AJoty (2)

Dzisiaj kolejna część mojej historii z Anonimowymi Żarłokami.
Chciałabym tutaj zaznaczyć, że nie jest to atak na tę organizację. Po prostu opowiadam o moich subiektywnych przeżyciach, przemyśleniach i powodach dla których wystąpiłam z jej szeregów.
Podkreślam i rzeczy które były dla dobre i te, które mi nie służyły.
Zaznaczę jedno: Mój stosunek do AJ jest obecnie neutralny i miej to na uwadze, czytając ten tekst.

Próba powrotu.

Wróciliśmy z wakacji, a ja mocno postanowiłam, że się poprawię i wrócę do abstynencji.
Ona jest przecież najważniejsza!
Tak mówi się w AŻ -bez abstynencji, niczego wartościowego nie można zbudować.

Pierwsze co, pomaszerowałam na mityng w Warszawie i ze łzami w oczach wyznałam moje jedzeniowe grzechy.
Dużo było o „nieuczciwości wobec siebie” i „pysze” (te stwierdzenia także przejęłam z Ażetowskiej literatury i wypowiedzi)
Spotkałam się z milczącym zrozumieniem i wsparciem grupy.
Milczącym, bo na mityngach się nie rozmawia. Każdy opowiada tylko o sobie. Nie daje się rad i nie odnosi się bezpośredni do wypowiedzi innych.
Takie są zasady.

Pokrzepiona wróciłam do mojej przerwanej rutyny – abstynenckie posiłki, codzienne czytanie literatury, telefony do innych członków, pisanie, mityngi – czyli tak zwane narzędzia AŻ.

Ale coś nie szło. To wcale już nie było takie łatwe, lekkie i naturalne jak kiedyś.
Nie potrafiłam wskoczyć znowu w moje niedawne jedzeniowe przyzwyczajenia.
Dwa dni dobrze, jeden dzień źle, jeden dzień dobrze, trzy źle. I tak w kółko.
Byłam coraz bardziej sfrustrowana i zmęczona.

Teraz wiem, że to co chciałam zrobić było nierealistyczne i po prostu niepotrzebne.
Co za różnica czy jem trzy posiłki, czy cztery? Czy skubnę przygotowywany posiłek czy nie?
Wyczytałam w literaturze AŻ świadectwo kobiety, która opowiadała, że ma abstynencję ileś tam lat i nawet jak gotuje, to nie obliże łyżki. I na tym właśnie tak strasznie się sfiksowałam. (Jeszcze raz – łatwo się wkręcam)
Myślę, że zza drzew nie potrafiłam dostrzec lasu – czyli faktu, że może uszczknę z gara odrobinę, albo zjem nieplanowaną kanapkę, ale się u diabła, nie przejadam!

Sponsor

Jako, że nic nie było takie jak dawniej i absolutnie nie zanosiło się na to, że będzie, postanowiłam poszukać sponsora.
Sponsor to starszy stażem członek wspólnoty, który nad tobą czuwa, doradza i pomaga.
No ale żeby go znaleźć, trzeba chodzić na mityngi.
A ja mieszkam za granicą i nie mogłam chodzić co tydzień.
Zaczęłam wertować internet i znalazłam grupę anglojęzyczną w Brukseli.
Poszłam, ale przeraziła mnie mocno uduchowiona atmosfera tam panująca. Nie, to nie dla mnie.

Szukam dalej – mityngi internetowe.
Zaczęłam uczęszczać na nie w miarę regularnie, nawet założyłam z koleżanką własną grupę.
Poświęcałam na to dużo czasu, ale nie rozwiązało to mojego problemu braku abstynencji, ani odrobinę.
A raczej mojego wyimaginowanego problemu, bo tak naprawdę NIC złego w moim życiu się nie działo.

