Czy szczęście zależy od okoliczności
Dzisiaj dość wyświechtany temat, który ostatnio poruszyłam z moją nową coachee. Czy szczęście zależy od okoliczności? Czy można być szczęśliwym mimo okoliczności i czy brak nieszczęścia to już szczęście? Te właśnie pytania zostały mi przez nią zadane i postaram się na nie tutaj odpowiedzieć.
No dobrze, to może na początek mały eksperyment myślowy. Wyobraź sobie taką sytuację:
Jesteś słabo opłacaną kelnerką w wiecznie pełnej restauracji. Szef jest niemiły, z kolegami nie masz o czym gadać. Do tego mieszkasz na głębokiej prowincji, na którą wróciłaś z powodu trudności w znalezieniu pracy po Nieprzydatnym Do Niczego Kierunku Humanistycznym. Oczywiście, mogłabyś wyjechać do innego większego miasta, albo za granicę, ale tak się nieszczęśliwie składa, że oboje Twoich rodziców zachorowało. Jesteś uwięziona.
Czy w tej sytuacji możesz być szczęśliwa? Moja rozmówczyni (która ową kelnerkę wykreowała) twierdziła, że nie. Bo choć do pewnego stopnia szczęście jest niezależne od tego, co dzieje się w naszym życiu – to bez przesady. Tutaj naprawdę nie ma się z czego cieszyć. To sytuacja patowa.
Ja zaś się nie zgadzam i twierdzę, że nawet tutaj można być szczęśliwym. Kto ma rację? Porozmawiajmy.
Pamiętasz, co często powtarzam na tym blogu? Że zawsze czujemy swoje myślenie w danym momencie, a nie jakąś zewnętrzną rzeczywistość. Na „zewnątrz”, nie ma dosłownie nic, co mogłoby nas zasmucić, rozweselić, uszczęśliwić, zniszczyć. To nasze myśli o tym co na zewnątrz, to robią.
„Nie ma nic na zewnątrz, co mogło by ci pomóc. Nie ma nic na zewnątrz, co mogłoby cię zranić. Bo nie ma nic na zewnątrz” – Syd Banks
Wyobraź sobie, że masz w to wgląd, czyli nie jest to dla Ciebie tylko pięknie brzmiąca teoria, ale prawda. Wtedy podchodzisz do tego co się dzieje zupełnie inaczej niż gdybyś tego wglądu nie miała. Po pierwsze, wiesz, że ta sytuacja nie jest permanentna. Może się taka WYDAWAĆ, ale doskonale zdajesz sobie sprawę, że żadne okoliczności nie trwają wiecznie; żadne szczęście i żaden smutek. Wszak nawet uwięzienie Nelsona Mandeli w końcu się kiedyś skończyło.
Po drugie, wiesz, że to nic osobistego, że to nie jest tak, że życie robi Ci na złość. Po prostu… tak to w życiu czasem bywa. Nie masz więc tendencji do użalania się nad sobą i swoją nieszczęsną dolą. Akceptujesz fakt, że dostałaś od losu takie, a nie inne karty i musisz nimi grać. Nie możesz ich odłożyć ani wymienić. Nie możesz zadzwonić do Boga i poprosić o inny zestaw startowy.
A więc robisz co możesz i grasz jak najlepiej potrafisz. Swoją pracę wykonujesz jak najbardziej sumiennie. Koledzy może nie nadają na tych samych falach, ale są sympatyczni. A szef? No cóż – on także czuje swoje myślenie. Nie jest złym człowiekiem. Po prostu dla niego rzeczywistość wygląda następująco; jak nie krzyknę na personel, to on nic sam z siebie nie zrobi. I on na serio w to wierzy.
W sumie to nawet mu współczujesz, bo jeżeli on w ten sposób widzi świat, to pewnie nie jest zbyt szczęśliwy. Szef jakoś wyczuwa twój brak oporu i oceny w stosunku do jego osoby i nie czepia się Ciebie aż tyle, co innych.
Prowincja może nie jest atrakcyjnym miejscem do życia, ale jest tu dużo spokoju i zieleni. Możesz iść po pracy na spacer i odetchnąć. Po jednym z nich czujesz się wyjątkowo zregenerowana i zadowolona. W tym stanie umysłu, wpada Ci do głowy pomysł, że może warto zrobić kurs online z Czegoś Przydatnego, co można połączyć z Nieprzydatnym Kierunkiem i w ten sposób zwiększyć swoje szanse na rynku pracy. Kreatywny potencjał jaki ma w sobie każdy człowiek daje o sobie znać, kiedy nie musi walczyć o uwagę z milionem negatywnych myśli krążących po głowie.
