Najmniejszy tyłek świata
Kilka dni temu pod moim postem „Praca Byron Katie” (który bardzo polecam), rozgorzała dyskusja o tym czy anoreksja jest estetyczna i kto jest jej najwierniejszym wyznawcą, który nie nawróci się na Normalność nawet w obliczu śmierci.
I tutaj wcale nie nabijam się z nikogo. Sama myślałam podobnie przez wiele lat i wiem, że naprawdę można w ten sposób postrzegać świat; chudość na pierwszym miejscu, apotem długo nic. Chciałabym wam jednak zacytować, komentarz Basi, który pojawił się pod tym wpisem i mocno zapadł mi w serce.
Masakrycznie mi Was żal. Sama przez to przeszłam. Mam 36 lat i kupę lat straciłam. A życie upomina się w końcu o każdego. Gdy zrozumiałam w jakiej iluzji żyłam, to naprawdę mi siebie szkoda.
Nikogo nie obchodzi Wasza waga ani nigdy nie obchodziła. Wasze poczucie perfekcji to śmieszna iluzja – jak trzylatek, któremu wydaje się, że umie latać.Jestem szczęściarą – tak się czuję – bo mimo wszystko zdążyłam jeszcze uratować związek, psim swędem nadrobić życie zawodowe, normalnie pracuję i urodziłam dziecko. Nie mówię, że każda kobieta ma rodzić, ale mi zaburzenia odżywiania utrudniały normalny osąd sytuacji i decyzyjności – bo takie decyzje podejmuje się świadomie, a nie w strachu przed byciem grubą w ciąży.
Ale co gdybym obudziła się parę lat później? Nigdy nie jest za późno na zmiany, ale pewne rzeczy tracimy na zawsze, jeżeli w porę się nie ogarniemy. Tak już jest.
Dziewczyny ten pogląd o szczupłości nawet nie jest Wasz. To tylko kulturowo-społeczny narzucony nam konstrukt, który niewoli i doprowadza do tragedii. Proszę odpowiedzcie sobie szczerze, czy rozmiar Waszej dupy w obliczu wszystkich rzeczy jakie człowiek może osiągnąć albo przeżyć, ma aż takie znaczenie? Tylko odważni się z tego wyrwą. Nie bądźcie niewolnikami, nie oddawajcie swojego życia za marne grosze.
To słowa, które mogłabym napisać ja. Ok, wyjątek stanowi to, że nie mam dzieci, ale poza tym cała reszta się zgadza. I właśnie takie emocje zdarza mi się czuć, kiedy czytam Wilcze Stado lub niektóre listy czy komentarze. Chce mi się płakać i targać za fraki, krzycząc: ludzie, błagam, obudźcie się, to wszystko w co wierzycie, nie jest ważne! Właśnie mija wasze jedyne życie; około 30 000 unikatowych dni, które nigdy się nie powtórzą. Czy warto spędzić je na wadze, z wagą, z lusterkiem, z aplikacją, z sieczką w głowie…Wiem jednak, że nie ma sensu nikogo przekonywać, bo to tylko przyniesie frustrację.
I dlatego takie komentarze, jak ten Basi, zatrzymują mnie na chwilę. To wszystko absolutna prawda. Sprzedajemy swój czas za funt kłaków, za ideę, którą ktoś nam wcisnął w głowę. Masz być chuda, masz mieć płaski brzuch i przerwę między udami. A co za kuriozalna bzdura! Dlaczego tak się porobiło? Jak się to stało? Za czasów naszych babć, kobiety mogły sobie wyglądać, jak chcą. Ideałem urody była Marylin Monroe, która – jak to się mówi – miała na czym siedzieć i czym oddychać. Teraz kazano by jej schudnąć.
A przecież tak wygląda większość kobiet: z tłuszczykiem, z biustem. Oczywiście nie wszystkie, bo są też Patyczki, Drobinki, Koszykarki, Siłaczki i wszystko, co pomiędzy. A te sławne „Modelki”, do których każdy chce się upodobnić, stanowią może 1% populacji. To nastolatki udające dorosłe kobiety. Śmiech na sali.
My zaś uwierzyłyśmy w ten sen i rzuciłyśmy dla niego na szalę swoje życie. Jakby nie było innych, ważniejszych rzeczy.
