Dla tych co nienawidzą gotować
Nie masz czasu na gotowanie? Nie umiesz, nie chce Ci się, uważasz, że stanie przy garach to strata czasu?
Witaj w klubie. Też tak miałam przez wiele lat.
Gotowanie było dla mnie jak najgorsza kara, jak czarna magia, jak przykry obowiązek, z którego trzeba za wszelką cenę się wymigać.
Od dzieciństwa miałam wpajany negatywny obraz „stania w kuchni”. Mama czuła się kobietą nowoczesną, która nie będzie bawić się w kurę domową. Kupowała więc pierogi i naleśniki w garmażerce, albo przynosiła jedzenie z baru mlecznego.
Tata kapitan, wybywał w rejs na długie miesiące. Kiedy wracał, ja i siostra miałyśmy w końcu domowy obiad, ale zawsze było to tylko jedno danie; pierś z kurczaka w panierce, ziemniaki i – albo pomidory ze śmietaną, albo mizeria. Jedliśmy to raczej bez mamy, bo wiadomo – dieta.
Czasami zajmowała się nami babcia; smażyła racuchy i placki ziemniaczane, ale mnie z kuchni wyganiała, bo przeszkadzałam.
Ja sama zaś nie byłam w stanie ugotować niczego. Nikt mi nigdy nie pokazał jak, a ja nie pytałam, bo przecież pichcenie to obciach.
Reszta „dań” to były zazwyczaj kanapki – na śniadanie, drugie śniadanie, podwieczorek i kolację. Do wyboru pasztet, ser lub dżem. Warzyw i owoców nie było. Owsianka? Omlet? Zapomnij – za dużo roboty.
Poza tym moje dzieciństwo to lata 80te i 90te. Nie było takich cudów jak awokado czy masło orzechowe. Był Paprykarz Szczeciński i margaryna Tina.
I to jadłam.
Gdy poszłam na studia moje nawyki pojechały wraz ze mną; najtańsze kanapki, Vifony, pierogi na wynos, pizza z mikrofali. Śmiałam się (jakby było z czego), że nawet jajka na miękko nie potrafię zrobić. Taka wyzwolona kobieta!
Oczywiście tyłam na takiej „diecie”, a więc raz na czas aplikowałam sobie głodówki, co skutkowało kolejną falą objadania się i rzygania. I tak w kółko.
Bardzo chciałam pozbyć się mojego problemu, no ale jak? Na zupkach chińskich? Nawet nie miałam świadomości, że zupełny brak wiedzy i wyczucia na temat gotowania, trzyma mnie w tym samym punkcie przez lata. Nie rozumiałam, że nie posiadam podstawowej umiejętności życiowej i to mnie mocno ogranicza.
Kiedy wyprowadziłam się do Belgii, niewiele się zmieniło. Jadłam to co przygotował mój chłopak, a poza tym to samo co zawsze.
Aż do dnia, kiedy w maju 2013 dostałam książkę Ewy Chodakowskiej z jadłospisami na 30 dni. To było jak objawienie. Dzięki niej runęły moje trzy najbardziej destrukcyjne przekonania:
Po pierwsze, jedzenie nie jest zakazane (złe, tuczące i im mniej tym lepiej).
Po drugie: gotowanie może być proste i szybkie.
Po trzecie: Można jeść smacznie i do syta i mimo to schudnąć (wtedy ważyłam 7 kg więcej niż dzisiaj). Wcale nie trzeba żreć trocin i waty oraz mdleć z głodu, by waga cokolwiek ruszyła.
To odkrycie zmieniło bieg mojego życia. Jeszcze trochę czasu upłynęło zanim w pełni pojęłam jego wartość, ale gdy to się w końcu stało; przestałam wymiotować praktycznie z dnia na dzień (październik 2014)
A więc gotowanie, znienawidzone pichcenie „dobre dla kobiet bez ambicji” – uratowało mnie. Bez przesady.