I tak, rodzice są chorzy, no cóż, w końcu każdego prędzej czy później czeka taki los. Śmierć sprowadza nas wszystkich do wspólnego ludzkiego mianownika i uczy pokory. Postanawiasz więc jeszcze bardziej doceniać każdą chwilę spędzoną z nimi. Kto wiem, ile czasu wam zostało?
W swojej nieciekawej sytuacji dostrzegasz szanse i możliwości. Godzisz się z losem i próbujesz sprostać trudnemu zadaniu, będąc wdzięczna za to co masz, zamiast rozpaczać nad tym, czego nie masz.
Fakt, czasami nachodzą Cię myśli, że to wszystko bez sensu i po cholerę było się tak starać, ale pozwalasz im płynąć, ufając, że los zawsze pisze najlepszy dla Ciebie scenariusz.
*
Czy to zalatuje pozytywnym myśleniem w stylu filmu „Sekret” i Pollyanną? Niekoniecznie. „Sekret” to usilna „walka” ze swoim myśleniem, po to, by zmienić je na lepsze. To zabawa w policjanta wszelkich negatywności, bo a nuż one przyciągną coś jeszcze gorszego. Żyjąc tym podejściem zmieniasz się w Stwórcę i Kreatora, a do tej roboty – uwierz mi – nie masz kwalifikacji. Poza tym to bardzo wykańczające. Pollyanna zaś to odklejenie od rzeczywistości; zamykanie oczu i powtarzanie, że wszystko jest dobrze – z czego nic nie wynika.
To o czym piszę to życie w tu i teraz, gdzie nic nie jest problemem, a jedynie sytuacją, na którą trzeba jakoś zareagować… lub nie.
A jak – dla odmiany – wygląda życie „w głowie”? Jak nasza kelnerka może się unieszczęśliwić?
Bardzo prosto; codziennie, w każdej sekundzie swojego dnia, powtarzając: TAK NIE POWINNO BYĆ. Powinno być inaczej. I – jako że zawsze czujemy, to co myślimy – cierpiąc.
A więc teraz Twój dzień wygląda tak: Robisz wszystko na odwal, bo masz w dupie tę pracę poniżej swoich możliwości. Najmniejsza pomyłka kuchni czy uwaga szefa wyprowadzają Cię z równowagi. Z kolegami z pracy nie gadasz, bo po co? I tak nic mądrego ci nie powiedzą.
Po pracy idziesz prosto do domu. Nie zauważasz piękna swojego miasteczka, bo myśli o nim, że to dziura. Po powrocie zamykasz się w pokoju i gapisz w telefon. Co masz niby innego robić? Tu nawet nie ma klubu fitness.
Do rodziców masz pretensje, że trzymają Cię w tej norze, ale nie masz odwagi tak po prostu ich zostawić. Czujesz do nich niechęć, a potem Ci przykro, że to czujesz.
Jesteś totalnie zahipnotyzowana swoimi nieszczęśliwymi myślami, które wracają do Ciebie z każdej strony, odbite jak w lustrze. Nie słyszysz swojej wewnętrznej mądrości, która podsuwa Ci kurs online z Czegoś Przydatnego. Po co wydawać na to kasę. Co to da?
Zamiast tego kupujesz wino za 12,99 zł i wypijasz je przed telewizorem, który szum, na chwilę odciąga Cię od szumu w Twojej własnej głowie.
*
No dobrze, ale to która z powyższych wersji jest prawdą? Czy opisana powyżej sytuacja kelnerki jest wspaniała, znośna, taka sobie czy straszna? To zależy jakiej jakości jest myślenie owej kelnerki w danym momencie. Jeżeli wysokiej – sytuacja jest dobra, jeżeli niskiej – sytuacja jest piekłem na ziemi. To ona kreuje i jedno, i drugie – czasami wielokrotnie w ciągu dnia podróżując od nieba do piekła i z powrotem.
