Niedziela bez Wilka: Pan Mietek i Agata
Pamiętasz Agatę z mojego poprzedniego artykułu, która na moim mentoringu przebudziła się (jeżeli można tak to nazwać), duchowo? To było trochę ponad rok temu. Do tej pory mamy kontakt i mimo ciężkich wyzwań zdrowotnych i nie tylko, z którym boryka się moja dawna podopieczna – ciągle żyje ona prawdą, którą wtedy razem ze mną odkryła.
Przed Tobą jej wspaniałe świadectwo:
Jeśli miałabym napisać jednym zdaniem, co ten miesiąc z Anią zrobił z moim życiem, to napisałabym tak: Przyszła, pozamiatała i poszła! Ale ten czas i ta niezwykła, przekochana osoba zasługuje na dłuższy wywód.
W zaburzeniach odżywiania tkwiłam od czternastego roku życia. W bulimii od dwudziestego pierwszego. Teraz mam 33 lata. Przy okazji miałam nawracającą, ciężką depresję, którą przez lata leczyłam farmakologicznie. Górki, dołki- dramat.
Byłam przypadkiem, który wydawało mi się nigdy z tego nie wyjdzie. Zamknęłam się totalnie na rzeczywistość, odcięłam się od relacji i większą część życia udawałam i jechałam na pozorach. Oszukiwałam samą siebie. Tkwiłam w szklanej kuli.
Podejmowałam już tyle prób wyjścia z tego bagna, że nawet nie zliczę, a okazało się, że nie trzeba było nigdzie wychodzić. Wystarczyło otworzyć jedne drzwi.
Otworzyła je Ania i jak potem się śmiałyśmy- przyszedł Pan Mietek i je zabrał i już nic nie było takie jak dotychczas. Jak już zobaczysz coś raz to tego nie od-zobaczysz. Nie da się.
Ta prosta prawda, którą pokazała mi Ania rozlała się po mojej głowie, moim ciele i moim sercu. I nie musiałam z niczym walczyć, niczego sobie odmawiać, uczyć się jakiejś terapeutycznej techniki. Wystarczyło wrócić do siebie. Uspokoić wzburzony ocean myśli. To się po prostu zadziało. Kliknęło i już nic nie było takie samo.
Bo tu nie chodzi o jedzenie sensu stricto. Tu chodzi o prawdę. A ona jest w nas. I to było jak uderzenie młotem (albo drzwiami od Pana Mietka). To przeniosło się na każdą dziedzinę mojego smutnego i jałowego dotąd życia. I nawet jeśli zabłądzę, przysnę na chwilę to wiem do czego wrócić. Wcześniej był to spacer po rozchwianej linie.
Teraz wróciłam na stabilny i spokojny grunt. Dotkniesz go raz i masz już ścieżkę na całe życie. Wszyscy wiemy, jak ED niszczy. Jak tkwienie w tym jest smutne, bolesne, wyniszczające. I tu nie chodzi o czas czy pieniądze. To zawsze się znajdzie. Ukradnę, zapożyczę się, zarwę noc. Ten ostatni raz… T
u chodzi o wolność umysłu. O wypuszczenie tego ciężaru. O życie. TU CHODZI O ŻYCIE.
Mogłabym pisać i pisać (a lubię się rozpisywać, prawda Aniu?), ale cała esencja leży w prawdzie i mądrości naszego ciała. Naszej mądrej głowy, która zawsze wie co robić.
Mam w sobie niesamowite pokłady wdzięczności dla Ciebie Aniu. Nie ma słów, które mogłyby to wyrazić. Jestem wzruszona i szczęśliwa, że przeszłam tę drogę pod Twoimi skrzydłami. Dziękuję z całego serca.
Agata
Nie wiem czemu ale to jedyne świadectwo które chwyciło mnie za serce . Nie ma pogadanki tylko o jedzeniu wymiotach itd ale taka prawda .. prawda życiowa , ze tak naprawdę to nie chodzi o jedzenie wyłącznie ale o nasze życie o to jak nasze myśli zabijają nas na każdej płaszczyźnie życia . Gratuluje zwycięstwa i rozpoczęcia lepszego życia :)
Dziękuję :)
Uwielbiam takie świadectwa. Prawdziwe, z sensem, a nie kolejne obsesje,liczenie zapotrzebowania, strach przed przytyciem i rzekome wychodzenie z ED. Piękne słowa, prosty przekaz. Jestem za, też tak wyszłam z ED – są rzeczy ważniejsze niż skupianie się na żarciu, na wymiotowaniu, na głodzeniu się. Dopiero dorastając, zaczynamy to rozumieć.
Nie mam już 15 lat, tylko właśnie 30+, gdy myślę o swoim ED i ile w tym tkwiłam, to mam ochotę palnąć sobie w łeb.
Tyle młodości zmarnowane, tyle cieszenia się młodym ciałem (teraz mam obwisłe cycki i rozstępy na całym ciele) zaprzepaszczone. Gdybym teraz miała dostać z powrotem swoje „nieidealne” (jak mi się wtedy wydawało) ciało 16-latki (górna granica bmi, 165 cm), to zamieniłabym się bez mrugnięcia okiem. Wolę ubite, niechude, z jędnrymi cyckami i zdrową skórą, niż szczupłe, ale po przejściach. Nigdy nie wybaczę sobie tego ED, tego co zrobiło z moim ciałem, z psychiką, z emocjami. Zniszczyłam wiele związków, przyjaźni, jestem bezpłodna (trudno mi o tym pisać) i unikam mężczyzn.
