Emocje: Gniew i Wilk bardzo się lubią.
Ostatnio pisałam o tym, żeby nie mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych. Przeciętni ludzie mają w zwyczaju wyładowywanie się na kim popadnie, ale to absolutnie nie powinno wpływać na nasz progres w walce z nałogiem.
No dobrze, ale co jeżeli to ja czuję frustracje i złość?– Zapytasz –Ogarnia mnie fala gorąca, a przekleństwa same podchodzą do gardła. Mam to zdusić w sobie i udawać, że nic nie czuję?
Ależ nie! To najszybsza droga do rychłego zawału serca.
No to robić?
Pozwól, że znowu pójdę na łatwiznę i zamiast wysilać się na mądrości, zacytuję starego dobrego Arystotelesa.
„Każdy może się zdenerwować – to łatwe, ale zdenerwować się na właściwą osobę, z właściwą mocą, we właściwym czasie, z właściwego powodu i we właściwy sposób – to łatwe nie jest”
Miał facet łeb do złotych myśli, co?
Kilka lat temu mój kolega, wróciwszy z wakacji, opowiedział mi taką historię:
Wraz z żoną czekali na lot. Przy samych bramkach okazało się, że samolot jest przepełniony i akurat dla nich nie ma już miejsca. Kolejny lot za 4 godziny.
Kolega wpadł we wściekłość i zaczął krzyczeć na stewardessę kontrolującą bilety.
Oczywiście nie sprawił tym, że w samolocie cudownie rozmnożyły się miejsca. Za to stało się kilka innych rzeczy:
– Popsuł sobie i żonie humor.
– Zapamiętał to niefortunne wydarzenie jako najważniejszy punkt wakacji (od niego zaczął opowiadanie o nich)
– Popsuł humor stewardessy i tym samym prawdopodobnie wywołał lawinę nieprzyjemnych zdarzeń. Może ona wróciła do domu i nakrzyczała na swojego męża, a ten mąż wyładował się na podwładnym, a ten podwładny na kimś innym. Może ktoś z jego powodu płakał tej nocy w odległym zakątku świata?
Gdy zwróciłam koledze uwagę, że ta pani nie jest winna zaistniałej sytuacji, prychnął, że przecież normalne jest się złościć.
No tak, to jest łatwe, ale trudniejsze jest złościć się na właściwą osobę, z właściwą mocą… Nie było sensu kończyć zdania, bo on i tak już wiedział swoje, a ja nie mam w zwyczaju przekonywać nikogo do swoich racji.
Ale w tym momencie postanowiłam, że nigdy nie będę szła w tych sprawach na łatwiznę. Nie chcę mieć niczyich łez na sumieniu.
No dobrze, ale świętą jeszcze nie zostałam i nie mam zamiaru zostać. Jak więc radzę sobie w irytujących sytuacjach, na które nie mam wpływu? Mam na to kilka sprawdzonych patentów:
- Magiczna formułka.
Zatrzymuję się na chwilę, biorę głęboki oddech i opisuję własnymi słowami to co się właśnie dzieje:
Np. Nie wpuścili mnie do samolotu… a potem dodaję: I to jest to, czego chcę.
Wiem, brzmi śmiesznie. Przecież wiadomo że nie chcę kiblować na lotnisku, spóźnić się, zapomnieć, zniszczyć, zawalić.
Ale powiedzenie tych kilu słów ma ogromną moc. Odpuszczam kontrolę i godzę się z tym, czego nie mogę zmienić.
- Spojrzenie z góry.
Gdy rąbnę się w palec u nogi, stłukę szklankę lub utknę w korku, odczuwam silną frustrację. Staram się jednak wznieść ponad nią. Tak zupełnie fizycznie; patrzę na to z lotu ptaka. I co widzę? Siebie, miotającą przekleństwa nad kupką szkła. To przecież strasznie głupie. Ja nie chcę wyglądać głupio w swoich oczach. Mleko się już i tak rozlało, czas iść po ścierkę.
Zresztą jeszcze nigdy nie słyszałam o przypadku, żeby szklanka się „odtłukła”, a korek na mieście stopniał od wyrażanej na głos złości.
- Pytania Arystotelesa
Zanim wybuchnę i powiem coś okropnego, gryzę się w języki i zadaję sobie na szybko pytania:
Czy to jest właściwy człowiek, na którego powinnam się wściekać? (mój chłopak)
Czy denerwuję się z właściwego powodu? (zostawiona skarpetka)
Czy denerwuję się we właściwym czasie (po tygodniu od zdarzenia – wypominanie)
Czy denerwuję się adekwatnie mocno do wydarzenia? (krzyczę)
I we właściwy sposób? (generalizuję: Ty zawsze…! Ty nigdy…!)
A może wcale nie chodzi o tę skarpetkę, tylko o moje kłopoty w pracy?
No właśnie.
*
Tak, to wszystko o czym piszę, jest trudne. Grecki filozof się nie mylił.
Ale jest to warte praktykowania.
Wiesz dobrze, że Wilk karmi się puszczonymi samopas emocjami. Tak jak prawdziwy wilk poluje na niepilnowane owieczki. Chowana uraza, ślepa, bezzasadna furia – to wszystko stanowi wymówkę i powód do napadów.
Umiejętność zarządzania emocjami trzeba wytrwale ćwiczyć. Ale efekt jest taki że nie musisz chować się przed nimi w lodówce. Potrafisz odważnie stawić im czoła.
To co? Nerwy w konserwy?
Post jak dla mnie na dziś napisany :) (Tzn. od kilku dni, od czasu „odkrycia” tego bloga czytam po kolei wszystkie wpisy i akurat ten pasuje mi jak ulał do dzisiejszego dnia)
Od tygodnia zmieniam swoje życie
Nie walczę, tylko zmieniam.
Staję się lepszą wersją samej siebie :) Taką Super Asią ;)
Super Asia wiezie dzieci na angielski. Trochę za późno wyszliśmy od dziadków. Dziadek (moich dzieci, czyli mój ojciec) znów dziabnął sobie parę kieliszków („No o co ci chodzi, to tylko 3 kieliszki”) Wiem, że wróci mama z pracy i będzie miała zepsuty wieczór… W sumie – nie powinnam się tym przejmować – od 15 lat nie mieszkam z rodzicami… Ale myślę o tym.
Cenne minuty uciekają, przede mną jak zawsze wlecze się jakaś menda, która akurat się nie spieszy i wpuszcza wszystkich z kolejnych bocznych uliczek… Emocje sięgają zenitu… Mam ochotę walić w klakson jak oszalała, gryźć kierownicę, wyskoczyć z auta i walnąć pięścią…. STOP!!! Masz rację – jakbym popatrzyła na siebie wtedy z góry, wiedziałabym, jak groteskowo to wygląda i jak bardzo te moje nerwy niczego nie zmienią… Teraz już to widzę, myśli wciąż w domu rodziców, zastępcze emocje kierowane nie w tę stronę… Na szczęście wilk nie odezwał się :)
Czytaj czytaj, kochana. Uwolni Cię.