No dobra, ale co z tym sponsorem.
Szukam dalej – pogadałam przez maila z kilkoma osobami, ale jakoś się to nie kleiło.
Aż któregoś dnia znalazłam polskojęzyczny mityng AA. Też w Brukseli.
Poznałam tam Roberta – trzeźwego alkoholika, który zaproponował, że będzie mi sponsorował.
Tu muszę wtrącić dygresję, że na samą myśl o tym, czuję mieszankę rozbawienia i zażenowania.
Nie wiem jak mogłam uwierzyć, że chłopak, który przestał pić, może mi jakkolwiek pomóc z jedzeniem.
Teraz akceptuję moje irracjonalne myślenie, jako część drogi, którą musiałam przejść, po to aby stać się tym kim jestem dzisiaj.

Robert dzwonił do mnie często i pytał jak się czuję, wpadał na kawę, pisał smsy. Bardzo mu za to dziękuję i nie zapomnę tego do końca życia.
Ale oczywiście nie wpływało to w żaden sposób na moje jedzenie. Dalej przez kilka dni było dobrze, po czym jadłam coś ponad plan i płakałam nad swoją słabością.

Kroki

Z Robertem zaczęłam program na 12 krokach AŻ (oryginalnie pochodzą one z programu AA, ale wszelkie inne wspólnoty uzależnionych zaanektowały je na swój użytek)
Znasz je?
Przytoczę tutaj:

1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec jedzenia i że przestaliśmy kierować naszym życiem.
2. Uwierzyliśmy, że Siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.
3. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy.
4. Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.
5. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.
6. Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.
7. Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.
8. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.
9. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.
10. Nadal prowadziliśmy obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów.
11. Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.
12. Przebudzeni duchowo w rezultacie tych Kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym jedzenioholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

Bunt

I tu się zaczął zgrzyt.
Nie chce się wgłębiać w szczegóły mojego życia duchowego, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie Boga (Siły Wyższej) jako kogoś materialnego i do tego mającego moc rozwiązywania problemów, jeżeli się „go” o to poprosi.
Nie da rady.

Ale w programie wszyscy mówili, żeby się poddać, otworzyć, spróbować.
No dobra, jak spróbować to jasne! Jestem fanką eksperymentów.
Spotkałam się więc kilka razy z Robertem, by przedstawiać niekończącą się listę wad charakteru i rachunków sumienia.
(Naprawdę jak o tym piszę, jest mi wstyd, w co ja potrafiłam uwierzyć.)

Aż doszliśmy do kroku dziewiątego, gdzie miałam przeprosić i zadość uczynić wszystkim, których skrzywdziłam.
Zaczęłam wypisywać po kolei osoby do przeproszenia:
1. Koleżanka z przedszkola, którą zbiłam i nazwałam świnią (true story)
2. Kolega, co się we mnie zakochał we wczesnej podstawówce, a ja mu kazałam kupić sobie oranżadę. I jak po nią poszedł to uciekłam i śmiałam się z niego schowana w krzakach.
3 ….

Potem idą grubsze rzeczy – złamane serce innego chłopaka, kłamstwa, głupota, upór, raniące słowa.

No dobra, ale czy tego nie przeżył każdy? Czy to tylko moje „wady charakteru nałogowca”?
I serio muszę tych ludzi przeprosić, by przestać podjadać? By nie jeść zbędnego deseru po obiedzie?
Co ma piernik do wiatrak?!
Przecież w bulimię wpadłam dlatego, że się odchudzałam, a nie dlatego że byłam złym (nieuczciwym, pysznym czy jakim tam jeszcze) człowiekiem!
Zrezygnowałam z robienia kroków, z braku racjonalnych przesłanek do ich kontynuowania.

I wtedy po zraz pierwszy zapytałam się, czy to aby na pewno jest miejsce dla mnie.
No bo nie po to wyszłam z kołowrotka diet i odchudzania się, aby fundować sobie kolejny reżim zasad, którym się będę frustrować.

Zaczęłam zastanawiać się także nad resztą dogmatów i zasad:

Bezsilność

W pierwszym kroku mówi się o bezsilności. W ogóle powtarza się to cały czas: Ja nie mogę, Bóg może.
A ja nagle zrozumiałam, to co Toon mówił mi już pół roku wcześniej:
Nie jesteś bezsilna wobec rzeczy, które możesz kontrolować. Do nich zalicza się czynność wstania z fotela, pójścia do lodówki, otworzenia jej, wyjęcia jedzenia i spożycia go.
Ty masz pełnię władzy nad swoim ciałem i nie wciśniesz mi, że paczka  kocich języczków czy pierniczków z marmoladą, ci ją odbiera!

