Zasługiwać
Niedawno wrzuciłam na Instagram moje zdjęcie ze słonecznej plaży z takim tekstem:
„Znowu wyleguję się na plaży, a w głowie pojawia się stara myśl „ojej, czy mi nie za dobrze?
Przecież od dzieciństwa słyszałam, że życie jest ciężkie i „zobaczysz, jeszcze będziesz miała swoje problemy”. A co jak ich nie mam?
Ciągle walczę z wkodowanym mi poczuciem winy, że… jestem szczęśliwa.
Masz tak?”
Pod postem dwa razy więcej lajków niż normalnie, dużo komentarzy, dużo prywatnych wiadomości. Wniosek jeden i ten sam: Ty też często to czujesz.
Dlaczego tak jest? Twierdzisz, że to wina wychowania, wpojonego nam narodowego pesymizmu. Zgadzam się. Wbija nam się do głowy przekonanie, że my po prostu nie zasługujemy na nic dobrego. Jest to tak powszechne myślenie, że nawet nie zauważamy, jak bardzo krzywdzące.
Ja dorosłam, a potem żyłam w takim przeświadczeniu przez trzydzieści lat. Uważałam, że naturalnym stanem jest nieszczęście, albo przynajmniej niezadowolenie. Kiedy spotykało mnie coś dobrego byłam tym bynajmniej zdziwiona. Zawsze doszukiwałam się wtedy drugiego dna, podstępu losu, jakiejś pomyłki, którą trzeba będzie zaraz wyjaśnić i odkręcić.
Zakochałam się? On pewnie mnie zaraz rzuci. No przecież tak pięknie to być nie może. Pamiętam jak pytałam go raz po raz; Ale na pewno chcesz być ze mną? Ale na pewno?
Wygrana w konkursie, docenienie, dobra passa – od razu pojawiał się strach, graniczący z pewnością, że zraz będzie przegrana, ochrzan i ciąg tragedii.
A jak już pojawiały się złe dni, to traktowałam je jako najbardziej oczywistą rzecz na świecie; taki moduł podstawowy. To nieszczęście było trybem domyślnym, a nie szczęście.
I tak, na pewno wynika to z wychowania. Moi rodzice żyli w takim przekonaniu, co zapewne przejęli od swoich rodziców, którzy przejęli to od swoich. Gdybym ja sama miała dzieci, pewnie podałabym im to dalej.
Na szczęście pomogła mi emigracja i zetknięcie się z inną mentalnością, gdzie maluchom od początku mówi się, że świat trzeba brać garściami, że to ich święte prawo.
Pamiętam jak mój chłopak pokazał mi swoje filmy z dzieciństwa. Na jednym z nich, trzyletni Toonciu zdmuchuje świeczki na urodzinowym torcie. Wszyscy biją brawo,a on woła „Jeszcze raz!”.
W tym momencie byłam przekonana, że mama powie „Wystarczy kochanie, już zdmuchnąłeś. Następny raz za rok”. Tak powiedziano by u mnie w domu.
Zamiast tego zapalono mu świeczki ponownie, a potem jeszcze i jeszcze. A on śmiał się i klaskał w pulchne rączki – aż mu się znudziło.
Pamiętam jak wybuchnęłam na to płaczem i długo nie mogłam się uspokoić. (Nawet teraz, kiedy to piszę, mam łzy w oczach i ściska mnie w gardle.) Nie potrafiłam też wytłumaczyć zaniepokojonemu T, co mi się stało. A to po prostu w mojej głowie otworzyła się zupełnie nowa przestrzeń. Zrozumiałam, że można inaczej, że można zdmuchiwać świeczki na torcie zwanym życiem ile się chce! Przecież to nikogo nie krzywdzi, nikomu nie wadzi. Dlaczego by więc, do jasnej cholery, nie?
A potem przyjrzałam się sobie i zapytałam: Dlaczego ja tak nie myślę? I dlaczego piszesz mi, że Ty też w to nie wierzysz?
