Czy z bulimii się nie wychodzi?
Ostatnio na Wilczym Stadzie jedna z nas napisała:
Dochodzę do wniosku, że ED to jednak choroba na całe życie. Z tego się nie wychodzi. Tak jak z alkoholizmem. Tylko z ED jest trudniej. Można nie pić ale nie można nie jeść.
Rozpętała się dyskusja. Część osób się nie zgadza, część nie wie co myśleć, część popiera.
A co ja na to?
Ja przeszłam bardzo długą drogę od takiego właśnie myślenia, do tego co wiem teraz; z tym można raz na zawsze skończyć.
Zmieniłam zdanie nie tylko dzięki osobistemu doświadczeniu, ale także dzięki obserwowaniu moich podopiecznych, przeczytaniu setek waszych historii i dziesiątek książek na ten temat.
Obecnie zgadzam się tylko z jednym zdaniem powyższej wypowiedzi. Ale o tym na koniec.
Dlaczego tak długo wierzyłam, że będę bulimiczką do końca życia, że już zawsze będę musiała uważać na to co jem? Dlaczego widziałam siebie jako męczennicę – abstynentkę, siedzącą jak kołek na rodzinnych imprezach i twardo odmawiającą wszelkich „pokus”?
Dlatego, że w głowie mi się nie mieściło, że jednak może być inaczej. Po tylu latach, stać się zupełnie normalną osobą? Niemożliwe!
Teraz wiem, że uwierzyłam w kilka, do znudzenia powtarzanych, mitów, wywodzących się z setek mniej lub bardziej sprawdzonych teorii:
Na przykład takich, że zaburzenia odżywiania to wada chromosomu lub wrodzony problem neurobiologiczny, ujawniający się z wiekiem (tak jak schizofrenia).
Albo takich, że ED to metoda samoregulacji, następstwo traumy z dzieciństwa, wołanie o miłość, ucieczka od problemów etc.
Albo, że to nałóg to defekt charakteru, że jest się wobec niego bezsilnym i tylko wyższa siła może go uleczyć.
Albo że cukier uzależnia jak kokaina.
Wszystko to doprowadza człowieka do wniosku, że bulimię ma się na zawsze bo:
Bo bulimia to choroba…
Według słownika, choroba to nieprawidłowe funkcjonowanie organizmu lub jego części.
A więc która część nie funkcjonuje w tym wypadku? Głowa? Ręce? Żołądek?
Czy nasz system nerwowy atakuje jakiś wirus, który odbiera nam zdolność jasnego widzenia?
A może to ten chromosom?
Nie. Nasza „choroba” została wywołana drastycznym ograniczaniem jedzenia. I już nie jest ważne, dlaczego je ograniczyłyśmy; depresja, stres, pragnienie schudnięcia… Skutek jest ten sam; wpadłyśmy w problemy z jedzeniem.
Choroba to coś, na co nie mamy wpływu. Przychodzi, atakuje i nic z tym nie możemy zrobić – taki na przykład rak, albo nawet ospa wietrzna.
A z objadaniem się? Możemy COŚ zrobić i to bardzo dużo!
Możemy wybrać, że postępujemy inaczej niż do tej pory – zaprzestajemy restrykcji oraz kompensacji. Nikt i nic nas przecież nie zmusi do pominięcia śniadania!
Mówiąc „choroba” umywasz ręce od odpowiedzialności za to co się z Tobą dzieje. No bo przecież jestem choooooora i to nie moja wina.
Biedna ja.
Fakt, sama kiedyś używałam tego słowa – z nieświadomości.
Więcej tutaj: Objawy
… na całe życie
Jeżeli taki wybór będziesz podejmować, przez całe życie – to tak.
Jeżeli zaczniesz podejmować inny – to nie.
Bulimia to uzależnienie, a uzależnienie to… też choroba.
Tak, bulimia wykazuje cechy uzależnienia. Po tylu latach robienia tego samego, już automatycznie sięgasz po słodycze, jak tylko wrócisz z pracy (zostaniesz sama, pokłócisz się z chłopkiem, nudzi ci się).
No dobra, ale z uzależnienia można wyjść. Ludzie wychodzą z heroiny na Boga! To chyba dowód na to, że się da.
Ale czy na pewno?
Nie według doktryny wspólnot dwunastokrokowych, których to założenia weszły do powszechnej świadomości. Według niech, już do końca życia będziesz alkoholikiem, ćpunem, żarłokiem.
Swoją drogą ciekawe że nie palaczem papierosów. Przecież to też nałóg. Ale palenie się rzuca, a… alkoholikiem czy żarłokiem pozostaje się na całe życie.
Ale dlaczego?
Czy nie lepiej powiedzieć, że ktoś, kto miał problem z alkoholem, może skończyć z piciem raz na zawsze?
Jeżeli nie będzie tego robił, wtedy przestanie być alkoholikiem i stanie się osobą niepijącą. Osoba niepijąca to taka, która NIE pije. Nigdy. Nawet lampki szampana na Sylwestra.
Tak samo jak palacz może przestać palić i nie będzie już palaczem. Słyszałaś by ktoś kiedykolwiek mówił „Palaczem jest się do końca życia”?
Tak samo z bulimią. Jeżeli nie objadasz się i nie rzygasz, dlaczego masz za 20 lat ciągle nazywać się bulimiczką?
I tak, ktoś kto BYŁ alkoholikiem, nie powinien nigdy już pić alkoholu.
Ale czy to samo nie dotyczy palacza i bulimika czy narkomana? Palacz nie powinien nigdy więcej sięgać po papierosa, narkoman po narkotyki, a bulimiczka po dietę. I tyle.
