Niedziela bez Wilka: Kasia, co nie tyje z powietrza
Hej, Aniu!
U mnie wszystko idzie ku dobremu. Przez wiele lat cierpiałam na kompulsywne jedzenie i miałam epizody bulimiczne, co mnie wykańczało psychicznie. Do tego oczywiście straszne kompleksy i niskie poczucie własnej wartości.
Kilka lat temu trafiłam na Twojego bloga i przyznam szczerze, że to była duża odmiana w moim życiu. Wszystko na nim wyjaśniasz w tak prosty sposób, a wiele rzeczy było tak, jakby o mnie. Zdałam sobie sprawę, że w źródle moich problemów nie ma wielkiej filozofii. Całe to moje myślenie wzięło się z przykładu od góry – patrzyłam na to jak moja mama w kółko próbuje bezskutecznie się odchudzać i jak codziennie narzeka, że jest gruba i od najmłodszych lat zaczęło mi się to udzielać.
Dzisiaj, jak myślę o tym, że już w wieku 10-11 potrafiłam płakać, że jestem gruba, to serce mi się łamie! Od gimnazjum było jakieś niezdrowe odchudzanie, głodzenie się, na początku efekt był WOW, ale potem oczywiście prędko przyszło jojo i zrujnowało wszystko.
Aż do niedawna (czyli przez ponad 10 lat) na zmianę chudłam i tyłam, obżerałam się i głodziłam się albo brałam leki przeczyszczające. Dziękuję losowi za to, że nigdy nie umiałam wymusić wymiotów, chociaż nie policzę ile razy próbowałam, aż mi łzy ciurkiem leciały po twarzy. Pamiętam, jak raz nawet opiłam się wody z solą, żeby zwymiotować – okropne! Jak sobie teraz przypomnę, ile razy po ataku zalewałam się łzami i miałam wręcz ataki autoagresji, pisałam sama do siebie listy, w których wyzywałam się od grubych świń i mówiłam sobie, jaka jestem beznadziejna i zarzekałam się, że to ostatni raz (a potem głodzenie się i tak do rychłego następnego ataku – wiadomo), to aż mi gorzej.
Jak już wspomniałam, parę lat temu gdzieś znalazłam blog Wilczo Głodna i zaczęłam go śledzić. Powiem szczerze, że gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że mój styl życia mógłby się tak zmienić tylko dzięki czytaniu czyjegoś bloga, to popukałabym się w głowę. A jednak to prawda! Dzięki Tobie zrozumiałam wiele rzeczy i mechanizmów, nauczyłam się NIE KOMBINOWAĆ z jedzeniem i nie dręczyć swojego organizmu.
Przyznam szczerze, że teraz, w wieku 27 lat czuję, że mam „the time of my life”, nigdy przedtem nie czułam się sama ze sobą tak dobrze i tak pewna siebie. Pokochałam też aktywność fizyczną, do której kiedyś się zmuszałam, żeby schudnąć, a teraz regularnie i ochoczo śmigam na fitness, bo wiem, że to dla mnie dobre.
Zrozumiałam, że na chudości świat się nie kończy. Poza tym, kiedy przestałam się nad sobą znęcać, mój organizm przestał się buntować i okazało się, że wcale nie jestem gruba i nie tyję z powietrza, tylko jednak mogę bez większego wysiłku być szczupła.
Oczywiście nie jest idealnie, zdarza mi się czasem jeszcze zajeść smutki albo stresy, ale teraz nawet nie jestem już w stanie fizycznie pochłonąć tyle, co kiedyś i nawet jeśli czasem ulegnę tabliczce czekolady czy lodom na wieczór, to nie robię z tego żadnej tragedii i jest ok.
Śledzę Twój blog cały czas i dlatego dla dopełnienia postanowiłam też dopisać się do grupy, bo wierzę, że może być ona dobrym wsparciem i źródłem mądrości. Może moja wypowiedź jest trochę chaotyczna, ale nie spodziewałam się, że do mnie napiszesz, myślałam, że odpiszę raczej krótko, a tu wyszedł taki elaborat Naprawdę dziękuję za Twoją wiadomość i zainteresowanie, a przede wszystkim za to, co robisz!!! *
Powiem szczerze, że pierwszy raz komuś opowiadam o tym, co było, mimo że wiele razy próbowałam i nigdy nie umiałam tego ubrać w słowa i moje wspomnienia mnie zatrważają. Zdałam sobie sprawę, że gdyby nie Ty, to być może teraz cały czas trwałabym w swoich problemach z jedzeniem i nienawiści do swojego ciała.
Jestem Ci bardzo wdzięczna!
Ściskam,
Kasia
*Od jakiegoś czasu odzywam się do nowych członków Wilczego Stada. Zerknij do folderu “inne”, może napisałam i do Ciebie. Jeżeli nie, to ty zawsze możesz napisać do mnie na [email protected]
Kasiu, Twoja wypowiedź nie jest chaotyczna. Ona jest przekonywująca i prawdziwa. Dzięki za ten głos.