Co takiego zrobiłaś, że zostało Ci odebrane najbardziej podstawowe prawo do szczęścia?
Zabiłaś kogoś, zamordowałaś? A nawet jakby, to przecież nawet mordercom się wybacza. Dlaczego nigdy sobie?
Jaki grzech popełniłaś, że nie masz prawa tutaj być, cieszyć się, korzystać z darów losu?
Przecież jeżeli pojawiłaś się na tym świecie, to już sam ten fakt, jest dowodem na to, że zasługujesz na wszystko co najlepsze. Tak jak każdy człowiek, trzymasz w ręku złoty bilet do swojego osobistego raju.
Może dla Ciebie oznacza to męża i rodzinę, albo podróże po świcie, albo pracę w korporacji, albo wszystko razem. Nie ważne. Masz obowiązek go wykorzystać. Wstydem nie jest robienie tego (ojej, ale ze mnie egoistka), ale NIE robienie!
Jeżeli przytrafia Ci się coś dobrego, ciesz się tym, zamiast dopatrywać się żartu losu. Po prostu podziękuj za to i idź dalej. Tak samo jak dziękuje się za komplement, a nie zaprzecza mu.
Jeżeli zdarzy się coś złego, to zrozum; to nie jest kara i „no oczywiście, że nie mogło być za pięknie”. To także część życia i ono nie ma nic personalnie przeciwko Tobie. Nie uwzięło się na Ciebie, nie postanowiło Ci dokopać. Możliwe, że zsyłając cierpienie, dało Ci to, czego akurat potrzebowałaś, a nie to co chciałaś. Bo na przykład; czy ja chciałam mieć bulimię przez 15 lat? Nie. Czy jej potrzebowałam? Tak.
Bez niej nie byłabym tym, kim jestem teraz i nie pisałabym dla Ciebie. To to doświadczenie ukształtowało mnie w dużej mierze jako człowieka.
A przecież całe życie byłam przekonana, że to mnie spotkało dlatego, że w życiu musi być ciężko, i skoro jestem ładna i mądra, to nie mogę być jeszcze zdrowa i szczęśliwa. Pula „tego dobrego” się wyczerpała.
Teraz wiem, że szczęścia wystarczy na każdy dzień; bo to nic innego jak stan umysłu. To wybór.
I proszę też Ciebie: Nie zatruwaj się przekonaniem, że radość nie jest Ci pisana. Świat o wiele bardziej skorzysta na Twojej obecności tu, jeżeli będziesz szczęśliwa. Skorzystają na tym Twoi bliscy, Twoje dzieci. Przekażesz im coś innego, niż przekazano Tobie: Mogę czerpać z życia bez poczucia winy i wstydu, tylko i wyłącznie dlatego, że mi się należy.
*
Na koniec dodam, że nigdy nie piszę tu niczego, w co nie wierzę i nie wykorzystuje we własnym życiu. Czasami spotykam się z opinią, że niektóre moje posty są za słodkie, nawiedzone, sekciarskie (cokolwiek to znaczy). Myślę, że takie komentarze wynikają dokładnie z tego przekonania, które dzisiaj opisałam: „Świat jest nieprzyjaznym miejscem, a życie jest ciężkie”.
Wiem, rozumiem i nie oceniam.
Ale ja naprawdę tak żyję odkąd wyszłam z bulimii. Straciłam całą pierwszą młodość na odchudzaniu się, na rzyganiu, na pie****nym szaleństwie. Nie chcę tracić ani jednego dnia więcej na zawiść, poczucie niższości czy winy, na myślach, że nie zasługuję, że jestem gorsza. Po co?
Korzystam więc z każdej okazji, aby podzielić się z Tobą tym, jak to robię.
Czekam na chwilę, gdy też będę mogła poczuć, że jestem szczęśliwa.
Ta chwila już nadeszła. Nazywa się TERAZ i jest zawsze… teraz.