I jak stadko owieczek po sznurku; kontrolujemy kalorie, dietujemy, o wiele za długo siedzimy na siłowniach…. Ile w to idzie energii i siły, ile skupienia; nasz potencjał – jak krew w piach. A przecież mogłybyśmy w tym czasie wynaleźć lekarstwo na raka, zostać prezeskami czy prezydentkami. (Dziwne słowo, co? Mało znane ludzkości.). Mogłybyśmy znaleźć rozwiązanie na ocieplający się klimat, zrobić karierę albo wychować porządnie dzieci. My w tym czasie wybieramy walkę z własnym ciałem. O wieczną chwałę posiadaczki najmniejszej dupy świata. A kogo to obchodzi?
Wiem, że to wołanie na puszczy i mój głos zniknie w całej tej medialnej papce. Więcej odsłon będzie miał filmik z przepisem na kolejną super głodówkę, co zrobi Ci ekstra figurę i da wieczne szczęście. No cóż. Jeżeli jednak dotrę chociaż do jednej osoby, to warto było strzępić klawisze. Bo serce mnie boli gdy widzę, jak kolejne pokolenie rzuca się w wymyślony dla nas – przez kogoś – niebyt.
Aniu, nie „strzępisz klawiszy” (bardzo ładne określenie. Poetyczne). Wiem, że nie jestem nkim ważnym dla Ciebie, natomiast na odwrót est inaczej. Dzięki Tobie uświadamiam sobie każdego dnia, że warto jest walczyć z uzależnieniem od ciała, z dietami, z tym szystkim co odbiera mi życie. Ze wszystkim, co napisałaś,zgadzam się i podpisuję pięcioma rękami.
Aniu, docierasz do zdecydowanie więcej niż jednej osoby! Jesteś światełkiem w ciemnej jaskini choroby. I nigdy nie przestawaj świecić
Co to paskudne słowa: nie jestem nikim ważnym dla … Oczywiście sama napisałabym tak samo, dlatego tak mnie uderzyło że aż się popłakałam jak traktujemy siebie i jak bardzo się nie doceniamy, żeby zaczynać zdanie od umniejszania sobie i zaznaczania że my nie jesteśmy ważne. No tak, nie mamy najmniejszej dupy świata ;) Sorry ale nie mogłam się powstrzymać, bo to jest tak tragicznie durne, ta walka o małą dupę że gdyby nie to, że od kilkudziesięciu! lat walczę z obżarstwem to nie uwierzyłabym, że tak można, że tak mogę ustawiać swoje priorytety… Szkoda tylko, że ten szok minie a ja wrócę do tej nikomu niepotrzebnej walki, czekając aż kiedyś poczuję, że to tylko myśli a ja mogę je olać. Dobrze, że Ania nie poddaje się w tłumaczeniu nam tego od nowa i od nowa :)
Hej.
Czy będzie konkurs mentoringowy lub kursowy?
Kiedyś chyba organizowalas :)
Pozdrawiam
Oj na razie nie planuję.
Nie wiem, kto tu co strzępi, ale jesli to takie efekty przynosi, to ja sobie te wszystkie strzępy biorę :) bo ja sie uratowalam. Dzięki temu blogowi i komentarzom. Teraz pracuje nadal (obecnie akurat poce sie jak szczur nad odwracaniem myśli), a moja dupa sobie siedzi wygodnie rozpłaszczona na krześle i czuje sie zajebiście nikogo nie obchodząc. ja mogę się zająć czymś innym. coraz częściej. Wreszcie.
Zacznę od tego, że nie mam instagrama (który, jak czytam, ponosi winę za prawie całe zło tego świata). Nie czytam, nie oglądam, nie śledzę wszelkiej maści „influęserek”, „fitnesek” czy innej z bożej łaski trenerek osobistych i domorosłych motywatorek. Zresztą, mam 46 lat i za czasów mojej pierwszej młodości, kiedy kształtował się mój światopogląd, nie było takich wynalazków. Czasopism typu Bravo, Dziewczyna czy Cosmopolitan nie czytałam nigdy – strata czasu moim zdaniem.
Niemniej jednak…. odmawiam bycia grubą. Przy czym „gruba” dla mnie oznacza rozmiar już 38/40. Od x lat utrzymuję rozmiar 34/36, i to nie „ot tak sobie od niechcenia”, tylko kosztem jakichś tam wyrzeczeń i pracy nad sobą. I to jest dla mnie ważne, bo wtedy czuję się dobrze sama z sobą – a chyba o to chodzi, prawda?
