Okulary
Przymierzyłaś kiedyś zbyt mocne okulary? Pamiętasz jak wszystko się rozmazało i zniekształciło, a Ciebie rozbolała głowa? Bardzo nieprzyjemne uczucie.
Jak myślisz, czyja to wina, że tak się dzieje? Twoja czy okularów? Czy w ogóle można mówić tu o winie?
Bulimia i kompulsywne objadaniem się to takie właśnie toporne bryle – nałóg, który zniekształca widzenie siebie, jedzenia i całego świata. Zrozumiałam to z całą mocą dopiero niedawno.
Mijają dwa lata odkąd postanowiłam o siebie zawalczyć. Zmieniło się o wiele więcej niż myślałam. Przecież planowałam „tylko” zaprzestania wizyt w toalecie, a czuję się właśnie tak, jakby ktoś zdjął mi z nosa zniekształcające soczewki.
Wiem, że świat się nie zmienił. To ja zmieniłam swoją optykę.
Nie mogę się nadziwić jak inaczej można patrzeć na otoczenie, nie będąc w sidłach nałogu, a z perspektywy czasu najbardziej szokuje mnie, w jaki sposób postrzegałam innych ludzi i siebie.
Gdy szłam ulicą, nie widziałam Kobiet. Widziałam paradujące brzuchy, tyłki i nogi. Jak wypada moje ciało na tym tle?
Każda dziewczyna była błyskawicznie oceniana i katalogowana: brzydsza, ładniejsza. Jeżeli minęło mnie odpowiednio dużo „brzydszych”, mój własny ranking szybował w górę i czułam się dobrze. Więcej „ładniejszych”; dół i załamka. Tak jakbym istniała tylko po to by zmieścić się na jakiejś chorej skali urody, pomiędzy innymi dziewczynami. Nie widziałam w nich ludzi, rozumiesz?
Faceci zaś dzielili się na dwie kategorie: Spojrzał i Niespojrzał. Spojrzał wprawiał mnie w dobry humor, Niespojrzał w zły.
Byli też inni ludzie – tłum statystów, któremu nie poświęcałam uwagi.
Teraz gdy mijam na ulicy kobietę i nasze spojrzenia się spotkają, uśmiecham się do niej. Nie jesteś moją konkurencją , bo niby w czym? Nie jesteś skalą na której się porównuję. Widzę Cię jako ludzką istotę i widzę, że jesteś piękna.
Uśmiecham się też do starszych ludzi i dzieci. W końcu zauważyłam ich obecność.
Kiedyś, gdy sama patrzyłam w lustro widziałam pokawałkowane ciało – wystający brzuch, brak przerwy między udami, fałdka tłuszczu pod pachą; makabryczna zbieranina członków. Tu poprawić, tam zmienić, a to najlepiej wyciąć! (Tak, sprawdzałam ceny operacji plastycznych.)
Zaznaczę, że nigdy nie miałam nadwagi. Po prostu miałam na nosie te śmieszne, zniekształcające okulary.
Niedawno kupowałam sukienkę i stojąc w bieliźnie w przymierzalni zobaczyłam w lustrze Siebie. Po raz pierwszy w całości. Nagle cała układanka ud, ramion i brzucha zaczęła mieć sens. To tak wygląda kobieta!?
Fałdka tłuszczu pod pachą, zamiast wypełniać całe lustro, zmalała do swoich rzeczywistych, maleńkich rozmiarów. Uda stały się tylko górną częścią nóg; mocne i proporcjonalne, na szerokich kobiecych biodrach i pod małym, gładkim brzuchem.
Myślę, że musiała nastąpić we mnie jakaś nieopisana zmiana, bo gdy wychodziłam, sprzedawczyni rzuciła mi zaskoczone spojrzenie.
Pewnie zdziwiła się jeszcze bardziej, sprzątając przed zamknięciem sklepu. Założę się, że w jednej z przymierzalni znalazła potrzaskane oprawki i szkła.
Święta prawda. od najmłodszych lat wkurzało mnie powierzchowne ocenianie ludzi. Może dlatego, że nigdy nie należałam do tych najpiękniejszych. Staram się zawsze poznać człowieka, a i tak zawsze wiadomo każdy jest inny i ma prawo do swoich własnych wyborów. Każde spojrzenie i ocena będzie bardzo subiektywna. Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba:).
