Zawieszenie
Nadchodzi taki moment w naszej bulimii czy kompulsywnym objadaniu się, kiedy zaczynamy szukać pomocy.
Znajdujemy Wilczo Głodną, znajdujemy forum Wilcze Stado i zaczynamy się udzielać.
Ale… jakoś tak wcale nie jesteśmy jeszcze gotowe żeby z tego wyjść.
Wilczej przytakujemy No tak, tak, kiedyś się na pewno zastosuję. Jak coś, to wszystko mam na tacy, forum zaś traktujemy jak rękaw do wypłakania.
Ale dalej robimy swoje.
I za żadne skarby nie przyznamy się przed sobą, że tak właśnie jest. O nie!
No przecież ja się staram, tylko mi nie wychodzi!
Czyżby?
Wiesz, że prawda jest inna. I widzisz to czarno na białym, w momencie kiedy znowu odmawiasz sobie śniadania lub kiedy poddajesz się po pierwszym impulsie i wchodzisz do sklepu po słodycze.
A przez resztę czasu?
Ten tekst napisałam dla tych, którym jest już na tyle źle w bulimii, żeby zacząć szukać informacji jak z niej wyjść, ale jeszcze na tyle dobrze, by ich nie zastosować.
Dla tych, które żalą mi się w mailach latami, ale nic nie robią.
Jeżeli już w tym momencie czujesz się obrażona, to ten tekst tym bardziej jest dla Ciebie.
Aha, gwoli ścisłości; ja też tam byłam.
*
Mam zaburzenia odżywiana, mam bulimię, anoreksję, objadam się kompulsywnie.
Kiedy zjem „za dużo”, lecę to spalić lub wyrzucić. Kiedy zjem za mało – jestem szczęśliwa.
Kiedy moje ciało buntuje się przeciwko reżimowi diet, traktuję je jak wroga, a nie jak przyjaciela.
Nie słucham ani jego sygnałów, ani zdrowego rozsądku. Słucham tylko Wilka, który daje mi puste obietnice przyjemności i nierealnego piękna.
Jestem w błędny kole. Jestem w błędzie.
Tylko proszę nie mów mi tego.
Powiedz mi, że dam radę, że wszystko będzie dobrze i że Ci mnie bardzo bardzo szkoda.
Takie młode życie, a już tyle przeszłam…
Przytul mnie, wysłuchaj i postaraj się zrozumieć.
Pozwól mi zamieszkać w bezpiecznym kącie forum internetowego. Niech ten kąt stanie się moim domem.
Otul mnie kocem Twojego wsparcia i nie wyganiaj mnie stamtąd.
A już na pewno nie mów mi, że jest coś więcej niż ten kąt i że JA mogę biegać po salonach życia.
Z prawdą będę się musiała zmierzyć; wziąć ją do ręki, postawić krok do przodu.
A ruch boli – siłą rozrywa szyty na miarę wilczy kostium.
O wiele łatwiej mi wierzyć, że nic nie jestem w stanie zdziałać. Wtedy mogę trwać w moim prywatnym zawieszeniu.
Mogę myśleć, że wyjście jest tak trudne, że nie mam wyjścia.
Pozwól mi ufać pastylkom szczęścia od lekarza.
Pozwól mi znaleźć traumy z dzieciństwa i wszystkich winnych – innych niż moja dieta.
Pozwól mi spać. Tak jest łatwiej.
Kiedyś wyjdę z tego. Po nowym roku, po urodzinach, po weekendzie, jutro.
Teraz jeszcze zjem ten kawał ciasta i pogłodzę się od poniedziałku do czwartku.
A nuż się tym razem się uda. Co? Już nawet sama nie wiem.
Daj mi pobiec kolejny maraton po zjedzeniu o trzy kalorie więcej niż planowałam.
I przymknij oko kiedy nazwę to „dbaniem o siebie”
Daj mi się zniszczyć do końca, wierząc że jeszcze wszystko SIĘ odmieni.
Kiedyś.
Kiedy mogę spodziewać się dostawy książki? Zamówienie złożyłam ponad 2 tyg. temu… Dzięki!
Już napisałam, prawda? :)
100% prawdy… Niestety… od chyba roku zaglądam na tą stronę… a dopiero od poniedziałku nie ucinam kalorii, nie liczę ich, ni patrzę na makro…
Ja tez tam bylam, bardzo dobry tekst, Aniu.
