Utracona twarz
Jakiś czas temu pisałam i mówiłam o tym, jakie to się sobie nie wydajemy wyjątkowe w zaburzeniach odżywiania, jakie specjalne, jakie inne. To taki nasz mały cenny skarb, nasza słodka tajemnica oddzielająca nas od reszty śmiertelników.
Prawda jest jednak taka – co ustaliłyśmy wspólnie, że nie ma w tym nic specjalnego. Jesteśmy do bólu nudne w tym głodzeniu się, chudnięciu, żarciu i tyciu.
– Pani osiągnięcie życiowe? – zapyta święty Piotr.
– Yyyy… zrzucone i przytyte 1000 kg. Może być?
Dzisiaj zaś wpadło mi do głowy, żeby powiedzieć coś o naszym „wyjątkowym” wyglądzie.
Czasami na Wilczym Stadzie pojawiają się wasze zdjęcia „przed” i „po” bulimii. Na tych „przed” nieodmiennie pucułowata buźka i smutne oczy. Można byłoby ustawić nas w rzędzie i podpisać „siostrzyczki bulimiczki”, bo wszystkie takie podobne; rozmyte, nieszczęśliwe twarze. Mam rację?
A z drugiej strony? Co z „głodzącymi się”?
Od dawna koresponduję z moją stałą czytelniczką, zmagającą się od szesnastu lat anoreksją bulimiczną. Liczba jej problemów zdrowotnych i operacji, jakie już przeszła i jakie jeszcze ją czekają, przyprawia o zawrót głowy.
Wspomnę tylko o zepsutych zębach, hormonach jak przy menopauzie, osteoporozie (jeszcze przez 30stką), wypadającym odbycie, przepuklinie, zdeformowanej klatce piersiowej i czekającej operacji rozejścia kresy białej. To od wpychania w siebie po 6-7 litrów jedzenia na raz.
Podczas niej tnie się osobę od klatki piersiowej do łona – tyle wiem. Próbowałam przeczytać coś więcej na ten temat, ale zrobiło mi się słabo. Jeżeli ktoś jest ciekawy, niech poszuka sobie na własną rękę. Jako, że to może spotkać każdą z nas, warto wiedzieć.
Ale nie o tym chciałam pisać.
Moja Wilczyca zawzięła się w sobie i już od prawie 200 dni nie wymiotuje (brawo!). W tym czasie zdołała przytyć 10 kg i wyjść z ekstremalnej niedowagi. Wysłała mi teraz swoje zdjęcia dla porównania. I wiesz, co mnie uderzyło? Nawet już nie to, o ile lepiej wygląda.
Zszokował mnie wygląd jej twarzy.
Na pierwszym zdjęciu była jak ikona wychudzenia. Widziałaś na pewno nie raz zdjęcia ofiar głodu? Czy to więźniowie obozów koncentracyjnych, czy anorektyczki, czy słynne YouTuberki – frutarianki (temat na czasie) – wszyscy zawsze wyglądają tak samo. Zapadnięte policzki, ostra broda i nos (często czerwony), wystające oczodoły, a w nich wielkie oczy; no po prostu twarz śmierci. Zaciera się wtedy nawet rasa i płeć danego człowieka; ot czaszka powleczona skórą…
I tak wyglądała na pierwszym zdjęciu moja czytelniczka. Gdyby ustawić ją w tłumie innych wygłodzonych osób, nie rozpoznałabym jej za Chiny Ludowe.
A na drugim zdjęciu? Z jej twarzy zaczyna wyłaniać się Osoba. Widać, że ma ona jakieś indywidualne rysy, jakiś charakter, że to nie maska pośmiertna, odlana za życia, ale żywy człowiek. Nagle wyłania się z tej kości i skóry, śliczna dziewczyna, Ktoś.
A ja siedzę porażona i gapię się w ekran przez kilka minut. I pytam się w duchu, jak inaczej mogłoby się potoczyć to życie, gdyby nie cholerna anoreksja? Kim mogłaby być właścicielka tej młodej, ładnej buzi?
Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, na to, by ona mogła się tego dowiedzieć.