Jeżeli tego NIE robisz to NIE masz problemu.
Cała ta teoria ma swoje źródło w AA, założonym prawie sto lat temu. Teraz wiemy o nałogach znacznie więcej niż wtedy.
Zostało dowiedzione naukowo, że nałogi to rzecz nabyta (nauczona) i można się jej oduczyć.
To jest temat na osobny post, który na pewno napiszę. Tym czasem polecam książki na ten temat: „Unbroken Brain” Maii Szalavitz, „The Biology of Desire” Marca Levisa, „Rational Recovery” Jacka Trimpeya lub wspaniałą „Brain over Binge” Kathryn Hansen
I proszę, nie zrozum mnie źle; grupy dwunastokrokowe wniosły i dalej wnoszą bardzo wiele dobrego, ale ich spojrzenie na nałogi jest po prostu przestarzałe.
Zawsze mnie to będzie dotyczyło. Zawsze będzie z tyłu głowy ta myśl…
Ta? Gdzie, bo ja jej u siebie nie widzę.
Dla mnie myśl o objadaniu się jest tak totalnie, absolutnie abstrakcyjna, że nawet nie potrafię na nią spojrzeć bez parsknięcia śmiechem.
Ani ja, ani większość moich dziewczyn, nie czuje, że „…w każdej chwili mogę stracić kontrolę nad sobą i muszę się do końca życia pilnować”. Może przez pierwsze miesiące faktycznie tak było, ale potem już nigdy więcej.
To wraca w najmniej oczekiwanym momencie.
Atak objadanie się to nie atak padaczki. To nie „wraca” samo z siebie. Ty to możesz „wrócić”. Ty możesz wybrać, że znowu przechodzisz na dietę, obcinasz kalorie, robisz restrykcje, a potem – ponosisz tego konsekwencje.
Atak bulimii nie zaczyna się w momencie otwarcia lodówki. On zaczyna się o wiele dni wcześniej, w momencie przejścia na dietę.
Bez alkoholu można żyć, ale bez jedzenia nie.
Tak, ale można żyć bez jedzenia kompulsywnego.
Zresztą porównywanie alkoholu – który całkiem dosłownie jest trucizną, do jedzenia – potrzebnego nam do życia, jest nieporozumieniem.
Cały problem wziął się z tego, że zaczęłaś sobie ODMAWIAĆ jedzenia, a nie nadużywać go.
Pisałam o tym sto razy tu, tu i tu, więc nie będę się powtarzać.
Jeszcze raz: atak obżerania się nie zaczyna się w momencie otwarcia lodówki. On zaczyna się w momencie ograniczenia sobie jedzenia. Przestań to robić, a przestaniesz jeść kompulsywnie.
Na początku napisałam, że zgadzam się z jednym stwierdzeniem z wypowiedzi Wilczycy zacytowanej na początku.
„Z tego się nie wychodzi”. Fakt, SIĘ nie wychodzi się. Z tego można WYJŚĆ – o własnych siłach, robiąc określone, konsekwentne kroki.
Bo pierwszym krokiem żeby wyjść z dołu, jest przestać ten dół kopać. – Paulina
I ostatnim też.
*
Jeżeli potrzebujesz wsparcia, zapraszam Cię na indywidualny mentoring ze mną 1 na 1. Więcej informacji tutaj: mentoring
Przeczytaj opowieści kobiet, które mi zaufały: Ania, Kasia, Ala, Kasia D, Paulina
Albo na kurs online. Pierwsza lekcja tutaj: Lekcja 0
Zawsze możesz też do mnie napisać: [email protected]
No dobra, ale co w przypadku gdy nie ma się bulimii, nie obcina sie kalorii, nie jest się na diecie, nie kompensuje sie normalnego jedzenia, a mimo to zdarza się pochłonąć wszystko co znajduje się w zasiegu ręki? Żeby jeść normalnie muszę liczyć kalorie. Inaczej jadlabym o wiele, wiele więcej, podjadalabym, skubala, dziabala i co tam tylko sie da… Jeśli pilnuje się, nie robie tego to mam wrażenie wielkiej straty, tak jakbym była pokrzywdzona, że nie mogę zjeść więcej, że to koniec, że teraz czekam albo 3 h, albo (o zgrozo!) do jutra rano. Jak inaczej wytłumaczyć takie odczucia jeśli nie uzależnieniem? Tak jak mówię, nie jestem na diecie, nie eliminuje niczego…
Przeżywałam dokładnie to samo i mówiłam o tym w tym poście: https://wilczoglodna.pl/skad-wiem-ze-jem-kompulsywnie/ i na przykład w filmiku „Mój atak”.
Płakałam po zakończeniu posiłku, byłam najbardziej poszkodowaną osobą na świecie. Byłam w nałogu.
Ale mówiłam sobie: NIE, NIE, NIE – nie chcesz tak żyć. No i „gadzi” skapitulował.
