Metabolizm i Spółka z Zoo
Żył sobie kiedyś pewien gościu o nazwisku Metabolizm. Nic specjalnego nie wyróżniało go tłumu innych mu podobnych. Nie był ani wysoki, ani niski, ani szybki, ani wolny. Uwijał się po prostu przy swoich sprawach i nigdy nie domagał się uwagi.
Codziennie chodził on do pracy w pewniej bardzo dużej i bardzo ważnej firmie. Ta firma nazywała się Ciało Spółka z Zoo i jak sama nazwa wskazuje, była ona częścią holdingu „Nature”, departament Ssaczy.
Zadaniem Metabolizmu było siedzenie w dyspozytorni energetycznej Ciała Sp. z Zoo. Co kilka godzin dostawał on świeżą dostawę energii w postaci ziemniaka, kluski śląskiej czy jarmużu i musiał zaordynować jej przerobienie, a potem rozprowadzenie po całym układzie.
Robota zaczynała się od oszacowania dostarczonego materiału. Jaka jest wartość kaloryczna i przydatność tego, co wjechało i czy dostawa zgadza się ze złożonym zamówieniem.
Jeżeli po nocy było zapotrzebowanie na 621 kcal, a wjechało tylko 500, Metabolizm notował, że na lunch trzeba zamówić o 121 kcal więcej lub zjeść go trochę szybciej. Jeżeli zaś dostarczono zbyt dużej ilości, nasz bohater wpisywał w system „mniejszy obiad, poproszę” i wracał do swoich obowiązków. Teraz trzeba było rozdzielić wszystko według priorytetów.
Absolutną królową systemu było serce. To ono zawsze musiało działać, choćby się waliło i paliło. Jego stanięcie oznaczało natychmiastowe zamknięcie filii tej firmy i nieodwracalne bezrobocie dla całej ekipy. W drugiej kolejności dostawał Szefu, czyli mózg. Bez niego byłby totalny chaos, pandemonium i w ostateczności także bezrobocie. Potem szły Płuca, Wątroba (pieszczotliwie zwana przez kolegów Męczennik Sobotniej Nocy), Trzustka i reszta organów, o których zwykły śmiertelnik nie ma nawet pojęcia.
Duża porcja musiała zostać do dyspozycji na dobrowolne ruchy ciała (drapanie w głowę, chodzenie) oraz odbudowę tego, co się tam w międzyczasie poniszczyło.
Metabolizm monitorował to ściśle. Kiedy był dzień spoczynku – zamawiał mniej jedzenia i picia. Kiedy Ciało Sp. z Zoo poszło na przykład biegać, zużycie karmy wzrastało.
I tak sobie wszystko działało jak należy, dopóki Szefu (departament Profesorski) nie wpadł na zajebisty pomysł diety. Już niebawem miały nadejść dla Metabolizmu straszne czasy; gorsze niż grypa, angina i zatrucie pokarmowe razem wzięte.
…
Tego dnia Przemiennik Materii (bo taką miał ksywę nasz bohater), stawił się jak co dzień do roboty i jak zwykle odczytał parametry zużycia. Ok, dzisiaj zamawiam 700 kcal na dzień dobry, bo wczoraj były jakieś biegi, kolano sygnalizuje zmęczenie, a Jajnik Lewy właśnie wydala pęcherzyk i potrzebuje trochę suportu – nadał przez megafon.
Zamówienie wysłane, ale nic się nie dzieje. Czekamy, czekamy, czekamy i nic.
Hej, będzie to śniadanie – mruczy Żołądek – czy coś się stało? Ty, kawa, widziałaś czy coś się tam szykuje na górze czy nie? A w ogóle to gdzie masz mleko? Kawa nic nie widziała i nic nie wie.
Wszyscy oczekują w napięciu.
W końcu, w okolicach 12stej dzwoni telefon:
– Metabolizm, słucham
– Szefie, tu Żołądek. Melduję, że wjechał liść sałaty i pół pomidora… Nie, nie mylę się…Tak, to wszystko…Tak, w kontakcie, dziękuję.
