Wahadło i laska
Czy zdarzyło ci się kiedyś obserwować wahadło?
Chodzi mi o zwykłą kulkę na sznurku.
Szturchniesz ją lekko palcem – zaczyna swój ruch. Najpierw odchyli się na tyle, na ile zadziałała nań siła twojego szturchnięcia, a potem poleci w drugą stronę, na taką samą odległość.
Popchniesz ją jeszcze raz – i znowu – kula rozpędza się, zawisa na moment w powietrzu i leci w drugą stronę.
Im więcej razy ją popchniesz, tym więcej razy powtórzy swój taniec – zawsze oddając siłę, z jaka została wypchnięta.
Ty stałaś się takim wahadełkiem, gdy postanowiłaś się odchudzać.
Do tej pory jadłaś gdy byłaś głodna, a waga utrzymywała się sama – wahadło stało w miejscu.
Pierwsze popchnięcie: rezygnacja z kolacji. Wkładasz w to dużo wysiłku, bo przecież ciężko tak nagle nic nie jeść po 18.00 – kula odchyla się od normy i wraca – jesteś głodna, zirytowana i niezadowolona z efektów.
Drugie popchnięcie: teraz rezygnujesz i ze śniadania – kula odchyla się jeszcze mocniej od normy i wraca- rozpędzony głód wali Cię w głowę tak, że widzisz mroczki.
Nie możesz się ani skoncentrować, ani nawet wstać z łóżka. Zaczynasz myśleć o jedzeniu non stop.
Ale efekty wcale Cię nie zadawalają!
Schudłam pięć kilo, chcę dziesięć, schudłam dziesięć, chcę piętnaście.
Wahadło huśta się na boki coraz mocniej.
Trzecie popchnięcie: Głodówka – kula leci daleko poza to co wydawało się możliwe, poza płacz przerażonych rodziców, poza niezdaną maturę, zawalony związek, poza mury szpitala psychiatrycznego – i wraca. Każą Ci jeść, więc jesz, ale teraz wcale nie możesz się zatrzymać – żelazny taraz rozpędzony twoją własną siłą, leci bezwładnie rozwalając wszystko po drodze.
Głodziłaś się latami, a teraz latami będziesz się objadać.
Kula będzie się huśtać i huśtać.
Straciłaś balans.
*
Twoje wahadło jest po to, by wyznaczać środek ciężkości twojego życia. Nie po to by przy nim majstrować. To nie zabawka.
Im bardziej odgina się od normy, tym mniej efektywna stajesz się w życiu. Zamiast iść do przodu, bujasz się na boki. Cała twoja energia idzie na to, by doprowadzić się z powrotem do równowagi.
Objadłam się – to teraz się głodzę.
Głodziłam się – teraz się objadam.
Jesteś jak ślepiec idący zygzakiem bez celu. Im większy zygzak, po którym się poruszasz, tym wolniej pokonujesz jakikolwiek dystans i tym więcej energii na to zużywasz.
Ale moc wahadła możesz wykorzystać na swoją korzyść.
Dokładnie tak, jak robi to ów ślepiec.
Widziałaś kiedyś jak taka osoba się porusza? Przesuwa swoją laskę wahadłowym ruchem w prawo i w lewo – w ten sposób sprawdza w którą stronę NIE IŚĆ, a sama idzie środkiem.
Nie iść w diety – z jednej strony.
Nie iść w obżeranie się – z drugiej.
Nie iść w mordercze treningi- z jednej strony.
Nie iść w nic nie robienie.
Nie iść w jedzenie pod linijkę – z jednej strony.
Nie iść w jedzenie wszystkiego jak leci.
Ty także posiadasz swojego przewodnika – to zdrowy rozsądek i umiar.
Używaj go jak ślepiec laski.
Wróć na prostą.
Myślę, że w moim przypadku najważniejsze jest:
„Nie iść w jedzenie pod linijkę – z jednej strony.
Nie iść w jedzenie wszystkiego jak leci.”
