To ja już nigdy…?
„Czegóż płaczesz? – staremu mówił czyżyk młody –
Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody”.
„Tyś w niej zrodzon – rzekł stary – przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce – i dlatego płaczę”.
Ignacy Krasicki „Ptaszki w klatce”
*
– Jak ty to wytrzymujesz? Jestem pełna podziwu, że udaje Ci się przez tyle czasu.
– Skąd wziąć tyle siły, aby tak długo się nie objadać??? Wow, na prawdę masz silną wolę!
– Próbowałam przez kilka dni i strasznie się męczyłam! Trzeba było jeść X posiłków o określonych porach. Nie można było ruszać zapalników, zapomnieć o treningu, poczęstować się, wyluzować…
Cały czas na wdechu. Jeden fałszywy krok i skucha. I poczucie, że już nigdy nie sprawię sobie przyjemności…
A ty to wszystko wytrzymujesz tak długo… gratulację.
Z takiego punktu widzenia wyzdrowienie wygląda jak wieczny horror i nieustająca, ciężka praca nad sobą – zadana na zawsze.
Już nie można być spontaniczną, swobodną sobą, prawda?
Dostaję czasami takie komentarze, (zwłaszcza od dziewczyn na początku drogi), które to nieodmiennie wprawiają mnie w konsternacje.
Pytam wtedy samą siebie: Czy ja naprawdę coś „wytrzymuję”?
Tak jakby uwolnienie się od obżerania i wymiotowania był największą karą, jaka mogła człowieka spotkać.
Trzeba zacisnąć zęby i żyć ze świadomością, że już nigdy…
No właśnie, co?
Oczywiście, ja to wszystko doskonale rozumiem.
Wiem, że z perspektywy klatki zaburzeń odżywiania, tak to właśnie wglądała.
Bo jak ja sama wyobrażamy sobie wyjście z ED?
Jak dożywotnią mękę.
Z jednej strony chciałam mieć to za sobą, jasne że tak.
A z drugiej, myślałam, że wyzdrowienie to w rzeczywistości wpakowanie się w jeszcze mniejszą, ciaśniejsza klatkę.
Tak to przynajmniej mogłam sobie zrobić przyjemność, wyjść bezkarnie na pizzę i zjeść największe lody.
A teraz? Mam żyć smutna, ograniczona przez siebie samą?
I już nic mi nie będzie już wolno???
To ja chrzanie taką wolność! Wolę się już nażreć w spokoju.
Ok, może to nie jest normalne czy zdrowe, ale przynajmniej coś z tego życia mam!
Myślałam tak przez ponad 10 lat – w okresie gdy uznawałam bulimię za swoje hobby, styl życia.
Pod nosem kpiłam z zasłyszanych historii dziewczyn które wyzdrowiały,
Niby im zazdrościłam, a tak naprawdę… współczułam.
Byłe bulimiczki – heroiczne półświęte dziubiące swoją bezsmakową, dietetyczną papkę.
(Tak wyobrażałam sobie normalne jedzenie: jako wieczną dietę)
Wiem, ze jeżeli piszesz mi, ze podziwiasz mój hart ducha, to masz dokładnie taki sam obraz wyzdrowienia, jak ja kiedyś.
A to zupełnie nie jest tak.
Powiem Ci jak jest w rzeczywistości, jeżeli już tego nie pamiętasz:
- Zamiast powstrzymywać się przed jedzeniem ogromnych ilości słodyczy – po prostu nie chcesz ich i nie pragniesz.
Ba! W ogóle o nich nie myślisz.
Słodycze stają się na powrót zwyczajnym produktem spożywczym, który je się raz na czas i nie koniecznie codziennie – jak powiedzmy ogórki kiszone. - Kiedy wchodzisz do sklepu nie musisz się opierać produktom wołającym twoje imię. Po prostu nie słyszysz tego wołania. Dlaczego? Bo go nie ma!
- Kiedy idziesz na imprezę, nie martwisz się, ze będzie tam jedzenie, którego nie można w ramach zdrowienia jeść.
Nie; jesz to co jest i zapominasz o tym. Przecież imprezy nie zdarzają się codziennie, a po jednej nie przytyjesz, nawet jak zjesz, o zgoro, chipsy! - Okazuje się, że jedna porcja jest w stanie zaspokoić twój głód. Nie musi ich być dziesięć.
- Możesz zostawić coś na talerzu, dlatego że się po prostu najadłaś i tracisz zainteresowanie jedzeniem.