Właśnie dlatego, że zaczęłam wkładać trochę wysiłku w to co jem, przestałam czuć nieustanną ochotę na słodycze. No po co mam się zatykać czekoladą, skoro zjadłam wartościowe śniadanie, obiad i kolację? Jak niby mam na to wszystko wcisnąć coś jeszcze?
I to właśnie głoszę: zadbaj i o ilość i o jakość tego co jesz. A jak zrobić to najlepiej? Osobiście nadzorując proces.
Często słyszę od moich nowych mentee: ojej gotować? Ale ja nie mam czasu; mam pracę, dzieci dom, milion obowiązków.
No dobrze, rozumiem.
A masz czas się obżerać i wymiotować? Masz czas gnać do sklepu o północy w pidżamie, kiedy powinnaś już zasypiać? Masz czas płakać nad tym co zrobiłaś? Leżeć bez energii, latać do kibla po środkach przeczyszczających, frustrować się, wymieniać garderobę na większą – mniejszą – większą – jeszcze większą? Na to masz czas, tak?
Skoro tak, to masz też czas na gotowanie, zapewniam.
To właśnie NIE gotowanie, NIE robienie przemyślanych zakupów i NIE poświęcanie temu uwagi, będzie kosztowało Cię o wiele więcej życia, siły, energii i pieniędzy.
Otwórz oczy; to czy znajdziesz na to chwilę, czy nie to tylko kwestia priorytetów według których żyjesz! Przewartościuj je sobie, bo to czym się odżywiasz to naprawdę podstawa. Nie da się wyjść z bulimii ani na dietach, ani na głodówkach ani tym bardziej na samych pierogach i bułkach z pasztetem. Trzeba w to włożyć trochę wysiłku, ale z czasem jest to łatwiejsze i łatwiejsze, aż w końcu staje się tak naturalne jak oddychanie.
Czy ja w końcu polubiłam gotowanie?
Tego bym nie powiedziała. Raczej traktuję je jak każdy inny codzienny obowiązek.
Nadal staram się minimalizować mój czas w kuchni. Na przykład robię kilka porcji tego samego dania i zamrażam, wybieram tylko proste przepisy, często jem podobnie, ale za każdym razem z inną kaszą i innymi warzywami. Raz dwa i do widzenia.
Ale nawet jeżeli zajmie mi to pięć minut, upewniam się że zrobiłam smaczne, pełnowartościowe jedzenie. Dzięki temu mam czas na swoje życie, a nie tylko wilk i wilk.
A jak to wygląda u Ciebie? Potrafisz gotować? Lubisz to?
A może lubiłaś, ale zarzuciłaś to ze strachu przed atakami?
Masz jakieś patenty na szybki obiad?
Nigdy nie lubiłam gotować. I nie chodzi w tym o nic więcej – po prostu nie mam z tego frajdy. Chociaż nie traktuję gotowania jako obowiązku – mam zawsze wybór. Mogę zamówić lub zjeść na mieście. A to co zjem na mieście, nie musi być od razu hamburgerem czy innym śmieciowym żarciem. Może być zdrowe i smaczne. A nawet pyszne. Ale i tak wolę przyrządzone w domu.
Ja długo miałam tak,że nie poświęcałam sobie na tyle uwagi,żeby dać sobie to wartościowe jedzenie…Myślę,że właśnie to wynikało z mojego poczucia własnej wartości (robiłam pyszne obiady mężowi i córce a sama ich nie jadłam…)
Teraz stało się naturalnym np wyciskanie zdrowych soków z warzyw i owoców.Zrobił się nawet z tego nawyk już po kilku dniach:) I Ania mam tak samo-właśnie jak poświęcę trochę czasu na dobre jedzenie to nie ciągnie mnie (aż tak często) do śmieciowego jedzenia.
