Niekompatybilni

Dzisiaj chciałabym przedstawić Ci mój dość nietypowy pogląd (jak zawsze) na problemy w relacjach.
Co zrobić, jak sypie się nasz związek, bo ta druga osoba robi to, tamto, siamto i za grosz nie chce się zmienić? Albo jak nas w ogóle nie słucha, nie rozumie, wybucha złością o byle pierdołę?
Albo jak chcemy zupełnie innych rzeczy?

Ile można wybaczyć, a kiedy trzeba się w końcu rozejść czy odciąć? I czy da się uratować każde nadwyrężone więzy?
To pytania z którymi często przychodzą do mnie moje podopieczne, bo – i tutaj zdradzę Ci sekret – na moim mentoringu nie pracuje się stricte nad jedzeniem. Problem jedzenie rozwiązuje się sam, niejako mimochodem. Tak jak problem relacji, stresującej pracy, braku poczucia własnej wartości i każdy inny „problem”, jaki człowiek kiedykolwiek miał. Niemożliwe? Try me.

No ale dobrze, posłuchaj teraz mojego zdania na ten temat.

*

Kiedyś, zanim nie stałam się tą osobą, którą jestem teraz, płynęłam sobie bezrefleksyjnie przez życie, czując się raczej jak jego ofiara, a nie twórca. Po prostu reagowałam na sytuacje i ludzi, jak bakteria reaguje na światło. Jak ktoś „mnie wkurzył”, to krzyczałam, jak „obraził”, to byłam smutna, a nudę, kłótnie i zniechęcenie uznawałam za naturalną część każdego związku z ponad dwuletnim stażem.

Nigdy nie zastanawiałam się głębiej, dlaczego tak myślę i czy na pewno mam rację. Widziałam to wciąż wokół siebie: słyszałam co mówią o związkach rodzice, koleżanki i co eksperci piszą w poradnikach dla kobiet. Tak już jest i tyle: romantyczna miłość to krótko trwający wyrzut endorfin i jak on się skończy, to ważne, by się przynajmniej lubić. No chyba, że będziesz mieć ogromne szczęście i trafisz na „tego jedynego”. Wtedy istnieje szansa, że na starość będziecie spacerować po parku, trzymając się za ręce i wzbudzać słodkie „awwww” u studentek.

Tak też wyglądał mój pierwszy poważny związek (miesiąc miodowy + problemy) i pierwsze lata wspólnego życia z moim obecnym partnerem.
Jeżeli śledzisz moje poczynania trochę dłużej, na pewno nie raz widziałaś nas razem w moich filmikach i postach na Instagramie. Na pierwszy rzut oka jesteśmy bardzo dobraną parą i widać, że jest między nami duża zażyłość.

To prawda, jednak nie zawsze było tak kolorowo. Mieliśmy w życiu wiele problemów; od różnic kulturowych, po moją bulimię i alkoholowe wybuchy złości. To wszystko zniknęło samo, kiedy się „dotarliśmy”, a ja wyszłam z zaburzeń odżywiania i w końcu dorosłam, jednak ciągle pozostała jedna bardzo poważna, niedająca się rozwiązać sprawa. Mianowicie: jesteśmy totalnie różni, absolutnie niekompatybilni.

Niedopasowanie to rozciąga się od małych spraw, takich jak upodobanie do różnej muzyki czy jedzenia, aż po duże (a raczej postrzeganych jako duże) czyli poglądy na pieniądze, duchowość, sposób spędzania wolnego czasu czy życiowe ambicje. Toon zawsze otwarcie mówi, że on chce mieć święty spokój i tyle, ja zaś zdobywam świat.

No i jak tu budować związek, jeżeli właściwie jedyną wspólną cechą jest miłość do podróży i zwierząt? Męczyło mnie to strasznie i spędzało sen z powiek. Czy taka relacja może przetrwać próbę czasu? Czy już na zawsze będziemy takimi wolnymi elektronami mieszkającymi pod jednym dachem?
O dziwo nigdy nie było to problemem dla Toona, ale dla mnie owszem. I to dużym.

Aż któregoś dnia natrafiłam na zupełnie wywrotową ideę, zawartą w książce (a jakże!) pt. „The Relationship Handbook” autorstwa Georga S. Pransky’ego i totalnie zmieniłam swoje podejście to tej „związkowej katastrofy”.

Owszem, jesteśmy niekompatybilni – jeżeli spojrzeć na to z tej samej „wyświechtanej” strony. Jednak, jeżeli spojrzeć na to z innej, to jesteśmy… uzupełniający się. Wow! Nigdy tak o tym nie pomyślałam! Zawsze patrzyłam na to w jeden utarty sposób i nawet do głowy mi nie przyszło – że poza tym co znam – istnieje całe uniwersum możliwości!

