Jak polubić siebie?
Niedawno pisałam post pod tytułem „Choroba nielubienia siebie” i dostałam w związku z nim takie pytanie od mojej podopiecznej:
No dobrze, ale to jak w takim razie siebie polubić? Pomijając już to, o czym mówisz, że „ja” jest iluzoryczne i tak naprawdę jesteśmy czymś więcej niż ono. Ja po prostu nie jestem jeszcze na tym etapie i na dziś dzień mam dużo zastrzeżeń do tego mojego „kostiumu”. Mam kilka kilo nadwagi (takiej realnej), mam swoje wady i czasami wołałabym być inna.
A chciałabym móc podejść do siebie tak na luzie; że patrzę w lustro i myślę sobie „jesteś ok”. Tak po prostu.
Co ja na to? Zacznijmy od małego ćwiczenia. Wyobraź sobie, że znowu masz trzy lata i bawisz się klockami na podłodze. Pragniesz zbudować wysoką wieżę, ale że Twoje ruchy nie są jeszcze dobrze skoordynowane, budowla pada przy piątej kondygnacji. Co robisz? Uznajesz, że jesteś beznadziejna i nie ma sensu próbować bawić się klockami, czy klaszczesz w ręce zachwycona upadkiem i zabierasz się za budowanie murka?
Albo tak: Masz pięć lat i oglądasz zdjęcia z waszej rodzinnej wycieczki w góry. Jak reagujesz, kiedy pojawia się Twój wizerunek na kolejnym zdjęciu? Krzyczysz „to ja! to ja!” i dumnie wskazujesz na reprezentację siebie idącą po górskim szlaku, czy myślisz „o rany, ale mnie te spodnie pogrubiają, co za wstyd”?
Odpowiedź na te pytania jest chyba oczywista. Do czego więc zmierzam?
Do tego, że „lubienie siebie” jest naszym naturalnym stanem. A raczej można go nazwać po prostu „byciem”. Jesteś jaka jesteś i nie masz do siebie żadnych zastrzeżeń. Nie istnieje jeszcze miara, którą mogłabyś się mierzyć i oceniać, a którą już niebawem zaczniesz przykładać do wszystkiego co robisz i czym (myślisz, że) jesteś.
Kiedy w końcu ją stworzysz, pytanie „jak wypadam na tle innych?” zacznie przesłaniać Ci cały świat. Zamiast po prostu być, będziesz myśleć w jaki sposób
powinnaś być”. Twoje życie przestanie toczyć się w wiecznym, szczęśliwym „tu i teraz”, gdzie nie ma żadnych problemów i ocen, a zacznie w świecie konceptów i form: on uczy się lepiej, to znaczy, że jest lepszy. Ona nosi mniejszy rozmiar, to znaczy, że ja jestem gorsza.
I tak, to jest normalna faza rozwoju człowieka – część życia w społeczeństwie i nieunikniona rzecz. W tym nie ma nic złego. Problem powstaje wtedy, gdy zaczynamy uważać, że to jak radzimy sobie w świecie i którą pozycje w konkursie atrakcyjności zajmujemy, określa to, kim jesteśmy.
A gdyby ktoś nam powiedział, że tak nie jest? Że wszystko co o sobie sądzimy, to tylko przypadkowa kolekcja myśli i nie trzeba zwracać na nie za bardzo uwagi.
Sama czasami zastanawiam się kim bym była, gdybym 20 lat temu wiedziała, że nie jestem brzydka i głupia. Że ja tylko myślę, że taka jestem. I że to ogromna różnica.
Niestety nie było wokół mnie nikogo, kto mógłby mi to powiedzieć. Nadal tak mało ludzi o tym wie, a ból samo-oceny ciągnie się z pokolenia na pokolenie.
Już w bardzo młodym wieku tworzymy sobie w głowie swojego własnego awatara. „Aha, jestem mało atrakcyjna, mało inteligenta i pochodzę z biednego domu. Z takimi ustawieniami domyślnymi mogę być szczęśliwa, jeżeli ktokolwiek zechce się ze mną związać i cieszyć się jak dostanę jakąkolwiek pracę.”
I wierzymy, że to jest prawda. I nie lubimy siebie, bo chciałybyśmy być inne: ładniejsze, mądrzejsze, lepsze.
Zanim osiągniemy pełnoletność, mamy już gotową ocenę i narrację na całą resztę naszego życia. Wykreowałyśmy sobie ją i teraz próbujemy coś z nią zrobić. Czytamy artykuły o tym jak być bardziej przebojową, asertywną, szczęśliwą i jak zaprzyjaźnić się ze sobą. Chodzimy na kursu, terapie, mentoringi, aby sobie w tym pomóc. I nie wiemy, że to wszystko jest nam po prostu wrodzone. Że najpierw musiałyśmy się z tego wy-myśleć (wymiksować za pomocą swoich myśli), po to by teraz tego tak rozpaczliwie szukać.
A to wszystko jest tu. Dom jest tu. Nie ma dokąd iść.
Usłyszałam kiedyś takie zdanie: „My nie kreujemy obfitości. Obfitość jest zawsze dostępna. My kreujemy ograniczenia.” Zdanie odnosiło się akurat do pieniędzy, ale czy nie jest to prawda w każdej sferze życia? My nie musimy kreować akceptacji siebie. Akceptacja siebie to najbardziej naturalna rzecz na świecie (spójrz na trzylatka). My wykreowałyśmy ograniczenia. Stanęłyśmy na przeszkodzie naszej naturalnej miłości do całego świata: włączając w to siebie.
I czas najwyższy zejść sobie z drogi. Jak? Przestając się oceniać.
*
To wszystko powiedziałam mojej podopiecznej, tylko w trochę prostszych słowach. Zapytałam ją mianowicie, co ona robi, aby lubić swoją córkę.
No nic – odparła od razu – po prostu ją lubię.
A jak dostanie złą ocenę, to też?
Oczywiście!
A jeżeli wyrosłaby na brzydulę, to też?
Tak!
A jeżeli byłaby gruba?
I tu usłyszałam szloch, bo moja podopieczna nagle pojęła ten prosty sekret: odczep się od siebie, nie oceniaj. Daj sobie po prostu być.
*
Jeżeli potrzebujesz pomocy w stanięciu na nogi, serdecznie zapraszam na mój mentoring.
Czyli jak chce by moja córka byla szczupla i ladnaa to tylko moja ocena? Moja kreacja jej wygladu? Ze powinnam ja kochac pomimo mojej wizji? Kocham ją calym sercem ale mam momenty ze chcialabym swoje dzieci szczuple i siebie tez bym byla szczupla. Czyli powinnam nad czyms popracowac?
To nie o to chodzi, kochana. Jeżeli córka ma nadwagę, to jak najbardziej możesz chcieć, by jej nie miała i robić coś w tym kierunku (zaczynając od siebie, oczywiście, bo tylko w ten sposób możemy wpłynąć na czyjeś zachowanie). Problem byłby wtedy, gdybyś przez pryzmat jej wyglądu oceniała ją jako godną miłości lub nie.
Aniu ! Jesteś najlepsza, wspaniały wpis !
Skąd w takim razie bierze się to porównywanie się? Po co nam to, czemu to sobie robimy, czemu jako społeczeństwo nakładamy na siebie ograniczenia?