Wszystkie moje wglądy

ostatnim poście pisałam o tym, co to jest tak zwany „wgląd” i o jego roli w rozwiązaniu każdego problemu, jaki kiedykolwiek mieliśmy w tym życiu.

Obiecałam, że podzielę się z Tobą moją osobistą historią wglądów, które doprowadziły mnie do spontanicznego wyjścia z bulimii, pod koniec 2014 roku oraz opowiem o tym, jak taki wgląd „wyprodukować” i czy to w ogóle możliwe.

No dobrze, to zaczynamy.

Jeden

Jest rok 2008. Nerwowo przechadzam się po lotnisku Rome Ciampino, czekając na lot do Polski. Jestem tutaj na Erazmusie i właśnie lecę do domu na przerwę świąteczną. Mam 24 lata. W jednej dłoni ściskam małą torbę, w drugiej wydrukowaną kartę pokładową (ach te przed-smartfonowe czasy) i cała się trzęsę.
Już za chwilę czekają mnie dwie, długie godziny w powietrzu – przerażające, najgorsze godziny mojego życia. A co, jeżeli spadniemy? Przecież takie rzeczy się zdarzają. Zamykam na chwilę oczy i widzę scenę jak z filmu katastroficznego z lat 70tych – maski tlenowe wypadają, ludzie krzyczą, a samolot kołuje w dół, w odmęty śmierci. Głośno przełykam ślinę.

Do odlotu mam jeszcze dużo czasu, więc postanawiam zająć czymś znękaną mózgownicę, zanim stchórzę i ucieknę z tego miejsca.
Wchodzę do kiosku i przeglądam wyłożone na półkach książki. Moją uwagę przykuwa książka „Mai paura di volare” (Nigdy więcej strachu przed lataniem) autora o imieniu Luca Evangelisti.
Chyba nie jestem jedyna z taką fobią, skoro piszą o niej książki? – myślę sobie i po krótkim przekartkowaniu egzemplarza, postanawiam go kupić.

Dwie godziny później, kiedy wchodzę na pokład samolotu, jestem już zupełnie inną osobą. Idę pewnie i bez strachu. Zamiast wcześniejszych tysiąca myśli, mam w głowie jedną: To niesamowite, ja się już zupełnie nie boję!  To można pozbyć się wieloletniej fobii tak szybko? A przecież nawet nie doczytałam książki do końca. Strach uleciał, kiedy przeczytałam zdanie „Strachu nie ma w samolocie, on jest w Tobie”. I jakby ktoś mi światło zapalił w głowie. No skoro jest „tylko” we mnie to po co mam go pielęgnować? Bez sensu.

Jak to możliwe? – pytam siebie raz po raz i czuję, że dotykam jakiejś tajemnicy, której nie mogę jeszcze złapać, ani zobaczyć.
Myślę o tym jeszcze przez kilka dni, ale nie potrafię zrozumieć co się stało. Wkrótce zapominam o całej sprawie, ciesząc się, że już nie muszę przeżywać katuszy za każdym razem, gdy chcę gdzieś polecieć.

Dwa

Amsterdam, listopad 2011.
Stoję sobie ze znajomymi przy barze w klubie techno. Nasz ulubiony DJ dudni z sali obok, ale my postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę na papierosa.
Znajomy wyciąga fajki i mnie częstuje. Biorę jedną i zapalam, jak tysiące razy w moim życiu. Tym razem jest jednak inaczej. Ja wiem, że to mój ostatni papieros w życiu. Nigdy więcej nie zapalę. I to nie jest tak, że ja to sobie jakoś postanowiłam. Ja po prostu to wiem.
Papieros jest wstrętny, tak jak za każdym razem, teraz jednak naprawdę to czuję. Smakuje on tak samo, jak ten pierwszy, którym zaciągnęłam się „za garażami”, kiedy miałam 13 lat – obrzydliwe. Dlaczego więc przez kolejne 14 lat w ogóle tego nie czułam? Ano dlatego, że miałam zrobione idealne pranie mózgu.

