AJoty (3)
Co dało mi AJ?
W ostatnich odcinkach tego długiego postu, opisywałam moją historię z AJ i powody, dla których wystąpiłam z tej organizacji.
Dzisiaj skupię się na pozytywach.
Co dało mi bycie tam, z czego korzystam do dzisiaj?
1. Uporządkowanie chaosu.
Nauczyłam się jeść regularnie – bez ciągłego skubania i podjadania. Jak posiłek to posiłek i nie przeciągamy go w czasie dokładeczkami, deserkami i „oj jeszcze tylko orzeszka”.
Bo właśnie najtrudniejsze dla mnie było zakończenie posiłku. Nie praktykowałam tego przez całe lata. No bo w sumie po co, skoro i tak zawsze mogłam się tego pozbyć. A więc teraz, kiedy trzeba było w końcu odłożyć widelec, miałam irracjonalne poczucie straty. To już koniec? Buuu.
Tak jakby ten właśnie posiłek miał być moim ostatnim i trzeba było go przedłużyć w nieskończoność. Bez sensu.
W AJ dużo mówi się o uczciwości wobec siebie, więc zaczynasz wymagać od siebie tylko i wyłącznie prawdy. Zjadłaś – zamknij paszczę. Otworzysz ją dopiero za kilka godzin, gdy zajdzie taka potrzeba.
2. Zrozumiałam, że nie umrę z głodu.
Mogę poczekać na jedzenie i pięć godzin i nawet pół dnia, jeżeli tak wypadnie (na przykład podczas podróży) i nic się złego nie stanie.
Kiedyś tak bardzo skupiałam się na tym kolejnym posiłku, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Wydawało mi się, że jeżeli ZARAZ go nie dostanę, to na serio umrę.
To też bardzo typowe dla osoby uzależnionej (niekoniecznie od jedzenia). Człowiek w nałogu nie za bardzo potrafi spojrzeć w przyszłość i zanalizować skutki swojego zachowania. Liczy się tylko to, by dorwać swoją substancję TERAZ. To co będzie za pięć minut, za godzinę, jest poza naszym wyobrażeniem (rozwinę to kiedyś w osobnym poście).
Dzięki temu, że byłam w AŻetowskiej abstynencji, mogłam to zaobserwować i popracować nad tym.
3. Tylko dzisiaj
Praca nad sobą jest czasami po prostu ciężka; męczą obsesyjne myśli – no zjedz ciasteczko, no zjedz.
Wiesz, że to nie jest ani dobre, ani potrzebne, a poza tym jest już późny wieczór i zaraz idziesz spać.
I wtedy pomocne jest mówienie do siebie: No dobrze, nie mam wpływu na to, że te myśli się pojawiają i nie czuję się z nimi komfortowo, ale dzisiaj im nie ulegnę. Nie będą mnie przecież do końca życia męczyć. Mam nie robić tego jeszcze tylko przez te 3 godziny, a potem idę spać. Jutro będzie nowy dzień, którym zajmę się… jutro.
Uff co za ulga.
W mojej pracy mentorki, korzystam z metody, którą opracowałam na bazie „tylko dzisiaj”.
Kiedy przychodzi nowa osoba pod moją opiekę, mówię jej: Jeżeli będzie Cię męczyć, pomyśl, że to tylko eksperyment, że tak nie będzie do końca życia. To tylko miesiąc gdy się nie objadasz. Stwierdzisz, że życie bez tego nie ma sensu?
Za miesiąc będziesz mogła się objadać, nawet przez kolejne 50 lat dzień w dzień.
Ale nie rób tego teraz.
To pomaga. Nie ma się poczucia, że coś zostaje zabrane na wieczne zawsze (nasza przyjemność), ale tylko na teraz – na krótki okres czasu.
Oczywiście po miesiącu te ciągoty znikają, poza tym wiemy już jak sobie z nimi radzić, ale ten trik pozwala doczekać nam tego momentu.