Mogłabym się pod tym podpisać. Tylko wiesz, nie zadręczaj się już tym. Ja też spłacam długi przeszłości. W samotności, z fizycznym bólem. Ale zostawmy to już. Nie musimy nawet sobie wybaczać. Palić symbolicznego mostu. C**j, wydarzyło się. Bądźmy tu i teraz. Zróbmy co możemy, ale tu i teraz. Uczciwie. Kreujmy swój świat według swoich możliwości. Z prawdą i troską. Nie biczujmy się już przeszłością. Jej już nie ma :*
Pięknie napisane!!!! gratulacje!!!!
:*
Czuję się troszkę wywołana do tablicy więc jeszcze się troszkę rozpiszę :) Jeśli czytają to jakieś młode osoby, które tkwią w tym bagnie i zastanawiają się „dlaczego ja?”, „ed to choroba, z tego się nie wychodzi”, „jeszcze chwilę w tym pobędę i zaraz wyjdę”… Moi drodzy, nigdy nie przyjdzie ten magiczny moment, ten dzień, ten ostatni, jeśli nie staniecie w prawdzie. I ja wiem jak to brzmi, jak kazanie, jak mistyczna magia, stek nawidzonych bzdur. Tu chodzi o uczciwość względem siebie. Zadajcie sobie jedno pytanie- czy jem według mojego zapotrzebowania? Odpowiedzcie na nie uczciwie. Nikt nie słucha. Powiedzcie to głośno. Myślę, że zdecydowana większość z Was powie, że NIE. I od tego zacznijcie. Wasze ciało walczy o przetrwanie. I nie ważne czy to kompulsy, bulimia, anoreksja… Dajcie mu żyć i słuchajcie go. Nie ma mądrzejszej maszyny.
A myśli? To tylko myśli. One nie zabijają. Potrafią ranić, bolą, wiem o tym. Znam to doskonale. Ale z czasem są cichsze.
Ja w tej chwili walczę o swoje zdrowie. Rozpieprzyłam je doszczętnie. Mój kręgosłup jest w strzępach. Przed mną miesiące ciężkiej, bolesnej i kosztownej rehabilitacji. Przy okazji sypią mi się zęby. Straciłam okres lata temu. Wszystko to w imię „ideału” do którego dążyłam i do którego nigdy bym nie doszła. Zawsze było coś nie tak. Wszyscy to dobrze znamy. Dążymy do czegoś co nie istnieje. Ja i mnóstwo innych osób przepłaciło to zdrowiem. Mam prawie 34 lata, a wstaję z łóżka przez 10 min. Zalana z bólu łzami i ze świadomością, że sama to sobie zrobiłam. Żyję z fizycznym bólem, który odbieram mi ważne chwile. Nie mogę bawić się z moim psem, jeździć rowerem,wyjść na imprezę, nie poszłam na wesele brata. Nie mogę zwyczajnie założyć butów, umyć głowy nad wanną, podnieść rękawiczki, która wypadła mi z kieszeni. Nie piszę tego żeby wywołać współczucie. Piszę to po to żeby Was przestrzec. Bo to na początku zawsze jest niewinne. A potem budzicie się z bulimicznej hibernacji i jesteście w czarnej d***e. Bez przyjaciół, bez relacji, w kłamstwie i pustce.
Z tego się wychodzi. Bardzo prosto. Ania Wam to wszystko pisze i opowiada. Jest ANIOŁEM. Nie zamykajcie oczu na prawdę. Bądźcie uczciwi wobec siebie. Słuchajcie głowy. Nie wpadajcie w chaos. Uspokójcie te fale i słuchajcie swojego mądrego ciała. To jedyna metoda.
Boże, Agata, jak pięknie to napisałaś! Masz taki spokój w sobie, pomimo takich trudności i cierpienia… otwiera oczy. Masz absolutną rację apropo wartości i zgadzam się- Ania jest aniołem. Dziękuję Aniu Tobie za wszystkie posty, filmiki i to co robisz! To nieocenione! A Tobie Agato za Twoją piękną przemianę i podzielenie się nią z nami. <3 Życzę zdrowia Tobie i nam wszystkim <3
Kochana, jestem rozpieprzona na milion kawałków, ale co się gdzieś zagapię to wracam do tego spokoju. Biorę się za łeb i wracam (jeszcze kilka dni temu Ania mnie ciągnęła, bo się zgubiłam). Bo tylko tam jest bezpiecznie. I tylko tam jest prawda. Przed chwilą, przy herbacie z mamą płakałam jak szalona. Czuję strach o moje zdrowie i to jest chyba naturalne. Wyć mi się chce. Ale to nic złego. Przyjmuję to. Nie biegnę już do Biedry czy innego Lidla żeby rozwalić ostatnią kasę na żarcie, a potem to spuścić w kibel. Teraz już nigdzie nie biegnę. Zostaję ze sobą.
Tobie również życzę zdrowia <3 To jest tak cholernie ważne!