Aż mnie dreszcz przechodzi, kiedy pomyślę, jak zaburzenia odżywiania odzierają nas z naszej indywidualności – nieubłaganie, do cna i w każdym aspekcie.
Zaczynają się od tego, że chcemy wyglądać jak gwiazdki Instagrama z „idealnymi” ciałami od jednej sztampy. Kończymy zaś jako okrągłe pyzy lub wysuszone z wszelkiego życia cienie.
Wszystkie, do znudzenia takie same, w szeregu innych cieni.
Czy to nie jest potwornie smutne?
*
A jaka jest Twoja opinia na ten temat? Też byłaś jedną z wielu twarzy ED?
Ja wpadłam w ED dawno temu, gdy nie było jeszcze internetu, więc żadne insta czy porównywanie się do modelek nie ma sensu. :)
MAM ZA TO PYTANIE DO ANKI – czytam właśnie twoje starsze posty o zapalnikach, mogę śmiało powiedzieć, że mam to za sobą, potrafię zjeść np. pół tabliczki czekolady albo mniej (to moja porcja na deser, kiedyś wsunęłabym cała tabliczkę, potem kolejną i poszedłby napad 8000 kcal), jedno czy dwa ciastka a nie 2 opakowania itd.
Wiem, rozumiem i akcpetuję swoj pociąg do słodkiego, bo staram się równoważyć wszystkie smaki (czyli np. słodycz lub owoc po obiedzie).
ALE mam inny problem. Odkąd jestem dorosła i mieszkam sama (mieszkałam też z przyjaciółką, później z mężem), kupuję jedzenie tylko dla siebie, no i czasem mi się zepsuje, bo nie da się kupić mniejszego opakowania lub zamrozić resztek. I ja się naprawdę czuję BARDZO źle, gdy muszę wyrzucać jedzenie.
Ludzie głodują, ja się naprawdę staram robić mare zakupy, i tak mnie to boli. :/ Dlatego dojadam to, nawet gdy nie jestem już głodna. Dobra, nie tyję, bo później np. zjem czegoś mniej i się wyrówna w skali tygodnia czy miesiąca, ale to chyba nie jest rozsądne podjeście?
Aniu, jak z tym walczyć?
A może nie walczyć?
Po pierwsze, moi rodzice byli raczej biedni,nie byłam nigdy rozpieszczana, w dzieciństwie wręcz niedojadałam. Dlatego gdy poszłam na studia, a później do pracy, byłam z siebie dumna. Zaczęłam zarabiać, mogłam sama o sobie decydować. To było piękne. No a druga strona medalu – wyrzucanie reztek jedzenia=wyrzucanie cięzko zarobionych pieniędzy. Coś czułam, że to temat do pscyhoanalizy, ale nigdy nie odważyłam się pójść do psychologa.
Co o tym sądzicie, wilczki? Aniu? Jak pozbyć się wyrzutów sumienia, że muszę wyrzucić resztki jedzenia?
Ja zawsze po prostu kupuję tyle, ile wiem, że NA PEWNO zjem. Jak zabraknie, zawsze można pójść do sklepu i dokupić, a jeśli będzie za dużo, to będzie trzeba właśnie wyrzucić, czego sama robić bardzo nie lubię właśnie z podanych przez Ciebie przyczyn.
Warto też pamiętać, że przy produktach takich, jak np. czekolada data przydatności do spożycia podawana jest głównie z powodu dotyczących tego restrykcji prawnych i w rzeczywistości takie jedzenie (nieotwierane) może przeleżeć dłużej, a i tak będzie dobre. Dobrej jakości czekolada wytrzyma naprawdę długo, a w smaku nie będzie różnicy.
Dziękuję za odzew!
No ja właśnie nie lubię codziennych zakupów (pracuję w domu, nie muszę „chodzić do pracy”), dlatego robię większe 2 razy w tygodniu. Ze znajomymi spotykam się u mnie lub u nich, raczej nie szlajamy się po mieście, nie jemy w restauracjach. Jestem typem domatorki, lubię pracę zdalną. Odżywiam się dość zdrowo, choć wiadomo, niezupełnie „czysto”, ale to nigdy nie było moim celem. Jem normalnie, ok. 2200-2400 kcal (według kalkulatorów powinnam 1900, ale umarłabym na tym z głodu, po ED nie ryzykuję i jem tyle ile chce moje ciało).
