Mamusia potwora
Jak to jest z tą bulimią?
Hmmm…Bulimia jest trochę jak macierzyństwo, wiesz?
Ale nie takie wyczekane, wymodlone, szczęśliwe.
Tylko upiorne i przypadkowe. Jak dziecko z gwałtu.
Gwałtu na sobie.
To trochę tak, jak w tym filmie „Dziecko Rosemary”. Widziałaś? Bardzo dobry, Polańskiego.
No więc jesteś młoda, naiwna i liczysz na szczęście. Będziesz wspaniale i spotkają Cię same dobre rzeczy.
Wyruszasz więc na podbój świata, zaczynając od podboju siebie.
A tu nagle niechcący rodzisz sobie potwora. I on teraz JEST. I co zrobisz?
Nie da się go oddać do adopcji, a karmić trzeba.
Taka niespodzianka od losu.
No i ten potwór stopniowo zżera Ci całą pensję. Pracujesz, pracujesz, męczysz się jak głupia, znosisz humory szefa, a potem pyk i patrzysz, jak kasa odpływa bezpowrotnie w kanał. Pa pa! Bul-bul-bul.
Ból.
Ciała, duszy i dupy przede wszystkim. Bo to jednak głupio spuszczać w kiblu stówkę dziennie.
Aczkolwiek w tym cudnym momencie żarcia, w ogóle się o tym nie myśli.
Wtedy wszystko dla tego dziecka! Ono jest najważniejsze! Życiowe spełnienie w paczce ciastek.
Potem chodzisz opuchnięta i zmęczona. Nic Ci się nie chce. Nie widzisz nawet sensu „chcenia”. No bo co to zmieni?
Zresztą czasu też nie ma, jak to z dzieciakami. Urobisz się po uszy, nalatasz – od sklepu, do kuchni, od kuchni do toalety, a ono, że głodne i głodne.
I wrzeszczy tak całymi dniami, dzień w dzień. A ty słaniasz się na nogach, wykończona tym krzykiem.
Wino pomaga. Tak, na trochę faktycznie pomaga. Więc idziesz po wino.
Pasja? Zapomnij. Kiedy niby?
Znajomi? A jak się im pokażesz taka gruba, z brzuchem po wczorajszej ciąży?
Niech się odczepią, bo ty teraz jesteś mamą potwora i tylko potwór się liczy.
Ty teraz…
Nie, przepraszam, Ciebie już nie ma.
Od lat nie przeżyłaś dnia BEZ myślenia o jedzeniu dla niego.
Od lat się tak naprawdę nie uśmiałaś.
Od lat już nie jesteś tą młodą, beztroską sobą.
A za nią tęsknisz najbardziej.
Miałaś kiedyś jakieś marzenia i plany. Jak pytali Cię w dzieciństwie, co chcesz robić, to mówiłaś, że chcesz być na przykład tancerką. Albo piosenkarką. Pamiętasz?
A zostałaś bulimiczką. Tadaaa!
Jedyny taniec to ten z kuchni do klopa.
Jedyny śpiew jaki możesz z siebie wydobyć to gulgot nad toaletą.
Muszla koncertowa w której śpiewasz kołysanki dla swojego upiornego dziecka.
Braw nie ma. Tylko kojący szum wody.
Szum w głowie.
Dziecko kiedyś wyrośnie i się wyprowadzi – mówisz sobie wtedy.
Ale jeszcze nie dzisiaj.
Teraz jeszcze za bardzo je kocham.
Literacko to najlepszy tekst na blogu, bez dwóch zdań. Zakończenie miażdży i daje do myślenia.
Dziękuję <3
Zgadzam się, literacko to świetny tekst. Podoba mi się gra słów. Mam zresztą jedno pytanie bardzo wścibskie, Aniu- nie oczekuję oczywiście, że na nie odpowiesz- ale zastanawiałam się, czy planujesz macierzyństwo? Sama mam 33 lata i mam poczucie, że to najwyższy się czas na to zdecydować, tylko z różnych powodów to odkładam (nie mam ED).
Kochana, nie mam problemu z tym by szczerze odpowiadać na takie pytania :) U nas w Polsce to szczyt wścibstwa, a w Belgii to normalne, że ludzie pytają. A więc spoko.
Nie, nie planuję macierzyństwa. Nigdy o tym nie myślałam i mam jeszcze kilka lat, by mi się odwidziało, ale naprawdę nie sądzę.
Serdecznie dziękuję za odpowiedź :) Pozdrawiam Cię ciepło i gratuluję świetnego kawałka prozy.
