Jakie ciało jest silne!
Wracałam sobie któregoś dnia z zakupów spożywczych.
Nie wiem czy wiesz, ale mieszkam w Belgii, a tam nie ma tak, że sklep jest na każdym rogu i zawsze można wyskoczyć po brakujące do sosu pomidory. Zakupy to cała wyprawa i trzeba poświęcić im przynajmniej 40 minut spaceru, by obrócić w dwie strony. No chyba, że ma się samochód, ale ja niestety go nie mam.
Wracałam więc z plecakiem wyładowanym po brzegi (w myśl zasady raz a dobrze), a ścieżka prowadziła mnie trochę pod górkę. Czułam jak pracują moje mięśnie nóg, jak delikatnie spina się mój brzuch, który odpowiada za wyprostowaną postawę i równowagę, jak pomagam sobie bardziej zdecydowanymi ruchami ramion. Na moim czole pojawiły się chłodzące kropelki potu, bo dzień był gorący.
Na słuchawkach słuchałam zaś audiobook Anity Moorjani, która opowiadała o swoim… raku.
Może szybko przybliżę Ci jej postać, bo jest to historia niesamowita. Anita w niewyjaśniony dla medycyny sposób wyzdrowiała z zaawansowanego chłoniaka, po tym jak przeżyła śmierć kliniczną. Jej przypadek znany jest na cały świat, a książka opowiada – tu Cię zaskoczę – o wadze miłości do siebie. Miłość do siebie to, według niej, najważniejsze zadanie każdego człowieka na tej Ziemi.
Książkę oczywiście bardzo polecam, zwłaszcza dla nas wilczków.
W każdym razie, idąc tak, słuchałam jak to jest mieć zaawansowanego raka. Nie możesz jeść, więc organizm trawi swoje własne mięśnie i tkanki (brzmi znajomo, co?). W związku z tym nie jesteś w stanie samodzielnie chodzić, oddychać, a nawet trzymać głowy prosto. Opada ona na pierś jak zbyt ciężka piłka.
A przecież, co jak co, ale trzymanie głowy prosto nie kojarzy nam się z żadnym wysiłkiem! Traktujemy to jak oczywistą oczywistość. A jednak…
O tym właśnie myślałam idąc dziarskim krokiem pod górkę, kiedy nagle uderzył mnie kontrast tych dwóch sytuacji.
O rany!- wykrzyknęłam w myślach – jakie moje ciało jest SILNE!
I po raz pierwszy nie miałam tu na myśli „muskularne”, „wytrenowane na siłowni” czy gotowe na maratoński bieg.
Ono jest silne tak zwyczajnie, powszednio – bez fajerwerków i ostentacji. Potrafię sama chodzić, siedzieć, oddychać, podbiec do autobusu – jeżeli muszę, a raczej pojechać rowerem (bo to Belgia), pójść z tym plecakiem po zakupy i wrócić totalnie nie odczuwając zmęczenia.
A to nie jest wcale takie hop siup dla milionów ludzi w tym momencie! Moje ciało jest silne, a więc jest wolne, a ja mogę robić to co chcę.
Czy to nie jest wspaniałe? I to po tym wszystkim co sobie zafundowałam? Po latach męczenia go i katowania. Przecież tak wiele razy robiłam jakiś kosmiczny wysiłek fizyczny na głodniaka i paliłam w ten sposób mięśnie. Przecież tyle razy się przeczyszczałam, odchudzałam, odwadniałam (i co tam jeszcze), a nadal jestem sprawna i pełna życia.
Dlaczego moje ciało się nie zbuntowało? Nie zachorowało? Nie umarło? Dlaczego nie powiedziało mi, że w takim razie to ono chrzani taki interes i nie dowaliło mi rakiem żołądka, krtani, cukrzycą, rozwaloną tarczycą i problemami z jelitami. Dlaczego? Bo ciało jest AŻ TAK silne, AŻ TAK mądre, AŻ TAK odporne – nawet na naszą głupotę. Dlaczego zauważamy to w większości dopiero w momencie, kiedy coś się w końcu zepsuje?
Dla mnie liczyły się wyimaginowane fałdy na brzuchu, a nie to, że ten brzuch pozwala mi stać prosto.
Widziałam „bryczesy” i boczki i brak szpary między nogami (w ogóle wtf?), a nie widziałam, że mogę chodzić, biegać i tańczyć.
Ramiona zawsze zbyt otłuszczone jak na mój gust, więc o mało nie umknął mi fakt, że ja na tych ramionach mam skrzydła i mogę wzbić się ponad swoje kompleksy, ponad śmieszne, żałosne wprost pretensje do ciała, ponad wieczne przyrównywanie się do nierealnych ideałów i rozpacz, że na ich tle źle wypadam.
Docenienie tego co mam, zajęło mi wiele lat. Na szczęście obudziłam się w momencie, gdy jeszcze nie było za późno.
Chciałabym więc potrząsnąć i Tobą, abyś ocknęła się teraz, a nie kiedy będziesz prosić o szklankę wody na łożu śmierci.