A ja sie jak zwykle przyczepie- a co jesli zaburzenia odzywiania nie byly wynikiem diety i restrykcyjnego jedzenia?!?!?! U mnie np.kolejnosc byla odwrotna- najpierw bylo doslowne zajadanie emocji,stresow i traumatycznych przezyc, pojawilo sie kompulsywne jedzenie a dluuuuugo potem dopiero restrykcje,anoreksja,bilimia. W moim wypadku nie mozna powiedziec ,ze dieta wywolala bulimie.przed jakimikolwiek kompulskami nigdy nie pomyslalam nawet o diecie,nie mowiac juz o tym,ze mialabym ja wprowadzic w zycie. I dokladnie pamietam moment,kiedy moje ED sie zaczelo- szukalam ucieczki,czegos ,co da mi chwile zapomnienia,tak po prostu. Nie chcialam jeszcze wtedy chudnac.Bylam dzieciakiem,ktory przezyl o wiele za duzo i nie potrafil poradzic sobie z emocjonalnymi nastepstwami tychze zdarzen.Dlatego siegnelam po jedzenie w nadmiarze. Wczesniej- jadlam,co chcialam, nigdy nie chodzilam glodna i nie mialam gdzies kalorie. Co do wychodzenia z bulimii na zawsze…mam kolezanki,ktore wyszly lata temu,jadly normalnie,zdrowo,wedlug zapotrzebowania,nie glodzily sie,byly szczesliwe,pozornie zdrowe przez lata i przekonane,ze nigdy w zyciu juz do bulimii nie wroca. Po prawie 10 ciu czystych latach odezwaly sie stare schematy,zachowania i byl nawrot. Standard. Takze nadal twierdze,ze w przypadku ED trzeba byc uwaznym,czujnym.
Tak,tak…zawsze sie musze do czegos przyczepic i miec odmienne zdanie :)
U mnie też zaburzenia odżywiania nie są wynikiem restrykcji. Objadałam się już jako małe dziecko, kiedy jeszcze nie wiedziałam co to odchudzanie się. Pamiętam jak po mojej komunii nie mogłam się doczekać aż goście wyjdą, żeby pozjadać słodycze ze stołu, bo przy nich było mi głupio. Czułam już wtedy, że robię coś nienormalnego, ale to nie było następstwo diety. Diety zaczęłam dopiero w okresie nastoletnim, kiedy już miałam nadwagę, spowodowaną właśnie tym objadaniem się z dzieciństwa. I nie są to złe nawyki mojej rodziny, bo mama i siostra zawsze były i nadal są szczupłe. Tylko ja byłam ta okrąglutka, bo jadłam sobie w ukryciu w moim pokoju i szperałam po szafkach… Kiedyś czytałam, że niektórzy ludzie tak po prostu mają. Jednym nie przyjdzie do głowy, żeby zjeść trzeciego pączka, a inni mają na to wielką ochotę. Ja jestem chyba niestety z tych innych… :(
Nic dodać, nic ująć, Ola, mam identycznie. Najpierw się obżerałam byłam grubym dzieckiem, ładowałam tony słodyczy, nie liczyłam kalorii, w wieku 13 lat chciałam ograniczyć słodycze, ale nie udalo sie jest jeszcze gorzej, zamiast schudnąć jeszcze przytyłam I mam meega napady po 4000 kcal a nie kompensuje. Po prostu jestem nienormalna, jestem jakims chorym wyjątkiem, paskudnym obżartuchem I tyle.
To jesteśmy dwoma wyjątkami :)!
A ja jestem trzecim. :)
Kochana, ja po kilku latach anoreksji mam problemy z miesiączką a raczej z jej…brakiem. Przez jakiś czas brałam tabletki hormonalne z przerwami, aby rozkręcić te moje hormony, chodziłam do ginekologa i ta miesiączka była („sztuczna”.)
Myślałam, że jak będę jeść zdrowo, pamiętając o odpowiedniej ilości tłuszczy w diecie oraz zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem i że jak waga się unormuje to będę „zdrowa”, ale cały czas dręczy mnie ta myśl, że skoro nie mam okresu to coś jest nie tak, że im dłużej jej nie mam, tym gorzej, że są to zmiany nieodwracalne. Czuję się jakaś takaniekompletna… A co, jeśli w przyszłości będę chciała mieć dzieci? Nie chcę mieć w przyszłości cukrzycy, osteroporozy itd. :(
Kotek zrób badania hormonalne, poziom poszczególnych . Ginekolog powinien zlecić Ci szereg takich badań żeby sprawdzić gdzie leży problem to znaczy jaki niedobór/nadmiar pewnych hormonów powoduje miesiączkę. U mnie też było leczenie tabletkami , ale odstawiłam bo są bardzo szkodliwe. Okazało się, że miałam niedobór progesteronu i estrogenu. Ginekolog przepisał luteinę, póki co dostałam od dłuższego już czasu okres, teraz mam brać co miesiąc tak jak powinna wypaść kolejna miesiączka. Będzie dobrze, dobrze się odżywiaj!muah:*
*powoduje brak miesiączki
Aniu, ja mam jeszcze inny problem. Może ty mi pomożesz to wszystko poskładać…
Przez ok.5 lat cierpiałam na anoreksję, dziś żałuję (bardzo), że ograniczałam jedzenie i wyniszczyłam przez to swój organizm.
Jeszcze rok temu wydawało mi się, że jeżeli nie mam niedowagi to jest ok. Ale nie było ok, bo jadłam poniżej swojego zapotrzebowania (w obawie, że się roztyję.) Sama siebie oszukiwałam. Było zdrowo, kolorowo, ale co z tego, że za mało? Miałam mało siły, pojawiły się u mnie nawet lęki (może to irracjonalne) związane ze zmęczeniem. Bo cały czas narzekałam, często nie mogłam spać, nie miałam na nic ochoty i ograniczyłam swoją aktywność do minimum. Chodziłam wiecznie głodna. Często myślałam o jedzeniu.