Nadal wiem, że nie jestem piękna i wiele mi brakuje, ALE mam kochającego męża, wiem, że kochają mnie moje dzieci. I w ich oczach jestem piękna i potrzebna.
A mój syn, siedmioletni, świetnie czyta i wziął się za Pani książkę. Podobają mu się bardzo wszystkie stworki. Nawet stwierdził, Ze jest Strachusem, bo wszystkiego się boi. Ma jedno zastrzeżenie, że książka jest skierowana do dziewczyn, ale stwierdził, że wszędzie gdzie jest rodzaj żeński on zamieni na męski i jest ok.
Tyle miłości wyplynelo z tego komentarza…. :)
Ucałuj synka! Ale super! Ściskam was najmocniej na świecie!!!
To straszne, ale ja tak właśnie mam. Idę ulicą i myślę tylko: chciałabym mieć taką pupę, nogi, brzuch, być taka ładna… Niestety, zawsze wypadam źle i dołuję się jeszcze bardziej :-( Siostra ostatnio nawet powiedziała, że mam galaretowate uda i nigdy nie odważyłaby się wyjść „do ludzi” w spodenkach, co ja pierwszy raz zrobiłam, przełamując się (oj dużo mnie to kosztowało). Byłam na lepszej drodze do zaakceptowania siebie w pewnym malutkim stopniu. Jednak po tym komentarzu wszystko wróciło, znowu nienawidzę siebie i swojego ciała – chciałabym się od niego uwolnić. Mam totalnego doła :-( Chyba nie wytrzymam że sobą już dłużej… Dlaczego oceniam siebie przez pryzmat wyglądu?! Nigdy siebie nie pokocham, bo to ciało…grrr…chociaż moje to jest mi obce :-( Tak strasznie to wszystko boli…
Kochana, dlaczego dajesz komuś innemu tyle władzy nad sobą? Czyjeś słowo – kilka dźwięków, a Tobie wali się życie.
Jeżeli jednak tak masz, to ja powiem Ci coś odwrotnego: NIE MASZ GALARETOWATYCH ud, masz kobiece, normalne uda. Tak zostałyśmy stworzone przez naturę; mamy cieńszą skórę niż mężczyźni i skłonności do cellulitu. Nie podoba Ci się on? Pracuj nad tym! Tak jak ja; dzisiaj robię ćwiczenia na pośladki z Mel B. Dołączysz? Chodź! Ja już rozkładam matę :)
Aniu, jak Ty to robisz?! Dziękuję za okazaną miłość i ciepło :-* Twoje słowa są tak motywujące, że od razu chce się żyć! ;-) Mam takie uda, takie ciało, ale w końcu jest tylko moje! Chcę o nie zadbać, a słowa innych nie mogą mnie dołować i zatrzymywać na drodze do wyzdrowienia – i tu masz całkowitą rację! (wiem, że siostra podświadomie nie chciała mnie zranić, choć często to robi, ale wybaczam jej to i staram się zapomnieć). Dziękuję i ściskam gorąco :-* Ps. Mel B też lubię i ćwiczę z nią ;-)
Ania super tekst, i jak zwykle, taki życiowy ;)
Ostatnio zdalam sobie sprawe czym dla mnie jest jedzenie I dlaczego tak bardzo go pragne tak cala soba.
Jedzenie odbieram jako cos co jest synonimem miłości, w takim sensie, ze przynosi to słodkie ukojenie jakie czujemy w objęciach matki.
Nigdy nie nadaliśmy w domu razem przy stole. Dopiero teraz chyba doszlo do mnie to, ze moje kompulsje i obsesja na punkcie jedzenia jest ogromnym pragnieniem zapelnienia tego. Poszukiwaniem tego „nieskonsumowanego” spelnienia głęboko we mnie (być moze tego dzielenia sie jedzeniem z najbliższymi w raosci i pokoju)
Jedzenie wiec dlatego wywołuje we mnie tyle pozytywnych emocji- jak w małym dziecku, o które troszczą sie rodzice.