Zawsze chciałam jeść dokładnie tak jak miałam rozpisany jadłospis, dokładnie tyle kcal, takie same owoce i warzywa, bez żadnej zamiany, ważyłam dokładnie co do grama każdy produkt, bo przecież na pewno przytyję, jeśli zjem 80 a nie 70 g makaronu… Byłam przekonana, że jeśli zmienię cokolwiek, to wszystko na nic i nie będzie efektów. I tak jak napisałaś Aniu, kończyło się na tym, że nie wytrzymywałam tego jedzenia pod linijkę i wieczorem albo następnego dnia, do żołądka szło wszystko jak leci. A przecież zdrowy, zwykły człowiek nie wpada w panikę, jeśli zdarzy mu się zjeść kilka dodatkowych migdałów wchodząc do kuchni czy ryżu zamiast kaszy po zorientowaniu się, że zapomniał jej kupić na obiad. Uświadomiłaś mi, że żadna skrajność nie jest normalna i nie tędy droga. Dziękuję
Uświadomiłam sobie, że moja dieta jest zbyt monotonna, że wyznaczyłam sobie 2 typy jadłospisów dziennych – do pracy i w dni wolne – i jakoś boję się jeść inaczej. Już od ponad pół roku nie zjadłam ani makaronu, ani ryżu, ani fasoli, ani…. tu pewnie znalazłoby się jeszcze sporo produktów, których unikam jak ognia! Boję się, że każdy inny posiłek nie da mi odpowiedniej satysfakcji z jedzenia, co spowoduje, że będę jej szukać, dojadając. Nie umiem wybić się ponad ten schemat i przełamać go. Przeraża mnie możliwa negatywna reakcja :/
Jednak po przeczytaniu tego postu spróbuję to zrobić… Dzisiaj pewnie zjem to samo, co zwykle, bo już nastawiłam się na to… Ale w weekend hulaj dusza – czas na eksperymenty :P Choć nie wiem, czy jest to dobry czas… Wilk budzi się umie równo z piątku na sobotę (wieczór i noc)… :(
Kochana, a nawet jak posiłek będzie niedobry, to co się stanie? Czy to ostatni posiłek życia? Wtedy odczekasz te kilka godzin i zjesz kolejny. Jeszcze tysiące posiłków przed Tobą i przez jeden zły, świat się nie zawali :)
Tak to z nami jest – jedzenie traktujemy jak przyjemność i żal nas ogarnia, jeśli posiłek nie smakuje. Solidaryzuję się i życzę powodzenia w szukaniu prawdziwych radości. Jedzenie służy odżywieniu! Zaręczam, że można nauczyć się celebrować posiłek poprzez estetyczne jego przygotowanie, posprzątanie wokół, kosztowanie kęs za kęsem i odczuwanie wdzięczności za możliwość zaspokojenia głodu. Celebrować, ale nie kultywować. Nie traktować jak najwyższą przyjemność.
Ja całkowicie straciłam panowanie nad wilkiem. Szło mi dobrze, a może tylko tak mi się wydawało. Bo czy jedzenie po linijkę można nazwać dobra drogą? Na pewno nie. A teraz kończy się trzeci dzien z rzędu ataków. Eh… Szkoda słów. Trzymajcie się.
Kochana wiem, że masz w sobie siłę do zmiany! Powoli małymi kroczkami osiągniesz spokój i wolność od Wilka. Najpierw regularne posiłki, a potem wprowadzanie urozmaiceń w diecie. Mam ten sam problem – monotonną dietę :-/ Jednak w ten weekend będę eksperymentować ;-) Spróbuj i Ty :-D A może wykupisz dietę z bloga? Ja bym to zrobiła, ale jestem weganką :-P Trzymaj się dzielnie :-*
Dziękuję za wsparcie ale jest mi okropnie wstyd za to,że Ania podsuwa nam dosłownie pod sam nos sposób jak wyjść z bulimii, a ja dalej w tym siedzę :( Ba! Jest coraz gorzej, mam wrażenie że nałóg z tygodnia na tydzień wzrasta. Jeszcze na dodatek, jakby tego było mało, tkwie w strasznym związku. Masakra.
Nawet nie wiesz jak bardzo MI jest wstyd! Tyle dziewczyn potrafi wyjść z bulimii dzięki Ani, a ja ciągle robię coś źle :( Bardzo chcę to zmienić, ale najwidoczniej chęci same w sobie nie wystarczą… U mnie jest to powolny proces, niestety.
Przecież wszystko jest możliwe, prawda? Chyba za słabo w to obie wierzymy i dlatego nam nie wychodzi :/ Ale wiesz co? Nie warto tracić życia… (czy jestem hipokrytką, skoro jeszcze 10 min. temu myślałam o tym, co mogłabym kupić w sklepie, żeby się najeść? – czekam aż minie to wszystko i to uczucie…).