Więc z tym „pójść do sklepu” to u mnie się nie sprawdza, bo jestem leniuszkiem. jak w lodówce brak mleka (piję kawę z mlekiem), to nie wypiję kawy, ale po mleko nie pójdę, bo mi się nie chce :D taki ze mnie typ.
W te upały to nie wyłażę z domu, ponieważ mam zaburzenia krążenia, mdłości, odczuwam przyśpieszone bicie serca, które często przeradza się w niepokój. Często mdleję w upały (gdy jestem z kimś na mieście), więc wolę tego unikać.
Kompost. Jeśli nie masz ogródka, to rozejrzyj się, czy ktoś wokół nie chciałby przygarnąć resztek jedzenia. Znasz kogoś, kto ma kury, świnki? Oddaj im swoje resztki! Psy ze schroniska na pewno docenią resztki szynki czy kurczaka. Zadzwoń, popytaj. Nawet jeśli mieszkasz w mieście, to da się zrobić!
Tak jak kompost to super pomysł, tak psa nie wolno karmić „ludzkim” jedzeniem. Psy chorują od np. pikantnych przypraw. Schronisko na pewno nie przyjmie resztek jedzenia.
Za to w coraz większej ilości miast pojawiają się „lodowki społeczne”, gdzie niezjedzony, pełnowartościowy posiłek można włożyć na określonych zasadach, tak żeby osoba w potrzebie mogła skorzystać.
Ja kupuję jedzenie w małych opakowaniach- wiem, ze to mniej eko, ale wolę kupić np. kukurydzę „na raz” niż wyrzucać 3/4 puszki.
Beziminna duszyczko kilka dni temu pisałam o tym z Anią. Ja również mam ten problem. W dzieciństwie też często brakowało nam jedzenia, matka zawsze powtarzała że nic nie może się zmarnować. Tak mocno to miałam wpojone że potem miałam 30kg nadwagi bo dojadałam resztki jedzenia po dzieciach bo przecież nic nie może się zmarnować. Ania napisała że traktuję jedzenie jako coś najważniejszego, ważniejszego niż moje życie i zdrowie. Że robię ze swojego żołądka śmietnik. I ma rację. Kiedy zjadłam resztki tak właśnie się czułam jak śmietnik. Teraz wiem że moje zdrowie i ja jestem ważniejsza.
Ustal sobie jadlospis na 2 tygodnie , skalkuluj ilosci I kup dokladnie tyle. A jeżeli już ci coś zostanie to pomysl ze lepiej wyrzucić do śmieci aniżeli „do ciała „. Bo na to samo wychodzi … jak zjadasz coś w nadmiarze , coś czego twoje ciało nie potrzebuje to i tak to marnujesz, a w dodatku ci szkodzi. Powodzenia :)
Pamiętam jak zaraz po zakończeniu terapii miesiąc nie wymiotowałam . Ludzie, znajomi zaczęli mi mówić ze przytyłam ze super wyglądam a ja czułam się z tym jak ziemniak . Zwierzyłam się swojemu terapeucie mieliśmy kontakt przez Skype wiec widział tylko moja twarz . Popatrzył i stwierdził … nie wiem czy przytyłaś 1 kg czy 3 czy 5 . Nie to jest ważne . Ja widzę tylko tyle ze masz teraz ZYCIE W TWARZY, ze masz radosne oczy . Ze żyjesz ..
Mnie zaciekawił bardzo wątek o frutarianizmie. Bardzo dużo osób właśnie na owej diecie wyskakuje mi na instagramie i ja nie rozumiem jak to możliwe, że mimo tego,że jedzą tak dużo to wyglądają jak anorektycy. Czy ktoś wie więcej w tym temacie?
No bo jak masz wyglądać, jak nie dostarczasz ciału żadnych tłuszczy i białka oraz polowy składników odżywczych?