To normalne, każdy tak robi. Po prostu nasz nastrój fluktuuje w ciągu dnia, a wraz z nim poziom „szczęścia”. Jeżeli jednak wiesz, jak to działa, nie czujesz się ofiarą ani okoliczności, ani własnego myślenie. Masz wtedy tendencję do pozostawania częściej i dłużej w tych „szczęśliwych” stanach. A gdy jednak czasami lecisz z nastrojem w dół, nie jest to dla Ciebie aż takie straszne. Wiesz, że za chwilkę wszystko się odmieni.
*
Idąc dalej; gdyby szczęście zależało od okoliczności, każdy piękny, bogaty i sławny byłby najszczęśliwszy. Jednak krótki przegląd życiorysów gwiazd muzyki, kina czy sportu, szybko ujawni, że wcale tak nie jest. Wręcz przeciwnie; odsetek rozwodów, patologii i samobójstw ludzi „na świeczniku” jest wprost uderzający. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ – i tu powtarzaj ze mną – zawsze czujemy nasze myślenie w danym momencie, a nie okoliczności.
Jeżeli nadal Cię to nie przekonuje, opowiem Ci moją osobistą historię. Ja też byłam taką kelnerką. Wprawdzie nie na prowincji, ale w sporym Belgijskim mieście i nie z chorymi rodzicami, ale z moją własną „chorą głową”.
Na początku nienawidziłam swojej pracy. Każdy dzień to była męka i niekończące się wyrzuty: Dlaczego ja tu wylądowałam? Przecież zawsze byłam taka inteligentna! Najlepsze stopnie, amerykańska matura, studia we Włoszech… Dlaczego serwuję kotleta młodszym o 10 lat i głupszym ode mnie studentom?
Cierpiałam strasznie, a na domiar złego na łeb lał mi się zimny, belgijski deszcz.
Wszystko zmieniło się po wydarzeniu, które opisuję w poście „Deszcz”. Pogodziłam się z sytuacją i zaczęłam naprawdę dobrze się bawić. Poznałam w tej knajpie wiele osób, a w tym samym czasie robiłam kurs doszkalający, który miał mi zapewnić pracę w wyuczonym zawodzie (projektant odzieży). I tak, czasami nachodziły mnie czarne myśli, ale nie pogrążałam się w nich tak jak wcześniej. I byłam naprawdę…szczęśliwa.
A potem życie poprowadziło mnie zupełnie niesamowitą drogą i kelnerkę odmieniło w autorkę książek i coacha.
*
A więc jeszcze raz; czy można być szczęśliwym pomimo okoliczności? Tak; bo okoliczności nie mają tu nic do rzeczy. Ważne jest to, czy je akceptujesz i mówisz życiu „Ok, skoro tak ma być, to spoko. Pokaż mi, co dla mnie masz” czy mówisz mu „Jesteś niesprawiedliwe! Nie tak miało być!”. Założę się, że istnieje gdzieś kelnerka, która mówi życiu „tak” i miliarder, który mówi mu „nie”.
I może zapytasz mnie czy będę super happy, jeżeli spotka mnie tragedia? Nie, pewnie nie będę. Wiem jednak, że wtedy odnajdę w sobie takie pokłady odporności i kreatywności, które pomogą mi przetrwać te trudny czas. A potem znowu zza chmur wyjdzie słońce – nienaruszone tym, co się działo właśnie na moim niebie.
*
No dobrze, to czas na ostanie pytanie: czy brak nieszczęścia to już szczęście?
Kiedyś usłyszałam, że szczęście jest jak mgła. Kiedy w nim jesteśmy, to go nie widzimy. Widzimy je dopiero z oddali, kiedy je stracimy.
Szczęście to zwyczajny dzień: dach nad głową, cali i zdrowi bliscy, jakieś pieniądze w portfelu, jakieś hobby, znajomi. To nie tryskający szampan, fajerwerki i ekstaza.
Owszem czasami tak też się zdarza: awans, nowa miłość, wyjątkowo dobry humor bez powodu. Chociaż powodem zawsze będą wyjątkowo pozytywna myśl w danym momencie – ale to już wiesz.
I wiesz, kiedy będziesz szczęśliwa? Wtedy, kiedy ZAUWAŻYSZ, że jesteś w tej mgle; tak po prostu i za nic. Nie w kontraście do innych, którzy tego nie mają, nie w porównaniu do czasów, kiedy było gorzej. Po prostu tu i teraz, otulona tym dobrem.
Zauważysz i docenisz – bez czekania, aż to stracisz.
