Niedziela bez wilka; co nowego u Marty od niewyciętego żołądka
Dzisiaj mały follow up od Marty, która opowiedziała swoją historię tutaj.
Droga Aniu i wspaniałe Wilczki,
Minęły trzy miesiące odkąd zakończyłam mentoring. To moim zdaniem za mało żeby mówić o totalnej wolności i oświeceniu, ale na tyle dużo żeby zauważyć zmiany. Moja historia może nie będzie modelowa. Nie będę wmawiać, że słucham tylko swojego ciała i jem zawsze to na co mam ochotę. Wyjaśnię jednak dlaczego.
Przez dwa miesiące po mentoringu kontynuowałam jedzenie dosłownie wszystkiego co chciałam. Czułam coraz większy luz w stosunku do jedzenia. Przestałam ekscytować się słodyczami i pysznym jedzeniem. Jasne, lubię smaczne jedzenie, ale jedząc je nie czuję już takich emocji jak kiedyś, czyli wyrzuty sumienia, gonitwę myśli o tyciu, liczenie kalorii, układanie głodówki na jutro itp.
W między czasie kontynuowałam trening crossfit 5x w tygodniu. Dla tych co nie wiedzą – crossfit to intensywny trening siłowo-kondycyjny. Skupiłam się na sporcie, poprawiałam wyniki, jednak dalej czułam, że jest coś nie tak. Po katorżniczym treningu miałam tak zaostrzony apetyt, że mogłabym zjeść pół lodówki, a potem czułam ciężką gulę w żołądku. Nie traktowałam jednak jedzenia po takim treningu jako napad obżarstwa jaki zdarzał mi się wcześniej. Nie jadłam aż do momentu, kiedy nie mogłam więcej niczego zmieścić, jednak dalej myślę, że jadłam za dużo, albo – nieprawidłowo.
Nie chcę namawiać nikogo do diety, jednak uprawiając sport warto jest zwracać uwagę na to co i ile się je, zwłaszcza przed treningiem. Kiedyś potrafiłam na godzinę przed treningiem zjeść czekoladowego loda, a potem skacząc miałam wrażenie, że zwymiotuję. Psychicznie odpoczęłam od diet, ale powoli zaczęłam myśleć, że muszę zacząć bardziej zwracać uwagę na jakość posiłków.
Miesiąc temu postanowiłam, że przed i po treningu będę jadła lekkostrawne, niskotłuszczowe jedzenie, dodam więcej białka i zmniejszę intensywność treningów. To był strzał w dziesiątkę. Po 3 miesiącach, kiedy jadłam co chciałam, nie czułam się jak więzień diety tylko jak osoba, która dba o dobre samopoczucie i odpowiednie odżywienie mięśni. Na efekty nie czekałam długo. Już po tygodniu zeszła mi opuchlizna, potem boczki i wałki na plecach zaczęły maleć, a teraz znów potrzebuję pasek do spodni. Te zmiany w sobie jednak nie dostrzegłam od razu. Nie wgapiam się już w siebie jak sroka w lustro. Nie jest dla mnie priorytetem „szczupłość” tylko dobre samopoczucie i…dobre wyniki w sporcie. One też nadeszły. Ostatnio nawet poprawiłam swój przysiad ze sztangą o…10kg w ciągu 3 miesięcy i uwierz mi to dużo, dotąd poprawiałam wynik o ok. 1 kg na miesiąc.
Czego nauczyłam się po mentoringu? Już nie karzę siebie po zjedzeniu czegoś spoza mojego planu. Są dni kiedy mam ochotę na coś ekstra i to jem. Ostatnio zjadłam lody po kolacji i nagle obudziłam wilka. Pojawiła się stara śpiewka – warczenie żeby wzbudzić wyrzuty sumienia, wycie, że jestem beznadziejna, a potem pomrukiwanie żeby się objeść po korek, bo „od jutra dieta”. Zamiast tego poczułam radość. Byłam przyjemnie syta, lody smakowały, stwierdziłam, że tego potrzebowałam i tyle, a objedzenie się po korek nie sprawi, że poczuję się lepiej, bo już jest mi dobrze. Potem kontynuowałam dzień jak zawsze bez dodatkowego treningu i karcenia siebie w myślach. Rano czułam jednak lekką gulkę w brzuchu, ale dalej niczego nie zmianiałam. Organizm poradził sobie z lodami, a ja odżywiałam go tak samo jak do tej pory.
Być może w przyszłości będę mogła intuicyjnie jeść to i ile będzie dla mnie najlepsze. Jak na razie jednak mam wrażenie, że dalej mam nawyk jedzenia oczami i tym sposobem nie wybieram produktów, po których czuję się w pełni sił i zdrowia. Wiem jednak, że Ty Aniu również przeszłaś długą drogę do punktu, w którym jesteś teraz. Idę teraz za Tobą i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła także w pełni zaufać swojej intuicji jak Ty.
Marta
Cudowne jest to, jak po wilku wraca normalne, racjonalne myślenie. I to, że zdrowe jedzenie traktujemy bardziej jako opiekę nad sobą samą, a nie przymus. Że jeśli odmawiamy poczęstowania się czymś to dlatego, że nam nie smakuje, a nie ponieważ NIE WOLNO. Powodzenia w dalszej pracy nad sobą (oczywiście nie tylko w tematach sportu i jedzenia :)).
Nie mogę wyjść z podziwu dla osób, które odnalazły odpowiednią motywację do wyjścia z ED. Właśnie zaliczam trzeci nawrót anoreksji bulimicznej i czeka mnie najpewniej kolejny rozpad związku, bo znów liczenie kalorii i piorkowa waga są ważniejsze niż więzi. Partner chciałby zakładać rodzinę, ja okropnie nie chcę, bo z roku na rok coraz bardziej brzydza mnie ciąża i wychowanie dziecka. Nie mam ochoty na jakąkolwiek bliskość, wyjazdy nie wchodzą w grę, wspólna kolacja odpada, nie odwiedzam jego rodziny, bo chcą, abym się czymś poczestowala. Mam 25 lat i jedyną dumę w życiu przynosi mi widok chudego ciała, czym bym nie próbowała go zastąpić.
Na pierwszym miejscu w życiu dieta, na drugim uczelnia/praca/kasa. I potem długo, długo nic. W wierze nie odnajduje ukojenia, jestem niewierząca. Doszłam do wniosku, że jestem w stanie rzucić absolutnie wszystko, żeby się odchudzać.
Mam siebie dosyć.
Ok, przepraszam za ten rzyg frustracyjny i gratuluję autorce listu. Przemawia do mnie przede wszystkim to, że nie idealizuje swojego obecnego podejścia do jedzenia. To brzmi prawdziwie.
Czesc Klara, ja bylam taka sama w Twoim wieku. I tez mialam Parnera, ktory chcial rodziny i 'meczyl mnie obiadkami rodzinnymi’ . Teraz mam 34 lata, 3 lata po kompletnym wyjsciu z bulimii. Lubie siebie. Prace mam w d… I jedyne, czego chce to zalozyc rodzine. Wczesniej tez nie moglam zniesc widoku i wrzasku dzieki. Wiec to juz chyab tak jest, ze jak cos mamy, to traktujemy to jako nam dane i myslimy, ze bedzie z nami na zawsze. No niestety – nie bedzie. Szczegolnie starsi facci, ktorzy mieli juz przeprawe z dzieczyna z ED sa na to bardzo wyczuleni i unikaja jak ognia. Tak czy siak – rozumiem, bo bylam w Twojej sytuacji.