I nagle zrozumiałam, że jak zwykle, miał rację. (Toon, jeżeli to czytasz, możesz wydrukować ten akapit i machać mi nim przed nosem za każdym razem, gdy się posprzeczamy).
Mam wolną wolę i zawsze mogę z niej skorzystać! Tadaaa!
Nikt mnie pod bronią nie trzyma, a ja mogę powiedzieć NIE.

Do końca życia.

Kolejna sprawa – według AŻ nigdy nie pozbędziesz się tego problemu. Jesteś chora do końca życia. A więc po to by normalnie funkcjonować, musisz do końca życia uczęszczać na mityngi i opowiadać o swoich bulimicznych ekscesach.
Po co? Co to zmieni?
Nie chcę wspominać czegoś, czego już nie robię i obawiać się, że jak przestanę o tym gadać, to to wróci.
Samo nie wróci, jeżeli JA tego „nie wrócę”.
Nie chcę do końca życia czytać literatury, pisać i dzwonić po ludziach.
Chce być prawdziwie wolna!
I jeżeli się nie objadam (a się nie objadam), to jestem wolna!
Nie muszę wieczne się obawiać, że tę wolność stracę.
Nie możne zostać mi zabrane coś, co jest kwestią mojej decyzji, a nie łaską Boga (Siły Wyższej itd.)!

Nie chcę także przedstawiać się „Ania Żarłok”. No przecież już nie żrę.
Czy dlatego, że kiedyś tak robiłam, mam już zawsze nosić to piętno?
Tu uprzedzę mój ulubiony argument: Ale jeżeli ktoś zabije człowieka, do końca życia jest mordercą.
Zgadzam się, ale ustalmy coś raz na zawsze: zaburzenia odżywiania to nie zbrodnia.
Zaburzenia to brak równowagi.
A ja do niej wróciłam i nie ma powodu ciągle mówić sobie, że jest inaczej.

Problem z abstynencją.

Zrozumiałam, że abstynencja to tylko ETAP w dochodzeniu do równowagi.
Na początku skupiasz całą swoją mentalną siłę na NIE robieniu tego co było twoim nałogiem (nie wstrzykiwaniu heroiny, nie picia alkoholu, nie objadania się), a potem to staje się jak najzupełniej naturalne.
Dla mnie jest to teraz oczywiste, że się nie obżeram. Taka myśl w ogóle nie świta mi w głowie.
Nigdy.

Mój błąd polegał na tym, że tak bardzo skupiłam się na utrzymaniu abstynencji, że nie zauważyłam kiedy przestała mi być ona potrzeba. Nie zauważyła, że WYTRZEŹWIAŁAM.

Kiedy w końcu to do mnie dotarło – poczułam niesamowitą ulgę.
Zrozumiałam, że zachowuję się wobec jedzenia, jak każdy normalny człowiek.
Tak, zjem czasami za dużo, lub niepotrzebnie, ale czy to właśnie nie jest normalne?
Czy fakt, że się tym nie stresuję nie świadczy najlepiej o tym, że ze mną wszystko ok?
Już nie chcę być perfekcyjną, czteroposiłkową chodzącą idealnością.
Nie jestem doskonała i nigdy nie będę i nie chcę być! Bo właśnie to ta chora chęć doprowadziła mnie do zaburzeń!

Sponsorzy

Ja akurat miałam wyluzowanego sponsora, który mi niczego nie narzucał.
Ale czasami przychodzą do mnie na mentoring dziewczyny, które opowiadają niepokojące historie.
Sponsorzy narzucający nierealistyczne wymagania i zasady, oceniający, dołujący etc.
Oczywiście wszystko w dobrej wierze i z jak najlepszymi intencjami. W to nie wątpię.
Ale taka dziewczyna naprawdę nie potrzebuje ani kolejnych restrykcji, ani tekstów w stylu „jesteś nieuczciwa, zawiodłam się na tobie”.
To łamie i tak już wątłą pewność siebie.

