Niedziela bez wilka: 700 zł i 5 kg Karoli
Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam, że może nie powinnam jeść już, bo jest późno. Miałam może z 6/7 lat. Na pewno byłam jeszcze małym dzieckiem. Powiedziała mi to mama, kiedy w kuchni razem z tatą jedli późna kolację. Byłam głodna. Serio. Czułam burczenie w brzuchu i nie mogłam zasnąć, więc poszłam coś zjeść, a usłyszałam tekst, który słyszałam później jeszcze miliony razy od różnych ludzi na różnym etapie życia. Ale przede wszystkim słyszałam go w mojej głowie.
Całe życie byłam grubaskiem. I całe życie ktoś zawsze miał z tym problem. Jakie to straszne, kiedy najpierw wpychają w Ciebie obiad, żebyś wszystko zjadła nawet kiedy nie jesteś głodna, a później zabierają Ci talerz spod nosa i mówią, że może nie powinnaś już sobie dokładać.
Jako może 10 letnia dziewczynka byłam na swojej pierwszej diecie. Kolega z klasy powiedział, że wyglądam jak prosiak i że ktoś powinien mnie zawieźć na buchtę (skup świń). Do tej pory to pamiętam. To było ponad 16 lat temu a i tak pamiętam jego twarz, gdy to mówił przy całej mojej klasie. Długo płakałam. Głównie tez dlatego, że śmiał się wtedy również z mojej mamy, która była i nadal jest otyła. Długo ją obwiniałam, za to, że wyglądam jak wyglądam. Za to, że nie nauczyła mnie ani mojego rodzeństwa dobrych nawyków żywieniowych. Już nie jestem na nią zła, bo wiem, że ona też miała problem. Tylko nie trafiła na taką Anię, która jej pokaże co robi źle…
W liceum zaczyna się moja właściwa przygoda z odchudzaniem i kompulsjami. Ważąc już wtedy grubo ponad 110 kg postanowiłam się odchudzać jedząc tak marne ilości jedzenia, że to nie mogło się udać. Potrafiłam zjeść przez cały dzień dwa pączki i nic więcej. Albo nie jeść nic. Pamiętam, jak się uparłam, bo waga nie chciała już lecieć na tych żałosnych 900 kcal, że nie będę jadła. Wytrzymałam 2 tygodnie. Nie wiem jak to możliwe, ale pamiętam jak blisko byłam omdlenia, kiedy musiałam podbiec 50m do autobusu. Wtedy zaczęłam żreć. Jadłam i końca nie było. Ale halo? Każdy kilogram wrócił.
Profesorek oprzytomniał i kazał mi znów się odchudzać. Tak więc znów 1 kanapka (bez masła, oczywiście), Grzesiek czekoladowy, poł kotleta i trochę mizerii. Bez ziemniaków… wspomniałam? A na kolacje jak to mówił żartobliwie dziadek stulańcw – stulić buźkę i iść spać. I tak sobie chudłam, dla tych wszystkich spojrzeń: rodziny, koleżanek, dla byłych chłopaków. A potem jadłam jak nikt nie widział i tyłam. Paczka chipsów, camembert z bagietka czosnkowa, pizza 32cm, 4x Bounty, kanapki z mielonka, sok pomarańczowy, czekolada z orzechami i kabanosy. Wszystko jednego smutnego wieczora.
W czasach licealnych czy studenckich próbowałam to jakoś z siebie wyćwiczyć. 3x dziennie po godzinie z Chodakowska, Mel B czy kręcąc hula hop. Gdy zaczęło się dorosłe życie, praca a w końcu pojawiło się dziecko już nie miałam czasu się katować ćwiczeniami wiec dochodziło do epizodów „wyrzucania” z siebie jedzenia po ataku.
W tej pętli, mimo że po drodze wydarzyło się sporo, byłam do niedawna, do momentu kupienia książki Ani. Kiedy to kolejny raz pokłóciłam się z mężem o pieniądze, które wydałam oczywiście na jedzenie. Potrafiłam wydać drugie tyle na obżarstwo w tygodniu, co wydawaliśmy tygodniowo na zakupy. Pieniądze uciekały mi z konta. Ja płakałam jedząc tabliczkę czekolady. Moje dziecko patrzyło na mnie, niczego nieświadome. Mąż też nie wiedział co się dzieje. Wiedział, że potrafię zjeść dużo, ale nie wiedział tak naprawdę, ile bo się przed nim ukrywałam.
Dopiero niedawno powiedziałam mu co się ze mną dzieje. Przez te lata zajadałam każdy smutek, każda nudę czy trud życia codziennego. Jadłam co popadnie, już nawet nie czując smaku. Chciałam po prostu jeść. Brzuch bolał, było mi niedobrze psychicznie i fizycznie.
Próbowałam się odchudzać i znów jadłam ponad swoje zapotrzebowanie.
