, który by mi zbilansował taką niedoborową dietę moich dzieci… Tylko jednostki mają odpowiednią wiedzę..
Jako dietetyka polecam Klaudię Łakomą. Dziewczyna sama miała bulimię i użera się z insulinoopornoacią ale szerzy wiedzę i promuje nie eliminowanie żadnego produktu. Teraz można kupić u niej E-booka – gdzie każdy posiłek ma po około 500 kcal. Super zbilansowane dania. A zaraz wychodzi jadłospis świąteczny ;) wiec łatwo można skomponować dietę 2000. Polecam ;) aaaa i to nie jest post w żaden sposób sponsorowany <3 nikt mi za to nie zapłaci :[
O jezu, jak mi się ciężko dietetykę studiuje po czytaniu Twoich wpisów. Robimy te diety redukcyjne, ale jak babka w pewnym momencie z tych 1800 kazała obciąć 500 kcal dla otyłej osoby, to mnie szlag trafiał. No przecież logika tu się kłania – otyłość wystąpiła przez nadwyżkę energetyczną, czyli jedzenie więcej, niż wskazuje na to zapotrzebowanie. Więc logicznym jest, że jeśli będzie się jadło tyle, ile się potrzebuje, zejdzie się do swojej odpowiedniej masy ciała. Ale co ma zrobić taki biedy student? Kłócić się z prowadzącym? Szlag mnie trafia, szczególnie, że ta właśnie prowadząca została już obsmarowana przez te swoje deficyty. Ale nadal nas tego uczą…
No właśnie to jest logika matematyczna, ale nie biochemiczna. Niestety przy zachowaniu zerowego bilansu energetycznego (mw. zjedzone=spalone) organizm utrzymuje aktualny stan rzeczy- z całą tkanką tłuszczową, mięśniową , kostną. Studiujesz dietetykę więc na pewno masz biochemię. Przy odpowiedniej podaży glukozy organizm nie będzie czerpał energii z kwasów tłuszczowych. Trzeba zrobić porządny deficyt, żeby zaczął „zjadać” swoje zapasy tłuszczu. To, co tutaj się nie zgadza i niszczy zdrowie klientom dietetycznym to szacowanie wydatku energetycznego i ilość odejmowanej energii (z tym deficytem nie można przesadzić, żeby zachować optymalne funkcjonowanie całości organizmu).Ten nawias to temat rzeka i wielkie zaniedbanie dietetyki w holistycznym podejściu do zdrowia człowieka. Organizm jest skomplikowaną układanką i nieumiejętne wyciąganie klocków powoduje ruinę. Upośledzanie procesów metabolicznych zamyka błędne koło otyłości i… biznes się kręci , bo klienci wracają po kolejne diety 1200kcal :(
1200 kcal oznaczało u mnie początek anoreksji spadek wagi ze wyglądałam jakbym była ciężko chora i końcowo początek bulimii która ciągnie się już około 5 lat . Myśle ze każdy kto próbuje takich diet wytrzymuje na nich chwile później wracać do normalnego jedzenia lub wpada w zaburzenia odżywiania . Nikt normlany nawet przy siedzącym trybie życia na takich wartościach nie pociągnie całe życie .. czasem myśle nad tym jak te 6 lat temu jadłam wszystko co chciałam nr myślałam nad tym nigdy przenigdy nie odmawiałam sobie niczego a zawsze byłam szczupła aż urodziłam dziecko schudłam do swojej wagi momentalnie czyli 50 kg sprzed ciąży i zaczęła się moda na bycie super ekstra fit . Zniszczyła ona moje całe życie . Pamietam jak sama udzielałam się na forach i pytałam czy mogę na kolacje wypić kakao i omlet z białek jaj i to trenerzy i lekarze mówili ze to zdecydowanie za dużo na posiłek wieczorny o losie … myśle ze teraz niby więcej ludzi otrząsnęło się ale mimo wszystko wbija się takie głupoty z niskimi wartościami kalorycznym żeby poprostu osiągnąć szybko fajne efekty co na dłuższa metę jest nierealne . Przerażajace jest to ze teraz naprawdę jest mnóstwo osób z zaburzeniami odżywiania i niestety moim zdaniem jest to wielka wina ten chorej mody na bycie fit …
Emilio, na początku życzę Ci samych dobroci
W medycynie, dietetyce jest wiele takich absurdów. Do restrykcji kalorii dodam mit szkodliwości wysokiego cholesterolu. Zauważyłam że w dietetyce zwraca się uwagę tylko na kalorie a czemu nie zwraca się uwagi na jakość jedzenia? Człowiek nie jest cyferka tylko wspaniałą fabryką która potrzebuje prawdziwego jedzenia.
