Niedziela bez wilka: Krótkie świadectwo i krótkie sukienki Ani
Aniu,
Dziękuję Ci za to wszystko, co robisz. Dzięki Twoim metodom i życiowej mądrości już od 3 miesięcy jestem czysta. Nie liczyłam czasu, uświadomił mi to Twój newsletter.
Od tych 3 miesięcy ani razu nie objadłam się do bólu brzucha. Jasne, zdarzyło mi się zjeść trochę za dużo, ale kto tego nie robi, gdy mąż zrobi swoje popisowe danie albo gdy domowa pizza w niedzielę uda się pyszna jak nigdy dotąd. Ale nie zjadam 2-3 paczek chipsów po pracy poprawiając ciastkami. Nie kombinuję jak wyjść z imprezy tylko po to, żeby coś w siebie wepchać za krzakiem. Nie myślę ciągle o tym, kiedy będę mogła coś zjeść. Że już tylko 2h i będę w domu i się najem. Nie. Wyjścia z przyjaciółmi, wycieczki i treningi stały się przyjemnością. Nie myślę ciągle o jedzeniu, mam w głowie przestrzeń na inne sprawy.
Pracuję nad polubieniem swojego ciała, czytam blog Galantej Lali i kilka innych ciałopozytywnych osób. Czuję wdzięczność i zalążki sympatii względem tego, czego nienawidziłam od dobrych 18 lat. Dziś w tym roku pierwszy raz chodzę w szortach i krótkich sukienkach bez rajstop 100den.
Jasne, nie jest idealnie. Ostatnio coś mi zaszkodziło i mój żołądek postanowił obudzić mnie w środku nocy na wymioty. Nie strawił obiadu i kolacji, zechciał się tego pozbyć. Przeraziło mnie to, że po wszystkim poczułam się wolna, lekka, to była wręcz ekstaza. Łazienkę szorowałam z uśmiechem na ustach i strachem w sercu. A przecież ostatnio prowokowałam wymioty chyba 5 lat temu. Jak nie dawniej. To mi uświadomiło, że może zawsze będę żyła z cieniem wilka za plecami, ale to tylko cień. Nie trzeba bać się cieni, ale trzeba na nie uważać, by nie nabrały rzeczywistego kształtu.
Nadal gdy jestem zła, zmęczona, głodna i nieszczęśliwa pojawiają się myśli, że tylko jedzenie mnie ukoi. Ale to tylko myśli. Od tych 3 miesięcy nie zajadam smutków i stresu, pracuję nad jedzeniem z nudów. Ale jestem na dobrej drodze.
Nawet figura mi się trochę poprawia. Powoli, niezauważalnie spodnie robią się luźniejsze. Nie chcę popędzać tego naturalnego procesu. Jest dobrze tak, jak jest. Zastanawiam się nad psychoterapią żeby nauczyć się nie wymagać od siebie zbyt wiele i nie dać się paraliżować lękowi przed nie byciem dość dobrą.
Ściskam Cię Aniu bardzo serdecznie . Niech wraca do Ciebie to całe dobro, które wysłałaś w świat.
Ania
Aniu ja również czytam regularnie Twoje posty i jestem zachwycona. To naprawdę działa, nie miałam ani jednego napadu obżarstwa odkąd zaczęłam czytać! Staram się również nie głodzić, choć bardzo bym chciała schudnąć bo przy 166 cm ważę 88 kilo. Tak, w mojej szafie wiszą ubrania w rozmiarach 36-46 i nie mam się w co ubrać. Za 6 tygodni jadę do domu rodzinnego, znowu będę musiała znosić jakieś komentarze i niby to niezamierzone wbijanie szpilek. Np. ” a żona kuzyna ale ostatnio zeszczuplała”, „a my nie jemy żadnych słodyczy”..
Aniu, twój blog pomaga mi z jedzeniem, ale niestety mam jeszcze inne nawyki, które mnie niszczą a nie umiem przestać, to trwa już tyle lat…
Kochana a może jest szansa byś nie jechała do domu? Poczytaj Ani tekst o Kotwicach. Pozdrawiam ciepło i mocno trzymam kciuki za Ciebie!!!
Aniu! Z Twojego tekstu bucha optymizm i dobre nastawienie! To cudownie jaka jesteś mądra, widzisz nad czy trzeba pracować! Trzymam kciuki za Ciebie!!! I z całego serca życzę powodzenia!!!
Dziękuję <3 Trochę jeszcze pracy przede mną, jak wiele z nas mam podejrzenie insulinooporności (lata zaniedbań się mszczą), ale w końcu zebrałam się na odwagę żeby pójść do lekarza i zadbać o zdrowie zamiast się katować jedzeniem i wyrzutami sumienia. W końcu życie jest takie krótkie, nie chcę zmarnować jego pozostałej części na bycie permanentnie nieszczęśliwą i ciągłe myślenie o jedzeniu i swoim wyglądzie.
Bardzo autentyczny wpis! Cieszę się, ze ktoś tak jak ja – doszedł do wniosku, ze trzeba odpuścić z tym ważeniem i mierzeniem, a po prostu robić swoje i będzie dobrze. Buziaki