Dziękuję :-)
Ania ważny post.Ja dopiero niedawno sobie pozwalam na to co najlepsze.Zawsze myślałam,że skoro jestem wykształcona i w miarę ładna to za dobrze byłoby gdybym żyła bez objadania.Dokładnie tak długo myślałam a raczej byłam tego pewna.Teraz się to zmienia a ten post jeszcze mnie w tym utwierdził.Dobrze się żyje samemu ze sobą bez żalów,złości,pretensji do innych.Życie jest dużo łatwiejsze niż się wszystkim wydaje:*
Ludzie myślą że jak będą się martwić głupotami, mieć drobne problemy i cały czas narzekać to w jakiś magiczny sposób ochroni ich to przed prawdziwymi nieszczęściami, katastrofami. Ze w jakiś sposób ten zmienny, nieprzewidywalny los nie zauważy wśród ich narzekań że są naprawdę szczęśliwi i w ten sposób po cichutku będą mogli sobie życ.
Zwyczaj nie mówienia że jest dobrze, niezapeszania losu, nie chwalenia się szczęściem jest obecny w kulturze starożytnych Greków i Rzymian. Właśnie ze strachu że los ukara ich za i ch pomyślność, wiec lepiej sie nie wychylać. Tak jesteśmy nauczeni doświadczeniem że jak idziesz to kiedys sie potkniesz, żyjesz wiec kiedyś umrzesz, trafiasz do kosza ileś razy, aby w końcu nie trafić itd. Wiec jak wszystko idzie jak po maśle to zaczynasz się niepokoić. Wydaje mi się że to właśnie dwubiegunowość wszystkiego czego doświadczamy w życiu powoduje że ze szczęściem i dobrą passą kojarzymy nieuchronnie także katastrofy i nagłe tragedie. Też dopiero sie uczę jak to jest przyjmowąć z wdzięcznością dobry los i nie myśleć o tym że kiedyś się coś spieprzy. Spieprzy się coś zawsze, ale jaki jest sens tym się martwić teraz i zabierać sobie życie skoro nie mamy wpływu na pewne sprawy?
Dziękuje Ci za ten post, dokładnie to dziś potrzebowałam usłyszeć
Witam! Ja też zostałam tak wychowana….nie mów, nie rusz, zostaw, ustąp… I co z tego dobrego wyszło? NIC !
U mnie to samo.. teraz ciężko się z tego „wygrzebac”.
Aniu dziękuję za tekst!! To jest to czego potrzebowałam. Zawsze wiesz co we mnie siedzi i czego potrzebuje. Dziękuję! Jestem wdzięczna!
Aniu, kocham. Jak zwykle piękny tekst. Dający do myślenia. W dodatku w idealnym momencie!! Dziękuję. Dzięki Tobie moje życie się zmienia. Nigdy nie przestawaj pisać. Nie ważne co niektórzy wypisują, do mnie, ale widzę, ze nie tylko do mnie, bo do większości to trafia i dzięki Twoim postom dowiedziałam się tak wiele.
Czy sa tu mamy corek? Ja mam dwie i jak ognia boje sie ze nieswiadomie przekaze im ta chorobe. Codziennie im mowie ze je kocham ze sa madre dobre i daje im mozliwosc wyboru tam gdzie jest to bezpieczne( maja 3 i 5 lat dopiero wiec same przez ulice nawet jak chca to nie przechodza). Podazam za glosem serca ale nadal we mnie siedzi mysl Boze zeby one nie poszly w moje slady. Moj maz tez sie boi ale chyba ja mam wiekszy lek w sobie o to. Jakies rady doswiadczenia macie?
