Niedziela bez wilka: o mały włos Darii
Aniu, od jakiegoś czasu śledzę Twojego bloga i Twój kanał.
Myślę, że niezwykle ważne jest to, w jak racjonalny sposób podchodzisz do ED – zaczynając od podstaw, od tego, że musimy najpierw zaspokoić nasze najbardziej pierwotne potrzeby, żeby móc osiągnąć te wyższe. Myślę, że gdybym nie trafiła na Twój kanał, mogłabym wpaść w niezłe tarapaty…
Mam 22 lata, od długiego czasu interesuję się psychologią i psychiatrią, studiuję kierunek lekarski. Nie są mi obce mechanizmy, kierujące różnymi zachowaniami, ale nie spodziewałam się jak podstępne mogą być nasze myśli. Od zawsze byłam krąglejsza, mam 156 cm wzrostu, więc każdy kilogram jest dostrzegalny w mojej sylwetce.
Dodatkowo zostałam wychowana tak, że: 1) jedzenie jest najlepszym pocieszaczem/sposobem na nudę/okazanie miłości 2) trzeba jeść aż do przejedzenia i nic nie może się zmarnować 3) zawartość lodówki to jedzenie wysoko przetworzone, bo jest w końcu „tanie”. Jednocześnie zawsze moja mama i siostra odchudzały się i wracały z efektem jo-jo.
A ja też zostałam wciągnięta w tę grę. Kiedy chudłam, byłam komplementowana, gdy tyłam, słyszałam różne nieprzyjemne uwagi. Swoją drogą większość moich kompleksów miała swój początek właśnie w tych uwagach.
Pamiętam jak w 1 klasie podstawówki siedziałam obok swojej koleżanki i jedyną myśl jaką pamiętam z tej sceny, jest taka, że porównywałam jej szczupłe uda do moich. Straszne jest, że dziecko może patrzeć na świat w taki sposób… I tak przez lata trwało moje porównywanie się, dokładanie kolejnych kompleksów, zaczęło się kompulsywne jedzenie, chwilowe diety, ale na ogół powrót do starych nawyków żywieniowych.
Jakieś pół roku temu zmieniłam swój sposób żywienia, zaczęłam biegać, ale… zaczęło to iść w złym kierunku. Biegałam 6 razy w tygodniu mimo bólu kolana. Coraz mocniej obcinałam sobie kalorie (1000-1200). Wszyscy dostrzegli nagły spadek mojej wagi, ale były to spostrzeżenia, które dawały mi coraz większą motywację.
Ostatnio słuchałam Ciebie, gdy mówiłaś o początkowej fazie chudnięcia. O tym, że wydziela się kortyzol i adrenalina, że czujemy, że możemy wszystko. Zabawne, że uczę się tego na studiach, a nie umiem powiązać faktów.
Po moim wielkim sukcesie i spadku wagi z 65 do 57 w 3 miesiące, zaczęłam miewać różne fazy. Czytałam o IF (okresowe posty), zaczęłam jeść max 2 posiłki dziennie, ale o wielkiej kaloryce. Czułam, że kiedy nie jem, zaczynam mieć kontrolę nad swoim życiem, a gdy wybija magiczna godzina: mogę wszystko.
Moje odchudzanie to była jedna wielka sinusoida.
Dlaczego piszę tę długą wiadomość? By Ci podziękować. Jestem pewna, że gdybym przypadkiem nie wpadła na Twój kanał, skończyłabym z zaburzeniami odżywiania. Czasami zdarza mi się tracić kontrolę, znowu chcieć poczuć kontrolę niejedzenia albo rzucić się na jedzenie „jak kiedyś”, ale staram się powstawać z tego. Kiedy przestaję myśleć racjonalnie, włączam Twoje filmiki i chociaż słyszę wiele treści po raz setny, to bardzo mi to pomaga.
Jesteś osobą, której nie znam, ale która pomaga mi wrócić na właściwe tory. Jesteś tym głosem rozsądku, który każe mi zadbać o siebie, który mówi, że jedzenie jest paliwem do życia a nie zbędnym balastem.
Wierzę, że dzięki Twojemu zdrowemu podejściu kiedyś będę mogła pomagać innym tak jak Ty mi pomogłaś. Jak uratowałaś mnie przed samą sobą, przed pułapką, którą sama chciałam na siebie zastawić.
Bo w końcu ten cel był tak blisko. Nieważne było zdrowie (a raczej jego brak: wypadające włosy, zawroty głowy, brak energii, kontuzje), nieważna byłam ja. I choć nadal staram się uczyć kochania siebie i nie zawsze mi to wychodzi, to cieszę się, że istnieją tak wspaniałe osoby jak Ty. Dziękuję. Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale nie dało się tego ująć krócej. Jesteś aniołem!
