Historia ze szczęśliwym zakończeniem.
Dzisiaj dobre słowo od Pauliny dla Ciebie:
Hej Wilczyce,
To będzie opowieść ze szczęśliwym zakończeniem, więc jeśli któraś z Was potrzebuje odrobiny motywacji, żeby iść dalej do celu, niech zostanie tu ze mną na chwilę i przeczyta.
W wieku 13 lat zaczęłam się odchudzać.
Wcale nie byłam gruba, ale wchodziłam w okres dojrzewania i moje ciało zaczęło się zmieniać, nabierać kobiecych kształtów, których nie mogłam zaakceptować.
Oglądając zdjęcia z tamtego okresu widzę, że byłam bardzo szczupła, ale w mojej głowie słyszałam tylko o za dużym brzuchu i boczkach.
Od takich młodych lat wmówiłam sobie że jestem gruba, a ważyłam wtedy 47 kg (gimnazjum).
Waga szła w górę, bo ja przecież ciągle rosłam, a z przerażeniem myślałam o jednym, COŚ JEST NIE TAK, JA TYJĘ ! ! !
Wypracowałam sobie bardzo zły nawyk, kilkudniowej diety po czym najadałam się wszystkim co było w domu.
Nikt nie zwracał mi uwagi, że robię coś nie tak, bo w oczach rodziny, bliskich byłam szczupła, a miałam po prostu duży apetyt. A ja już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. Nie akceptowałam siebie, miałam straszne kompleksy, jednym słowem czułam się ze sobą wstrętnie i ciągle słyszałam w mojej głowie jakieś negatywne słowa na własny temat. Przez to brakowało mi odwagi i pewności siebie.
Czułam się brzydka i KONIEC! Jaka ja byłam nieszczęśliwa…
Myślałam, że dietą rozwiążę te wszystkie problemy.
Chociaż zaburzenia odżywiania miały swój zalążek właśnie dawno temu, to na dobre rozkręciły się na początku studiów. Zmiana miejsca zamieszkania, dużo nowych rzeczy do ogarnięcia, dużo stresów i ja taka sierota muszę sobie z tym wszystkim poradzić?
Tamten okres w moim życiu wspominam jak przez mgłę, był czas że podejrzewam, że miałam depresję. Głodziłam się rano, żeby wieczorem naszykować sobie ogromny napad i z płaczem, bólem brzucha, głowy pójść spać i rano obudzić się w strasznym stanie psychicznym i fizycznym. Szukałam różnych sposobów, uciekałam w imprezy i alkohol, w związku chciałam zbudować poczucie własnej wartości opierając się na opinii i słowach mojego chłopaka, bo sama nic dobrego nie umiałam o sobie powiedzieć. Tylko krytyka mi wychodziła.
Przeszłam dwie terapie z psychologami i chociaż ja bardzo szanuję ich pracę i wiem, ze maja ogromną wiedzę to w tej kwestii nie potrafili mi pomóc i tylko się zawiodłam.
Przez 7 lat miałam okresy kiedy napady jedzenia były codziennie, albo (te lepsze czasy) kiedy napady zdarzały się co jakiś czas, może raz w tygodniu. Nigdy w pełni nie czułam, że jestem wolna od tej natrętnej myśli o jedzeniu.
Stosowałam ciągle nowe diety, (Dukan, South Beach, owocowa, kapuściana) przeczytałam mnóstwo książek o tym zburzeniu, Ja miałam już ogromną wiedzę, a nie potrafiłam jej wprowadzić w życie. W okresach kiedy myślałam, że jestem już „zdrowa” ćwiczyłam z Chodakowską, Lewandowską Mel B, jeździłam rowerem, biegałam, chodziłam na basen, na zumbę. No sportowiec roku….
Tylko, że ja to wszystko robiłam z pozycji kary i braku miłości do siebie. Najadłam się – to za karę szłam na 3 godziny na rower.
Gdzie tu miłość do własnego ciała, które przecież nie jest robotem, a było albo zalewane syfowym jedzeniem, albo ledwo karmione, tak że nie miało siły na nic.
Byłam wykończona, fizycznie i psychicznie. Nie miałam czasu ani odwagi na marzenia, planowanie przyszłości. Całą moją życiową energię poświęciłam na wychodzenie z zaburzeń odżywiania, ale robiłam to źle!