Magda, przede wszystkim pokazuj im, ze kochasz siebie, ze nie wymagasz od siebie Bog wie ile, ze sie akceptujesz, ze jesz normalnie, ze wiesz, ze zaslugujesz na wszystko, co najlepsze. Ja jestem ofiarą tego, ze moja mama wiecznie sie krytykowala, kiedy ja widzialam w niej idealną kobietę i mamę. Nie pomoglo to, ze cale zycie bylam otoczona miłością i akceptacją, zawsze miałam przyjacioł i bylam lubiana. Dzisiaj mam ogromne problemy z samoakceptacja i poczuciem wlasnej wartosci.
Hej, przeczytalam twoje kometarze i osobiscie bardzo podoba mi sie twoje podejscie w wychowaniu! Wiesz, ty jestes juz madrzejsza wersja siebie, masz za soba cale to doswiadczenie i z pewnoscia duzo sie nauczylas na swoich wlasnych oraz na rodzicow bledach. Na szczescie nasze pokolenie ma to do siebie ze juz nie bierze w wiekszosci wychowania przez wlasnych rodzicow za jedyny i poprawny wzor, potrafimy na inne sposoby weryfikowac swoja wiedze i chyba tez czesciej ufamy swojej intyicji :) W kazdym razie, jedyne na co zwrocilam uwage co wydaje mi sie wazne, to ze wspomnialas o codziennym mowieniu swoim corkom ze sa madre, dobre itd. Ja bym z tym uwazala. Nie wiem oczywiscie jak jest dokladnie u ciebie ale pozwalam sobie ogolniac, chodzi mi o to ze to mi sie kojarzy z etykietowaniem co moze prowadzic do niskiego poczucia wlasnej wartosci wlasnie wbrew pozorom (np jesli dziecku powtarzane jest co rusz ze jest madre czy grzeczne, to dziecko bedzie mialo problem wtedy kiedy zda sobie sprawe ze cos zrobilo glupiego czy niedobrego, bedzie sie balo przyznac, bo bedzie sie balo zawiezc rodzica – przeciez rodzic mowi ze jestem madry a ja zrobilem cos glupiego, cos jest wiec ze mna nie tak). Moja mama mi na przyklad zawsze powatarzala, codziennie, ze jestem odwazna ze wszyscy mnie lubia, a ja sie czulam zupelnie odwrotnie! ale jak raz czy dwa spotkalam sie z zaprzeczeniem to zwatplilam w siebie, czulam wstyd i do tej pory widze tego skutki. Mysle ze po prostu nie warto wchodzic w skrajnosci – ze albo krytyka albo chwalenie, w zyciu jest miejsce na obydwie rzeczy :) zreszta jak mowisz, widac ze jestes szczera ze swoimi corkami, rozmawisz o smutku itd. Tak trzymac :) pozdrawiam!!!
Mow po prostu co ci sie konkretnie podoba w zachowaniu kazdej z corek, a co nie. Chodzi o to zeby wiedzialy ze jak tobie cos sie nie podoba to tez jest OK! Zreszta jak Ania zawsze powtarza: wpadki, bledy sa super! Bo to wlasnie na nich najlatwiej mozna sie naczyc :) dla mnie to chyba najwazniejsza lekcja akceptacji :*
Dzieki wlasnie tak staram sie robic:). Jemy razem jesli tylko jest taka mozluwosc i jestem z nimi szczczera. Jak jestem zmeczona zla czy smutna to sie nie kryje tylko poprostu to mowie i pokazuje. Zdarza mi sie ze przy nich placze i mowie tlumacze im zwlaszcza starszej dlaczego mama placze. Ja pamietam ze w dziecinstwie zawsze mi mowiono nie placz ze beksa i tak dalej. Dlatego ja dzia swoim dzieciom pozealam plakac przytulam i wspieram.
U nas w domu wogole duzo sie przytulamy wyglupiamy. Dziewczynki duzo mi pomagaja choc nieraz twa cos 10100 razy dluzej ale co tam ja to lubie. Ja jak mnie nieraz poniesie i nakrzycze na nie bez powodu to je przepraszam bo ueazam ze tak trzeba one tez sa nauczone ze trzeba przeprosic jak sie zle zachowaja.