Daria
Ania, mam dość, jeszcze chyba nigdy nie czułam się tak bezsilna. Od kilku lat prowadzę dość burzliwe relacje z jedzeniem. Zaczęło się od tego, że gdy byłam bardzo młoda zaczęłam mocno tyć -okazało się, że mam niedoczynność tarczycy. Chcąc jakoś o siebie zadbać i popracować nad sylwetką zaczęłam bardzo uważać na to, co jem -regularne jedzenie z zegarkiem w ręku, obsesyjnie zdrowo. Nie było to dla mnie zadną katorgą, bardzo polubiłam ten tryb życia. I baaaaardzo polubiłam to, jak mocno schudłam (z ponad 80kg przy pierwszej diagnozie chorej tarczycy, do około 50kg) oraz to, że uwaga uwaga, w pewien sposób wyleczyłam moją niedoczynność! Nie musiałam już brać leków, dobrze się czułam ze sobą i swoim ciałem, z upragnionym rozmiarem XS przy wzroście 175cm -wygrana! Niestety, nie wiem w którym momencie, ale zaczęłam się opychać słodkim (czekolada, ciastka, no wszystko) i potem wymiotować. I tak nawet kilka razy dziennie, codziennie. Potem już zwracałam praktycznie wszystko, nawet zdrowe posiłki bo jadłam ich duże porcje i źle się z tym czułam. Od jakiegoś półtora roku tyję. I jestem przerażona – 15kg więcej, obecnie ważę 65 kg, zaczynam nie mieścić się w nic, co mam w szafie.. Próbowałam znaleźć jakąś przyczynę tego ciągłego tycia. Zrobiłam sobie wszystkie możliwe badania z krwi (morfologia, glukoza, elektrolity, próby wątrobowe, wit d3, żelazo i wiele innych) i wyniki mam dobre. TSH również i moja niedoczynność według mojego lekarza endokrynologa na razie się nie uaktywniła w powrotem. Od jakiegoś czasu walczę z wymiotowaniem, od tygodnia tego nie robiłam, jem dalej regularnie i zdrowo, nie patrzę obsesyjnie na kalorie. Dzisiaj rano weszłam na wagę i co? Znowu więcej!!!! Przeraża mnie to, nie ważę się codziennie jak kiedyś tylko np. raz w tygodniu kontrolnie. Ale to co widzę i to, co czuję, gdy wyciągam kolejne dżinsy z szafy i nie jestem w stanie ich ubrać…
Szczerze nie wiem, co i jak mam robić. Wprowadza mnie to wszystko w mocno depresyjny nastrój, zastanawiam się nawet czy faktycznie nie mam stanów depresyjnych, które powinny być leczone.
Ale dla kobiety ciągłe tycie i kupowanie coraz to większych ubrań jest strasznym uczuciem.
Teraz z perspektywy czasu myślę, że to wszystko przez zmianę pracy na dość mocno mnie stresującą. Odchudzałam się w czasie studiów, więc zupełnie inna specyfika spędzania dni. Teraz zupełnie nie wiem, jak powstrzymać moje ciało od robienia mi takiego numeru :(
Jeśli czytasz bloga Ani to z pewnością masz świadomość tego, że 50kg przy 175 wzrostu to jakiś ponury żart i nie ma szans żebyś utrzymała się w tej wadze. Nawet 65kg przy tym wzroście to wciąż mało. Twoje cialo prawdopodobnie po prostu dąży do wagi bezpiecznej i komfortowej dla siebie, a nie takiej, w której najbardziej się sobie podobasz. Słuchaj ciała i jedź. To się w końcu zatrzyma, na poziomie bezpiecznym i naturalnym dla organizmu. Nie utrzymasz za niskiej wagi na sile bez zaburzeń odżywiania. A to nie jest tego warte.
Kochana, ale zrobiłaś sobie niedowagę z 15 kg przecież… Czytasz mojego bloga? Ja nawet nie ważę tyle, chociaż mam 164 cm wzrostu. Przy wadze 52 kg mam już problemy z okresem (wiem bo tyle ważyłam nie raz). Jak Ty cchesz słońce żyć w takiej wadze? 65 to akurat do Twojego wzrostu. Proszę przeczytaj post „termostat” i „Wędrująca w górę waga”.
I ten post: http://wilczoglodna.pl/dlaczego-przy-zaburzeniach-odzywiania-mam-depresje/ Chyba każdy wpadłby w depresję przy takich restrykcjach i problemach…
I tak na koniec: to Ty robisz numer ciału, a nie ono Tobie…
Daria brawo za samoświadomość , ukochałaś siebie w porę