Na Anię trafiłam, gdy po kolejnym napadzie szukałam informacji w internecie jak sobie z tym dziadostwem poradzić. Znalazłam wtedy filmik o metodzie fali, weszłam na chwilę i zostałam na dłużej. Na drugi dzień obejrzałam mnóstwo filmików, czytałam bloga i w mojej głowie rodziła się myśl, jest nadziejaaaa.
Po przeczytaniu całego bloga, po przeanalizowaniu treści jakie Ania udostępnia stwierdziłam, że chcę spróbować mentoringu 1 na 1.
Była to pod kilkoma względami trudna decyzja. Czy to mi na pewno pomoże? A jeśli wydam pieniądze i nic się nie zmieni? A jeśli jestem aż tak słaba i sobie nie poradzę…??
Przez te myśli trochę z ta decyzją zwlekałam i tylko niepotrzebnie traciłam czas, bo w kwestii mojej choroby dalej tkwiłam w tym beznadziejnym punkcie.
Zgłosiłam się do Ani kiedy byłam po kolejnej restrykcyjnej diecie, zmęczona, smutna i w pełni gotowa, żeby jej zaufać.
Ania używa na to dobrego argumentu; mamy miesiąc, żeby jej metodą wyprowadzić mnie z kompulsywnego objadania. Przez ten miesiąc pracujemy na jej zasadach, a moje przekonania i wyobrażenia o jedzeniu zamieniamy na nowe, właściwe i normalne. Jak nie zadziała, zawsze mogę wrócić do starych metod. Niczego nie tracę!
I tak się stało. Okres mentoringu był dla mnie dość trudny, wiele pokus i walki z samą sobą, Bardzo zależało mi żeby schudnąć, a ta wagą ciągle stała w miejscu i mnie dobijał fakt, że mimo sukcesów, że zaczynam panować nad napadami to nie chudnę.
To było dla mnie najtrudniejsze do przejścia, bo przez wiele lat to był mój nadrzędny cel: SCHUDNĄĆ. Musiałam wytłumaczyć sobie jak dziecku, że zdrowie jest najważniejsze, odzyskam równowag przede wszystkim psychiczną i organizm wróci do normy, a normą jest zdrowe szczupłe (nie wychudzone) ciało.
Po mentoringu z nową wiedzą w głowie, jak z zapakowanym plecakiem ruszyłam w świat.
I tak minęły już 3 miesiące, a ja z największą pewnością i spokojem mówię, że jestem zdrowa. Włożyłam w to dużo pracy i widocznie cały ten czas (kilka lat) musiał upłynąć, żebym stanęła w tym miejscu i powiedziała, że mam to już za sobą.
Jak wygląda życie bez wilka?
Nie ma żadnych natrętnych myśli o jedzeniu, fantazjowania o nim, nie ma smutku bo ta czekolada jest zakazana, albo frustracji, bo musiałam zjeść super zdrowy, ale niezbyt smaczny obiad.
Jem wszystko, ale to nie znaczy, że jem bardzo dużo. Jem normalnie, pozwalam sobie na kawałek ciasta w niedzielę, albo lody w upalny dzień.
Kiedyś to było nie do pomyślenia, zjedzenie lodów było idealnym wstępem do wielkiego napadu.
Miałam w sobie ogromny głód psychiczny. Byłam nieszczęśliwa, zagubiona i tylko to jedzenie jakoś mnie potrafiło ukoić, ale za chwile było powodem wielkiej rozpaczy.
Gdy o tym myślę, to szokuje mnie jak bardzo toksyczna była moja relacja z jedzeniem. Teraz jest inaczej, jest dużo większa równowaga, staram się jeść zdrowo, ale nie odmówię sobie drobnych przyjemności.
Uwielbiam jeździć na koncerty i z przyjemnością wypiję piwko z przyjaciółmi. I jestem przy tym całkowicie wolna. Bez wyrzutów, czy pretensji, bez desperackich planów, że od jutra dieta.
Świadomie zaczęłam o siebie dbać. Zniknęły napady jedzenia przed okresem, które kiedyś były standardem i myślałam, że wynikają z fizjologii i natury kobiety. Nie!! One wynikają z naszych przekonań i można je zmienić.