4. Wspólnota
To poczucie, że nie jestem w tym sama, że mogę do kogoś zadzwonić i powiedzieć jak się czuję i wiem, że zostanie to zrozumiane.
No co tu dużo mówić; to po prostu wspaniałe.
Mimo, że z AŻ pożegnałam się już dawno temu, w dalszym ciągu czuję wdzięczność za tych wszystkich ludzi, za mityngi i wszelkie dobre rzeczy, które mnie tam spotkały.
W ostatecznym rozrachunku uznałam, że ich metody są nieracjonalne i dalsze pozostawanie w ich szeregach bardziej mi szkodzi, niż pomaga, ale to czego się nauczyłam i co zrozumiałam, pozostanie na zawsze w moim sercu.
Dzięki!
*
Kiedy teraz patrzę na to z perspektywy czasu, widzę że przynależność do wspólnoty miała ogromny wpływ na ukształtowanie moich obecnych poglądów.
Ostatecznie przekonałam się, że człowiek może wyjść z zaburzeń odżywiania bez ingerencji z zewnątrz. Cała moc do tego potrzeba jest już w nas samych i zawsze tam była. Trzeba ją tylko odkopać spod warstw absurdów jedzeniowych, głupich nawyków, strachów.
Oczywiście, nie jest to łatwe zadanie.
Ale jest to zadanie proste – czyli nie wymagające leków, zabiegów, wieloletnich terapii i przynależności do wspólnot.
Jedyne czego potrzebujemy to zdrowy rozsądek i odrobina wsparcia.
Obserwuję to w mojej codziennej pracy. Ludzie zaczynają wychodzić z ED w momencie, gdy zobaczą, że MOGĄ to zrobić.
Uważam, że wraz z odejściem z AJ, moje zaburzenia odżywiania ostatecznie się skończyły. Zrozumiałam, że wszystko w moich rękach i zawsze mogę powiedzieć NIE, jedzeniu, które mi nie służy. No bo kto mnie zmusi?
Odebrałam nałogowi władzę nad sobą.
*
Dla kogo AŻ – dla osób na początku drogi, totalnie zagubionych i roztrzęsionych – tam na pewno trafisz na „swoich” i poukładasz sobie kilka rzeczy w głowie.
Dla kogo nie – dla osób o racjonalistycznym poglądzie na życie, pragnącym dojść do momentu, kiedy same (bez pomocy organizacji, siły wyższej czy osób trzecich) będą mogły korzystać w pełni z wolności wyboru.
Nie chcę polemizować z tym postem, ale mam potrzebę napisać, że AJ jest jedną z najlepszych rzeczy jakie „napotkałam” na swojej drodze życia. Dla mnie to co oferuje AJ zadziałało i przywróciło do równowagi moje zdrowie fizyczne i psychiczne. Rozumiem jednak, że nie to musi zadziałać dla każdego. Jeśli ktoś szuka pomocy to pewnie znajdzie w końcu coś co będzie mu/jej odpowiadać. Dla jednego to będzie terapeuta, innemu pomoże czytanie książek, a innemu leczenie zamknięte w szpitalu itd. Ja jestem w AJ od 8 lat, od 4 lat mam abstynencję od jedzenia zawierającego białą mąkę, cukier. Stało się to dzięki temu, że zaczełam postępować zgodnie z tym czego się dowiedziałam od innych ludzi na mityngach. Pracuję ze sponsorką i sama od ponad 2 lat jestem sponsorką dla tych, którzy chcą pracować nad sobą w ten sam sposób co ja. Straciłam około 30 kilo i od 3 lat utrzymuję zdrową wagę. Jem smacznie i zdrowo, czuje się dobrze. W AJ poznałam mnóstwo wspaniałych osób i ciągle jestem świadkiem jak ludzie się podnoszą z tego uzależnienia.
