Niedziela bez wilka: pierdołowate przekonania Magdaleny
Magdalena borykała się z zaburzeniami odżywiania od wczesnej młodości. Fragment jej listu publikowałam w poście o dupie Pawełka, gdzie Magda opisywała, jak wieczne odchudzanie przez rodziców (oczywiście w dobrej wierze), wpędziło ją w kłopoty. Dzisiaj czas na podsumowanie naszej sześciotygodniowej pracy.
Moje podsumowanie po mentoringu
Co się zmieniło w kwestii
Jadłospisu:
Nareszcie jem to na co, mam ochotę, i nie mam przy tym żadnych wyrzutów sumienia! No i „ochota” wcale nie oznacza, że jem non stop słodycze. Tak szczerze to nie miałam żadnego ataku objadania się już od miesięcy. Teraz moją ochotą najczęściej jest bardzo normalna rzecz jak omlet, jabłko, jakieś mięso czy bułka, ale na kawałek ciasta czy czekoladę też sobie pozwalam, bo czemu nie? Poświęcam się gotowaniu, które uwielbiam, więc jem bardzo różnorodnie i co najważniejsze- nie trzymam się żadnej „świętej” rozpiski, która by mi psuła zabawę.
Ćwiczeń:
Z nimi zawsze miałam problem, bo wręcz zmuszałam się do nich. Teraz wiem, że mając zdrowe podejście do wszystkiego, to „wszystko” staje się łatwiejsze. Ćwiczę co 2-3 dni, nawet nie próbuję póki co codziennie, bo wiem że mogę się zniechęcić. Jeśli jakiegoś dnia „nie czuję się” do ćwiczeń, to po prostu się do nich nie zmuszam, i następnego dnia normalnie do nich wracam.
Stosunku do jedzenia:
Nie wierzyłam, że kiedykolwiek mogłabym to powiedzieć, ale jedzenie jest mi….obojętne. Przestałam o nim myśleć obsesyjnie, nie świdruje mnie myśl „co by tu zjeść słodkiego”, nareszcie zajmuję się swoim życiem (które swoją drogą jest super ) i zaczynam myśleć o jedzeniu dopiero kiedy poczuję głód, a głód zaczyna się teraz pojawiać dopiero jakiś czas po posiłku, a nie 24/h. Dla osoby zdrowej to normalna rzecz, ja jeszcze niedawno oglądając telewizję nie myślałam o filmie, który oglądam ale o tym co mam w szafce dobrego do zjedzenia. Nie przeraża mnie pizza, jedzenie z baru z frytownicy już nie jest czymś „wow”, nawet nie mam ochoty go zamawiać. Jak jem coś dobrego, to nie muszę zjeść całego talerza lub 2 dokładek, czuję sytość i zupełnie nie mam ochoty na dokładki. Jem normalnie i tyle.
Absurdy, które pokonałam:
Wartościowe czy nie wartościowe, węglowodany czy nie węglowodany, już mnie to mało obchodzi. Nie oznacza to oczywiście, że jem czipsy non stop, ale mam tu na myśli, że nie zastanawiam się już nad tym, czy posiłek, który zjadłam był wartościowy, ile miał węgli, ile cukru, jakoś bardziej mnie teraz interesuje czy po prostu mi smakowało. Swoją drogą cukier wrócił w mojej kuchni do gotowania, nie boję się już słodzić potraw i jakoś nie tyję. Nie przejmuję się też tym, że nie jem samych warzyw i sałaty bo już wiem, że to nie dla mnie. Odpuściłam sobie sałatki, których nie cierpię i jakoś lepiej mi się żyje. No bo po co miałabym się nimi katować?
Największa bariera, którą przełamałam:
PRZEKONANIA- kiedyś bym w ogóle nie pomyślała, jak mogą być silne. Ale jak się okazuje, byłam przekonana o bardzo wielu rzeczach. Byłam PRZEKONANA, że jem zachłannie więc wciskałam w siebie wszystko, trudno. Byłam PRZEKONANA, że nie mogę zjeść więcej, więc jadłam mini porcyjki a resztę rekompensowałam słodyczami, trudno. I nareszcie- byłam PRZEKONANA, że mam niską samoocenę i w sumie to jestem beznadziejna, trud….NO BULLSHIT! Teraz wiem, że to były jakieś takie pierdołowate myśli, które nic nie znaczyły, a hamowały mnie w działaniu. Nie poświęcam im więcej czasu, i przestają istnieć. To mi zajęło chyba najwięcej czasu, ale teraz czuję się wolna od nich i tym samym…czuję się zajebiście. Dziękuję Ci Aniu za uzmysłowienie mi tego, bo to był kamień milowy mojego mentoringu, no i obrócenie do góry nogami mojego nastawienia do samej siebie.
Muszę popracować jeszcze nad:
Szykowaniem posiłków do pracy- widzę, że się jeszcze czasem oszukuję, że nieeee dzisiaj nie muszę sobie robić 3-ech kanapek bo szybko skończę robotę, a jak się potem dzieje wiadomo- wracam głodna. No bez sensu. Będę się bardziej starać, robić sobie konkretne kanapki lub coś innego, żeby potem na głodzie nie wracać do domu.
Wiem, że:
Zaburzenia odżywiania już mnie nie dotyczą. Tak naprawdę czuję się jak bym ich nigdy nie miała, aż śmiesznie to brzmi, bo wpychałam w siebie słodycze od czasów gimnazjum! Ale zapomnij, ważne to co tu i teraz, a teraz jestem zdrowa i mam przed sobą resztę zarąbiaszczego życia, którym jedzenie już nie rządzi.
Czuję się:
Zajebiście! Tak szczerze to odkąd zaczęłam jeść normalnie, mam jakiegoś takiego kopa, chodzę cały dzień jak nakręcana zabawka, a pomysłów mam od groma! Wcielam je od miesiąca w życie i nigdy wcześniej nie widziałam takiego ruchu w mojej firmie. Wiem, że to moja zasługa i mojego nowego podejścia, po prostu skupiam się na tym co dla mnie ważne a nie na jedzeniu czy jakichś depresyjnych myślach. Ostatnio trochę żałuję, że doba ma tak mało godzin bo ja mam jeszcze tyle do zrobienia…Chce mi się!
Wierzę, że:
Będzie tylko lepiej, mam mnóstwo planów! Będę Cię informować co jakiś czas jak mi idzie ;) Wierzę, że waga też spadnie, już przecież spada! I nie dam już nikomu wmówić mi cokolwiek na temat mojego chudnięcia. Wiem, że potrwa to długo, ale nie stresuje mnie to, daje mi raczej nadzieję i spokój, że nigdzie się nie spieszę, mam czas. Zajmę się teraz swoim życiem jak należy a reszta rzeczy jak np waga sama też będzie wracać do normy.
Jestem:
Zjebistą babką! Jestem zdolna jak cholera i niepotrzebnie chowałam to przez lata przed ludźmi. Zamierzam się coraz bardziej rozkręcać, kto wie gdzie mnie poniesie za parę lat? Tak czy siak: wiem, że jestem świetna i już nigdy nie dam się nikomu ani sobie przekonać, że jest inaczej. Dziękuję Ci Aniu za wszystko, będę Ci wdzięczna do końca życia za tę odmianę. Widać w życiu potrzebna jest taka jedna zajebista babka, żeby mogła uzmysłowić tej drugiej, że też jest zajebista!
*
Też tak chcesz? Zapraszam na mentoring.