Oczywisie wcale nie oznacza to, ze mam poddawać sie tej „tęsknocie” i zapelniac ja gora niezdrowego acz pysznego jedzenia. Wcale nie zwalnia mnie to z obowiązku powzięcia sprawy w swoje ręce…Chcialam sie jednak podzielić swoim spostrzeżeniem, odczuciem lub moze nawet odkryciem. chciałam poprostu to z siebie „wyrzucić” :) i być poczytać Wasze myśli na ten temat…? Czy same miewacie takie odczucia, czy myślicie, ze niestety ale jest to jakiś głęboko zakorzeniony glod miłości, bliskości który staramy sie zaspokoić przez to uzależnienie…?
Pisze tu, bo razem raźniej. I liczę na odpowiedzi :*
Trzymajcie sie kochane wilczki
Podpisuje sie pod Twym tekstem, mam bardzo podobne odczucia, glod milosci, zainteresowania ktory zajadam juz polowe zycia… Glod na ktory NIE pomoga tony jedzenia.
Jestesmy tego swiadome i wierze ze uda nam sie wyzdrowiec :)
Plus jeszcze to, ze mimo iż od długiego czasu jestem juz czysta i dumna z tego, to jedzenie wciąż za mną „chodzi” co mam na myśli? Ze wciąż uchodzi za największą rozrywkę. Staram się na tym nie skupiać, zyc normalnie ale niestety wciąż jeszcze najelpsza i najbardziej porzadana forma spędzania dla mnie czasu jest siedzenie z ludźmi przy pizzy, naleśnikach, lodach (naturlnych ) w kawiarni… (gdziekolwiek) byle bylo dużo kolorowo i „dzialo sie” na stole. Najdziwniejsze jest to, ze ja wcale nie robię tego często, uwierzcie mi, nie mam na to pieniędzy ale tez i czasu (jak wspominałam jestem czystym wilczkiem :p ) Jednak taka potrzeba radowania sie tym wszystkim tak bardzo mnie..meczy! Ponieważ wszystko inne wydaje sie być przy tym takie…niezbyt wesole, takie wyblakle…oczywiście, bo ja pragnę zamówić pizze gigantycznych rozmiarów (na drożdżowym cieście :p) i tak cieszyć sie nia ze wszystkimi przez caly dzień i nie myśleć kompletnie o niczym innym jak o tej pizzy!! Boże, czy to jest właśnie ta „potrzeba” o której ja wspominałam?? Ta tesknota za wspólnym stolem?? Czasami modle się, żeby przeszlo mi to raz na zawsze…
Skąd ja to znam :) Przez 10 lat traciłam życie na takie właśnie porównywanie się, dołowanie samej siebie, kompulsy. Ja nie widziałam „tych brzydszych”, dla mnie wszystkie były szczuplejsze, z lepszymi nogami, z płaskim brzuchem – i wszystko to miały bez bólu, łez i wyrzeczeń. Ja byłam gruba, świat niesprawiedliwy. I tak przez 10 lat siedziałam w swoim własnym bagnie, przegapiając cudowne chwile i ludzi! W końcu postanowiłam coś z tym zrobić. Podjęłam walkę, która pozwoliła mi odkryć, ile wokół mnie jest inspiracji, możliwości, ile przychylnych mi ludzi, którzy mnie akceptują taką, jaką jestem. Nie było to proste. Jeśli przez 20 lat nie wierzysz w siebie, nienawidzisz własnego ciała – ciężko w chwilę to zmienić. Czy żałuję, że dałam się samej sobie w to wszystko wrobić? BARDZO. Ludzie, żyjemy naprawdę tylko raz, więcej nie będziemy mieć takiej szansy. Przestańcie proszę sami siebie unicestwiać i spójrzcie na siebie przychylnym okiem, by potem to samo zrobić z własnym życiem i innymi!
Moja choroba skłoniła mnie do pochylenia się nad tym problemem. Od paru lat zgłębiam problem kompulsywnego jedzenia i pomagam innym się z nim uporać. Zapraszam w tym miejscu na mojego bloga http://www.mojkompuls.blogspot.com.
Aniu, dziękuję Ci za to, że jesteś, że popularyzujesz problem również objadania się, który strasznie się spłyca w porównaniu do bulimii i anoreksji i dajesz ludziom nadzieję!
Pozdrawiam Was ciepło i trzymam za Was wszystkich kciuki!