Droga Wspaniała Kobieto (nie mam doświadczenia z mężczyznami, więc pomyślisz co ja mogę tam wiedzieć hehe) chciałabym Ci powiedzieć: nie katuj się, nie męcz się w relacji, która nie daje Ci satysfakcji, w której się nie spełniasz i nie czujesz tego partnerstwa, miłości, zrozumienia… Ciężko w sumie cokolwiek powiedzieć, bo nie wiem o co chodzi… ale ja podjęłam decyzję (kilka lat temu), że wolę być sama niż żyć z kimś tak po prostu, bojąc się otworzyć na świat…
Ściskam gorąco i trzymam kciuki za Ciebie :* Jesteś mądra, wsłuchaj się w siebie i podejmij odpowiednie decyzje :) Będzie lepiej ;)
Kochana dziękuję. Dziś znów podejmuję kolejną próbę. Podejmujesz ją ze mną? Zdeterminujmy się tak jak Ania parę lat temu, która była w stanie wyjść z bulimii, my też to zróbmy. Mamy już szlak przetarty, wiemy co robić. Będzie ciężko, ale damy radę ☺
siedze i płacze, chyba straciłam nadzieje, ciągle sobie wmawiałam, że choruje jakies 3 lata, ale to nieprawda, choruje juz prawie 7 lat, wszystko podporzadkowane jest chorobie, czasem mysle, ze to koniec, ze nie wyjde, czasem mysle zeby zniknac, ale nie chce sprawiac bolu rodzicom, to jedyne co mnie trzyma przy zyciu :( wszystko zalezy ode mnie, ale chyba nie dam rady, poprostu, jestem zmeczona ciaglym dawaniem rady, mam tego dosc
Kochana, nawet nie wiesz ile ja miałam takich momentów, że miałam wszystkiego dość. Ile razy podejmowałaM kolejną próbę. Ile razy mi się nie udało. Dziś kolejny raz i mam nadzieje że ostatni, postanowilam rozprawić się z Wilkiem. Mam ogromną motywację. Chcę zrzucic parę kilo, tym bardziej ze dziś na imprezie rodzinnej, kilka osób powiedziało mi że przytyłam. Oczywiście załamka totalna, ale myślę sobie ,,przytyłam to i schudnę, dam radę, pokonam wilka i znów bede czuĆ się swietnie”. Proszę Cie, spróbuj jeszcze raz, tak jak ja, razem damy radę.
Droga Patrycji, podejmuję tę próbę razem z Tobą…nawet nie próbę, bo to daje jakieś szanse na niepowodzenie… zaczynamy przemianę… jak gąsieniczka przemienia się w pięknego motyla… tak i my pozbędziemy się Wilka i osiągniemy wymarzone ciała :D
Też mam ogromną motywację, bo też usłyszałam kilka negatywnych komentarzy, ale będzie lepiej :)
Wszystkie wspaniałe kobiety trzymajcie się gorąco! :*
Coś mi się wydaje, że za bardzo skupiacie się na tych „wymarzonych ciałach”… To nas właśnie wbija w myślenie obsesyjne. Dopiero gdy siebie zaakceptujecie i pozwolicie sobie na zdrowienie zamiast odchudzanie, zmiana ciała przyjdzie samoistnie. Tak przynajmniej dzieje się u mnie.
Pokochałam swój miękki brzuch, przestałam go traktować jak centrum swojego zła, karać go, męczyć. Poświęciłam się radości z pasji, pozwoliłam sobie na powolne przełamywanie swoich nawyków myślowych… Nie wiem, czy jakkolwiek pomagam swoimi komentarzami…
Pomagasz i to bardzo :) I wiesz co? Masz całkowitą rację, bo ten tłusty, odstający brzuch strasznie mnie demotywuje i dołuje. Tak jakby życie kręciło się tylko wokół tego… tak jakby inni oceniali mnie tylko przez pryzmat sylwetki i posiadanych kg oraz braku sadełka heh. To jest straszne i ciężko jest się wybić z tego myślenia i nakręcania siebie samej :/
Jeśli pomagam, to wspaniale. Ale znów piszesz o swoim brzuchu jak o wrogu. Uświadamiałam sobie przez spory czas, że kluczem jest życie ze swoim ciałem w zgodzie, oswojenie się ze swoimi tzw. niedoskonałościami. Spróbuj kilka razy, np. przed snem, poświęcić swojemu brzuchowi chwilę, dając mu odrobinę czułości. Podotykaj go, pomasuj, pomyśl jak o przyjacielu, który z cierpliwością znosi to, jak go traktujesz, jak wyżywasz się na nim… Może nawet się popłaczesz, jak nad swoim dzieckiem.
Pomyśl, czy rzeczywiście sympatia ludzi wokół zmieni się, gdy schudniesz? Czy jeśli okazałoby się, że Twój wygląd zawsze będzie już taki sam, czy świat by się zawalił? Czy może raczej zajęłabyś się wtedy innymi aspektami Twojego wyglądu lub totalnie odrębnymi sprawami? Albo, wreszcie, czy ludzie nie są bardziej skupieni na wyglądzie swoim niż Twoim?