A więc to znaczy, że nic nie jest wyryte w kamieniu i nowa perspektywa jest zawsze na wyciągnięcie ręki? Tak! Jeżeli podejdziemy do siebie z szacunkiem i ciekawością, okaże się, że różne zainteresowania nie są przeszkodą, ale wspaniałą okazją do nauczenia się od siebie czegoś nowego. Przecież w końcu – do jasnej cholery – tak zaczęła się nasza miłość; od fascynacji innością i egzotycznością tej drugiej osoby!

Dlaczego o tym zapomniałam? Dlaczego na przestrzeni lat ta inność przestała być pociągająca, a stała się problematyczna? Bo przestałam patrzeć na mojego partnera jak na żywego człowieka, a zamiast tego zaczęłam go określać przez pryzmat własnoręcznie nadanych mu „łatek” i ocen: „on jest taki, a taki”, „on nigdy…”, „on zawsze…”.
A potem tchnęłam życie w te wszystkie stereotypy i zaczęłam wchodzić w interakcje właśnie z nimi – a nie z Toonem jako takim.

I w momencie, gdy zrozumiałam, że nie trzeba nic zmieniać w partnerze, by doświadczyć zupełnie innej rzeczywistości – za jednym zamachem odkleiłam od niego te wszelkie łatki. Od razu poczułam się jak pierwszego dnia naszej znajomości: zaintrygowana osobą, która stoi tutaj przede mną.

A co, jeżeli można spojrzeć w ten sposób na każdego? Jakby tak zdrapać te wszelkie warstwy zastygłego myślenia i na nowo dostrzec esencję tego „jakże dobrze znanego nam” człowieka?

Zademonstruję Ci jak każdy „problem” można potraktować w ten właśnie sposób. Jest to przykład wzięty ze wspomnianej powyżej książki.

Sytuacja: Ona jest duszą towarzystwa, on nigdy nie chce wychodzić z domu.

Tabelka ilustruje poziomy rozumienia roli myśli w tworzeniu rzeczywistości u tej kobiety i idące za tym zupełnie inne postrzeganie sytuacji:

Czy to rozwiąże problem co zrobić z tym, że ona chce wyjść, a o nie chce? Nie. Tak zwany „problem” zniknie sam.
A raczej cała sytuacja przestanie nim być, bo z poziomu miłości i rozumienia, ostatecznie nie jest ważne CO zrobimy, ale czy jest między nami bliskość i wyrozumiałość.
A to jakie kroki poczynić (zostać razem, wyjść razem, on zostanie, a ona wyjdzie, zaprosić kogoś do siebie) wyklaruje się samo.

Widzisz już, co chcę Ci powiedzieć? Nigdy nie jest tak, że jakaś cecha jest doszczętnie zła. Jeżeli mamy wobec siebie pokłady dobrej woli, to każdą irytację możemy przekształcić w coś znośnego, inspirującego czy nawet ujmującego.

No dobrze, a co, jeżeli on na przykład pije? Czy też mam to uznać za rozkoszne?

O tym opowiem w kolejnym odcinku tego postu. Tym czasem liczę na Twoje komentarze. Daj mi znać czy też zaczynasz wyczuwać cały wachlarz możliwości, poza tym, co do tej pory wydawało się niezmienne?

Jeżeli chcesz je zobaczyć wyraźnie, zapraszam na mój coaching lub mentoring.

 

Published On: 28 sierpnia, 2020Kategorie: 3 Principles / 3 Zasady
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

16 komentarzy

  1. Ola 28 sierpnia, 2020 at 6:31 pm - Odpowiedz

    Cudownie, że zaczęłaś poruszać takie tematy! Masz niesamowite podejście! Czy to ma związek także z 3P? Czekam na ciąg dalszy!!

  2. Alicja 28 sierpnia, 2020 at 10:35 pm - Odpowiedz

    Chyba dotyczy to jedynie pozytywnych lub przynajmniej neutralnych spraw bo jak tu przyjąć inaczej, niż niedopasowanie fakt, że partner codziennie pije min. dwa piwa i schodzi do poziomu małpoluda. Niby nie alkoholizm, niby śmieszna rzecz na imprezach ale codziennie tolerowanie już samego zapachu, nie mówiąc o mało lotnym umyśle wtedy ciężko traktować jako wzajemne uzupełnienie się…. Nawet patrząc z perspektywy, że wszystko pochodzi od wewnątrz.