Aniu to prawda że gdyby nie Ty, Twoje wpisy, książki i filmy wiele dziewczyn w tym ja żyły byśmy nadal w piekle.
Dziękuję, Tobie również życzę wszystkiego dobrego!
To prawda, że często zauważa się kładzenie nacisku tylko na ilość, ale to się już na szczęście zaczęło zmieniać. Dietetyczka, o której wspominam, rzeczywiście mówiła o jedzeniu zdrowym i nieprzetworzonym, o tym żeby przypadkiem nie ograniczać węglowodanów, choć to częsty pogląd w dietetyce, i ogólnie rzecz biorąc miałaby dość zdrowe podejście do jedzenia, gdyby nie te nieszczęsne kalorie, które kazała obcinać, zarówno podczas chudnięcia, jak i już po. Cóż, tak ją uczyli na studiach/kursach, może czytała nawet poważne artykuły naukowe, ale co z tego, jeśli ich treść była taka, jak przytoczonego wyżej.
Trzeba z dużym dystansem podchodzić do wszelkich informacji i zaleceń, które do nas docierają i pamiętać, że najwięcej wiarygodnych informacji przesyła nam nasze ciało. Zwierzęta to rozumieją, a człowiek, taki rozwinięty, chce być mądrzejszy. Tego dystansu życzę i sobie i wszystkim Wilczycom (i Wilkom również, bo też są na pewno, choć się nie udzielają).
Bo z reguły dietetycy i lekarze bez zaburzeń odżywiania sami nigdy takich diet nie stosowali. Dlatego nie widzą w tym nic trudnego, bo tak uczą na studiach. Tak jest napisane w akademickich podręcznikach. Wiedza którą skrzywdziła wiele młodych kobiet. Jest to bardzo duży problem dzisiejszego świata. Jestem studentką 3 roku dietetyki, i gdyby nie wilczoglodna nie wiem czy wyszłabym z zaburzeń odżywiania stosując wiedzę akademicka. Na pewno nie, bo przez 2 lata studiów słyszałam tylko CPM minus 1000 kalorii dziennie mniej. Inaczej nie schudniesz. I taka krzywdę sama sobie robiłam. Teraz jem 2200 kcal. Intuicyjnie dopiero się uczę nie jest łatwo ale wszystko w swoim czasie. I co jest najlepsze od kiedy zaczęłam jeść skończyły się ataki. Myślę, że czas zacząć uświadamiać ludzi. Mówić o tym dużymi literami.
Gratuluję Emilio, trzymaj się, jesteś dzielna! Również nie mogę pojąć tego jak to się dzieje, iż tak wielu dietetyków i lekarzy gdy przychodzi do nich pacjent z nadwagą mówią „jedz mniej i więcej się ruszaj” zamiast „nie jedz śmieci, zmień jedzenie na pożywienie, jedz tyle ile czujesz, że potrzebujesz, najpierw zaakceptuj i pokochaj swoje ciało, a później zacznij je zmieniać”! Jakim cudem my, osoby z zaburzeniami odżywiania mamy wyzdrowieć przy takich „specjalistach”? Jakim cudem osoby, które korzystają z rad takich „specjalistów” mają w zdrowy sposób schudnąć i nie popaść przy tym w zaburzenia odżywiania? Najgorsze jest to, że wiele ludzi z takich „cudownych” rad korzysta. Mojej ciotce, która jest już starsza, ma ponad 70 lat, cukrzycę typu II i jeszcze jakieś inne choroby, co wiąże się u niej ze sporą otyłością, lekarka powiedziała „musi pani zrobić cokolwiek by schudnąć, nawet może pani palić te swoje papierosy”. Moja przyjaciółka, gdy wykryto u niej cukrzycę, po prostu usłyszała od swojego lekarza, że „ma nadwagę i musi schudnąć”, więc ona zaczęła praktykować wspomniane wcześniej „jedz mniej i więcej się ruszaj”, owszem schudła, ale co z tego skoro dalej je mnóstwo cukru (w tym pije słodkie napoje zamiast wody) i związku z tym ma inne problemy zdrowotne? Albo znajomy mojej cioci? Był u dietetyczki, która jak to określił, „przepisała mu ŻP (żryj połowę)”. I jak my z taką służbą zdrowia mamy być zdrowym społeczeństwem, zarówno fizycznie jak i psychicznie? Naprawdę dobrze Aniu, że jesteś i nie boisz się mówić głośno o tym jak jeść i pozbyć się wilka. Dziękuję, że jesteś, gdyby nie to, że przez przypadek trafiłam na Twoje filmiki na YT to pewnie dalej bym się głodziła.