Teraz, kiedy jem zgodnie z zapotrzebowaniem (nieco ponad 2000kcal), mam tak, że jak mój organizm po 2/3 czasami 4 godzinach (staram się jeść regularnie) domaga się jedzenia, czuję głód, nie panuję nad tym :( Czuję jak gwałtownie słabnę, jestem rozdrażniona i nie potrafię się na niczym skupić, czasami wpadam w panikę. To taki stan, który znają wszyscy, ale wydaje mi się, że u mnie jest tak jakoś…intensywniej. Boję się być gdzieś dłużej poza domem – na uczelni, czasami w pracy – że zasłabnę, jak przychodzi pora posiłku, czasami jestem zajęta albo muszę poczekać na przerwę aby coś zjeść. Głód jest czasami taki dominujący… Nie wiem jak sobie z tym radzić. Unikam spotkań ze znajomymi, wyjazdów bo jem o stałych porach i jak mijają 3/4 godziny od ostatniego posiłku muszę jeść bo organizm woła „jeść” i burczy mi w brzuchu :(
Nie radzę sobie z głodem i tworzę irracjonalne lęki, czy ja jestem jakaś nienormalna czy co? :(
Kochana, to zupełnie normalne. Mam teraz taką podopieczną, wychodzącą z lat restrykcji. Zupełnie nagle to popuściła i zaczęła jeść: i to takie ilości, że z krzesła by spadł nie jeden. Żadne tam 2000 kcal, hahah.
ALE: Je tylko to co nakazuje jej organizm, same zdrowe rzeczy i w ogóle nie tyje – odradza się, odżywa, ale nie to że zalewa się tłuszczem. I ma tak jak ty; jak nie zje to umrze. Tak czuje. Jak chcesz, mogę was skontaktować.
Po doświadczeniu z nią i z prac o anoreksji wiem (np metoda Minnie Maud), że taka faza intensywnego dożywiania jest często konieczna.
A wiec jedz kochana.
Aniu, dziękuję. Prosiłabym o kontakt z tą dziewczyną. Fajnie jest usłyszeć „to normalne”, albo że ktoś inny ma podobnie.
wychodzac z anoreksji mialam tak samo. Najprawdopodobniej to gwaltowne spadki cukru we krwi . To chyba tak, jak w opisywanym kiedys na blogu eksperymancie – po dlugotrwalej restrykcji organizm z obawy, ze znowu przyjdzie ci do glowy go glodzic, dociska mocno zeby sie przed tym obronic i zmusic cie do dostarczenia paliwa. Wychodzenie z anoreksji jest dlugie i powolne i nawet jezeli nie masz juz niedowagi i wydaje ci sie, ze jestes zdrowa bo jesz, to wcale nie jest jeszcze wporzadku a twoje cialo i mozg pamietaja 'chude’ czasy.
W moim przypadku troche to trwalo ale wreszcie przeszlo. pamietaj zeby zawsze miec przy sobie cos do jedzenia albo chociaz sok (np. typu 'kubus’ bo gestszy) i jak nie mozesz akurat zjesc to sie napij, doraznie powinno pomoc.
Mogłabyś napisać ile ten okres trwał? Ja jem 2500 kcal, czasem więcej, co 2-3 h duza ilość kasz, ryżu itd. Innym jedzeniem nawet szans nie ma, ze się najem, jeśli zjem coś niezdrowego to normalnie jakby to przeze mnie przelecialo (?), jesli nie zjem co 2-3 h to nie ogarniam gdzie jestem, co się dzieje i mam jakies histerie, trwa to już dwa miesiące, prawie trzy, nie wychodzę czesto z domu, bo ciągle muszę gotować i jeść, meczy mnie to, unikam też spotkań ze znajomymi przez to, mam wakacje, chciałam iść do pracy, ale ciężko było znaleźć taką z przerwami co 2 godziny, mam juz dojść jedzenia co chwile kaszy. Na anoreksje chorowalam 6 lat temu, ale nigdy nie miałam jakiejś skrajnej wagi, od 5 lat mialam w normie,rozumiem ze może jestem niedozywiona jakosciowo, ale ile może to trwac? Bardzo męczy mnie to psychicznie.
Mam identycznie kochana ! Bardzo chcę iść do pracy, a nie idę przez to obsesyjne myślenie o schudnieciu i kontrolowaniu godzin i ilości posiłków :( niby to zdrowe itd ale juz obsesyjne :(
ciezko mi napisac ile trwalo, bo ciezko wychwicic moment kiedy sie zaczelo. Ale jesli przyjmiemy za punkt moment w ktorym zaczelam jesc normalnie bez wykluczania z diety czegokolwiek (tluszczy, slodyczy takze miesa ktorego wiele lat nie jadlam), to do momentu az 'skapnelam sie’ o co chodzi minelo z 6-8 miesiecy (przy czym nie bylo to codzienne bo jesli mialam mozliwosc to jadlam jak robilam sie glodna, ale bywaly chwile, ze nie mialam mozliwosci poza domem czy w pracy do ktorej nie zabieralam jedzenia i wtedy dzialy sie rozne rzeczy), potem juz pilnowalam zeby zawsze miec przy sobie cos do jedzenia, chocby banana. To pozwalalo dotrwac do kolejego posilku albo powrotu do domu jesli bylam poza nim. Nie powiem tez kiedy to sie skonczylo, bo stalo sie to w sposob naturalny, z czasem te przerwy miedzy posilkami mogly byc dluzsze bez gwaltownych reakcji organizmu. Wiec po prostu pilnuj tego, zeby reagowac juz na pierwszy glod albo jedz 'z zegarkiem w reku’ i co kilkanascie dni wydluzaj czas miedzy posilkami o 20-30 minut, nie maltretuj sie zbyt dlugimi przerwami.