Nie porównuję się z nikim ani nie dbam o czyjeś opinie. I nie uważam za stracone czasu i energii, które poświęcam na utrzymanie szczupłego ciała, a co za tym idzie, dobrostanu.
Dlatego nie przekonują mnie argumenty, że to jakiś „KTOŚ” nakładł mi głupot do głowy, że chodzi mi o „CZYJŚ” podziw czy uznanie. Po prostu gruba warstwa tłuszczu pod skórą mnie brzydzi i sprawia mi dyskomfort.
Może nie zawsze jest tak, że osoba pragnąca być szczupła/chuda ma napieprzone w głowie. Może po prostu nie lubi czuć fałdy na brzuchu, gdy schyla się do sznurowadeł?
To skoro znalazłaś swój sposób na to, żeby dobrze się ze sobą czuć, ten sposób działa od X lat, to super, szczerze gratuluję, ale jaki jest Twój problem? Absolutnie nie piszę tego złośliwie, ale może to po prostu nie jest content dla Ciebie tylko dla tych, którzy szukają innej drogi. Przecież nie każdy musi mieć tak samo.
Nie chodziło mi o to, że mam jakiś problem :) tylko o to, że zacytowany przez Anię komentarz Basi niekoniecznie zawiera jakąś objawioną prawdę. Może owa Basia pod wpływem fitneski z internetu chciała zrobić wrażenie na Całym Świecie prezentując najmniejszy tyłek świata (kiedyś) i teraz ” żal jej” takich, które mimo wszystko chcą ten swój chudy tyłek hołubić. Trochę to stygmatyzujące.
No, przepraszam ale lęk przed 'grubą warstwą tłuszczu’ przy rozmiarze 38 nie brzmi jak spokojne myśli płynące z wnętrza bez zewnętrznych wpływów.
TAAAAAK!!
jeżeli masz takie priorytety i przy okazji udane życie rodzinne, związek, relacje z ludzmi, dobre życie zawodowe, zdrowie – to ok i fajnie. Ale miażdżącej większości osób nie udaje się być szczupłym poniżej swojej naturalnej wagi bez zwariowania i zawalania wszystkiego co wymieniłam. i do nich jest ten blog a także mój komentarz cytowany przez Anie.
Dagmat zastanawia mnie tylko jedno. Jeśli nie masz zaburzeń cytuję.. napieprzone w glowie” jakim cudem trafiłaś na blog Ani????
Odpowiedź sobie szczerze. Co jest ważne w życiu. Najlepiej zastosuj metodę Byron Katie o której również pisała Ania. Ale proszę. Bądź z sobą szczera.
Racja i nie tędy droga do piękna ale każda szczególnie z kobiet chce być piękna. Taka jest nasza natura, mężczyźni są silni a my jesteśmy piękne, oczywiście nie tylko zewnętrznie ale i wewnętrznie. Mimo wszystko nie wierzę, że może to być w kompletnie nieistotne co widać chociażby po tym, że nadal chodzisz na siłownię. Ciężko byłoby mi uwierzyć, że tylko dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Obojętnie jak oświecone jesteśmy i wolne od nałogu chcemy być piękne….
Kiedy zaczynasz ćwiczyć w zgodzie ze swoim ciałem, czerpiąc radość z ruchu, ciesząc się, że robisz dla siebie coś dobrego (wielowymiarowo, bo i dla ciała, ale i dla psychiki – tego się nie da rozdzielić) to jest to całkiem inna motywacja niż „chcę się podobać”. Wtedy to „piękno” nabiera zupełnie innej głębi, ale trudno to wytłumaczyć i to może brzmieć jak banał, jeśli ktoś takiej przemiany nie przeżył.
Nie to nie banał ale lgniemy do piękna naturalnie. Nawet są badania dowodzace, że niemowlęta dłużej wpatrują się w ładne osoby. Lubimy rozmawiać i współpracować z atrakcyjnymi osobami, partnera też nie dobieramy patrząc jedynie na wnętrze! To nasza natura, lubimy podziwiać piękno i nie ma w tym nic złego. A z tego powodu fiksujemy i wpędzamy się w zaburzenia co skutecznie ułatwia nam internet….