https://hamster-and-life.blogspot.com/
Dziękuję Ci bardzo! :) Okropne te sytuacje, które opisujesz… Dla mnie w ogóle ciężkie są sytuacje, gdy bliskie mi osoby, czy nawet trochę dalsze, zaczynają stosować takie diety, bo albo tak przeczytali albo im koleżanka dietetyczka powiedziała. I staram się tłumaczyć, że to nic dobrego nie przyniesie, że trzeba inaczej, ale nie daje to niestety żadnego skutku, już się nawet rzadko wtedy odzywam. No bo co, słowo koleżanki przeciw słowu lekarza/dietetyka/fit gwiazd? Musi się w końcu zmienić ten trend, wierzę, że to się w końcu stanie, tylko oby jak najszybciej, byśmy nie musiały patrzeć na coraz to nowe osoby i oczami wyobraźni widzieć je za niedługo z zaburzeniami, z którymi same się zmagałyśmy.
Proszę, opowiedzcie mi czy ja jestem jedyną bulimiczka z nadwagą? Czytam wpis za wpisem, komentarz za komentarzem i każda jest chuda lub bardzo chuda! Ja walczę, mam nadwagą i zapewne będę mieć otyłość. Trudno, z dwojga złego wolę to ale czy ja jestem tu jedynym grubasem? Takim prawdziwym a nie wymyślony.
Agata, nie jesteś! Ja w pewnym momencie też miałam nadwagę. Może nawet nie raz, bo jak robiło się źle, to przestawałam się ważyć. Zresztą prześledź historię Ani, która miała to +10, to -10kg. Przy niskim wzroście to naprawdę widać. Nie wiem jakie są Twoje wymiary, ale tu właśnie o to chodzi, że nie ważne ile ważymy, zawsze znajdzie się ktoś do kogo będziemy się mogły porównać i powiedzieć, że jest chudszy, że lepiej wygląda itd. Ja od dłuższego czasu nie mogłam schudnąć, dopóki nie powiedziałam sobie: „Ok, taka właśnie w chwili obecnej jestem. Akceptuję to. Zacznę jeść intuicyjnie, normalnie. Chcę zacząć żyć czymś innym niż tym, ile zjadłam i jak naprawić to, że znów za dużo.” Zaczęłam stosować się do rad Ani i owszem, gdzieś tam z tyłu głowy była myśl, że może uda się dojść do tej dobrej wagi, ale odrzucałam w ogóle takie myślenie i skupiłam się na samym tym, żeby zacząć żyć i przestać być takim schizem, który unika spotkań, na których trzeba będzie coś zjeść lub wypić, bo kalorie. Bardzo się bałam, że nie schudnę przy tym w ogóle i jak zobaczę na wadze ten sam wynik to wrócę do swoich nawyków. Więc nie ważyłam się i nie mierzyłam. W ogóle. I do dziś tego nie robię, wkrótce minie rok. Widzę tylko, że zakładam ubrania, których nie nosiłam od dawna, bo były przyciasne. Teraz są luźne. Nie myśl, że będziesz mieć otyłość. Jeśli zaczniesz jeść normalnie, stosować się do rad Ani, to dlaczego miałabyś przytyć? Bądź cierpliwa. U mnie na początku nic się nie działo, przez parę miesięcy było tak samo. Ale stwierdziłam, że skoro jem dużo, nie chodzę głodna, zrozpaczona, żyję jak normalny człowiek, a wyglądam tak samo jak wtedy, kiedy moje życie kręciło się wokół jedzenia, to chyba lepiej żyć normalnie, skoro efekt ten sam. I jak to wszystko zaakceptowałam, to nawet nie wiem kiedy rzeczywiście mnie ubyło :) Także bądź cierpliwa i uwierz, że zdrowie psychiczne to jest bardzo cenna rzecz, ważniejsza od natychmiastowego schudnięcia.
