O martwieniu się
Czy martwienie się jest nam potrzebne?
Trochę tak… – mówisz mi. Jeżeli nie będę tego robić, to jak zadbam o swoje interesy? Jak dopilnuję dzieci, finansów czy spraw w pracy? Mam to po prostu tak zostawić i czekać aż się wszystko magicznie ułoży? Trzeba się trochę pomartwić. Każda odpowiedzialna osoba tak robi.
Czy Ty też tak myślisz? Ja myślałam tak bardzo długo.
Martwienie się wyniosłam z domu, gdzie na głos martwili się wszyscy członkowie mojej rodziny. Babcia już w latach 90tych psioczyła na wysokie ceny i bała się, że nie wystarczy jej do pierwszego. Ojciec utyskiwał, że nie dostanę się do liceum, a potem na studia i w ogóle marnie skończę w życiu jak nie wezmę się za matematykę, a mama przechodziła samą siebie bojąc się każdego dnia w pracy. Bo co będzie jak pacjentowi wypadnie plomba, a on poda ją do sądu. (?) O legendarnym martwieniu się i depresji mojej mamy napisałam zresztą osobny artykuł.
Wyrosłam więc w przekonaniu, że martwienie się jest po pierwsze normalne, a po drugie ma za zadanie zapobiec danym sytuacjom, przewidzieć je, przygotować na nie… W końcu martwienie to „robienie czegoś”. A z życiem „coś” trzeba robić. Nie można mu po prostu zaufać i dać się żyć.
Wiele lat zajęło mi zrozumienie prawdziwej natury martwienia się. Bo czym jest on w rzeczywistości?
Martwienie się to nic innego jak pełne strachu myślenie o tak zwanej „przyszłości”, które sprawia, że obniża się Twój nastrój. Nie widzimy tego jednak w ten sposób, ponieważ nie widzimy, że tak zwana przyszłość nie jest niczym realnym. Jest ona jedynie praktycznym konceptem wymyślonym przez człowieka, po to, by móc operować w skomplikowanym świecie formy. W rzeczywistości nie istnieje. No bo niby gdzie?
Myślisz, że „gdzieś” w przestrzeni jest jakaś starsza wersja Ciebie, która czeka na twoje przybycie do niej na fali czasu? I że teraz musisz ją w jakiś sposób ochronić (swoim intensywnym myśleniem o niej) przed wylądowaniem pod mostem?
No ale gdzie ona niby jest? Jak to niby miałoby działać?
Przyszłość jest absolutnie pusta, jak to mówi Dr Amy Johnson w swojej najnowszej książce „To tylko myśl”, którą z całego serca polecam. Tam naprawdę nic nie ma. Przyszłość jest myślą, tak jak przeszłość zresztą i warto zdawać sobie z tego sprawę. Jedyny moment, który istnieje realnie, to moment „teraz”.
No więc jest to „teraz” i Ty w tym „teraz” snujesz sobie niestworzone fantazje. Twój umysł, niczego nieświadomy, nazywa te fantazje rzeczywistością i jest święcie przekonany, że to wszystko prawda. Myślisz, że w miarę trafnie przewidujesz to, co się może stać lub że wręcz wiesz, co się stanie. I oczywiście, czasami faktycznie masz rację, ale to nie dlatego że coś tam sobie pomyślałaś. Życie niby płynie ustalonym torem, ale w rzeczywistości jest pełne niespodzianek i ciągle się zmienia. Czy jesteś w tym samym miejscu co 5, 10, 15 lat temu? Pewnie nie. A może pamiętasz swoje plany wakacyjne na 2020? I co? Przyszedł Covid i dupa.
Jednak nasz umysł – na przekór wszystkiemu – kocha pewność. Nawet jeżeli jest to pewność fałszywa. On uwielbia poczucie, że mentalnie ogarnia życie, że reżyseruje ten spektakl. My zaś nabieramy się na ten trik i często cierpimy. Dopiero kiedy przejrzymy na wykot naturę myślenia i zrozumiemy, że „pewność” to iluzja, nie będziemy traktować wygłupów umysłu tak serio.
No ale to co? Nie ma czegoś takiego jak zdrowe martwienie się? Ani trochę? Nawet w dobrej sprawie?