- Nie ma czegoś takiego, jak „bezkarne jedzenie”, którego tak bardzo nie chciałaś „oddać”. W ogóle przestajesz postrzegać jedzenie w kategoriach kary i nagrody.
- Myśl o objadaniu jako o „fajnym pomyśle na spędzenie wieczoru” staje się co raz bardziej niedorzeczna. Aż osiąga poziom absurdu. (Jak ja mogłam w ogóle uważać obżarcie się do nieprzytomności za coś atrakcyjnego??)
Długo by opowiadać, jak wygląda świat poza klatką, ale wniosek jest jeden:
Po krótkim okresie dyskomfortu na początku, nie masz absolutnie poczucia, że coś cię omija, że straciłaś coś fajnego. Nigdy więcej!
Nie czujesz się też ograniczona czy uciemiężona. (O matko, nie mogę robić tego na co mam ochotę!) Absolutnie! Jest zupełnie odwrotnie!
Czujesz, że żyjesz.
Życie wysuwa się na pierwszy plan, a jedzenie jest tylko dodatkiem do niego; nie odwrotnie.
Ten przeskok w mentalności jest kolosalny.
Zamiast robić to na co masz chwilowo ochotę (jeść), robisz to co CHCESZ.
Nawet jeżeli jest to tylko leżenie przed telewizorem.
To nie ma znaczenia!
Ważne jest że cokolwiek robisz, robisz właśnie TO, a nie myślisz o jedzeniu.
Droga Aniu! :) Twój sposób myślenia i metody przypominają mi trochę metodę easyway Allena Carra, zwłaszcza jeśli chodzi o postrzeganie „abstynencji”, podejście do nałogu. Czytałaś jego książki może? Marzyłam, żeby powstała też „Prosta metoda, jak wyjść z bulimii”, ale napisana przez kogoś, kto faktycznie wie, o czym pisze, bo to przeżył. I proszę, jesteś w samą porę :D
Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga. Twoje posty zmieniają moje myślenie, działają jak takie małe pranie mózgu, ale w dobrym kierunku, tzn. normalności i wolności :)
Dziękuję Ci za wiarę, że się da, za Święta bez wilka i nadal bez, za to, że mogę tu zajrzeć w gorszych chwilach i uśmiechnąć się do siebie :) Podobnie jak Ty żyłam zatopiona w bulimii po uszy przez 15 lat, x lat terapii, a odkąd tu zaglądam jest w końcu lepiej, coś „pykło” ;p . Nie wymiotuję już kilkanaście dni, co było nie do pomyślenia jakiś czas temu. Nawet moje wcześniejsze „zapalniki” w tym białe pieczywo przestały działać. Jestem w szoku, że to wydawało się takie trudne, wręcz niemożliwe (bo wiązałam to właśnie z końcem bezkarnych uczt, łatwym sposobem na rozładowanie emocji itp. itd.), a okazało się do zrobienia. Czuję się silniejsza i gdy mijają kolejne „czyste dni” (nie lubię tego stwierdzenia) coraz trudniej zniszczyć tę radość i pozwolić znów wkroczyć temu potworkowi.
Dzięki Tobie wiem, że będzie dobrze :) Pozdrawiam Cię serdecznie.
Dziękuję kochana!
Tak, czytałam tę książkę wiele lat temu. Tak rzuciłam palenia. Ale jakoś nie potrafiłam zastosować tego do bulimii. A teraz widzę, że tak naprawdę mówię to samo co Carr.
Zastanawiałam się nad taką książką. Dobra, wpisuję to w plany na kolejne kilka lat :)
Dzięki za inspirację i powodzenia!
W tym sek, ze ja zupelnie nie pamietam jak wyglada zycie poza klatka… Mam 35lat i od dwudziestu zyje ze swoim nalogiem. Byly lepsze i gorsze dni ale tych lepszych byla chyba gora 7 pod rzad (w sensie czystych). Przypadkiem natrafilam na Twoj blog i zaczelam wierzyc, ze moze bede jeszcze normalnie zyc. W tym momencie jestem wykonczona fizycznie i psychicznie…
kochana, napisz do mnie na priv ([email protected])
Ja też mam pytanie. Wytrzymałam 3 tygodnie. I puściło. Zrobiłam to co zawsze. Przekroczyłam posiłek o tych kilka konkretnych kęsów i pomyślałam (z paniką) i jak to!? Moje wysiłki i poty na siłowni, abstynencja i odstawienie Wilka zdadzą się na nic???