Super Aniu:) jakbym widziala siebie. Cale zycie myslalam ze jedzenie to nudne ziemiaki, okropna owsianka i krem czekoladowy a tu sie okazalo ze swiat wyglada zupelnie inaczej. I wcale nie trzeba szukac daleko. Wystarczy zajrzec do kuchni;) bo tu mozna stworzyc CUDA:) szybko, tanio, smacznie i co najwazniejsze pelnowartosciowo. Uwielbiam to. Z osoby, ktora omijala kuchnie wielkim lukiem, zartowala z tych co tam gotuja, w osobe, ktora kocha przyprawy, kolory na talerzu i smaki:) Dziekuje Aniu:* A robienie zdjec tak mi weszlo w nawyk ze juz nie wysylam ich do Ciebie:) tylko zalozylam swoj profil na instagramie (gardenoftastes) i tam je wklejam zeby juz Ciebie nie meczyc;) Ps. To co dziewczyny zaczynamy gotowac;)?
Czy to zdjęcie nie jest czasem zrobione na wzgórzu zamkowym w Cieszynie?
TAK!
Tak myślałam :) ja cieszynianka jestem od urodzenia ;)
Piękne miasto!
Nie lubię gotować. Staram się ograniczać czas spędzony na zakupach i gotowaniu do minimum. Mimo to gotuję sama (dopiero od pewnego czasu). Mam kilka ulubionych i sprawdzonych przepisów, ale staram się być kreatywna w kuchni. Już tak przyzwyczaiłam się do tego „nowego obowiązku” że nie umiem jeść „na mieście. Jest wiele powodów: po pierwsze wiem co jem jak sama gotuję (staram się żeby to była żywność nieprzetworzona), po drugie jest to mniej kosztowne, a poza tym bardziej docenia się jedzenie, w którego przygotowanie włożyło się trochę energii.
Myślę że jeśli ktoś chce coś dla siebie zrobić to znalezienie czasu na gotowanie to dobra inwestycja, która zaprocentuje w przyszłości. Jeśli ktoś nie chce sobie pomóc to znajdzie tysiąc powodów żeby nie gotować.
Pozdrawiam
Nie lubię, ale chyba bardziej się boję. Tyle lat, żyłam w przekonaniu że obiad to coś złego o kolacji nie wspominając, że nawet najprostsza kasza z warzywami wydawała się być grzechem. Teraz się to zmienia, bo jest to coś nowego, a wszystko co nowe jest po prostu fajne, a ile szczęścia jak wyjdzie mi głupi omlet czy warzywka w sosie :)
uwielbiam gotować i poznawać nowe smaki , teraz kiedy jestem wolna pichcę częściej i mam jeszcze większą frajdę :) z gotowaniem jest jak z bieganiem nie od razu potworny się na maraton potrzeba treningu.
Najgorsze, że wciąż są takie osoby, co wierzą, że jak zjedzą mniej lub w ogóle, to schudną. :c Gratuluję tej zmiany! :D
Chyba cały świat nadal w to wierzy. Tylko nieliczni zaczynają głośno mówić o tym, że to bzdura.
A czy „dieta pudełkowa” ma sens?:) np 1500 lub 1800 kcal? Widziałam naprawdę dobre efekty radzenia sobie z nałogiem jedzenia.
Kochana, to ZA MAŁO. Przeczytaj te posty:
https://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-1/
https://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-pseudojedzenie/
https://wilczoglodna.pl/jak-jesc-normalnie-odchudzanie/
https://wilczoglodna.pl/ile-jedza-normalni-ludzie/
Nie lubię gotować… Wolę piec ciasta i to mi wychodzi…
W domu rodzinnym jadłam normalne posiłki – rodzice gotowali. Ale były też słodycze, duużo słodyczy. W liceum wpadłam w ED – „klasyka westernu” – nie zjem kanapki, nie zjem obiadu – bo się odchudzam – zjem 2 czekolady wieczorem, gdy nikt nie widzi. Karnawał obżarstwa i restrykcji trwał kilka dobrych lat.