A jeśli jem typowo z nudów? Z poczucia beznadziejności/ bo jestem taka gruba ?
Jak mam zajęcie (np uczelnia) to mogę nie jeść pół dnia i w ogóle o tym nie myślę, ani o jedzeniu, ani o tym jaka beznadziejna jestem.
Teraz są wakacje, a ja zamiast odpoczywać niszczę sobie życie żarciem :(
oj mam dokładnie to samo.Nuda mnie ostatnio tak „załatwia” i mimo,że wymyślam sobie różne zajęcia to dzień jest długi i ciężko cały czas coś robić.Jednak zaprzestanie objadania jest dla mnie już na tyle ważne,że rozpisuje sobie zajęcia na kolejny dzień i to pomaga:)
Po wielu latach diet i głodówek doszłam do momentu, w którym na samą myśl o kolejnej (tak, planowałam) mój organizm przełączał się na tryb zagrożenia – niepokój, stres itp. Strach przed głodem, najadanie się bo jutro przecież jedzenia nie będzie. Bardzo błędne koło. Aż stwierdziłam, że mam dość, że to nie fair wobec mnie samej. Postanowiłam – koniec z dietami. Zaczęłam jeść „normalnie” czyli więcej niż dotychczas, ze świadomością, że wygłodzone ciało to zmagazynuje. Tak też się stało. Pozwoliłam sobie przytyć, wiedząc, że to tylko na chwilę. I rzeczywiście. Organizm wyłączył permanentny stres, uregulowało się poczucie sytości. Zaczęłam powoli chudnąć, po prostu, a myśl o objadaniu jest tak odległa i abstrakcyjna, że ufam, że może już być tylko lepiej. Odbudowałam zaufanie mojego ciała, niesamowite uczucie.
Jejku, super :)
A co jeśli już się nie głodzimy, a napady wciąż są? Nie pamiętam kiedy w dzień zjadłam mniej niż 2 tys
Zwróć kochana na to co jesz. Może pomijasz jakiś makroskładnik?
Kochane, te które zaczęły się objadać bez uprzedniej diety, niech do mnie napiszą. Zbadamy to. Kiedy zaczynam myśleć o swoim przypadku, pamiętam, że też jadłam dużo słodyczy kiedy byłam mała, ale to dlatego że w domu nie było żadnej kultury jedzenia, wszyscy pracowali, a ja mogłam sobie kupować dużo szitu. A wiadomo, słodycze uzależniają. Jak to było u was?
U mnie zaburzenia odżywiania nie wzięły się z diety. Miałam chyba jakieś 12-13 lat i miałam możliwości, żeby kupować sobie po 10 ciastek i zjadać je kryjomu.
O Aniu, teraz zobaczyłam ten twój komentarz, pisałam już kilkakrotnie do ciebie o moim przypadku beznadziejnego obżartucha od dziecka. Fajnie, że zainteresowałaś sie tym tematem, bo ja wiem, że jak ty czegoś nie wymyslisz, to w polskim internecie nikt mi nie pomoze, a na wsparcie otoczenia nie mam co liczyc, także czekam na cos dla osob, ktore tak jak ja zaczely się obzerac bez wczesniejszej diety. Tak oczywiscie od dziecinstwa lubilam żreć więcej niz inne dzieci I odkad pamiętam chciałam schudnąć, bo byłam gruba I miałam kompleksy, ale chciec schudnąć, a robić coś to dwie rózne rzeczy. Nie pamiętam kiedy zaczełam ciągle myśleć o jedzeniu, chciałam tylko ograniczyć słodycze, ale kiedy to zrobilam, zaczelam miec na nie jeszcze większą ochotę, coś w stylu”zakazany owoc”,zauwazylam ze jem coraz więcej, ze na kolacje po 8 kanapek, ze na obiad po 10 nalesnikow, a jak czekolada albo ciastka to cale opakowanie. Zaczelam świrować I teraz praktycznie dzien w dzien zyje tylko od posilku do posilku, liczy się tylko zarcie, już nie moge, chce myslec o czyms innym, ale nie moge, waga rosnie, wyrzuty sumienia, placz, cellulit, rozstepy, nienawisc I pogarda do siebie, bo jestem slabym grubasem, sporadyczne wymioty, ktorych zaniechalam, jestem tak beznadziejna, ze nawet dobrze tego nie umiem zrobic, aby do czysta oproznic zolądek, ironia losu. Wszyscy uwazaja, ze mam po prostu duzy apetyt, ale to nie jest zdrowy duzy apetyt, to jest obsesja na punkcie zarcia, tycia, ciągły mętlik w głowie I to wieczorne przerazenie, że znowu przekroczylam limit o tyle setek kalorii I postanowienie, ze od jutra bedzie lepiej, a kolejnego dnia budze sie w tak podlym nastroju z obolalym brzuchem, a potem albo jem ladne sniadanie I zarcie leci dopiero po obiedzie/kolacji, albo wsuwam od śniadania. Niesamowity sposob na marnowanie sobie życia, najlepsze jest to, ze nikt z bliskich tego nie rozumie, staram sie tlumaczyc, jak bardzo mam chorą relacje z jedzeniem, ale oni nie rozumieją, jak można cały dzień myśleć o żarciu, „to nie jedz tyle, jaki problem” płaczę, bo tak bardzo chciałabym tak po prostu „nie jeść tyle”.
Czy matka może mieć wpływ na zaburzenia odżywiania u córki (które wystąpiły)? Matka, która jest sczuplejsza i całe życie pilnuje się z jedzeniem?