Problem jest taki, że bardzo ważną rolę przewodnik, często przejmują osoby absolutnie do tego nieprzygotowane, bez podstawowej wiedzy psychologicznej.
Czy to ich wina? Nie, większość ludzi (niestety) jej nie posiada, ale także większość ludzi nie wykonuje zawodu mentora, coacha czy psychologa.
I tak powinno zostać.
Niech piekarz nie para się elektryką, taksówkarz – chirurgią, a doradca podatkowy – doradztwem psychologicznym.

*

W kolejnym odcinku opowiem o tym co dobrego dało mi bycie w AŻ, co z niego wyniosłam i stosuję do dziś, oraz komu polecam tą organizację, a komu nie.

Published On: 14 kwietnia, 2017Kategorie: Ogarnąć jedzenieTagi: , , , ,
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

11 komentarzy

  1. Ana 14 kwietnia, 2017 at 10:49 am - Odpowiedz

    mój dzisiejszy dialog z mężem:
    ja: jestem już tak potwornie zmęczona ciągłym myśleniem o jedzeniu, narzucaniem sobie reżimu, rozczarowaniem sobą, ja nie żyję, ja wegetuję.
    mąż: więc dlaczego nie przestaniesz robić sobie tych wszystkich koszmarnych rzeczy?
    no właśnie, chyba sobie to gdzieś zawieszę razem z uwagą twojego Toona o kontroli.

    • Wilczo Glodna 15 kwietnia, 2017 at 5:56 am - Odpowiedz

      hehe. dobrze Ci powiedział :)

  2. dora 14 kwietnia, 2017 at 10:58 am - Odpowiedz

    Mnie uczestnictwo w mityngach dużo dało, były to sporkania internetowe, bo u mnie w miescie nie ma. Znalazlam sponsora telefonicznego ale czwartego dnia się poddalam i zrezygnowalam. Nie bylam w stanue znieść tego, ze kazdego dnia musze-podkreslam musze-do kogos dzwonic i mówić co jem. Dla mnie to bylo odczucie niewoli. Moze ktos bardzo zagubiony tego potrzebuje ale dla mnie to bylaby niewola na wlasne życzenie. Odeszlam, ale do lireratury zagladam do dziś.

  3. Magda 14 kwietnia, 2017 at 1:38 pm - Odpowiedz

    Jak czytam to „na zimno” to mi się kojarzy z sektą…nigdy nie byłam w takiej organizacji, ale jednak jakoś wielu pomagają.
    Chcę się z Tobą zgodzić z tym, żeby do końca życia nie czuć się AŻ, tylko zostawić to za sobą i iść dalej.
    Jedna rzecz u mnie działa inaczej, niż w Twoim tekście – moja decyzja i łaska Siły Wyższej nie wykluczają się, tylko współpracują. Stoję dzięki temu nie na jednej „podpórce”, tylko jakby na dwóch…a jak dołożę pomoc innych osób, to i na trzech :->

    • Marta Ż 15 kwietnia, 2017 at 7:12 am - Odpowiedz

      Może to jest złoty środek, bo ja, gdy zaczynam „obarczać się” całą odpowiedzialnością, wpadam w pułapkę poczucia winy. Bo myślę, że ja sama muszę wszystko, że ode mnie wszystko zależy, więc jeśli jest kiepsko, to znaczy, że coś zaniedbałam itd.

      Siłę Wyższą można potraktować jak energię Wszechświata, to może też brzmi sekciarsko, ale chyba nawet naukowo można do tego podejść :D

  4. Michalina 14 kwietnia, 2017 at 2:42 pm - Odpowiedz

    Ja też łatwo się wkręcam we wszystko. W czasach najgorszego stopnia ED łykałam te wszystkie nowinki dietetyczne i „cudownych” diety jak mody pelikan. Myślę, że nie tylko Ty się wkręcasz Ania, ale każda z nas, która boryka lub borykała się z ED. Przede wszystkim dystans jest potrzebny, aby nie sfiksować.