Regularnie uprawiam sport. Lubię jeździć rowerem, ale nie przeciążam się, jak to było kiedyś.
Owszem, moje ciało nie jest idealne, chciałabym niektóre rzeczy w nim zmienić, ale zaczynam na siebie patrzeć łaskawszym okiem.
I jestem za to co mam wdzięczna! Dostrzegam swoje zalety, bo się okazuje, że trochę jednak ich jest.
Po 7 latach kupiłam sobie w końcu strój kąpielowy i to było tak ważne dla mnie wydarzenie, żeby spojrzeć na siebie i stwierdzić: Tak! dobrze się czuję w swoim nieidealnym ciele, i uśmiechnąć się w lustrze do tego tłuszczyku na brzuchu.
Dostrzegam swoje dobre rzeczy nie tylko w wyglądzie, ale też w charakterze i w końcu mam czas energię i odwagę żeby marzyć. Przez wiele lat odsuwałam od siebie te wszystkie marzenia, bo były skażone myśleniem o jedzeniu i mnie to tylko męczyło.
Teraz nadrabiam stracony czas, mam na to ochotę i energię i to jest najlepsze co mogłam dla siebie zrobić.
Nie uważam się za jakąś wyjątkowo silną osobę, a to jest dowód że każda w nas ma sobie na tyle dużo siły żeby zmierzyć się z tym problemem i go rozwiązać. Tylko najpierw trzeba rozwiązać te supełki złych myśli i nawyków w głowie.
To wszystko dziewczyny jest w naszych głowach, ten idealny obraz nas, często tak wyśrubowany i nieosiągalny.
Na koniec jeszcze dodam, że tak bardzo martwiłam się ta wagą, która nie chciała ani odrobinę spaść. Odpuściłam ten temat, przestałam się ważyć i ostatnio zauważyłam, że a to pierścionek mi się zsuwa z palca, a to spodnie jakoś lepiej leżą.
Chyba troszkę schudłam, tak naturalnie bez spinania się. Ale nie mam zamiaru tego sprawdzać i się ważyć, bo nie chce być już niewolnikiem tych cyferek, które w żaden sposób nie oddadzą tego jaką jestem fajna babką!
D
Buziaki, trzymam za was kciuki, wierzę że każda z Was może to zrobić i wyzdrowieć!!
Aniu, a Ciebie pozdrawiam i wiesz..P
Paulina „Żabka”
Paulina zaproponowała, że możesz do niej napisać, pogadać, zadać kilka pytań: [email protected]
Kochana! Teraz będziesz miała roboty na kolejny rok! Hahaha!
*
Jeżeli potrzebujesz wsparcia, zapraszam Cię na indywidualny mentoring ze mną 1 na 1. Więcej informacji tutaj: mentoring
Przeczytaj opowieści kobiet, które mi zaufały: Ania, Kasia, Ala, Kasia D.
Albo na kurs online. Pierwsza lekcja tutaj: Lekcja 0
Zawsze możesz też do mnie napisać: [email protected]
Odpowiadam na każdy list.
Paulina żabka ! brawo ! Aniu otwierasz swoją pracą innym oczy .Dziękuję ,że jesteś
:*
Powiało optymizmem i nadzieją,aczkolwiek nie jestem w stanie uwierzyc ,że po zaledwie 3 miesiącach ktokolwiek jest w stanie określic siebie mianem „osoby całkowicie zdrowej”.Ja bym nie była. Zdrowiejącej,czy na dobrej drodze-tak. Może odzywa się tutaj mój wrodzony pesymizm, a może po prostu chorowałam już tyle lat,że wiem,jak wiele czasu i energii trzeba poświęcic na proces wychodzenia na prostą.Do pewnych rzeczy podchodzę trochę bardziej ostrożnie. Tak,czy inaczej,autorce listu gratuluje z całego serducha iżycze dalszych sukcesów. :*
Kochana, ale dlaczego? Kto to ustalił? Przecież bulimia to nie rak, że trzeba nie wiadomo ile się leczyć. Jeżeli jesz normalnie, nie objadasz się itd, to jesteś zdrowa. To wszystko jest w głowie. My to określamy.
ok,niby tak.Właśnie „niby”,bo przeciez bulimiczne ,czyanorektyczne mysli maja taką niewdzięczną tendencje do wracania,pojawiania się raz na jakiś czas. Osoba zdrowa ich nie ma,wiec jak określic się tym mianem,skoro te mysli jeszcze ciągle raz na jakiś czas są?! no brak tu logiki w moim odczuciu. Takie mysli nie znikają ot tak,sama wiesz,ze nawet po jakims czasie potrafią nas nawiedzac.Ja sama dla siebie będe zdrowa dopiero,kiedy znikną.