Bo absurd tego, co robisz ze swoim ciałem i tak do Ciebie w końcu dojdzie, tylko szkoda by było, gdyby stało się to gdy już nie będzie odwrotu.
Wtedy oddałabyś wszystko, by przeżyć życie jeszcze raz, mając tą samą siłę, której teraz tak nie doceniasz i spożytkować je na coś WAŻNEGO, a nie strawić na martwienie się o rozmiar tyłka.
*
A Ty za co podziwiasz swoje ciało?
Ale wpis :)
Podziwiam swoje ciało za to, ze urodziło dziecko. To nie jest takie hop siup jakby się mogło wydawać…ciąża, połóg…to jest coś. Byłam pod wrażeniem, jak moje ciało (i psychika) przygotowywało się do roli mamy, jak się potem regenerowało. A teraz? Podziwiam je za wytrzymałość, nawet kiedy nie ma siły….uwierzcie mi, że pogoń za 14.miesięcznym bobasem, każdego dnia, który włazi wszędzie to czasem kosmos. Ile noszenia, biegania, podnoszenia, podawania, sprzątania, gotowania, prania i prasowania…z dzieckiem tak jest…ale kocham to…kocham moją córkę, kocham ten czas, kocham to ciało. Jest moje. Kochany brzuszek, kochane udko. Moja córka patrzy na mnie, obserwuje. Dzieci to najlepsi obserwatorzy. I nie mówię tego tylko jako matka, ale i nauczyciel. Wracając do ciała…. o 21.00 wraz córką, kapituluje hahahaha i tak siedem dni w tygodniu… 24/h…. już ponad 365 dni w roku. <3
Dokładnie czuje to samo. Po ciąży nie mogłam się nadziwić do jakich cudów zdolne jest nasze ciało!
Podziwiam je też za niesamowite zdolności regeneracyjne, np po urazach wypadkach.
Za to jakie robi kolosalne postępy kiedy pracuje się z nim łagodnie i delikatnie np choćby przez joge.
Za to jak odczuwa emocje, jest takim ich kontekstem.
Że zawsze wie czego potrzebuje.
A ja głodówkami spaliłam mięśnie. Nie jestem wychudzoną anorektyczką a jednak nie mam siły, męczę się bardzo wychodząc po schodach, ktoś pomyśli że gdzieś mi się nie chce iść, bo jestem leniwa…a tymczasem to mój brak sił! I co..mięśnie bardzo ciężko jest odbudować, potrzebna czysta konkretna dieta i ćwiczenia siłowe…ale jakie cholera ćwiczenia siłowe jak ja nie mam siły na nic! Nie mam siły ich odbudować. Jestem w błędnym kole…
Poszukaj pomocy na psychoterapii. Nawet takiej grupowej z nfz. Bo brak sił to czesto psychologia. I samemu ciezko z tego wyjść. Tak przynajmniej u mnie bylo. Przytulam mocno!
Czytałam jej dwie książki , piękne i uświadamiające po co jesteśmy na tym świecie . Pozdrawiam serdecznie .
FANTASTYCZNY WPIS!
cialo to nasza siła – kiedy ono zniknie, nasze życie tez dobiegnie końca…
O BOŻE TAK.
Nie myślę o sobie „ta co miała ED:”, tylko jestem NORMALNA. Jem normalnie, nie wydziwiam, nie objadam się, nie rzygam, nie katuję ćwiczeniami, nie przeczyszczam. Schudłam zdrowo do zdrowej wagi (bez żadnych BMI typu 18-19), na zdrowej kalorycznej diecie i lekkiej dawce zwykłego, codziennego ruchu. U mnie nie było tak różowo – wychodziłam z ED długo i boleśnie, nie chudło mi się jak innym dziewczynom (że organizm sam schudnie, bo nie chce być gruby). Ciągle odczuwałam dziki głód i nie mogłam się nasycić. Ale gdy już odżywiłam ciało, on spadł naturalnie i zaczęłam jeść mniej (nie MAŁO!), i tak oto obcinając jakieś 200 kcal w ciągu pół roku zeszłam do normalnej dla mnie wagi, którą utrzymuję, nawet o tym nie myśląc. Po prostu… JESTEM. Żyję.
Wpis mnie poruszył, bo czuję dokładnie to samo co Ania – też jak moje ciało się „męczy” podczas wysiłku (nawet podczas zakupów ciuchowych!), odczuwam każdy mięsień <3 Jak jestem u babci na wsi i pomagam w ogródku, czuję jak pracuje brzuch i to jest fascynujące. Jak się pochylam, rozciągają się uda – są takie fajne, zdrowe, mocne i szczupłe. Pracują ręce i ramiona – nie jestem chucherkiem, choć ludzie mnie o to podejrzewają (bo mam szczupłe ramiona, ale one są kurczę TAKIE SILNE).
Nawet pośladków używa się w codziennym życiu, spróbujcie posiedzieć bez ruchu przez godzinę-dwie przy kompie, poczujecie, jak bolą ;)
CIAŁO LUDZKIE JEST CUDOWNE.