No to cudownie! Gratuluję takiego sukcesu! Brawo! :*
12 kroków jest przepełnione nienawiścią. Katolicką nienawiścią i pogardą do siebie samego. Czytanie tego aż obrzydza. Na samą myśl, że mam pójść na spotkanie ludzi tak owładniętych nienawiścią do siebie i chęcią upodlenia siebie mnie mdli. Ja np mam wystarczające niskie poczucie własnej wartości. Niżej już nie chcę. Wprost przeciwnie. Moje chudnięcie chcę oprzeć na szczęściu i budowaniu miłości do siebie i świata. Z 12 kroków bije bezkresna pogarda. Nie przeszkadza mi generalnie, że ludzie się nienawidzą. Po prostu nie chcę się od nich tę nienawiścią zarazić.
To tylko pozory :) wynikają prawdopodobnie z jakichś osobistych zranień związanych z kk, przez które utworzyły się specyficzne filtry postrzegania słowa „Bóg” i z niskiego poczucia własnej wartości. Na Programie 12 Kroków nikt nikomu nie narzuca w jakiego Boga ma wierzyć i czy w ogóle ma wierzyć. W żaden sposób nie jest związany z kk.
Mnie 12 Kroków właśnie uwolniło z pogardy do siebie samej i do innych ludzi. Dziwnie to działa , ale działa.
Nareszcie kocham siebie i akceptuję. Podobam się sobie. Jestem szczęśliwa i spokojna. Mogę pracować nad sobą traktując samą siebie z szacunkiem, łagodnością i humorem. Wcześniej tylko się nad sobą użalałam i dowalałam sobie za wszystko. Potem przeszłam program i potrafię zostawić tę podstawę i wybrać miłość i szczęście. Bez programu 12 Kroków nie potrafiłam.
Bardzo współczuję, myślę że żeby w tym zobaczyć pogardę trzeba doświadczyć czegoś bardzo bolesnego…
Ale to skoro mamy pelna wladze na jedzeniem i soba to skad te rzesze ludzi z zaburzeniami? od 2 lat sledze bloga i mimo prob, zrywow, stosowania roznych rad srednio co 2 tyg mam kilku dniowe wpadki. Czy to znaczy ze nie chce zapanowac nad jedzeniem? wydaje mi sie ze chce, ze probuje roznych sztuczek ale w koncu przychodzi moment ze pekam (chodzi glownie o slodycze, dodam ze nigdy sie nie glodzilam wiec to nie jest reakcja na to i tym bardziej nie wiem jak sobie pomoc)… :(
No właśnie, ja podobnie. Od kilku lat próbuję rożnych metod, technik, różnych podejść, zmian nawyków i dupa. Przez pewien czas jest ok, później wszystko wraca. Też się zastanawiam, czy to znaczy, że ja nie chcę skończyć z kompulsywnym jedzeniem (?), bo tak bardzo je lubię?
Aniu kochana, masz jakiś patent na zakończenie posiłku?? to moja największa bolączka, jeszcze gryzek, jeszcze kęsik i może daktylek?? i końca nie widać…
Bądź dla siebie dobrym rodzicem i powiedz stanowcze, dobre „nie”.
Kolejny posiłek już niedługo i ten, który się właśnie kończy, nie jest ostatnim w życiu.
Jako sponsor AJ zasugerowałabym M. i KasiaKasia, żebyście się zastanowiły co w tym czasie dzieję się w waszym życiu, czy doświadcie jakiś szczególnych sytuacji życiowych, powtarzalnych. Poszukałabym co kryję się pod tym jedzeniem, emocje, sytuacje, trudności, schemtów.
Najczęściej czujemy się winni, że coś zrobiliśmy nie z powodu tego, że to zrobiliśmy, ale z powodu oskarżeń. Oskarżanie siebie, poczucie winy tylko wpędzają mnie w błędne koło kompulsywnego jedzenia. Akceptacja jest odpowiedzią na moje problemy dziś. Kiedy czegoś nie akceptuje tylko wzmacniam dane zachowanie. Akceptacja rzeczywistości pozwala mi na zmianę.
Kompulsywne jedzenie dawało mi pewne korzyści. Nie widziałam strat, bo skupiałam się tylko na tym małym plusiku, który stawał się najważniejszy.