O rany, no to osoba która rzucila palenie 10 lat temu, ale czasami pomyśli o fajce, też ma się nazywać palaczem? To normalne, że czlowiek czasami ma różne myśli. Ale jak za nimi nie idzie, to co za problem? ;)
Trochę bym tu polemizowała jednak.Tak,człowiek ma różne myśli i dobrze,bo znaczy to tyle,ze mózg pracuje :) ,ale samo jedzenie normalne i nie wymiotowanie nie oznacza całkowitego wyzdrowienia przeciez. To jest jedynie podstawa,fundament,na którym mozna budowac swoje dalsze zdrowe zycie.Trzeba przeciez mnostwo energii wlożyc w zmiany swojego stosunku do jedzenia,samej siebie,zmiane nawyków,zastepowania ich nowymi,, poprzestawianie wszystkiego ,co chorobowe we własnej główce. Troche tego jest i to zdecydowanie nie sa zmiany,które wprowadza się tak po prostu, w ciągu jednego dnia…ale długotrwałe procesy.Pewnie, regularne jedzenie i nie kompensowanie poprawiają jakosc zycia o milion procent,ale nie sa równoznaczne z wyzdrowieniem :)
No to kochana jak wolisz. Jeżeli chcesz robić to długo i mozolnie i na to się nastawić to tak właśnie będzie.
po 10 latach może nie, ale po 3 miesiacach raczej może jeszcze wrócić do nałogu
10 lat a 3 miesiace to roznica. Zycze Paulinie jak najlepiej i wierzę w jej 10 lat, ale również nie powiedzialabym, ze jest już zdrowa. Nawroty to jedna z trudniejszych kwestii do uporania sie.
Kicia, pozwólmy się wypowiadać zainteresowanym na temat swojego stanu. Nikt nie siedzi w głowie Pauliny. Tylko ona może decydować o tym jak się czuje.
Wilczo Głodna bulimia to po pierwsze nałóg a po drugie „choroba kłamstwa”-tak ją nazywam. Bardzo ostrożnie podchodzą do stwierdzenia – czuję się zdrowa, po zaledwie 3 miesiącach. Alkoholik zawsze będzie alkoholikiem.
A jak człowiek stanie ze sobą w prawdzie, to też? ;)
Najważniejsze jest jak teraz się czuje :) Ogromne gratulacje, trzymam również kciuki jak pozostałe wilczki.
Peace & Love!
Marta
Hej wszystkim :) pesymizm i negatywne podejście do życia to kiedyś był mój sposób patrzenia na świat, (kiedyś, czyli w czasie choroby) na wszystko patrzyłam z przegranej pozycji bo oceniałam to z perspektywy moich porażek w odchudzaniu, w wychodzeniu z kompulsów. Wiecznie miałam w sobie przeświadczenie o swojej beznadziejności. W wyjściu z tej choroby ważne jest wyrobienie odpowiednich nawyków żywieniowych, ale też, a może i przede wszystkim dobre myślenie o sobie, dbanie o siebie, akceptacja i miłość. Skąd wiem, że jestem zdrowa? Bo właśnie czuję, że siebie akceptuje i kocham, a to jest taka ulga odpuścić tą walkę z samą sobą, że nie zrobisz nic co Ci zaszkodzi a kompulsywne objadanie mi szkodziło. Teraz z poziomu bycia dla samej siebie przyjaciółką nie boję się, że zrobię sobie krzywdę, i czuje spokój i pewność, że wszystko jest dobrze i po prostu będzie :-)
Bardzo spodobał mi się twój wpis! Mam nadzieję, że wpadniesz też na mojego bloga o Harry’m Potterze.