No dobrze – myśli zatroskany Metabolizm – zwiększamy zamówienie do 1000 kcal i wyślemy pilną wiadomość do Gadziej Centrali, zawiadującej fizycznym aspektem całej firmy.
Dzień dobry,
Kierowniku, poproszę o silniejszy sygnał głodu. Od rana mamy braki w dostawach. Ja zaś powoli przykręcam wszystkie kurki z energią. Przewidywane spadki siły i nastroju.
Pozdrawiam,
M.
Hmmm… coś mi mówi, że to Profesorek znowu coś wykombinował. Eee, niemożliwe. Przecież nie byłby taki głupi, żeby nas głodzić. W całym holdingu „Nature”, takie rzeczy się nie zdarzają. To pewnie tylko tymczasowe.
Cztery miesiące później
Z dziennika pokładowego Metabolizmu: Sytuacja jest dramatyczna. Od miesiąca ciągniemy na 1500 kcal, zamiast standardowego 2200 kcal. A sprawa stała się jeszcze bardziej dotkliwa, kiedy weszły codzienne podskoki i zwiększyły zapotrzebowanie do 2800 kcal.
Wszystko pozakręcane i pozamykane. Cięcia budżetowe drastyczne. Najbardziej odczuły je mięśnie, które musimy po trochu zjadać. To straszne! Uprawiamy kanibalizm.
Niedawno podjąłem też decyzję o przymusowym urlopie dla Jajników i Macicy. Żadnego więcej krwawienia, hormonów i innych ekstrawagancji!
Odwapniają się kości. Włosy ograniczyliśmy do minimum, a sucha skóra bezskutecznie wysyła petycje o witaminy. Z pustego i Salomon nie naleje.
Najgorsze jest to, że nasza królowa też cierpi i zaczyna niebezpiecznie kołatać. Samo to, że trzeba było zmniejszyć jej wielkość o 10%… łamie mi serce.
Po układzie nerwowym szaleje kortyzol i adrenalina i sieje spustoszenie. Krążą plotki, że Profesura ma Depresję, cokolwiek to znaczy.
Poza tym zimno jak w psiarni, światło okresowo gaśnie, a moja praca stała się niezmiernie trudna. Ehhh
Miesiąc później
Nareszcie! Centrala dokonała cudu! Departament Gadzi odciął zasilanie Profesurze, padł Generator Kontroli i nastąpił atak na jedzenie! W końcu!
Wpadło na raz kilka tysięcy kalorii. W prawdzie żołądek trochę nie wyrabia, a trochę jest w szoku, ale dzielnie pracuje. A ja razem z nim. Co za urwanie głowy!
Po dalszych oględzinach okazało się, że w tym co dostaliśmy, nie ma praktycznie niczego, co zamawiałem. Brak białek, Omega 3 i witamin. Jest za to dużo cukru i tłuszczu. Ale to nic. Jakoś damy radę.
Teraz trzeba część tej energii rozdysponować, a część natychmiast zmagazynować w komórkach tłuszczowych na kolejną „czarną godzinę”. No przecież nie chcemy znowu obudzić się z mitochondriom w nocniku!
Dwa miesiące później
Dużo się zmieniło przez ostatnie pół roku, ale przynajmniej sytuacja jest stabilna.
Moje poranne i popołudniowe zamówienia nigdy nie zostają zrealizowane, ale za to wieczorem Centrala robi swoje sztuczki i wpada znowu dużo cukru. Jakoś ciągniemy. Zapasy cały czas gromadzę w tłuszczu, bo nigdy nie wiem czego się mam spodziewać. Patrzę jak nasza firma się rozrasta… w szerz.
Czasami tęsknię do dawnych czasów, kiedy wszystko było takie proste i piękne. Śmigałem sobie, hulałem… teraz ledwo zipię, taki jestem ospały.
Jednak będę stał dzielnie na posterunku. Nie mam wyjścia. Jestem dobrym pracownikiem i istnienie tej firmy jest moim absolutnym priorytetem. Takie zadanie dostałem od właścicielki tego kramu i tego będę je wykonywał, aż do dnia likwidacji tej filii.
Myślę Aniu,że to Twój najlepszy wpis.Genialny!!!