Aniu czy moze bedzie kiedys lub moze powstał (tylko nie znalazłam ) post o chorobach tarczycy ( niedoczynnosci ) wywołanych przez kompulsywne jedzenie ?
Mam nadzieje, ze akurat taki tekst nie powstanie. Zajmowanie się czym w kierunku czego jej posiadamy wiedzy i kompetencji jest zdecydowanym błędem ;)
Ale można się dowiedzieć i poruszyć temat ;)
Na eksperta od chorób tarczycy i tak nie będę pozować, ale sprawa jest watra wspomnienia.
Zresztą już go dawno napisałam.
Pisałam o tym w tekście https://wilczoglodna.pl/spowolniony-metabolizm-hashimoto-inne-cuda/
Wszystko na tym blogu jest zrozumiałe, ale co w przypadku jeśli po prawie roku naprawdę dobrego jedzenia (jedzenia nieprzetworzonych rzeczy zgodnie z zapotrzebowaniem), sportu (dla przyjemności), świetnego samopoczucia psychicznego i fizycznego, słuchania swojego ciała nagle wszystko bierze w łeb i wraca ogromna niepohamowana ochota na słodycze, wypady po siaty jak w amoku. Nie wymiotuję już, nie kompensuję ale czuję wielki smutek. Smutek bo tracę piękną sylwetkę i smutek jeszcze większy bo tracę zaufanie do siebie, które myślałam że zyskałam ciężką pracą. Czuję się w pułapce, bo mimo że zrobiłam wszystko co mogłam i wydawać by się mogło że pokonałam wewnętrznego demona to on znów się obudził i już nic z tego nie rozumiem :(
Tak dokładnie mam to samo…czysto pięknie ładnie przez kilka miesięcy, a tu nagle od kilku dni brak motywacji,znowu śmieci pochłaniane w coraz większych ilościach… Co jest nie tak? Nie głodziłam sie, byłam dla siebie naprawde dobra… Jedyne co podejrzewam ciśnienie i stres w pracy, ale to nie od wczoraj taka sytuacja….
Dziewczyny, też mam podobnie i ciągnie się to już kilka miesięcy, ciągle mam ochotę na słodycze, chipsy itp. Waga oczywiście wzrosła, oczywiście ciągle „próbuję wrócić” do tej co zawsze miałam..w cudzysłowiu „wrócić” bo wcale nie jem mniej a więcej – bo słodycze. Mam czasem doła, że wilk znów wróci bo nie wytrzymam z tą moją wyższą wagą, a przecież wcale nie zmaleje jak będę dalej wpierniczać te slodkości na noc.
Mam to samo co Gabi i wy. Czyli super było i potem bach. Wydaję mi się, że jeśli ma się nie przepracowane problemy z dzieciństwa i problem jest głębszy to to wraca. I ja wiem Ania że się nie zgadzasz, wiem że dieta jest ważna i masz rację, że trzeba ją ogarnąć, ale trzeba też przepracować swoje traumy i niskie poczucie wartości, bo jeżeli ktoś Ci wmówił że jesteś nic nie warta (pośrednio- niekoniecznie dosłownie) to wpadamy w schematy i prędzej czy później chcemy „zajeść” problemy i emocje.
W sedno… Właśnie dziś.
Moje kochane dziś Dzień Mamy ..moze miłość Waszych mam da wam choć cień motywacji do działania?Dla mnie ten dzień jest smutny bo rok temu był to ostatni dzień życia mojej córeczki..czy kiedyś odzyskam równowagę po jej śmierci?czy przestanę się tak bać niemalże wszystkiego ??mam gorącą nadzieję że tak ..w sumie jestem Jeszce w miarę młoda niedługo moje 39 urodziny..Trzymam mocno kciuki za każdą z Was i za Ciebie najdroższa Aniu bo Ty jesteś prawdziwym Aniołem na ziemi ..
Zastanawiam się jak to jest że mamy taką zdolność do samooszukiwania, kłamstewko do kłamsewka i bach żyjesz w wielkiej kuli kłamstwa niestety nie śnieżnej i nie bajkowej bo zawsze po czasie idylli wpada się w czarną otchłań – napad,ssanie itd.Jeśli tak soę dzieje to znaczy że jednak nie było tak idealnie jak myślałaś bo inaczej nie byłoby napadu.