Od 16 lat jestem żoną, od 13 lat mamą… Mój Mąż i dzieci lubią jeść. W związku z tym – nie miałam wyboru – trzeba było gotowanie zaakceptować. Przez lata nadal trwała patologiczna sytuacja, gotowałam wartościowe posiłki dla rodziny, sama nie jadłam „bo się odchudza” i znów – gdy nikt nie patrzył – wsuwałam to, od czego byłam uzależniona.
Od około roku (odkąd „przerobiłam” książkę „To nie jest dieta” ) zmieniam swoje nawyki.
Jestem niestety leniem – wyznawcą zasady – „minimum wysiłku, maksimum efektu” Dlatego moje patenty na szybkie (i pożywne) dania to… mrożonki warzywne. Oczywiście – gdy mam więcej czasu, gotuję uczciwe zupy i inne dania ze świeżych produktów. Ale w tygodniu – warzywna mrożonka, ewentualnie wywar z jakiegoś mięsa i jest zupa jak się patrzy. Sztandarowym daniem obiadowym jest też ryż z warzywami z patelni, uzupełniony np piersią z kurczaka, lub mielone mięso z warzywami i makaronem. Robi się w 20 minut, akurat tyle czasu moje „pisklęta” i ja jesteśmy w stanie wytrzymać, jak głodni wracamy do domu ;)
Pozdrowienia dla Wszystkich :)
ja znalazłam idealny sposób na to żeby nie gotować :) zamawiam po prostu jedzenie od firmy cateringowej Margaret :)
omg, mega wartościowy wpis! mi w walce z nieumiejętnością gotowania i brakiem czasu pomaga wolnowar, mam taki z crock pot, nie wymaga on nie wiadomo jakich umiejętności, ani tym bardziej 'pilnowania’ więc robię z nim postępy i staram się uczyć zdrowego odżywiania
Nie tyle nie lubię gotować co nienawidzę gotować. Od zawsze to wiedziałam. Mama uczyła mnie wielu rzeczy w kuchni jako małą dziewczynkę a ja wtedy jej mówiłam że będę tak żyła żeby nie musieć tego robić i że wyjdę za mąż za kucharza i on będzie gotował. Nie udało mi się to niestety a z biegiem lat niechęć do gotowania zmieniła się w nienawiść. Gotowanie dla mnie to najgorsza rzecz na świecie. Nienawidzę gotować dla siebie, nienawidzę gotować dla innych, nienawidzę robić zakupów, czytać przepisów, rozmawiać o gotowaniu, oglądać programów kulinarnych. Nienawidzę. Za to kocham jeść. Najsmaczniejsze są rzeczy które ktoś zrobi i poda pod nos.
Moja rodzina nie lubi tego co ja ugotuję, nie lubi zdrowych wartościowych posiłków, nagotuję a potem sama muszę to jeść a oni zamawiają sobie pyszną pizzę lub hod doga z żabki. A ja gotowałam po to aby właśnie mieli wartościowy posiłek i nie kupowali byle czego. Dla mnie jedzenie, gotowanie i odchudzanie się to dramat. Życiowy dramat. Na żadnej diecie ani jadłospisie nie mogę wytrwać bo trzeba dbać o to co się je, co się kupuje, co się wkłada do buzi a ja nigdy nie potrafię zadbać o to wszystko i zawsze mam ogromną ochotę na słodycze.
Ja z robienia kanapek ewoluowałam trochę i robie różne gulasze, sosy, curry, zupy. Wszystko praktycznie w wolnowarze (lauben), to jeszcze nie ten etap żeby brać się za bardziej złożone rzeczy niż jednogarnkowe…
Ja nie potrafie ,nie lubie, jak probuje nigdy mi nie smakuje, kiedys probowalam to 2 h w kuchni tracilam, nigdy niewiem co jesc, najnormalniej w swiecie nie umiem sie wyzywic sama.