Czy to fair, że rodzice mojej matki a moi dziadkowie o to, że matka wygląda niepokojąco, obwiniają o to niewdzięczne i niewychowane dzieci i rozwód – byłego, „złego” męża?
To ja napisałam, że ED ma się na całe życie. To tak z mojego doświadczenia. To coś zawsze będzie we mnie ale to nie znaczy, że musi się wydostać na zewnątrz. Ja to wiem. To wcale nie miało być pesymistyczne i dołujące. To miało być ku przestrodze. Jadłam normalnie przez 7 lat. Niestety coś poszło nie tak. Wiem, że jestem nałogowym żarłokiem i taki system radzenia( a raczej nieradzenia) ze stresem sobie wypracowałam i stąd to wszystko. Kiedy jadłam normalnie, to nieźle bym się uśmiała, gdyby mi ktoś powiedział, że znów to wróci. W ogóle nie brałam tego pod uwagę, czułam się silna, zdrowa i pewna, że mam to poza sobą. Z perspektywy czasu widzę, że to właśnie był mój błąd – pewność, że to już mnie nie dotyczy.
Aronia, a napiszesz do mnie maila? Bo wypowiadasz moje myśli na głos. W ogóle jestem w takiej samej sytuacji, co Ty… tylko jakoś tak 5,5 roku wcześniej. Jeśli znajdziesz wolną chwilę, będę mega wdzięczna za kontakt i choć krótką rozmowę. To mój mail [email protected]
Już jako małe dziecko byłam gruba, bo cały czas chciałam jeść, matka nie nadążała z karmieniem, potem słodycze, mnóstwo słodyczy, nadwaga. Potem nagle schudłam, sama z siebie, rosłam, miałam sporo ruchu. I w tym momencie zrobiłam błąd życiowy: skoro tak ładnie schudłam, to dlaczego nie schudnąć więcej? Dieta i reszta już standardowo. A teraz do sedna; u mnie jedzenie zgodne z zapotrzebowaniem wyliczonym w tabelkach i kalkulatorach prowadzi do tycia. Muszę jeść mniej, albo ciąć węglowodany. Sprawdziłam to wielokrotnie.
Wierzę (chcę wierzyć), że bulimię można posłać do diabła raz na zawsze, ale chyba mnie nie przekonałaś. Mówię tak przede wszystkim dlatego, że ja sama od ponad 1,5 roku nie wymiotuję regularnie (po drodze zdarzyły mi się wpadki, ale w takim „ciągu” jak za „dawnych czasów” byłam może ze dwa, trzy razy… półtora roku!!!) Ale co z tego, skoro w momentach ogromnego stresu albo jakichkolwiek skrajnych emocji, przychodzi fala. Nie taka zachcianka, tylko normalna fala. Czasami nawet podążam za myślą o zajedzeniu emocji i… fakt, zazwyczaj się hamuję – ani się nie obżeram, ani nie wymiotuję. Czasami tylko nie wymiotuję, ale objadam się. To nie takie napady jak kiedyś, ale brzuch nadal boli. Zdarzyło się nawet kilka razy, że choćbym nie chciała wymiotować, to mam automatyczny odruch wymiotny, z którym muszę walczyć. Bo zjadłam tylko TROCHĘ za dużo…
Czy przypadkiem to, że te wszystkie myśli do mnie wracają, nie oznacza, że ta bulimia ze mną nadal jest? Ćwiczę rozsądnie, jem normalnie, nie tnę kalorii i nawet (sama w to nie wierzę) polubiłam siebie. Moje życie jest teraz jak bajka, nawet mam księcia!!! … ale co z tego, skoro w chwilach, gdy nie radzę sobie z emocjami, nadal szukam kompensacji? Przez długi czas przerzucałam tę potrzebę na palenie, żeby mieć cokolwiek. Nie palę dopiero od 17 dni, ale podobno to już znaczy, że rzuciłam. Co ciekawe, nawet nie miałam jedzeniowych zachcianek w pierwszych dniach rzucania (a podobno to standard). Mimo tego, jak jest mi źle (a było na przykład wczoraj), to myślę i o jedzeniu i o papierosach. Jestem mięczakiem, strasznie emocjonalną istotą i dostaję świra w kryzysowych momentach. Mój mózg woli szukać ucieczki niż mierzyć się z absurdalnym poziomem lęku. Czy to aby nie są uwarunkowania osobiste? Jak to inaczej nazwać? Niektórzy w takich sytuacjach bez problemu biorą stery w garść i działają. Ja się nie usprawiedliwiam – wykonałam nad sobą ogromną pracę i dlatego, ostatecznie też tak w końcu robię (łapię stery w garść), ale najpierw muszę stoczyć ogromną walkę – i ze sobą, i ze stresem, i w końcu z zachciankami. Może kiedyś będzie mi to przychodziło z łatwością, ale na razie nadal mam duży problem.
Mój psycholog też mnie ostrzegał, że bulimia może wracać. Ja bulimię traktuję jak wyuczony mechanizm organizmu, który budzi się, kiedy tracę kontrolę nad sytuacją. Jak już mówiłam, to nie znaczy, że ja się mu poddaję i się z nim godzę. No właśnie w tym moja siła, że już prawie zawsze wygrywam. Tylko że ta cholera nadal wyskakuje z kapelusza. I choćbym kochała siebie i moje życie, znikąd nagle czuję nadchodzącą falę i „obce” myśli bulimii, która znowu każe mi znienawidzić siebie. Dlatego właśnie, chociaż tak bardzo chcę wierzyć, że z ED można wygrać raz na zawsze, to średnio przekonuje mnie ta argumentacja. Moim zdaniem to coś więcej niż kwestia diety. Zresztą, tak jak pisały dziewczyny – objadałam się dla zabicia stresu od zawsze, na dużo przed tym, kiedy zaczęłam dietę.