Często nie mogłam skończyć posiłku, wierząc w iluzję, że tylko ten jeden kęs. W wydostaniu się z tego cyklu pomogła mi uczciwość, stwierdzenie, że dziś nie umiem się zatrzymać i to jest ok, może jutro będę umiała, tego nie wiem. Mogę sobie nałożyć na talerz ile chcę, ale już nie dokładać, mogę zjeść to jutro, mogę poczekać 30 min i zastanowić się czy rzeczywiście muszę to jeść, czy naprawdę jestem głodna, jaką dziurę chcę zapchać. Odczarować jedzenie.
Tak samo jak Sylwia nauczyłam się tego wszystkiego w AJ, gdzie znalazłam kilka wyjątkowych osób z całego świata. Niedługo spotkam się z przyjaciółmi z AJ (nazwa międzynarodowa Overeaters Anonymous – OA), którzy są „wolni” od 30 lat. Ja nie odmieniam się przez bulimię od 3,5 roku, ale mam olbrzymią pokorę przed tą chorobą, która próbuje zaczaić się na mnie na wiele różnych sposobów. Najważniejsze w tym wszystkim to poczucie, że jestem wystarczająca.
Życzę Wam powodzenia i pozdrawiam.
Jestem członkiem AJ od roku i 4 mieciecy. Od ponad roku utrzymuje abstynencje (schudłem prawie 30 kg). Napisałaś, ze abstynencja to plan jedzenia, zaprzestanie podjadania między posiłkami i nie branie dokładek.
Niestety dla mnie to nie takie proste. Dla mnie wyrzucenie białego proszku z kuchennej szuflady i jedzenie zaplanowanych 3/4 posiłków dziennie nie jest rozwiązaniem. To nigdy nie sprawiło, ze byłem szczęśliwy. Natomiast ciagle chodziłem zły i miałem poczucie, ze jestem niewystarczający. Moje emocje były wtedy zupełnie rozwalone.
AJ mówi o innej definicji abstynencji: Abstynencja to powstrzymywanie się od kompulsywnego jedzenia i kompulsywnych zachowań związanych z jedzeniem, przy równoczesnym dążeniu do osiągnięcia i utrzymania zdrowej wagi ciała.
W AJ są zapewne różni sponsorzy. Ja sam miałem 3 sponsorów i dopiero 4 okazał się tym kogo potrzebuje. Mój sponsor nie ocenia mnie i nie stawia nierealistycznych wymagań. Mogę raczej powiedzieć, ze jest kochany i cieszę się, ze mnie wspiera w rekonwalescencji. Szczególnie jeśli chodzi o moje emocje. Które kiedyś mogłem ukoić tylko najedzeniem się do rozpuku.
Jestem wdzięczny za utratę kilogramów, ale teraz wiem, ze to nie kilogramy były moim problemem. Mój wygląd był odzwierciedleniem mojego stanu wewnętrznego.
Sponsor i inni członkowie AJ dają mi zrozumienie i miłość, czego od żadnej diety czy jadłospisu nigdy nie dostanę…
Fajnie, ze napisałaś o swoim doświadczeniu. Jestem szczęśliwy, ze mogę w komentarzu podzielić się swoim.
Cudownie! Wedle wszystkich znaków na ziemi i niebie, znalazłeś własną drogę i to jest piękne!
No i gratuluję efektów „wizualnych” :)
Mariusz,
a mi się bardzo dobrze to czytało to co napisałeś.
No a ja tak sobie weszłam na te stronę z AJ. I tak sobie ogądam, patrze.
Może to jest skuteczne, może nie, może pomaga, nie wiem, nie było mnie tam.
Ale forma jest okrutnie przestarzała i przypomina jakieś urząd trochę, sama nie wiem, te 12 kroków, tradycji…to chyba jest nie do przejścia dla osób niewierzących. Dobrze, że taka instytucja istnieje, ale dobrze też że są inne sposoby pomocy osobom z ED.