Święta prawda, w moim przypadku też tak było, od jutra od poniedziałku itp. Zawsze jakaś wymówka. Dziś cieszę się tygodniem „spokoju” mam nadzieję, że tak już pozostanie a wredny głos mojego Wilczka w końcu ucichnie na wieki :) pozdrawiam
Chcę to już zakończyć.. Tak bardzo nie chcę tracić wiary
Ale chwilami już tak brakuje na to wszytsko sił.. Tak łatwo stracić do siebie zaufanie. Tak łatwo utknąć w swojej „krainie komfortu”..
Pani Aniu, dziękuję za każdy post i każdy filmik.. Za wszystkie wskazówki.. Słowa zawarte w tym dość otwierają oczy :(
Nie poddam się :(
Ogólnie jest dobrze, zdrowe jedzenie – i to w sporych ilościach, JOGa, i fitness. Zadowolenie z siebie i z życia. Niestety jak tylko pojawia się stres od razu czuję napięcie i mam ochotę je rozładować w TEN sposób. A kiedy w takiej sytuacji dodatkowo pojawi się alkohol to wymioty gwarantowane . Czy ktoś też tak ma? Próbowałam różnych sposobow redukcji stresu, jednak tylko TEN wydaje sie być skuteczny…
Jeszcze niedawno też tak miałam. Po ostatnim takim ataku przemyślałam wszystko. U mnie wyglądało to tak, że w tygodniu byłam bardzo aktywna, starałam sie jesc zdrowo, ale często siebie oszukiwałam. Omijałam kolacje, tłumacząc sobie, że przeciez jestem najedzona i nie potrzebuje jej. Jadłam zdrowo pół dnia, a wieczorem pochłaniałam pół kilo gotowej lasagnie i mikrofali. Starałam sobie wszystko wytłumaczyć, że pewnie tak żyją normalni ludzie, że nie moge sie zadręczać itp. W sytuacjach stresowych, wlasnie stres był wytłumaczeniem na moje ataki. W mojej głowie wyglądało to mniej wiecej tak: ” ale sie stresuje, ale to stresujące, chce uciec od stresu, wszystko jest beznadziejne, dlaczego ja, ale bym cos zjadła, kurde w domu same brokuły, moze zrobie jakies zakupy, Wow nowe ciastka nie widziałam nigdy takich, do ciastek przydałyby sie lody, w sumie dawno nie jadłam pizzy, ale to wszystko dobre, przytyje, po co to zrobiłam, to wszystko przez ten głupi stres, jakby nie stres to byłabym czysta, jak zwymiotuje to nie poniosę konsekwencji, przeciez to wina stresu, moge zwymiotować, zwale wszystko na stres”. Moze u Ciebie jest podobnie?
Mam to samo moje drogie.
Jakbym pisała o sobie.
I stres jest największym winowajcą!
A więc wszystko sprowadza się chyba do tego, że musimy nauczyć się po pierwsze nie tyle kontrolować jedzenie, co radzić sobie ze stresem…
tak..tak..gdyby to było takie proste..
ale tak sobie teraz myślę..(jestem po dosyć mocnym ataku, brzusio boli)…że może my po prostu do wszystkiego podchodzimy zbyt poważnie….nie dajemy sobie prawa do błędu…pracujemy jak szalone…boimy się opinii innych…i mamy cały czas w głowie tą przepaść między rzeczywistością a naszymi wyobrażeniami…tym kim jesteśmy i kim chcemy być…
Wnioski z dzisiejszego napadu.
1. Wysypiać się (nawet kosztem jakiegoś niewypełnionego obowiązku)
2. Wypisać listę aktywności na dany dzień i przy każdej napisać – dlaczego warto się tym nie stresować
Pomogę: https://wilczoglodna.pl/zajadac-stres/
Jestem tu już ponad dwa lata… przeczytane niemal wszystko, niby wiem, co i jak, ale ciągle miotam się pomiędzy okresami kiedy jest zajebiście (NIGDY się nie głodzę, jem w miarę nieprzetworzone jedzenie, spełniam zapotrzebowanie kaloryczne, ruch) a okresami kiedy pożeram tony gównianego żarcia, bez powodu, nie czując nawet głodu, o tak sobie, bo leży w domu, ktoś kupił, to czemu tego nie zjeść, a potem poprawić zawartością połowy lodówki.