PS. Piszesz, że masz nadwagę, zapewne będziesz mieć otyłość. A ktoś inny powie, że on ma otyłość, a Ty jesteś szczupła i dla niego to nie ma ratunku. Zawsze się znajdą ludzie do porównania w obie strony, więc porównywanie nie ma sensu!
Dziękuję ale boję się, byłam już bardzo otyla. Większość życia, kilka lat temu po długim procesie myslowym i efektach jo-jo spowodowanych dietami postanowiłam zmienić nawyki. Tak nawyki – nie dieta. Po prostu zaczęłam jeść normalnie a nie traktować każdy posiłek jak ostatni w życiu i pokochałam aktywność fizyczna. Tak schudłam 34 kg. Mimo, ze waga stanęła, ja bylam szczesliwa do czasu… zaszlam w ciążę, poronilam, zaczęłam brać hormony, przytylam 5 kg i sie zaczelo. Nie moglam ich zrzucic więc z zawzietosci włączyłam dietę… co było dalej każda już wie. Szybko się to potoczyło, zanim zdążyłam się zorientować moja waga wzrosla, wahala się i miałam bulimie.
Hiper się boję, ale ja szczerze nie znoszę, nienawidze rzygać.
Heh, wydalawo mi się , że jestem inna a tak jak przeczytałam skrót mojej ” przygody ” jest niemal identyczną jak każdej z Was. Pochłaniam wpisy na blogu :)
Agata, boisz się otyłości, powrotu tego co było, ale zauważ, że sama piszesz, że byłaś otyła stosując diety, próbując się na siłę odchudzać. A kiedy o tym nie myślałaś i jadłaś normalnie to chudłaś. Wniosek chyba nasuwa się sam? Nie boisz się robić czegoś co przyniosło złe rezultaty? ;) Zrób to, co przyniosło dobre.
Pozdrawiam ciepło
Oglądając różne programy o tematach zaburzeń odżywiania i czytając wiele artykułów raczej osoby z bulimia bardzo często maja albo wagę w normie albo nadwagę . Ciagle zjadanie miliona kalorii nie zwróci się od wizyt w laznience jedzenie mino wszystko zostaje i zamienia się w tkankę tłuszczowa . Ja jedynie byłam wychudzona w okresie gdy na przemian się mega głodziłam a później odzeralam i zwracałam . Z czasem jednak nie miałam już na to siły i mimo zdrowego jedzenia zjadam ogromne ilości często nie jestem syta i waga wzrasta napady są nadal ale zdecydownie mniej. Nie głodząc się również można tkwić w bulimii i skutkiem wlasnie może być otyłość
Diety w szpitalach to makaron swiderki, a nie warzywa, bo warzywa sa drogie i nie ma pieniedzy na ich kupno. Makaron jest tani, wiec sie go serwuje pacjentom.
A co do wywolania zespolu PCOS przez diete, to nie jest to mozliwe.
Głodna, jak najbardziej jest to możliwe. Skąd takie twierdzenie? Poczytaj o związku pcos i insulinooporności. Jedno napędza drugie. A insulinooporność może być wynikiem nieprawidłowej diety. Po pierwsze, napady po głodówce, dużo glukozy na raz. Po drugie, samo głodzenie się skutkuje wysokim poziomem kortyzolu, co również jest uznawane za przyczynę insulinooporności. Ponadto, powstająca w wyniku nieprawidłowych nawyków sama tkanka tłuszczowa zwiększa oporność komórek na insulinę.
Można jeszcze do tego dodać szwankowanie poszczególnych narządów, które nie mają energii, przejście organizmu w stan oszczędzania energii i zaburzenia niektórych funkcji, np. funkcji endokrynnych. Nie muszę chyba mówić, że układ hormonalny jest tak ze sobą połączony, że zaburzenie jednego hormonu może pociągać za sobą kaskadę zmian w wydzielaniu innych.
Aniu. A co jeśli się wyszło z tego już dawno ( m.in. dzięki Tobie) ale wpadło w to bagno na nowo? Ile można upadać i wstawać i „zaczynać od nowa”? Co jeśli jest ta świadomość że żarcie (itd) jest ucieczką od problemów, codzienności, ale mimo to ciągle się to robi? Nie oczekuje że ktoś mi zaraz powie jedno zdanie które rozwiąże wszystkie moje problemy… Ale może jakaś podpowiedź, wskazówka od czego zacząć( ZNOWU ) bo zdaje się że po prpstu zapomniałam (????) Gdzie znaleźć energię do działania, motywacją, to „światełko w tunelu”?