  5. dead 15 kwietnia, 2017 at 1:19 am - Odpowiedz

    I to jest kwintesencją większości, religii, odłamów, sekt itp. Narzucają sztywne zasady, namawiają do przyjęcia pozy bezsilności, posłuszeństwa i samobiczowania, i każą trzymać się tego całe życie w obawie żeby zło/nałóg nie wróciły, ew. piekło/kara itp. Co sprowadza się do tego, że jesteśmy zniewoleni, oddajemy naszą wolną wolę i rozum w czyjeś ręcę. To bardzo smutne, a wspólnoty które bazują na wierze przypominają sekty.

  6. Edyta 15 kwietnia, 2017 at 9:26 am - Odpowiedz

    Anuś mam tak podobne zdanie,że się zastanawiam jak to jest możliwe,że pewne rzeczy ujmujesz tak samo jak ja..:) Wiesz ,nie jest tak,że nie objadam się codziennie,ale moje myślenie się tak zmieniło,że nie ma porównania.Pierwsza moja styczność z AŻ była taka,że pojechałam na miting na żywo(nie dotarłam bo się zgubiłam a już nie chciałam się za daleko oddalać do miejsca z kąd miałam odjazd z powrotem do domu). No i zadzwoniłam pod infolinie AŻ,rozbeczałam się,byłam taka dobita…Pamiętam,że tego dnia było tak ciepło a ja jeszcze miałam okres:/ żal mi samej siebie z tego okresu,z tego momentu kiedy się tak szarpałam ze sobą,wnikałam w moje wady charakteru (a każdy je ma). Wracałam do czegoś co kogo nikogo już nie interesuje i powiem Ci,że żadnej większej krzywdy nikomu nie zrobiłam.Powinno mi dać do myślenia to,że na siłę próbowałam znaleść osoby,którym mam coś zadośćuczynić.Wiadomo,że się znajdzie siostra (kłótnie w dzieciństwie i bicie się na śmierć i życie:D Ale dziś się z tego śmiejemy,byłyśmy dziećmi.Ja naprawdę mam swoje sumienie i jeśli przesadzę to potrafię przeprosić i zawsze się chcę dogadać.
    Wiesz tak jak Ty myślę,że dobrze że ten okres w życiu był,to doświadczenie z AŻ.Bo faktycznie ja również nie byłabym teraz tu gdzie jestem (tylko ciut lżejsza ale przede wszystkim inaczej myśląca).Dla mnie takim momentem kiedy pomyślałam”no,bez jaj!!!” był moment kiedy przeczytałam jedno opowiadanie kobiety z AŻ,która pisała,że nie wierzy w Boga i nie miała żadnej Siły Wyższej więc wymyśliła,że jej SW będzie….sufit! no masakra.Wiesz ja wierze w Boga i wiem,że On czyni cuda(ale ja też muszę działać itp) ale sufit???no to już był właśnie ten moment kiedy sobie usiadłam i to wyśmiałam.Powiem Ci,że ostatnio dzwoniła do mnie koleżanka z mitingów AŻ (ja już z nich nie korzystam) i mówi jak zafiksowana(bez obrazy dla niej oczywiście),że się objada bo stoi na programie(ten program przerobiła już parę ładnych razy).Nie da sobie powiedzieć,że może chociaż spróbować inaczej…mówi,że się czuje fatalnie bo ustaliła ze sponsorką,że ma nie jeść ani jednego owoca (a tak je uwielbia) i w końcu ,że waży już ponad 100 kg i czuje się fatalnie..Strasznie mi jej żal,nie powiem ja też nie jestem prymuską bo wiesz sama jak jest,objadam się ,zaraz nie i tak w kółko.W tym wszystkim gdzieś szukam inspiracji itp,nie chcę żyć tylko programem i planowaniem posiłków a ta koleżanka się cały czas w tym kisi…a wcale nie jest młoda,bo koło 60-tki i patrz jak życie ucieka..Jeszcze mi ciągle mówi,że to ja nie mam abstynencji bo nawet z mitingów nie korzystam,nie czytam literatury itp.Że bez tego abstynencji nigdy nie uzyskam(tez wiem,że nie chce zle tylko że ja już mam inne zdanie).