    • Wilczo Glodna 28 sierpnia, 2020 at 10:40 pm - Odpowiedz

      Oczywiście, że nie. I o tym będzie – tak jak pisałam – w kolejnym poście :)

  3. Marta 29 sierpnia, 2020 at 2:51 am - Odpowiedz

    Aniu! Dawno nie czytałam Twoich postów, po mentoringu z Tobą czuję, że ich już nie potrzebuję. Mam zupełnie inny stosunek do jedzenia jak rok temu, jedzenie przestało być u mnie tematem numer jeden i odpuściłam sobie mentalność bycia na wiecznej diecie. Żeby było śmieszniej, to trudniej to przychodzi mojemu otoczeniu, np. mój mąż dalej dziwi się na mój widok z kebabem w dłoni, hehe

    Co do Twojego postu – zgadzam się z Tobą w 100%, mam dokładnie podobny „problem” z moim mężem, nie-polakiem, domatorem :). Też podchodzę do niego jak do mojego uzupełnienia, nawet biorę jego charakter za pozytyw, bo jakbyśmy oboje całe życie spędzili z plecakami biwakując w górach to za 30 lat byśmy głodowali na emeryturze.

    Uważam też, że nie wszystkie cechy da się przełożyć na pozytywny język. Bicie, alkoholizm, hazard itp. to są granice, których nie można przekraczać. Myślę, że każda z nas powinna sobie ustalić takie granice i ich się trzymać, chociaż to też zależy, bo ja kiedyś myślałam, że wyjdę tylko za interektualistę, który wolny czas spędza w bibliotece/muzeum, a okazało się, że jednak niekoniecznie ;)

  4. Anna 29 sierpnia, 2020 at 10:02 pm - Odpowiedz

    Aniu jak zawsze w punkt. W życiu stworzyłam dwie świetne relacje oparte o przeciwieństwo z drugim człowiek. Pierwsza z moim mężem, jestem z nim 15 lat w związku, układa się nam naprawdę super, sporo razem też przeszliśmy…….a jest moim totalnym przeciwieństwem ja: chaos i energia, mój mąż: spokój i porządek.
    Drugą dobrą relacje stworzyłam z moją wspólniczką w biznesie, ta sama zasada, ja energia, ona spokój :).
    Świetny post i na pewno warto temat zgłębiać dalej ;)

  5. Anna 30 sierpnia, 2020 at 1:17 pm - Odpowiedz

    Boszzz, jak to spojrzenie z innej strony, zmienia rzeczywistość.

  6. Gosia 31 sierpnia, 2020 at 9:28 pm - Odpowiedz

    Z drugiej strony badania pokazują, że związki łączące osoby uzupełniające się, szybciej się rozpadają niż te, które łączą podobnych partnerów. Ale może to wynika z tego, że związki przeciwieństw są bardziej wymagające… Ja uważam że pewne podstawy muszą być takie same. Np. stosunek do posiadania dzieci albo religijność w rozumieniu, że osoby wierzące nie tylko chodzą do kościoła ale chcą żyć zgodnie z jego zasadami np. brak antykoncepcji hormonalnej, negatywny stosunek do aborcji itp.

    • Wilczo Glodna 31 sierpnia, 2020 at 10:52 pm - Odpowiedz

      No tak, ale czym jest tzw „przeciwieństwo” jak nie opinią? Ludzie się rozchodzą właśnie dlatego, że myślą, że są sobie przeciwni – w opozycji. Że ludzkie cechy mogą być spolaryzowane.
      W świetle miłości można się dogadać nawet w sprawach dzieci i antykoncepcji. Tylko dwie strony muszą chcieć słuchać i próbować siebie zrozumieć. Np: dlaczego ta antykoncepcja jest taka ważna dla Ciebie? (Może podam ten przykład w kolejnym poście).
      Po prostu raczej mała szansa, że takie osoby się w sobie „zakochają”. Ale jeżeli tak, to wszsytko jest możliwe.

      • Małgorzata 2 września, 2020 at 9:38 pm - Odpowiedz

        Użycie argumentu „mała szansa, że tacy ludzie się w sobie zakochają” jest przyznaniem do tego, że jednak są osoby które do siebie po prostu nie pasują. Oczywiście można z miłością się docierać, chodzić na kompromisy i konsensusy. Jednak czasem warto zadać sobie pytanie, czy w tym kompromisie jestem naprawdę szczęśliwa i czy nie kosztuje mnie zbyt wiele. Kolejna podstawowa sprawa jest taka, że aby się dogadać potrzebna jest wola obu stron. Jeśli tylko jedna osoba wyraża chęć pracy nad związkiem, to niestety niewiele z tego wyjdzie. Na koniec przykład z życia: ona nie chce dziecka a on bardzo chce pełną rodzinę. Są po 30 więc te postawy mają już ugruntowane w sobie. Ona mu mówiła, że nie chce dzieci ale on myślał, że jej przejdzie, że obudzi się w niej instynkt itp. takiej sytuacji nie można rozwiązać. Zawsze któraś ze stron będzie miała poczucie straty. Kolejny przykład jest odwrotny. On nie chce rodziny bo kocha swobodę. Ona wyszalała się i teraz chcialaby dziecko. On ją uprzedzał, że z nim nie założy rodziny. Ona wzięła sprawy w swoje ręce i zaszła w wymarzoną ciążę. Zaskoczył ją tylko fakt, że on nie angażuje się w wychowanie dziecka, ucieka od rodziny, żyje jak dawniej. Żadne z nich nie jest szczęśliwe. Tylko dziecka szkoda. Charakter naszego partnera jest złożony i zgadzam się, że można go postrzegać na wiele sposobów. Ale są pewne wartości, przekonania i zachowania, które definitywnie przekreślają partnera o ile nie są spójne z naszymi.