*
Na koniec mam dla Ciebie dobrą wiadomość. 15 października ruszamy z II edycją interaktywnego kursu „Pokonaj Wilka, Odzyskaj Siebie”. Serdecznie zapraszam. Ilość miejsc jest ograniczona, a więc nie zwlekaj z zaklepaniem sobie miejsca.
Świetny post. Dziękuję
a co w sytuacjach ekstremalnych np zamknięcie w obozie koncentracyjnym…
Ja nie mogę na to odpowiedzieć, ale odsyłam do przecudownej książki Victora Frankla „Człowiek w poszukiwaniu sensu” o tym jak autor w najgorszym upodleniu właśnie zrozumiał, że jest… wolny.
Ja mam z tą książką tylko ten problem, że wydaje mi się, że autor swoją siłę czerpał z tego, że był osobą wierzącą. On moim zdaniem nie daje uniwersalnego wzoru dla wszystkich – bo na czym w tym obozie koncentracyjnym mogłaby się „oprzeć” osoba niewierząca w Boga? Tam jest taka scena, że autor przemawia do pozostałych współwięźniów i właśnie wyraźnie on wtedy nawiązuje do Boga. Niezależnie od tego, zgadzam się, że książka jest świetna i bardzo daje do myślenia.
Aniu a może zrobiłabyś filmik taki skierowany do młodzieży? Niestety ich postrzeganie rzeczywistości i ilość osób wpadających w depresję, okaleczających się itd. jest przerażająca, oni nie rozumieją, że to tylko ich myśli.
Z depresją to już chyba nie jest tak łatwa sprawa. Każdy człowiek ma jakiś określony „spoczynkowy” poziom serotoniny, na którym się utrzymuje. Powiedzmy w skali od 1 do 10 na 5-7. Czasem dzieje się coś fantastycznego i serotonina wzrasta do 9, ale niebawem wraca do 6 (np jesli wygrasz na loterii, to nie chodzisz potem cały rok w euforii, trwa ona tylko przez chwilę). U osób z depresją ten poziom jest dużo poniżej połowy. Jasne – myśli to jedno, one też wpływają na produkcję dopaminy i serotoniny. Ale depresja objawia się często znieczulicą – myśli nie wywołują emocji. Wskazówki Ani co do radzenia sobie z rzeczami pojawiającymi się w głowie są jak najbardziej uniwersalne i każdy może je stosować i wyciągnąć z nich dobre skutki. Należy jednak pamiętać, że depresja jest chorobą – brakuje serotoniny tak jak cukrzykowi brakuje insuliny. Dlatego trzeba podchodzić do tych osób ze zrozumieniem, bez nastawienia typu „gdybyś tylko nie identyfikowała się ze swoimi myślami, nie miałabyś depresji”.
Mam nadzieję, że młodzież słucha mnie już teraz <3
Aniu, ten post otwiera oczy <3 Jesteś aniołem.. potrzebowałam dzisiaj tego usłyszeć, DZIĘKUJĘ!
Chcialabym wierzyć w te teorie ale jakoś odkad zostalam matką nie umiem. Nie widzę tego jak czuje się wolna i odseparowana od swoich myśli w momencie, gdy moje dziecko mialaby spotkać krzywda, myślę że ten dar wolności decydowania o sobie i tym że nie trzeba sie martwić tracimy wchodzac w macierzyństwo, wcześniej sobie tego nie uświadamiałam, ponadto ok, można nie wkrecać sie w myśli, ale co z tak zwana „ krzywda” Miałam traumatyczny poród ale zdecydowalam że nie będę rozkminiać nad tym i chodzić na terapie, bo nie mam na to czasu i nie ma sensu rozdrapywać rany, ważne że dziecko ten poród przeszło bez szwanku.
I tak sobie żyłam aż tu przed pierwszymi urodzinami syna nagle zaczeło mi sie wszystko przypominać, płakalam i nie potrafiłam już tego ignorować co sie wydarzyło. Mineło pare miesiecy, nie wkrecam sie ale co z tego skoro to wraca
Kochana, ale czujesz faktyczną krzywdę, która spotyka Twoje dziecko, czy Twoje myśli o krzywdzie?
Może chodź do mnie na sesję. Pomogę Ci z tego wyjść. Szkoda życia, tym bardziej że jak rozumiem nic się w rzeczywistości nie dzieje?