Nie chcę, żeby córka patrzyła na mamę, która nie potrafi sobie poradzić ze sobą. Nie chcę też stracić męża, który na razie dzielnie znosi każdy mój płacz albo złość na wszystko dookoła po obżarstwie, ale każdy kiedyś ma dość…
I tak założyłam Insta na którym chciałam znów się odchudzać a przypadkiem trafiłam na IG Ani i na szczęście nie przeszłam na żadna dietę. Kupiłam „Instrukcję Obsługi”. Delektowałam się każdą stroną książki, każdym rozdziałem. Notowałam każdą myśl w zeszycie. W momencie, kiedy Wilk wył do jedzenia, ja pisałam w zeszycie. Pisałam do tej Wilczoglodnej Karoli w mojej głowie, dając jej wskazówki co może zrobić, żeby odwrócić uwagę od jedzenia. Aż w końcu, Wilczyca w mojej głowie zaczęła wyć co raz ciszej. Wyje cały czas, ale na szczęście rozgadana ze mnie osoba i ją zagłuszam.
Od 23 dni nie opchałam się do bólu. Delektuje się posiłkiem, nie jem na stojąco ani przed TV. Jem wszystko na co mam ochotę. Niczego sobie nie zakazuje, mam ochotę na batonik to go zjem w formie np. drugiego śniadania, dorzucając do tego jabłko i kawę zbożowa. Staram się jeść dwa pierwsze posiłki największe. Później jakoś samo tak wychodzi, że jem mniej.
Wyrzuciłam z mojej głowy słowo dieta. Nie jestem na żadnej diecie. Po prostu jem NORMALNIE. Nie dokładam sobie kolejnych porcji, nawet jeśli Wilk coś szepcze, że dobre, a później może nie być… jak nie będzie to nie zjem. Za jakiś czas znów to sobie ugotuję lub kupię. Mam przed sobą mnóstwo lat życia, zjem to jeszcze nie raz.
W gimnazjum koleżanka powiedziała mi, że koleguje się ze mną, bo przy mnie jest tą ładniejsza przy chłopcach. Nie zliczę też, ile razy usłyszałam, że jestem ładna, tylko szkoda, że gruba.
Nadal zależnie od dnia czuje, że wyglądam super lub czuje się brzydka, ale mimo to codziennie mówię sobie, że jestem piękna. Bo jestem. Mam piękna duszę. A to moje nieidealne ciało ma na sobie ślady lat walki o dopasowanie się wśród ludzi i stworzyło moja piękna córkę.
Po raz pierwszy w życiu czuje, że mam kontrolę nad Wilkiem. Nie planuje już posiłków. Jak nie jestem głodna, to nie jem. Nie liczę kalorii. Liczenie mnie nakręca negatywnie. Jestem głodna, a jadłam 2 h temu? Czekam jeszcze chwile wsłuchując się w siebie czy głód w żołądku narasta czy może to było takie nagłe i pochodzące z głowy.
Oddycham pełnymi płucami. Budzę się rano i czuje się wolna. To tylko 23 dni. Albo AŻ. Walka w mojej głowie nadal trwa. Wiem, że Wilczyca może jeszcze ze mną wygrać, ale to będzie tylko potknięcie, na drodze do celu, którym nie jest schudnięcie a zdrowie psychiczne i fizyczne.
I mimo tego, że nie jestem na diecie to po 21 dniach, gdy stanęłam na wagę z lekka obawą o to co zobaczę, bo przecież nie liczyłam kalorii, zobaczyłam ponad 5kg mniej.
Dziękuję Ci Aniu jeszcze raz. Ratujesz moje konto bankowe (na którym od miesiąca zaoszczędziłam 700zl! wcześniej je po prostu przejadałam), moje małżeństwo a przede wszystkim moja córkę, która dzięki Tobie będzie miała szanse poznać zdrowe nawyki żywieniowe i nigdy już nie zobaczy płaczącej nad jedzeniem mamy.
Dziękuję,
Karola
Brawo, dasz radę!!!
Brawo, świetna robota, kochana !
Gratuluję
Brawo!!! Jestem Ciebie dumna, jesteś dla mnie wzorem i największą motywacją! Przesyłam uściski i trzymam kciuki
Cześć Aniu!
A co zrobić jeżeli zdała sobie sprawę, że nie możesz wyjść z nałogu….bo nie chcesz, bo e jakiś chory sposób go lubisz i masz wrażenie że nie będziesz mogła bez niego żyć? Wiem, że to brzmi strasznie, bo bulimia krzywdzi mnie, ale też wmawia mi, że bez niej nie mogę być szczęśliwa
Kochana, zrób nad tym przekonaniem Pracę Byron Katie. Pisałam o tym w poście. Tam jest cała instrukcja jak to zrobić. Ok? Daj znać co wyszło.