Ale kanony piekna są zmienne, a już waga i gabaryty to zmieniaja sie co kilkadziesiąt lat, to co jest fajne teraz będzie niemodne za ileś lat. Wiec nie lgniemy do piękna, a jedynie chcemy być podziwiani i akceptowani i dlatego usiłujemy sie na siłe wbić w chore standardy. Lepiej powalczyć o mózg Marie Curie Skłodowskiej niż dupe jakiejś modelki – ale oczywiscie to drugie jest prostsze:)
Przypomniało mi się, jak przyjaciółka mojego męża (była modelka) opowiadała o swoim partnerze, obecnie już mężu, jaki jest niesamowicie przystojny i seksowny. Musiałam mieć wtedy bardzo głupią minę, bo w mojej ocenie jest co najwyżej przeciętny – taki suchy z wyłupiastymi oczami. Z kolei ta sama dziewczyna, która chodziła na wybiegach i była półnagą statystką w Grze o tron, w fizycznym sensie odrzuca mojego męża, bo wydaje mu się „gadzia”. Gusta są tak różne, że średnio mnie przekonuje ten argument o tym, że ciągniemy do jakiegoś uniwersalnego piękna. Myślę, że w tej obsesji wcale nie o to chodzi.
Argument o mózgu dużo bardziej do mnie trafia. Dużo razy atrakcyjny chłopak dosłownie brzydł mi w oczach, gdy tylko się odezwał :)
Aniu, obilo mi się o uszy, że Marilyn Monroe właśnie cierpiała na bulimie…
Czyli jednak dążymy do piękna tylko każdemu podoba się coś innego…
Kazdy do czegoś dąży i ma jakies swoje wymarzone standardy, nie oceniam ich, nie napisze tu ile ważę i jak wyglądam, bo to nie pogoń za wyglądem mnie tu przywiodła, ale szukanie balansu. Bo jeśli jeden kawalek w nas zjada inne kawałki nie pozostawiając przestrzeni na nic innego, a my zaczynamy jedynie ten jeden kawałek zaspokajać kosztem naszego życia, to wtedy traci sie te rownowage i spada sie w przepaść bez dna. A po drodze obija się sobie wszystkie kości. Bo nic nas nie chroni. Bo nie ma nic wiecej. Tylko przepaść, kości i bol, ktory ciagnie w dół.
Nie wiem czy czytasz komentarze bo jestem tu nowa. Moje doświadczenia są inne i znam tez pare osób chorych które mają podobnie co ja. W naszym przypadku chorobę powodowały problemy emocjonalne, zaburzenia psychiki. Życie było tak ciężkie że zachowania chorobowe były objawem, mechanizmem który pozwalał na ucieczkę od rzeczywistości. Myśle że praktycznie od początku gdzieś tam z tylu głowy wiedziałam że ta obsesja na punkcie wagi i wyglądu to głupota. Przed wyzdrowieniem powstrzymywały mnie nieuzasadnione lęki( po prostu bałam się zjeść, bałam się mieć jedzenie w żołądku) albo strach przed byciem znowu normalnym i brakiem czegoś co mogłoby być moją obsesją.
W tekście jest to trochę przestawione jakby w zaburzeniach to wszystko co się dzieje opierało się tylko na tym dążeniu do perfekcji a nie temu ci to naprawdę napędza
Niestety nie zgodzę się z twierdzeniem, że to jak wyglądamy i rozmiar jaki nosimy nie ma znaczenia. Przykładów można by mnożyć wiele. Pierwszy lepszy z brzegu, rekrutacja na stanowisko sekretarki czy pani siedzącej na recepcji jakieś formy, która zdobędzie posadę młoda w rozmiarze 36, czy stara w rozmiarze 46? Niestety dupa rządzi światem- tak było , jest i będzie
Oj a własnie dostałam pracę sekretarki w wieku 44 lat i powyżej 70kg…
Świetny artykuł, w trafny sposób opisane!
Niestety, Monroe nie jest tu za dobrym przykładem. Dziewczyna miała straszne problemy ze swoją wagą, ciągle się odchudzała, potem tyła… Tak naprawdę była właśnie tak jak niejedna z nas. Przez swoją wagę nie mogła znaleźć żadnej roli, dopiero sypianie z reżyserem pomogło jej złapać kilka ról. Potem mocno schudła i dostała szansę na zrobienie kariery. I znowu uderzyło ją jojo. Monroe nie kochała swojego ciała, nie akceptowała go takim jakim jest.