Bardzo mocny tekst. To faktycznie może napisać tylko ktoś, kto to przeżył…
Mocny i bardzo dobry tekst, ja mialam troche inne poczucie jak wychodzilam z ED. Moje ED to bylo rozwydrzone dziecko, pozostawione same sobie bez opieki matki. Ktore robilonco chialo, bo nikt mu nie powiedzial i nie nauczyl, ze nalezy jesc jak sie jest glodnym i do syta. Jak wychodzilam z ED to stalam sie sama dla swojego dziecka matka. Taka dobra, cierpliwa, ktora nie ugnie sie pod naciskiem placzu i jeku. 'Juz sie najadlas, brzuszek jest pelen, jak chcesz ciasteczkoo bo jestes glodna to zjedz, ale jak nie jestes glodna to poczekaj az bedziesz, okej? I wtedy zjemy ciasteczko’. 'Juz sie najadlas, nie musisz zjesc wszystkiego na talerzu, no chyba ze jestes glodna’. 'Zjesz tyle to cie bedzie bola brzuch, juz wystarczy’ 'Chcesz pizze, dobrze to zjemy pizze, nic sie nie stanie jak zjesz pizze, ale pizza wystarczy. Juz nie bedziemy kupowac ciasteczek i w ogole pol sklepu. Jak bedziesz chciala ciasteczko, to zjemy jutro, ok?’ . Moje wewnetrzne dziecko krzyczalo, kopalo, plakalo, ale mam spokojnym glosem przemawiala, zawsze ta sama spiewke, i dziecko sie uspokoilo, przestalo panikowac, nie rzuca sie na jedzenie. Moje dziecko potrzebowalo matki, ktora zapanuje nad chaosem.
Świetny tekst. Najgorsze, jak tego dziecka już dawno nie ma, zostało należycie wyrzucone przez okno, a jednak jego cień i wspomnienie nie daje normalnie funkcjonować, nawet jak z zewnątrz, a nawet w toalecie i w lodówce wszystko już wygląda normalnie to glowa od 15 lat niezmiennie w stanie przekształconym przez wilczego potwora.
Zastanawia mnie, kiedy czytam tak świetny i emocjonalnie trafiający tekst czy może inne wyleczone bulimiczki też tak mają:/
A co się dzieje kochana? Bo jak dla mnie jest zupełnie odwrotnie; 10 razy bardziej doceniam życie i o bulimii w ogóle nie myślę (w kontekście siebie). Czy ty ciągle zamęczasz się tymi samymi myślami na przykład? Jak to wygląda?
Odpisałam Ci mailowo:)
Mam taką koncepcję, że możesz nie myśleć w kontekście siebie, bo właśnie tyle myślisz w kontekście innych, że nie bez powodu osoby po ED idą na dietetykę albo zaglądają tutaj nawet po ustaniu objawów – że cień wilka po prostu pozostaje i zmusza, żeby w jakiś spsób obcować z jego koncepcjami. Coś jak wojna vs życie w normalnej rzeczywistości po jej zakończeniu – czasami człowiek jedyne co będzie potrafił do końca życia to przetrawiać wspomnienia po niej.
Ot taka refleksja odnośnie tego co się dzieje, kiedy tego potwora wilczego już się pozbędzie (w moim przypadku wiele lat temu, a z jakichś powodów przeglądam tego bloga i daleko mi do cieszenia się życiem i rzeczywistością, chociaż obiektywnie rzecz biorąc są całkiem spoko).
Ale mam szczerą nadzieję, że jest wiele byłych anorektyczek i bulimiczek, których doświadczenia post-wilkowe są optymistyczniejsze;)
Ok, zerknę na maila. Wiem już co Ci powiem, bo widzę kochana co Cię trapi.
Bardzo dziękuję! To czekam na maila:D
Mocne… piszę to jako matka.
Też pisze jako matka i stwierdzam że dla mnie za mocny tekst. Porównanie- nawet w przenośni – bulimii do macierzyństwa nie jest wg mnie trafne. Szczególnie wtedy jeśli nie ma się dzieci. Macierzyństwo jest meeega trudne ale w odróżnieniu od bulimii przynosi dużo wiecej dobrego, jak choćby widok śpiącego dziecka po bardzo ciężkim dniu, lub przeżycie i działanie kiedy Twojemu dziecku dzieje się krzywda. Tak, wiem, rozumiem – to gra słów, przenośnia. Mimo wszystko nie podobał mi się tekst.
Bravo!!!
Też jestem matką i uważam, że tekst trafia w samo sedno. Przypomniał mi całą prawdę o kilkunastu latach mojego życia. Na szczęście minionych. Również dzięki Tobie Aniu.