Najpierw, oglądając reklamy i biorąc przykład ze starszych, myślałam, że palenie jest cool. Potem – czytając o silnie uzależniających właściwościach papierosów – nabrałam przekonania, że jestem uzależniona i że rzucenie będzie zbyt ciężkie. Jeszcze później zdołałam sama siebie przekonać, że papieros to moja jedyna broń przeciwko stresom i bez niego już nigdy w życiu się nie zrelaksuję. Tiaaa…

Jednak dwa dni przed tą imprezą, przestałam nagle wierzyć we wszystkie te brednie. Co się stało? Przeczytałam książkę Allena Carra „Prosta metoda jak skutecznie rzucić palenie” i wszystkie te mity po prostu rozsypały się w mojej głowie. Doznałam wglądu w naturę rzeczy. Zrozumiałam, że to ja i tylko ja uczyniłam palenie atrakcyjnym, potrzebnym, niemożliwym do rzucenia itd. JA.
Papierosy nie mają w sobie żadnej z tych mocy. To tylko małe, śmierdzące i drogie jak piorun (i dobrze!) wyroby tytoniowe – coś co NIGDY nie powinno znaleźć się w płucach człowieka, a już na pewno nie dobrowolnie.

Palę tego ostatniego papierosa męcząc się okropnie, jak za pierwszym razem. Jak to? Więc to już? Po przeczytaniu kilku zdań? Jak to się stało?
Dogaszam peta i idę tańczyć.

Trzy

Wiosna 2012, Gent, Belgia.
Mieszkam z moim nowym chłopakiem w jego malutkim pokoiku studenckim. Właśnie wyemigrowałam za nim do Belgii i teraz próbujemy ułożyć sobie jakoś życie. Łatwo nie jest; między nami są ogromne różnice kulturowe, majątkowe (ja nie mam grosza przy duszy, a on jest… Belgiem, czyli oszczędza od zawsze) i różnica wieku.

Codziennie próbuję jakoś utrzymać głowę nad powierzchnią wody, chodząc rano do szkoły języka, sprzątając domy po południu i pracując w knajpie wieczorem. Do tego mam ostrą bulimię, którą trzeba jakoś nakarmić i ukryć.

Coraz częściej wybuchają kłótnie o pieniądze… a raczej mój chłopak zdziwiony pyta, gdzie jest moja wypłata, a ja robię scenę, że ma się nie wtrącać. Wypłatę oczywiście spuściłam w kiblu, ale tego mu nie powiem, bo się wstydzę. Wstydzę się też, że pracuję jako sprzątaczka, wstydzę się mojego dukania po niderlandzku i mojego wieku, w którym zaczynam wszystko od nowa. Mam 28 lat, a nie mam nic i niczego nie potrafię. I na to wszystko leje deszcz; codziennie, nieprzerwanie, do znudzenia.

Któregoś dnia mam już wychodzić do pracy przy sprzątaniu, a tu znowu lunęło. Tego już za wiele. Padam na kolana i płaczę, że Wszechświat się na mnie mści, że wszystko nie tak, że miało być inaczej. Przecież zawsze mówiono mi, że z moim intelektem to będę studiować na Harwardzie (ojciec) i że na pewno zostanę lekarzem (matka). A ja nawet nie byłam w stanie skończyć głupiego licencjatu na ASP. Myję kible, rzygam do kibli, a na dodatek jeszcze leje mi na łeb.

Mój chłopak patrzy na tę scenę wielkimi oczami i po chwili ciszy wypowiada zdanie, którego nigdy nie zapomnę: Ależ kobieto, to tylko WODA.
I nagle znowu uchyla się kurtyna i czuję, że dotykam tajemnicy. Deszcz to nazwa dla wody, która spada z nieba. Można dać jej nie tylko nazwę, ale także dopisać do niej całą masę znaczeń. Może to być wyczekany, wymodlony deszcz w trakcie suszy lub osobista zemsta Boga na mnie. Może to być wielka tragedia albo zwyczajny opad atmosferyczny, na który istnieje dość dobre antidotum – parasolka.
To ja kreuję rzeczywistość, w której żyję, a robię to za pomocą moich myśli. A skoro tak, to mogę być wolna od tego, co kreuję.

Przez kolejne miesiące dalej robię to co robię, ale świat wygląda już trochę inaczej.

Cztery

Maj 2013. Znowu znajdujesz mnie w naszym malutkim studenckim pokoiku, ale tym razem siedzę tam sama i jestem bardzo podekscytowana. Właśnie przyszła do mnie książka „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską”. Kupiłam ją z mocnym postanowieniem zmienienia tegoż życia, a przynajmniej tego jak jem. Już nie mieszczę się w żadne ciuchy i zaczynam panikować. Czas przejść na kolejną dietę.