Polecam Ci przejrzeć, ot, bez zobowiązań, jakieś książki lub blogi inspirowane jogą, medytacją, buddyzmem… Może Cię to zainteresuje :) Widziałam, że stawiasz na weganizm, skąd to? :)
Marta jesteś wspaniała babka ;) Dziękuję. Postaram się to zrobić dzisiaj. Muszę i chcę zmienić swoje nastawienie…
Masz rację… generalnie wszyscy jesteśmy trochę skupieni na sobie niż na innych, jeśli chodzi o wygląd. Jest tak, że potrafię każdego zaakceptować, niezależnie od tego jak wygląda, bo każdy człowiek jest cudem :) Nie wiem tylko, dlaczego nie potrafię zrobić tego wobec siebie – jestem mega krytyczna i niezadowolona, dążąc do swojego ideału (a przynajmniej tego sprzed bulimii).
A weganizm wynika po części z etycznych powodów (zadbanie o zwierzęta, świat, planetę), a po części z tego, iż produkty nabiałowe źle wpływają na mój organizm (miałam problemy z przyswajaniem żelaza, które zniknęły po odstawieniu mleka, serów, jaj itd., a do tego znalazłoby się jeszcze kilka aspektów zdrowotnych – nie będę się tutaj rozpisywać :P)
Możesz coś polecić? ;) Z góry dziękuję.
Ściskam gorąco Kochana :*
Nie, nie musisz! Nic nie musisz! Ania też o tym pisała, zastępuj to słowo! Albo chociaż dodawaj zawsze: „muszę, jeśli chcę być zdrowa – a chcę”.
Pytam o weganizm, bo domyślam się, że ograniczanie sobie dostępu do pewnych produktów to kolejna górka obsesji. Sama lubię zjeść po wegańsku i powoli wprowadzam do jadłospisu coraz więcej takich potraw. Ale założyłam sobie – nie, nie będę wegetarianką lub weganką. Kto wie, może kiedyś przyjdzie to naturalnie; tymczasem – będę próbować nowych potraw wegańskich, czasem zrobię sobie cały dzień czysto wegański. I rzeczywiście – całkiem szybko przestałam kupować nabiał w dużych ilościach, a nawet przekonałam się, że można robić intensywny trening po talerzu zupy z soczewicy :D I tak dalej… Po prostu bez totalnych zakazów – bo one nas zabijają!
Zapalniki to trochę inna sprawa… Przy nabraniu świadomości siebie i rozmawianiu ze sobą da się w miarę rozgraniczyć…
Nie polecę Ci żadnej literatury, bo sama skaczę po kilku książkach (ale, notabene, każdy fragment czytam ze skupieniem i bez pośpiechu), ale np. w antykwariacie trafiłam na „Medytację dla psychoterapeutów i ich klientów”, co też fajnie wpisało się w nasz problem. Bardzo powoli uczę się tego wszystkiego, ale choćby kilka minut sam na sam ze sobą daje fajne efekty.
PS Zastanawiam się, czy nie przenieść się poza bloga Ani, bo zaraz sama nas zechce eksmitować… ;D
PS 2 Mam za sobą, dzisiaj, atak Wilka zakończony wymiotami, chociaż one bardzo rzadko mi się przytrafiają. Piszę to, by dać Ci nadzieję… bo byłam w stanie skończyć jedzenie o 19:30 (założenie to trzymam od sierpnia), następnie wziąć kąpiel, włączyć muzykę relaksacyjną i zastanowić się, czego mnie ta sytuacja nauczyła. Nie było to miłe przeżycie, ale otrzepuję się, wyciągam wnioski i idę dalej. Kiedyś byłam taka jak Ty :) Spróbuj z brzuchem, spróbuj z medytacją. Ale spokojnie, powoli, bez spiny.
Jesteś niesamowita. Tak mądrze mówisz… Tak naprawdę to chcę tego nawet bym powiedziała rozpaczliwie. Chcę się nauczyć znowu żyć normalnie. Dałaś mi do myślenia… Dziękuję :-*
Ps. Mój mail [email protected] Będzie mi niezmiernie miło jak się odezwiesz ;-)
Ściskam :-*
Ty też będziesz tak mówić :) Jesteś na dobrej drodze, bo nie poddajesz się. Jeśli będziesz cierpliwa, też znajdziesz swoje metody. Piszę maila ;)
Piękne. Fizyczna alegoria. Mistrz.