Nie, nie ma. To tak jakbyś pytała czy nie ma zdrowego walenia się młotkiem w głowę. No nie bardzo. Guzy i lejąca się krew nie są zdrowe.
Martwienie się można śmiało do tego porównać. Nie dość, że nic nie daje i boli, to jeszcze przeszkadza; zawęża naszą kreatywność, odcina nas od naszej wewnętrznej mądrości. W niskim nastroju nie podejmujemy dobrych decyzji. Są one… niskiej jakości.
Pomyśl tylko; kiedy się boisz, gniewasz czy martwisz właśnie, ile wyjść z sytuacji widzisz? Pewnie tylko jedno; np. wyprowadzić się od partnera, który wkurzył Cię swoją odzywką. Już prawie pakujesz walizki, kiedy zaczynasz się uspokajać, a Twój nastrój się podnosi. Do Twojej głowy wpadają myśli typu „Hej, a może on nie miał nic złego na myśli… Kurcze, chyba oboje jesteśmy zestresowani i zmęczeni, stąd ta spina… Może by tak z nim pogadać?
Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była jedna opcja, zaczyna pojawiać się ich więcej, zaczynasz widzieć jaśniej. Mądrość rozpuszcza martwienie się.
Można to porównać do jazdy przeszkloną windą zamontowaną na zewnątrz budynku. Kiedy Twój nastrój spada, schodzisz na niższy poziom świadomości. Twoja winda zjeżdża na parter, a Ty widzisz tylko zastawiony samochodami parking. Kiedy zaczynasz się uspokajać, twój stan umysłu szybuje w górę i wjeżdżasz na wyższe piętra. Im wyższe piętro, tym więcej widzisz i tym więcej opcji jest dla Ciebie dostępnych.
Weźmy na tapetę „problem” mojej młodej, bardzo inteligentnej, ale też bardzo dużo myślącej podopiecznej: Ile i co jeść, by dostarczyć sobie odpowiedniej ilości makro i nie zrobić sobie niedoborów? Już samo myślenie o tym sprawia, że boli mnie głowa. A co dopiero gdybym naprawdę była przekonana, że muszę się nad tym zastanawiać! Dla mojej podopiecznej problem wyglądał jednak bardzo realnie i ciągle się o to martwiła.
Zamiast tłumaczyć jej, że to bez sensu, czy nie daj boże uczyć ją liczyć makro, nauczyłam ją jak uspokajać swój umysł. Jej stan świadomości poleciał w górę i z tego poziomu doświadczyła kilku głębokich wglądów. Na przykład taki, że nie musi się o to martwić, bo jest częścią natury, która ją stworzyła, a ta zatroszczy się o takie rzeczy. Czy to nie piękne?
Z poziomu parteru problem wyglądał tak: zjeść to czy tamto. Z poziomu wyższych pięter… on nawet nie istnieje. Dziewczyna po prostu je to, co podpowiada jej intuicja. I o dziwo to nie są wyłącznie chipsy i cukierki.
Podstaw tutaj dowolny dylemat i zobacz, jak go postrzegasz, kiedy się martwisz i kiedy się nie martwisz- czyli myślisz o nim z poziomu wyższych pięter (lepszego nastroju np.). Założę się, że to są zupełnie różne zagadnienia.
*
Na koniec mały pro tip jak rozpoznać martwienie się:
Jeżeli zaczynasz o czymś myśleć i czujesz się gorzej, to się martwisz, jeżeli lepiej– dotykasz kreatywnej przestrzeni, która Cię uskrzydla i dodaje Ci sił.
*
Jeżeli chcesz pracować ze mną nad wiecznym zamartwianiem się, zgłoś się do mnie na coaching. Jeżeli chcesz, żebym pomogła Ci z odżywianiem, wskakuj na mentoring. Warto.
Aniu, a jak nauczyłas ją uspokajać swój umysł?
Tajemnica zawodowa :)
Żartuję kochana. Nie da się tego jednak opowiedzieć w jednym zdaniu. Dzielę się tym tutaj i na YouTube, ale wiadomo, praca 1 na 1 to jednak coś innego.