Też tak myślę!
Super Bardzo uzmysławia sytuację !
Niesamowity post!
Takie proste, a tyle z tym problemu :)
Niesamowicie napisane Aniu!
mimo, że problem dotyczy wiele osób, w tym mnie i jest bardzo poważny, to twoj post wywołał uśmiech na mojej twarzy, przy czym doskonale go zobrazował i wyjaśnił, po prostu super!
Popłakałam się…bynajmniej nie ze śmiechu. Jakoś tak mi się żal tego mojego metabolizmu zrobiło.
Super wpis!!! :)))
Genialny wpis, czapki z głów! Każda osoba z zaburzeniami powinna go przeczytać.
Genialny post! Brawo Aniu! To powinna być obowiązkowa lektura szkolna!
Serio to jeden z Twoich najlepszych postów tak bardzo do mnie przemówił dziękuję
Ten wpis jest GENIALNY
Mega !!
..lece przeczytac sobie jeszcze raz :D
Ciesze sie ze jestes!
„Szefu” wymiata…! :)
Ania, ten post…
Dziękuję!
Kurde, wpis jest genialny, ale po tylu latach ciągłego jojo (dieta, schudnięcie, chwila spokoju, powrót do wagi, w której czuję się okropnie, dieta i tak w kółko) nie jestem pewna czy mój gościu (metabolizm) jeszcze pamięta jak się żyje normalnie. Przy moim wzroście (155cm) kalkulatory kalorii wydają się pokazywać śmieszne liczby (1620 CPM na dzień), przy których wiem, że znowu później sięgnę po słodycze, żeby wyrównać braki energii. Od czego zacząć? Bo do tej pory, bez liczenia kalorii a przy trzymaniu się zdrowego odżywiania zwyczajnie od nowa tyłam, co prowokowało powrót do zamkniętego kółka.
Od jedzenia tyle ile potrzebujesz, bez wydziwiania. Przecież nie doprowadziłaś się do takiego stanu jedząc normalną żywność w ilości jakiej organizm potrzebuje.
Niestety mam to samo… Jem naprawdę odżywczo i zdrowo, ale też z tym nie przesadzam, jem też słodkości, nie m a m zachcianek. Nie doprowadzam do nadmiernego głodu, ale sie i nie opycham. I cóż… Zwyczajnie tyje i tyje…
Super post!
Może za mało się ruszasz, a może taka jest Twoja „uroda”. Nie każdy musi wyglądać jak patyk.
Hahahaha ale super napisane. Świetne wręcz !
Smiesznie, klarownie i w punkt!
Swietny post Aniu.
Dziekuje.
Świetny post, jestem zachwycona :) Brawo!!
Boże, Ania, najlepszy post jaki przeczytałam… Dający do myślenia, doskonały co do słowa… Pięknie przedstawione to, co dzieje się w naszym ciele, jak bardzo go krzywdzimy. Jesteś niesamowitą kobietą, autorytetem, uwielbiam Cię… Kiedy to czytałam czułam szok, jak idealnie to wszystko przedstawiłaś, wzruszenie, chciało mi się płakać, chciałabym, aby każda dziewczyna przeczytała go i zrozumiała ten cudowny przekaz. Powtórzę jeszcze raz, jesteś niesamowita, niczym nasz anioł. Dziękuję za to, co dla nas robisz ❤️ Naprawdę, wbiło mnie w ziemię, kiedy to czytałam, coś pięknego… Życzę Ci samego szczęścia i radości w życiu, ponieważ zdecydowanie na to zasługujesz… ❤️
Proszę o więcej wpisów w tym stylu!:)
Tez przyłączam się do zachwytów! Świetna metafora!
Ale świetny post! Na początku śmieszny, potem coraz bardziej smutny. Dziękuję! <3
Zarąbisty post! Jak zwykle z resztą;)
Bardzo wzruszający post! Metabolizm stara się jak może kontrolować przemianę materii, ale te „kłody” rzucane mu codziennie pod nogi.. Ciężki jego los.. bardzo mu współczuję i postaram się ulżyć jego losowi – od dzisiaj!