Z calym szacunkiem, Aniu, ale ciagle powizywanie bulimii, nawet anoreksji z dietami odchudzajacymi jest dla mnie irytujace. Wrzucasz troche wszystkich do jednego worka – chcacych sie odchudzic ale robiacych to glupio i nieodpowiedzialnie. Chorowalam na anoreksje typu bulimicznego mimo, ze nigdy nie przyszlo mi do glowy zeby sie odchudzac, ba, przez cale moje zycie przed choroba moja waga balansowala na granicy normy i niedowagi, nawet obwinialam swoja chudosc o to, ze w gimnazjum nie pojechalam na zawody z aerobiku, bo wydawalo mi sie, ze moje ruchy przy tej sylwetce jaka miala wygladaja wyjatkowo niezgrabie. Mimo ciaglych uwag lekarza rodzinnego, rodziny, ze chuda itd. i mimo, ze nie chcialam, nie mialam potrzeby chudnac, zachorowalam. Uwazam, ze bulimie i anoreksje mozna wyleczyc – bo to choroby, nie mozna sie natomiast pozbyc zaburzen odzywiania, ktore do tych chorob prowadza i przez ktore nawet po wielu latach beda wracac mysli, niekoniecznie zachowania.
beda wracac mysli, niekoniecznie zachowania – bo tutaj juz zadziala ta wyleczona czesc (muzgu, umyslu, osobowosci, nas – jak zwal tak zwal) i zwyczajnie, na poziomie swiadomosci do tych zachowan nie dopuscimy. Sama nie rzygam juz od prawie 9 lat, odpuszczenie kontrolowania ilosci jego co jem zajelo troche wiecej czasu, ale moge powiedziec, ze od 7 lat jestem zdrowa, wyleczona. Niestety ciagle jestem zaburzona.
MÓZGU! – haha, przepraszm za blad ;p
Nie zgadzam się absolutnie. Bulimia nie bierze się z diet i dążenia do wymarzonego wyglądu (!). Zaburzenia odżywiania W OGÓLE tak nie powstają. Matko, i ty książki wydajesz.
Matko, a Ty jeszcze nie? Skoro wiesz lepiej?
Przypominam schemat, który tłukę w nieskończoność: problem –> niska samoocena –> dieta -> błędne koło zaburzeń odżywiania
I pozdrawiam ;)
Ania, podajesz schemat dotyczący Ciebie i większości ale u mnie i u wielu innych NIE BYŁO NA POCZĄTKU DIETY. Początkiem była nieumiejętność radzenia sobie ze stresem. Jednak bez względu na źródło zaburzeń odżywiania wpadłyśmy w nałóg i na tym należy się skupić.
W ogóle dlaczego tak upierasz się przy tym schemacie?
U mnie było tak: problem -> nieumiejętność radzenia sobie ze stresem -> znalezienie sposobu uwolnienia się od stresu w żarciu->żarcie. Były oczywiście później diety, bo zrobił się problem z nadwagą. Wierzę, że początkiem problemu może być niska samoocena, która też przecież jest stresem i znajduje się sposób na rozładowanie tego stresu poprzez odchudzanie/diety ale sposobem zagłuszenia stresu może też być żarcie.
Polecam najnowszy post.
Za bardzo uogólniasz. Ola ma rację, wrzuciłaś nas wszystkich do jednego worka.
Moja anoreksja rozwinęła się z depresji, nie z kompleksów czy pogoni za szczupłą sylwetką. Chorowalam na depresję od jakiś 2-3 lat, potem kolejna przełomowa i smutna zmiana w moim życiu spowodowala, że moje zycie kończyło się na płakaniu w łazience albo bezmyślnym gapieniu się w sufit. Jeść przestałam, by inni dostrzegli, że coś jest nie tak. W październiku. W listopadzie byłam jjż w szpitalu.
W mojej rodzinie nie było kiltury szczupłej sylwetki – mama nigdy nie była na diecie, kalorii się u nas nie liczyło.
I niestety, zaburzenia odzywiania idealnie wypełniają tę psutkę, która odczuwalam wcześniej.
Aniu, wiem, że czytasz wszystkie komentarze, dlatego piszę tutaj: może warto byłoby zebrać od Wilczyc odpowiedzi na pytanie, które rady (np. trzy) z Twojego bloga okazały się dla nich najbardziej skuteczne/pomocne, które były olśnieniem i zmieniły wszystko? Dla mnie były to w kolejności: 1. uświadomienie sobie, ze te myśli w głowie to nie ja tylko nałóg i że nie muszę na nie reagować (to był przełom), 2. jedzenie małych posiłków co 2-2,5 godziny (poczucie krzywdy po skończonym posiłku wtedy maleje prawie do 0), 3. uświadomienie sobie, że pomimo całej złożoności wyjście z bulimii jest proste i możliwe. Mógłby z tego powstać super wpis na blogu:) Co jest (póki co) nieskuteczne? nie mogę uwierzyć w to, że można jeść zgodnie z zapotrzebowaniem i nie tyć. Ale i na to przyjdzie czas.
Byłam ostatnio w Brukseli, nie wiem w jakim mieście mieszkasz, ale oglądając Wielki Plac pomyślałam sobie, że jakbym Cię nagle zobaczyła, to bym cię wyściskała:))) Pyszne gofry tam macie!
Wrzuciłam Twój komentarz na Stado i dziewczyny już piszą swoje propozycje :) Dziękuje za inspirację.