I uległam z głową w muszli.
I tu są 2 pytania:
1. Co zrobić gdy pojawia się ta myśl WYMÓWKA, że w sumie to się przeżarłam I NIE MOGĘ ZNIWECZYĆ MOICH MISTERNYCH PRÓB TRZYMANIA DIETY itd (jak sama przyznajesz początek jest trudny).
2. Jak nie czuć się PRZEGRANYM gdy się uległo i wylądowało się w kiblu. Bo stamtąd już droga jest prosta do powrotu: jak już raz uległam to jeszcze raz jak się nażrę to nic się nie stanie (tak jak z papieroskami przypadkowymi po rzuceniu palenia.)
Wybaczcie rozwleczenie komentarza :)
Niech moc będzie z Wami!!
Kochana, a dlaczego trzymasz dietę? Zasady są proste: unikanie zapalników i jedzenie w miarę regularnie, do momentu „uff” (sytości). A poza tym, nie trzeba żadnych „misternych” diet.
A po drugie, jak się najesz, to nie idź do kibla. Wtedy masz większą szansę, że to będzie Twój ostatni raz.
Pamiętaj, jest tylko ta chwila którą masz, nawet to co robiłaś godzinę temu (nażerałaś się) jest już nie ważne. To przeszłość. Niech przyszłość nie będzie jej zakładnikiem.
Ach, wracam do tej notki, bo pamiętam, jak dobrze działało moje nastawienie tego typu. Nastawienie… nie, to było naturalne. Jak wspaniałych odkryć dokonywałam… Powąchanie sklepowej chałwy lub zbożowych ciastek – fu, jakaż to chemia. Ekscytacja myślą o książce – podobna do tej, którą przeżywałam na myśl o jedzeniu, ale dużo zdrowsza. Brak apetytu na ciasta – wow, to naprawdę możliwe!
A potem chyba za dużo namieszałam sobie różnymi książkami, myślami, sama nie wiem. Ostatnio miałam wrażenie, że wręcz karzę się jedzeniem – bo ono mi naprawdę nie smakuje, bo już dawno jestem poirytowana, ale… nie wiem. Tyle już teorii liznęłam. Może chcę mieć prawo do użalania się? Do smutku? Do lenistwa? Gdy decyduję o braniu odpowiedzialności za siebie, moje poczucie winy staje się silniejsze.
Wydawało mi się, że „uświadomienie sobie bycia uzależnioną” działa na naszą korzyść, ale teraz znów myślę, że to nakładanie sobie niepotrzebnej etykietki, ograniczającej nas, utwierdzającej w nałogu.
Gubię się w sprzecznościach, ale chyba zajrzę do własnych notatek z tych najlepszych momentów… :P Aniu, gratuluję Ci tej stałości, gratuluję Ci tego sukcesu :)
Kochana, ależ przecież nie trzeba być uzależnionym do końca życia. Jeżeli np przestaniesz palić, to nie jesteś uzależniony, prawda? Jesteś niezależny. I tak samo z jedzeniem.
A z alkoholem? ;-)
Z tego co wiem (a wiem z własnego doświadczenia, terapii itp.) z alkoholem, narkotykami czy lekami jest chyba inaczej, ale po przeczytaniu artykułu o rzucaniu palenia sama już nie wiem…
Ktoś, coś mądrego wie??
Pozdrawiam serdecznie
KTL
To są moje nowatorskie teorie (przynajmniej nie spotkałam się z takimi). Oparłam się na swoim własnym doświadczeniu (papierosy, alkohol), oraz teorii terapii uzależnień, że nie uzależniamy się od substancji, ale od przyjemności, którą ona daje. I nie ważne co to jest.
główna róznica jest chyba taka, że w przypadku objadania/uzależnienia od objadania nie ma sytuacji 0/1. W przypadku alkoholika – nie może wypić nawet kieliszka już nigdy, nie ma powrotu do „picia z umiarem”. W przypadku objadania można wyjść z kompulsów i bulimi, co nie znaczy że nigdy już w życiu nie zjemy czegos troche za dużo czy nawet o wiele za dużo, o ile zdarzy się to okazjonalnie, tak jak „zdrowym”. Natomiast w przypadku alkoholu powrót do normalności to nie jest powrót do tego jak działa większość ludzi (zdrowych)