        • Wilczo Glodna 3 września, 2020 at 8:35 am - Odpowiedz

          No i właśnie o tym mówię. Tacy ludzie pewnie się w ogóle nie dobiorą w parę. Po pierwszej randce stwierdzą „Jezu, co to było”. Jednak jeżeli się dobrali i jest między nimi miłość, ze wszsytkim można się dogadać; oczywiście z DOBRĄ wolą stron.

  7. Nescafe 1 września, 2020 at 4:35 pm - Odpowiedz

    Dobry post :) Ja mam takie przemyślenia w tym temacie:
    1. Jeśli ludzie w związku się od siebie różnią, mogą się od siebie uczyć i to rozwija. Moim zdaniem jeśli dwie osoby są do siebie podobne, mniejsza szansa, że się rozwiną niż jeśli się różnią (jeśli- w razie różnic- podejmują dialog).
    2. Tak, zgadzam się, że margines tolerancji na zachowania partnera jest konieczny:) Ale trzeba uważać na zachowania wynikające ze schorzeń. Np. partner zamyka się na całe dnie w pokoju czy wręcz nie wstaje z łóżka-> nie idziemy w kierunku pełnej akceptacji, tylko badamy (sondujemy), czy to nie wynika np. z depresji. Pozdrawiam serdecznie

    • Wilczo Glodna 1 września, 2020 at 5:35 pm - Odpowiedz

      Hmh, myślę jednak, że to nie akceptacja, a zaniedbanie i też nie ma wspólnego dużo z miłością – raczej obojętność lub strach.

  8. Megg 2 września, 2020 at 11:12 am - Odpowiedz

    Hej! jestem tu pierwszy raz i świetnie, ze trafiłam na Twój artykuł bo w dużej mierze dotyczy on mojego związku, który właśnie przez to co opisujesz rozpada się, mój problem natomiast o tyle głębszy, ze oprócz „…jesteś taki wredny, Ty taka jesteś…furiatka, byłaś inna, byłeś inny, bardziej chętny, mogłeś powiedzieć, a nie milczysz, nie musisz się tak drzeć jak coś mówisz itp itd” mam 9 letniego syna…którego o dziwo po kilku miesiącach od zamieszkania razem ON przestał akceptować, jak mi wytłumaczył jednak go to przerasta, nie wiedział , ze dzieci są wredne, a właściwie ja nad nim nie panuje, nie umiem sobie radzić (gdyż jego system wychowawczy to krzyk i bicie dziecka) , a ja nie akceptuje takich metod…. po kilku trudnych sytuacjach poprosiłam go o wyprowadzenie się z domu już po raz 3 …. w rezultacie on się wyprowadził ,a całe nie powodzenie i odpowiedzialność za tę sytuację zrzucił na moje barki… teraz próbuje coś tam UZGODNIĆ I OMÓWIĆ od nowa ale czy to ma sens?

    • Wilczo Glodna 3 września, 2020 at 8:36 am - Odpowiedz

      Jeżeli jest miłość i dobra wola, to myślę, że wszsytko da się uratować. Przeczytaj tę książkę, którą polecałam. To idzie o wiele głębiej niż ten mój krótki przykład tutaj.

  9. Myśliciel 2 września, 2020 at 4:02 pm - Odpowiedz

    Większość ( jezeli nie wszystkie) par, które znam określiłbym jako niekompatybilne. Te co trwają razem, widzę że, po latach, znalazły swój sposób na wspólne życie. Kompromisy z obu stron i akceptacja tego drugiego człowieka bez usilnych prób zmieniania go. W innym przypadku, każde w swoją drogę… mój kolega do dziś wzdraga się na wspomnienie byłej żony, która była maniaczką perfekcyjności i stworzyła jemu ( i sobie) małe rodzinne piekiełko. A przecież ona chciała tylko rodziny idealnej ( dla siebie samej , nie dla mojego kumpla ).

  10. Katarzyna 3 września, 2020 at 1:13 pm - Odpowiedz

    Aniu nie dodajesz już nowych wpisów, czy to u mnie coś nie działa?