Otwieram książkę i nagle przeżywam szok. To można jeść TYLE jedzenia i chudnąć? A byłam przekonana, że dorosła kobieta musi jeść około 1400 kcal, by utrzymać wagę, a by schudnąć, to jeszcze mniej.
Ja w prawdzie nigdy nie byłam w stanie tak mało jeść, bo jestem żarłokiem i mam słabą wolę, ale reszta kobiet to potrafi. Dlatego one nie mają bulimii, a ja mam. Trzeba sobie jakoś radzić.
No ale to??? Tak dużo??? To co widzę, nie mieści mi się w głowie, ale postanawiam spróbować. I fakt, zaczynam chudnąć. Pierwszy raz chudnę JEDZĄC.
Do tego ustają praktycznie do zera moje napady obżerania się.

Ale jak to się stało? Próbuję zebrać to wszystko w jedną całość i znowu już prawie, prawie to łapię. Niestety jadłospis kończy się po 30stu dniach, a ja wracam do starych nawyków jedzenia byle czego i byle szybciej. Wraca też bulimia.

To jednak nie daje mi spokoju. I to, że mój chłopak codziennie mówi mi: Ania, Ty nie musisz tego robić. Ty zawsze masz wybór. Przecież to TY idziesz do tej toalety. A nie musisz. Możesz powiedzieć „nie”!
Ja zaś płaczę, że on niczego nie rozumie, że ja przecież jestem CHORA i nie mogę nic na to poradzić.

Aż któregoś dnia…

Pięć

Jest znowu listopad, tym razem 2014 roku. Jadę sobie rowerem i nie myślę o niczym. Czuję się dobrze, spokojnie. I nagle, ni stąd ni zowąd, spada na mnie myśl „Hej, ja nie jestem „chora na bulimię”, ja jestem po prostu uzależniona. A skoro jestem uzależniona, to mogę to rzucić. Tak jak fajki. To jest dokładnie to samo.”

Prawie spadam z tego roweru, bo w tym momencie WIEM ponad wszelką wątpliwość, że nigdy w życiu już nie zwymiotuję.
A skąd niby wiem, że teraz będzie inaczej niż te tysiące razy, kiedy to obiecywałam sobie, że nie zwymiotuję, a robiłam to jeszcze tego samego dnia wieczorem? Po prostu wiem. Mam wgląd w naturę rzeczy – insight. To zupełnie inny rodzaj wiedzy – taki którego nie można z niczym pomylić.

I faktycznie tak się dzieje. Wracam do domu jako wolna osoba, a już następnego dnia zaczynam pisać moją pierwszą książkę „Wilczo Głodna. Instrukcja obsługi”. Chcę wykrzyczeć na cały świat, że „to jest proste, ludzie!”
Wiem także, że od tej pory nie będę robić nic innego przez najbliższe lata. To moja misja.

Bardzo szybko rzucam moją nudną i wyczerpującą pracę i zakładam bloga. Po pięciu miesiącach zaprasza mnie TEDx Kraków, gdzie poznaję swojego wydawcę. Osiem miesięcy później wychodzi moja pierwsza książka, a kolejne pół roku później -druga. Wszystko w moim życiu nagle wskakuje na swoje miejsce – pyk, pyk, pyk – a ja płynę jak na fali.

*

To były moje najważniejsze wglądy, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz. No dobrze, ale jak to zrobić? Jak uzyskać taką jasność?
Tutaj niestety nie mam dla Ciebie jednoznaczniej odpowiedz. Nie da się tego zrobić na zawołanie – i to jest zła wiadomość. Dobra wiadomość jest jednak taka, że wszystko czego potrzebujesz jest już w Tobie. Nie bez kozery ten moment nazywa się to „wgląd” – zaglądasz po prostu do środka, do miejsca, w którym wszystko już jest. Wiem, że brzmi to jak absolutne cliché, ale cóż zrobić, skoro tak jest?

Mogę dać Ci tylko jedną sensowną radę, która przychodzi mi do głowy: aby uzyskać wgląd, najlepiej jest patrzeć w odpowiednim kierunku. Oznacza to słuchanie, oglądanie i czytanie materiałów mówiących o prawdzie. Może to być książka Allana Carra, ten blog czy podcast znanego coacha (na przykład Michela Neilla). Im dłużej patrzymy w stronę prawdy, tym bardziej staje się ona dla nas oczywista i właśnie nią zaczynamy żyć.