Z mezem okazujemy sobie uczucia i one widza ze rodzice sie kochaja. Oczywiscie pewnie popelniamy mnostwo bledow ale kochamy sie bardzo i mam nadzieje ze to da im poczucie bezpieczenstwa i beda czuly ze sa wartoscia same w sobie.
„Masz tak?” Tak…ja też… Trochę sobie z tym radzę poprzez dziękowanie. No skoro już jest OK, to dzięki DZIĘKI dzięki – takie trochę zaklinanie tego szczęścia.
Kannan zgadzam sie z Toba ze potrzebna jest rownowaga. Chwale je jak jest za cobale jak daja w palnik to nie ma zmiluj sie. Ze starsza corka przeszlusmy ciezki czas buntu 2 latka bylismy u psychologow neurologow. Na sczescir okazalo sie ze nic powaznego sie nie dzieje ale bylo ciezko. Podzialo jasne okreslenie granic system nagrod i kar. Dzialalismy z mezem jak jedna druzyna i teraz nie na sladuvpo dziecku ktore uderzalo glowa o sciane podloge i robila kilka 1.5/h histerii. Takze po dzien dzsiejszy staramy sie tak wychowywac dzieci zeby mialy swoja przestrzen ale takze zeby znaly granice.
I tak zawsze mowie ze dane zachowanie mi sie nie podoba pamietam na studiach nam to tlukli non stop:).
Teraz mlodsza ma faze buntu choc to juz wersja taka nornalna;) i starsza czasem sie pyta dlaczego tak placze albo nie slucha. Odpowiadamy jej ze jestbmlidsza i musi sie jeszcze nauczyc tak jak wszystkiego. Kiedys mlidsza ugryzla starsza i byl placz oj mega. A potem doatalam pytanie mamo jal bylam mala to tez gryzlam?. Odpoqiedzialam zgodniebz prawda ze tak gryzlas tate i ze tak samo jak mlodsza mialas kary za to i juz teraz wiesz ze nie wolno. Na to starsza mamo to Ania tez sie nauczy powiem jej:)
Dziękuję ! Jak Ty to robisz ze zawsze dodajesz wpisy których akurat potzebuje ?! A tego naprawdę potrzebowałam :* dokładnie takich słów ! dziękuję :*
A ja bardzo Noe lubię generalizowania i narzekania na Polskę. Piszesz Aniu by nie poddawać się tendencji do odbierania sobie radości a sama w tym art sugerujesz ( z góry) że każdy Polak i jak to u nas źle. Gorąco namawiam do bycia dumna z pochodzenia i z korzeni bo cóż narodowość i ojczyznę ma się jedna, jak matkę :)
Kochana, a powiedz w którym momencie narzekam i generalizuje, ze każdy Polak to coś tam?
Polska jest moją ojczyzną, ale także przyjaciółka. Przyjaciołom się mówi, jeżeli postępują nie fajnie. Na tym polega przyjaźń i miłość, a nie na bezkrytycznym uwielbieniu.
Doskonale rozumiem o co chodzi w tym poście chociaż nigdy tak nie miałam. Zawsze byłam szczęśliwa, cieszyłam się z małych rzeczy, ze wszystkiego. Wszystko też mi się układało – tak wydawalo się ludziom patrzącym z boku, bo żyłam po prostu normalnie ale byłam szczęśliwa mimo ewentualnych niepowodzeń. Niestety ludzie tak nie myślą – gdy z radością mówiłam o podwyżce to było, że się chwalę, drugie dziecko – ta to ma zawsze szczęście! Na urodziny slyszalam: Spełnienia marzeń Ci nie życzę bo wszystkie Ci się i tak spełniają. Ja nie jestem jakoś wyjątkowo szczęśliwa tylko po prostu szczęśliwa, szczęśliwa mimo wszystko. I każdy tak może!!! Polecam :)