Niedziela bez wilka: Magda BEZ bulimii sportowej

Hej Aniu:)

Napisałam do Ciebie ostatnio, żeby podziękować za prowadzenie tego bloga, który uchronił mnie prawdopodobnie przed latami zmarnowanymi na zaburzenia odżywiania. Na szczęście ogarnęłam, że coś jest nie tak prawie na samym początku mojej przygody z bulimią sportową, zanim rozkręciła się na dobre.

Zacznę od tego, że w wieku piętnastu lat bardzo polubiłam bieganie, ale wtedy ograniczało się to tylko do wakacyjnych krótkich dystansów i kończyło się razem z pierwszym deszczem. Wtedy nawet nie przyszłoby mi do głowy świadome odmawianie sobie posiłku przy uczuciu głodu, no było to czymś absurdalnym. I pomyśleć, że byłam mądrzejsza jako piętnastolatka niż jako dwudziestolatka.

Na studiach wróciłam do ukochanego biegania, żadnych zmian w diecie. Z czasem zwiększałam dystanse do chorych wartości na moje możliwości. Na przykład po 20 km co dwa dni w trakcie roku akademickiego, spożywając codziennie takie posiłki, jak wtedy, kiedy niczego nie trenowałam. Waga zaczęła spadać, co powodowało, że chciałam więcej i więcej, albo raczej mniej i mniej na wadze.

Zaczęły się restrykcje na słodycze: „przecież kiedyś potrafiłam żyć bez słodyczy przez miesiąc, to czemu teraz ma nie wyjść? Mówiłam chłopakowi, że „od dziś nie jem słodyczy”, łudząc się, że to pomoże mi się trzymać postanowienia. Kończyło się sprintem do Biedronki po żelki i pączka, jak tylko wyszedł na uczelnię. Albo „syndrom studenta wracającego do domu rodzinnego”, czyli coś, co pewnie dużo osób zna: lodówka w domu rodzinnym wypełniona po brzegi wszystkim czego dusza zapragnie – chłopak nie patrzy, hulaj dusza, piekła nie ma.

I w poniedziałek powrót do rzeczywistości, wyrzuty sumienia, kolejne restrykcje, „teraz będzie inaczej”… Później po każdym posiłku praktycznie czułam się źle, potrafiłam biegać po domu(!) po kilka kilometrów, kiedy pogoda nie dopisywała. Nie dawałam swojemu ciało odpocząć. A rozgrzewka i rozciąganie? A po co to komu? Będę miała czas na większą ilość kilometrów! Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że to początek bulimii, to pewnie zaśmiałabym mu się w twarz. Wpadłam w pułapkę, bo przecież zarówno sport, jak i jedzenie są czymś normalnym dla wielu ludzi. Tego, że nie potrafię odnaleźć balansu między tymi rzeczami, już nie widziałam.

Udało mi się zdać egzaminy w pierwszych terminach sesji i wróciłam do domu rodzinnego na dwa tygodnie. Pierwszych dwóch dni nie pamiętam, bo byłam zbyt zajęta wyżeraniem zapasów wszystkiego, co możliwe – dżemy, ciastka mojego taty, których nawet nie lubię, cukierki – bo leżały i „przecież i tak bym je zjadła”, czekolady o smakach, których też nie lubiłam, ale kogo to obchodzi. Ja chciałam cukru, czułam się jak jakaś narkomanka. Nawet waga przestała mieć już takie znaczenie, ale martwiłam się o swoje zdrowie. Trzeci dzień zaczęłam od wpisania frazy „objadanie się” w wyszukiwarkę i tak trafiłam tutaj.

Po przeczytaniu całego bloga patrzę na to wszystko inaczej i mimo, że minęło niewiele czasu, już widzę jakie to było bezsensowne działanie i zastanawiam się, jaką przyjemność mogłam czerpać z jedzenia dziesiątego ciastka pod rząd? Na ten moment wydaje mi się to totalną abstrakcją i nawet ciężko mi uwierzyć, że potrafiłam tak robić. Zrozumienie najprostszych mechanizmów organizmu pozwoliło mi przestać obsesyjnie planować posiłki, tylko po to, żeby później płakać z bólu brzucha z wyrzutami sumienia.

Teraz w końcu buduję normalną relację z jedzeniem i już nie dostaję drgawek na widok cukierków. Potrafię zjeść jednego i nie potrzebuję drugiego, trzeciego, dwudziestego… A no i najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że przez 20 lat żyłam w przekonaniu, że mam dwie lewe ręce do gotowania, a od kiedy przestałam bać się jedzenia to okazało się, że jednak potrafię coś dobrego ugotować, upiec i nawet zaczęło mi to sprawiać frajdę!

Kolejną ważną sprawą jest fakt, że w końcu moja waga nie lata w obrębie 10 kilogramów w górę i w dół. I patrząc w lustro jestem z siebie bardziej zadowolona niż gdy miałam swoją najniższą wagę. Widzę młodą, zdrową dziewczynę z ciałem, które wymaga troski i akceptacji, a nie morderczych treningów i kilogramów jedzenia wpychanych naraz…

Jest tyle ważniejszych i bardziej ekscytujących rzeczy w życiu niż instagramowa sylwetka albo cała góra słodyczy. W końcu mam w głowie miejsce na plany i marzenia, a na co dzień czas na spotkania z bliskimi i bycie z nimi naprawdę, a nie myślenie o tym jak się nażrę po powrocie do domu.

Drogie Wilczki i Wilczyce, życzę Wam tego samego, bo kiedy jedzenie przestaje do Ciebie krzyczeć: „zjedz mnie”, łatwiej jest usłyszeć, co mówi Twoje własne ciało. Wierzę, że każdy z nas w końcu usłyszy ten głos i stanie się on piękną melodią codzienności.

Magda

*

Jeżeli masz podobny problem i potrzebujesz pomocy, zapraszam do siebie na mentoring. 

 

Published On: 26 kwietnia, 2020Kategorie: ŚwiadectwaTagi:
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.