    P.S Pozdrawiam i bardzo dobrze,że piszesz o AŻ.Ja również ich nie atakuje,bo wiele rzeczy wyniosłam właśnie stamtąd,takich zasad w życiu np nie wtrącać się i nie radzić innym jak mają żyć.Wiele bym takich wymieniała tylko już wiem,że nie wszystko mi służyło od początku i dobrze,że jestem tu gdzie jestem.A Ty już wiesz kogo to udział:)

  7. Małgosia 8 czerwca, 2017 at 12:05 pm - Odpowiedz

    Ja sama stworzyłam sobie „sponsora”, a w zasadzie dwóch. Stało się to rok temu, gdy byłam bezsilna na to, co się ze mną działało, nie wiedziałam jak sobie pomóc i byłam na skraju załamania przez bulimię, problemy rodzinę, sercowe.
    Zostali nimi mój były chłopak, który wiedział o moich problemach od roku i moja przyjaciółka, która mocno wspierała mnie w tamtym okresie. Polegało to na tym, że minimum trzy razy dziennie musiałam wysyłać im zdjęcia moich posiłków. Gdy zdjęcia się nie pojawiały, to dzwonili i robili wszystko, żebym tylko coś zjadła. W czasie ataku próbowali odciągnąć moją uwagę od tego. Dzięki nim poczułam, że choć trochę panuje nad sobą. Nie jest idealnie. Nadal zdążają się napady i nie zawsze potrafię nad nimi zapanować, ale nadal pracuję nad sobą i jestem na dobrej drodze :)

    • Wilczo Glodna 8 czerwca, 2017 at 12:12 pm - Odpowiedz

      To jak mentoring ze mną. Plus ja mówię co robić, żeby się to nie powtarzało i koryguję błędy :)

  8. Anna 1 lutego, 2018 at 9:49 am - Odpowiedz

    Chodziłam do AJ. Miałam słuszne poczucie,że trafiłam na ludzi którzy mnie rozumieją. Schody zaczęły się przy dwóch sprawach. Po 1 konieczności odwołania do SW (sorry ale dla mnie nie przemawia Bóg w takich sprawach jak jedzenie, bo uważam,że bardziej potrzebny jest na onkologiach i to odwołanie ciągłe do SW trochę wyglądało mi na „wzywanie Pana Boga swego na daremno”) . Po 2 konieczności ustaleniu jadłospisu i konieczności się jego trzymania dla zachowania abstynencji. Dla mnie jakakolwiek kontrola jedzenia powodowała o nim myślenie, a myślenie o jedzeniu powodowała żarcie. Poza tym 3-4 posiłki do dla mnie za mało (mój organizm potrzebuje 5), więc albo się przejadałam, bo siadałam do posiłku ogromnie głodna albo jadałam za dużo „na zapas”. Wiem,że w AJ ludzie ratują się od nałogu. Części to pomaga. Jednak gdy na jednym spotkaniu pojawili się seniorzy z AJ, mentorzy, z których najchudszy ważył ze 160 kg stwierdziłam,że jak ktoś kto ewidentnie nadal ma problem może mi pomóc. Przecież kilkanaście lat w AJ powinno nauczyć go zdrowego podejścia do jedzenia. Odpuściłam. Dorwałam książkę o Metodzie Gabriela. Nie wierzyłam w to a jednak to się sprawdza. Organizm jest mądry,wie czego potrzebuje. Np zawsze przed okresem mam ochotę na buraczki, wątróbkę, szpinak, czekoladę. Na to ostatnie ma ochotę miliony kobiet. Walczymy więc same ze sobą. Zrozumiałam to. Od kilku mc jem to na co mam ochotę eliminując śmieci. Waga stoi, jest za duża ale stoi, nie rośnie. Wierzę,że dorzucając aktywność pokonam otyłość.