Jest fantastyczne.
Tak bardzo się cieszę, że pokochałam siebie i wyszłam z ED. Dopiero gdy zaakceptowałam to, że robiłam sobie krzywdę obżeraniem się i rzyganiem, zrozumiałam, że można z tego wyjść.
Ja wyszłam.
Kocham siebie, z moim nieidealnym, ale cudownym, silnym ciałem.
Buziaki ;)
Hm… Podejrzewam, że tutaj tkwi problem mój i wielu innych dziewczyn. Oczywiście nie tylko tutaj, ale w dużej części tak. W każdym razie ja nie potrafię spojrzeć na ciało z podziwem. Mam dla niego wyłącznie wstręt i pogardę, a to, co piszesz o jego sile – ja nie umiem tego tak odbierać, bo wiedząc jak ciało funkcjonuje, mam je za słabe i ułomne, mogę je oszukać. I nie wiem, jak zmienić to myślenie. Zawsze mam w głowie tylko taką rymowankę: „Głupie, żałosne, słabe me ciało, ciągle byś tylko brało i brało”. A kiedy myślę, co będzie, jak już padnie – nareszcie, żeby tylko się dłużej nie męczyć. A ono pójdzie tam, gdzie jego miejsce, kilka metrów pod ziemię, gdzie sama nie mam odwagi go wyprawić.
Niech się tym nikt nie kieruje. Tak się powoli i boleśnie umiera.
Tego akurat nawet nie wiązałabym z bulimią, tylko poszła prosto do psychoterapeuty (nie żeby leczyć bulimię, tylko podejście do samego siebie).
Latami chodziłam, nadal chodzę. Nie miałam nigdy bulimii. Nigdy nie pomógł mi żaden terapeuta, a wożę się po nich jakoś z 10 lat, jeszcze w czasach przed anoreksją zaczęłam. Ani terapia, ani leki, ani własne tłumaczenie sobie, ani rodzina, ani żaden facet/przyjaciele/wstrząs/terapia szokowa/chujwiecojeszcze. To gówno ewoluowało z lekkiej depresji/nerwicy w anoreksję a potem w przerażającą nerwicę natręctw i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Nie wierzę, że każdy da radę z tego wyjść. Niektórzy nie mogą i tyle. Zdechnąć lepiej, tylko nie mam do tego jaj.
Kochana,
A skoro Ci już prawie wszystko jedno, to przeczytaj jeszcze ksiażkę „Inside out revolution”. Osobiście – ona wyleczyła mnie ze wszystkich neuroz, strachów i całej reszty „problemów” które miałam jako człowiek. I to w pół godziny. Co Ci szkodzi.
podziwiam moje ciało za pole dance, za to co potrafi zrobić na rurce, za to jak jest silne, że biegam skaczę, jeżdzę na rowerze!
<3
…te skrzydła na ramionach ;)
Super tekst#
Ja moje cialo od momenu rozprawienia sie z bulimia…zaczelam postrzegac inaczej…
Kiedys to bylo super gdy bylo tylko chude…
Ale od pewnego czasu..waga pokazala duzoooo wiecej kg…dlugo oswajalam sie z nowa sytuacja..duzo musialam zrozumiec..
Ja jestem tym przypadkiem, ktory byl skrajnie chudy..i musialam! Przytyc…co jak wiadomo dla bulimiczki jest nielada obciazeniem…ale z kg na kg…mozg oswajal sie z nowym …
Przytylam..owszem ale stopniowo…odzywiam sie regularnie…a cialo wvtym momencie..ma wielee do zaoferowania..jest mi cieplo ! W koncu! Mam chec i sile na sport! To sprawia,ze czuje sie jeszcze lepiej..
Co do porodu? Tez przezylam naturalny porod bez komplikacji…
Trzymajcie sie cieplo!
Kocham i podziwiam moje cialo za to że po wielu latach wyzwisk/glodzenia/objadania/wymiotowania zaufało mi po raz kolejny i w zamian za wartościowe jedzenie i ćwiczenia zrzuca w swoim tempie wagę, jest silne i pełne energii.
Ania – od kiedy zaczęłam przygodę z Tobą i zaczęłam dziękować za różne rzeczy, to przynajmniej przestałam pogardzać swoim ciałem, za to jaki ONO ma rozmiar, ale częściej mu dziękuję. Za to ile już razy obroniło się przed wirusami. Za to, ile razy musiało zagoić ranę, zregenerować się. Za to bijące bez ustanku serce. Za to, że ono mi służy, chroni i najczęściej samo się musi naprawiać, odtruwać i już ono wie jak. Boli głowa? Słabe samopoczucie? Najczęściej wystarczy położyć się spać i rano już jest lepiej, bo ono w nocy opracowało i wdrożyło strategię naprawczą. Wiem też, że to ciało pójdzie na spacer, jeśli ja zechcę (kilkanaście lat temu, gdy leżałam chora, to „spacer” był największym marzeniem i nieosiągalnym skarbem – dobrze to zapamiętałam).