A co robiłaś wcześniej czego nie robisz teraz? I dwa: co robisz teraz czego nie robiłaś wcześniej?
Mając lat 14 zaczęłam się bardzo drastycznie odchudzać. Po kilku miesiącach moja mama i przyjaciółki to zauważyły i zostałam praktycznie siłą zaciągnięta do dietetyczki. Więc przyszłam tam, przerażona, skrajnie niepewna siebie czternastolatka, która wpadła w histerię, gdy miała stanąć na wagę przy mamie i dietetyczce. Dostałam dietę – 1500 kcal, niektóre dni były dużo bardziej restrykcyjne (jeśli dobrze pamietam to 1000-1200 kcal, szklanka kefiru robiła za cały posiłek). Chodziłam tam co tydzień, a dietetyczka coraz gorzej wpływała na moją kruchutką, słabiutką psychikę. Ostatecznie kartka z rozpisanym jadłospisem stała się moją Biblią, jednak organizm nie wyrabiał (ćwiczyłam wtedy bardzo intensywnie jakieś 4 razy w tygodniu + wf w szkole, straciłam okres) i zdarzało mi się podjadać, co praktycznie od razu odbijało się na mojej wadze – +50 gram tłuszczu na przykład. Dietetyczka oczywiście bardzo dokładnie wypominała mi każdy gram i wypytywała się o każdy nadprogramowy posiłek. Przyznając się jej że zjadłam kawałek ciasta na imprezie rodzinnej czułam się, jakbym przyznawała sie do swojej słabości, żałosności. Najbardziej uderzyło mnie chyba to, jak powiedziała mojej mamie, żeby się nie przejmowała, bo wcale nie mam żadnych zaburzeń odzywiania i wymyślam. W końcu przestałam sobie z tym radzić, ryczałam przed każdą wizytą i po prostu rzuciłam to w cholerę. A zaburzenia odżywienia ciągnęły się za mną przez 1,5 roku, dopiero teraz wyszłam na prostą
Niestety, tak właśnie jest z dietetykami. Ja trafiłam do jednego ze względu na problemy zdrowotne, IBS (po pięciu antybiotykoterapiach nie mogłam jeść prawie nic). Po zważeniu na Tanicie wyszło, że jestem Tofi (w zasadzie wierzyłam w to do jeszcze 5 minut temu, kiedy to sprawdziłam, jakie wartości tłuszczu wisceralnego są normalne i z moim 5 mieszczę się w zdrowym 1-12, problem jest od 13 do 59). Opowiedziałam o tym, jak jem, że czasem sprawdzam jakiś losowy dzień wieczorem w Cronometerze, żeby zobaczyć, jak tam wartości odżywcze (mimo problemów jelitowych byłam na diecie wegańskiej, co nie było proste) i że kalorycznie wychodzi jakieś 1600-1700 (tyle jadłam „intuicyjnie”, jedząc po prostu, jak byłam głodna i przestając jak się najadłam). Dietetyczka rzuciła mimochodem, ale z krytyką w głosie „raczej 1400”. Strasznie mi to 1400 zapadło w pamięć, a że chciałam schudnąć ze 2-3 kg by wrócić do swojej „idealnej wagi” bardzo starałam się dopasować do tej zasugerowanej wartości. Efektów można się domyślić. Jeśli wpadł kawałek ciasta czy batonik i „zużył limit” na ten dzień, próbowałam wytrzymać bez jedzenia do kolejnego dnia. Działało do 22.00, kiedy usprawiedliwiając się, że przecież jak pójdę spać głodna, to będę się budzić i się nie wyśpię opróżniałam pół lodówki. Ta jedna uwaga sprawiła, że zamiast schudnąć 2 kg, przytyłam 4. I kolejne dwa próbując wrócić do normalności z pomocą tego bloga. Chciałabym mieścić się z powrotem w swoje ulubione ubrania, ale nie wiem, jak to zrobić, żeby nie wpaść znowu w sidła nałogu.
Niestety, 2000 kcal to tylko tak umownie, bo wiadomo, że osoba wysoka czy tęga potrzebuje dużo więcej, a niska czy szczupłą mniej, zwłaszcza jeśli nie jest aktywna. Nawet ja (waga „w normie”, choć mam kiepski skład ciała), 169 cm potrzebuję 2200 kcali! Kiedyś to było dla mnie nie do pomyślenia, jadłam te z”zalecane” 1500 i byłam ciągle GŁODNA.