*

Na koniec – w ramach wisienki na torcie – opowiem wam o jeszcze jednym wglądzie; wglądzie w naturę wglądów.
Nastąpił on pod koniec 2018 roku, kiedy trafiłam na książkę „Inside out revolution”, a co za tym idzie filozofię Sydneya Banksa.
Wtedy w końcu zrozumiałam naturę tajemnicy, której przebłyski widziałam raz po raz przez te wszystkie lata: na lotnisku w Rzymie, w klubie w Amsterdamie, na podłodze mojego mieszkania w Gent, nad książką Chodakowskiej i jadąc na rowerze w koniec bulimii.

No cóż; mogę tylko gorąco polecić.

*

Jeżeli jednak potrzebujesz pomocy w zobaczeniu tego, o czym piszę i nie masz – tak jak ja – sześciu lat na zbyciu, zapraszam na swój mentoringcoaching.

Published On: 17 lipca, 2020Kategorie: Psychologiczna rozkminkaTagi:
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

8 komentarzy

  1. Ani 17 lipca, 2020 at 2:21 pm - Odpowiedz

    Fantastyczny post, dziękuję! Najlepszy fragment to z Twoim załamaniem przy deszczu i komentarzem Twojego chłopaka. Już kiedyś o tym wspominałaś:) Ja też czesto myślę, że jestem „za stara” (33 l. teraz) i że „z moim intelektem…” (w domyśle: nie tak miało być, k***!). Dziękuję za wpis, bardzo daje do myślenia, chyba ten mini-urlop dobrze Ci robi, bo tekst świetnie się czyta. Ściskam:)

  2. Natalia 17 lipca, 2020 at 9:38 pm - Odpowiedz

    Wspaniały wpis. Pozdrawiam. To jest życiowa prawda. Myślę, że jeszcze niejeden wgląd przed Tobą. I przede mną;) Zdarzylo mi się kilka razy w życiu podążać jakąś ścieżką i nagle zorientowac się, że to, gdzie idę, jest niewarte zachodu. Ostatnio miałam tak z pewną relacją, która kosztowała mnie wiele. Nagle dostrzegłam, że zbyt wiele i że nie jestem już tą sama osoba, co na początku znajomosci. I że nie mam obowiązku jej podtrzymywac, bo jest dla mnie toksyczna. Nagle cały ciężar zniknął. Tak po prostu, całe brzemię, odpowiedzialność, stres. Po prostu już nie umiem spojrzeć na tę sprawę inaczej. Magia. Ciekawi mnie, czy miałaś też taki wgląd jeśli chodzi o AJ? Myślę, że też trzeba chcieć sobie pomóc, czasem jesteśmy bardzo przywiązani do swojego cierpienia i swoich problemów. Nie warto, naprawde. Życie jest krótkie, lepiej iść w stronę światła i obserwować i ufać sobie, gdzieś głęboko wiemy, co nam służy, a co nie. Nie zawsze warto słuchać dobrych rad innych. Zróbmy miejsce intuicji, a pojawią się wglądy;) Pozdrawiam.

  3. Ania 18 lipca, 2020 at 11:21 am - Odpowiedz

    Aniu, cieszę się, że tak dobitnie pokazałaś, że wglądy to proces, a nie jednorazowy cud; że upadki się po nich zdarzają, ale też łatwiej się kolejny raz podnosisz. Pozdrawiam :)

  4. Ilona 20 lipca, 2020 at 6:37 am - Odpowiedz

    Aniu czy mogłabyś coś więcej powiedzieć o teorii Sydneya Banksa? Interesuje mnie bardzo jego osoba niestety nie znam angielskiegi żeby móc przeczytać jego książkę

    • Wilczo Glodna 20 lipca, 2020 at 8:51 pm - Odpowiedz

      Ojjj to mi zadałaś. Postaram się. To w sumie dobry temat na wakacyjnego tasiemca :)

      • Ilona 21 lipca, 2020 at 6:27 am - Odpowiedz

        Czekam na takiego tasiemca ;) dziękuję i pozdrawiam :)

  5. Sylwia 21 lipca, 2020 at 7:30 am - Odpowiedz

    Świetny wpis, Aniu! Inspirujący i dodający siły do stawienia się naszym problemom. Ja miałam taki moment wglądu po przeczytaniu książki Eckharta Tolle i uświadomieniu sobie, że to ja i tylko ja decyduję o tym, jak reaguję na pojawiające się w moim życiu wydarzenia – one same w sobie są neutralne. Dało mi to ogromną siłę i poczucie, że mogę wszystko <3

  6. Ola 21 marca, 2024 at 8:05 pm - Odpowiedz

    Świetny wpis. Wróciłam do niego po latach