Mieszkam w Gent, akurat w Brukseli dawno nie byłam. Trzeba się wybrać na gofra ;)
No dobra to teraz ja.. odważam się napisac coś pierwszy raz.. No jak z każdą z nas coś i mi poszło nie tak… wiele rzeczy w sumie… i nagle odkryłam, że bulimia dotyczy też mnie- szok, zaskoczenie i niedowerzanie.. zaczełam trochę tyć od jakiegoś roku.. nie jakoś bardzo, ale jednak na tyle żeby źle się czuć ze sobą ( wcześńiej byłam bardzo chuda- ale nie anorektycznie- no i też oczywiście źle się czułam ze sobą ;) ) powiedzmy, że od roku jem w granicach 2000kcal.. czasem sobie coś obcinam, na przemian z obżeraniem się … no ale w tygodniu bilans na te 2000kcal wychodzi. Od pewnego czasu postanowłam „dać sobie na wstrzymanie” jem od miesiąca ok 2100kcal – samo tak wychodzi. Nie robie sobie dni „oczyszczania”/ ” ograniczania „/ „diet” mam takie dni gdzie jest mniej niż te 2000 czasem tak 2500 maks.. dieta zbilansowana ( samo tak wychodzi o dziwo.. )… chodzę nażarta oczywiście bo nie nie żałuję, stram się nie mieć wyrzutów sumienia, jem zdrowo generalnie, choć lubie słodycze… ale czasem- ciągle mam napady.. najgorzej jak zacznie się już rano.. wtedy cały dzień się obżeram no już do granic wytrzymałościu mojego organizmu ;) co jest nie tak? Dlaczego ciągle mam takie napady?! kiedy to się skończy?
Ja mam pewne wątpliwości apropos alkoholików czy palaczy. Twierdzisz, że już nigdy nie powinni pić czy palić. A mnie zastanawia teoria czy w tych nałogach, tak jak w bulimii nie ma okresu abstynencji a potem jest już trzeźwość i lampka szampana w Sylwestra nie zaszkodzi czy papieros? (wiem, nikotyna i alkohol są szkodliwe, pytam metaforycznie). Trochę odbiegam od tematu bloga, ale tak chciałam tylko zwrócić uwagę. Myślę, że jeśli człowiek czegoś nie może/nie chce robić to jednak podświadomie są myśli pod tytułem „zakazany owoc”, który smakuje najlepiej.
ale bulimia nie charakteryzuje sie wylacznie obzarstwem ale przede wszystkim kompensacja (wymioty, przeczyszczanie, samokaleczenia, wyczerpujace cwiczenia). Tak jak alkoholik nie powinien siegac po alkohol a palacz po papierosa tak bulimik nie moze siegac po kompensacje. Zaburzenia odzywiania charakteryzuja sie duza plynnoscia, latwoscia w przechodzeniu z jednych zachowan w drugie (np. z restrykcji w kompensacje), stad wielu anorektykow zapada na bulimie a bulimikow zaczyna sie kompulsywnie objadac (bez kompensacji). Wiec wyjscie (wyleczenie choroby) z bulimii warunkuje zachowanie abstynencji od zachowan kompensacyjnych, az do trzezwosci – czyli nauczenia sie zycia obok potrzeb i mysli dot. tych wlasnie kompensacji (zneutralizowanie zaburzenia odzywiana). Wazne jest oddzielenie chorob od zaburzen (choc w polsce bulimia i anoreksja nie sa oficjalnie uznawane za choroby, a za zaburzenia wlasnie – szkoda).
wiec idac tym tokiem myslenia: tak jak alkoholik nie moze sobie pozwolic na lampke szampana w Sylwestra, tak bulimik nie moze sobie od czasu do czasu wyrzygac kolacji.
lampka szampana i zjedzenie swojego zapalnika w okresie trzeźwości, bardziej to miałam na myśli- nie rzyganie i upijanie się do nieprzytomności.
ale jesli nie ma kompensacji to nie ma mowy o bulimii. W alkoholizmie po prostu droga do nalogu jest krotsza – alkohol, w bulimii dluzsza – jedzenie+kompensacja, gdyby bylo inaczej trzebaby zupelnie przestac jesc.
4,5 miesiąca bez głowy w kiblu!!!!!! Nawet bez uklęknięcia, wsadzenia palców.
Sukces! Ale nie tracę czujności, bo jednak gdzieś ten wilk się czai nadal.
Ale ten moment, gdy powoli czuje się wolność, i jedzenie nie dyktuje cyklu życia i sensu istnienia.
To nadal super początek. Wiem, że poszłam bardziej w sport (rozsądnie!), pilnuje regularnego żarcia 5x, ale to i tak o niebo lepiej niż układanie dnia pod „co i gdzie zeżreć, by bez wstydu i podejrzeń się shaftować”
dosadnie, ale prawdziwie!
Widzenie siebie jako wieloryba nadal pozostaje, ale nie ma aż takiej histerii.
Uprawiam sport 4-5 razy w tygodniu,
Jem głównie nabiał, ryby, warzywa, łącznie ponad 2.000, czasem 2500 kalorii dziennie (!). Aktywny tryb życia, dużo sportu i zdrowe kalorie SĄ OKEJ. I waga stoi, nie utyłam, nie było jojo, ale mądre jedzenie i gaszenie powstającej paniki „ojej, objadłam się i co, i teraz nie uklęknę nad muszlą? niemożliwe”.
A jednak możliwe!!!!! Trzymajcie kciuki bym wytrwała a ja za Was trzymam kciuki!!