Obyczaje kobiet na przełomie XX i XXI wieku
Niedawno wpadł do mojej skrzynki [email protected] niesamowity e-mail. Tytuł wiadomości głosił, że pojawił się ciekawy artykuł w serwisie, który prenumeruję.
Nie prenumeruję żadnego serwisu – pomyślałam i już miałam go usunąć jako spam, gdy moją uwagę przykuł pewien szczegół. Artykuł, który mi polecano został opublikowany w styczniu… 2218 roku. Roześmiałam się z tej dziwnej pomyłki i kliknęłam w tekst. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zaczęłam czytać…
Pozwól, że zacytuję Ci ten tekst w całości:
Dzisiaj w naszej rubryce „Historia” weźmiemy pod lupę obyczaje kobiet na przełomie XX i XXI wieku. Jest to okres bardzo ciekawy i warty bliższego zbadania.
Pomyślmy, z czym dzisiaj, po ponad dwóch wiekach, kojarzy nam się termin „Millenium”? Zapewne z początkami ocieplenia klimatycznego, które to tak bardzo zmieniło naszą Ziemię, z narodzinami Internetu, licznymi wojnami i terroryzmem.
Ale to nie wszystko. Pewnie przychodzi wam też do głowy określenie „wieki ciemne”, zwłaszcza w kontekście sytuacji kobiet z krajów – tak zwanego wówczas – „pierwszego świata”. (Artykuł wyjaśniający co to oznaczało, znajdziecie w naszym archiwum.)
Dlaczego?
W latach 60tych XX wieku zaczęła się moda na szczupłą sylwetkę. Rozprzestrzeniła się ona, ale i zdegenerowała w ekspresowym tempie. Zaledwie dwie dekady później, już nie wystarczyło po prostu dobrze wyglądać. Trzeba było być chudym, a następnie jeszcze chudszym.
Ofiarą tej mody padły przede wszystkim młode kobiety, poddane ciągłej presji z rozwijających się w tym czasie mediów i raczkujących social mediów. Szaleństwo osiągnęło swój szczyt w okolicach lat 90tych i mocno wpłynęło na kolejne pokolenia.
I teraz fakt, który tak bardzo szokuje współczesnych historyków: Aby osiągnąć szczupłą sylwetkę, kobiety te nie kierowały się rozsądnymi zasadami, tak jak my teraz (jeść zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem kalorycznym na odpowiednią masę ciała – o czym wie każde dziecko), ale stosowały irracjonalne, wprost śmieszne metody. Panował wówczas dziwny pogląd, że aby schudnąć, trzeba jeść dużo mniej niż się potrzebuje; na przykład 1400, 1000, a nawet 800 kcal! Teraz może się to wydawać nieprawdopodobne, ale wówczas była to oficjalna postawa promowana w Internecie oraz co gorsza przez niektórych lekarzy i dietetyków. Oczywiście bywały i wyjątki, ale raczej poglądy odmienne od „oficjalnych” w najlepszym razie ignorowano. Według statystyk, nasze prababki, były przynajmniej raz w życiu na tak zwanej „diecie”*
(Dieta, to jak podaje słownik archaizmów – dobrowolny okres głodzenia się w celu pozbycia się zbędnych kilogramów.)
„Ideał” piękna – początki XXI wieku
Czy potrafią państwo wyobrazić sobie większą bzdurę? Głodzenie się w celu schudnięcia? To niestety nie jest żart, bo naprawdę w to wierzono, wbrew oczywistym faktom i widocznym gołym okiem dowodom! Nie mówiło się nic o spowolnieniu metabolizmu i efekcie jojo, chociaż właśnie jego doświadczały te biedne kobiety i mężczyźni oczywiście też.
Tak zwany przemysł dietetyczny, zajmujący się wymyślaniem coraz to nowych diet, obrastał w miliony, a wszelkie, nieuniknione niepowodzenia w stosowaniu ich pomysłów, zwalano na same kobiety.
Wmawiano im, że nie mają silnej woli, a one w to wierzyły. A przecież żeby głodzić się miesiącami czy latami, trzeba mieć wolę ze stali.
Nasze prababki żyły więc w ogromnym kłamstwie. Przekonano je, że trzeba ograniczyć nie tylko kalorie, ale także makroskładniki. Nie można było spożywać tłuszczu, albo węglowodanów, albo można było jeść tylko białko – poglądy zmieniały się co sezon. Oczywiście, za zdradzenie najnowszego sekretu jak schudnąć, trzeba było słono płacić. Zdesperowani, otumanieni ludzie robili to masowo, bo sami już nie wiedzieli co jest dobre, co złe i co mówi ich własne ciało.
Szerzej o metodach odchudzania – dietach, tabletkach i specyfikach pisaliśmy już w rubryce „Humor”. Naprawdę można się pośmiać.
Jednak kobietom milenijnym pewnie do śmiechu nie było. Ich populację zaczęły dziesiątkować tak zwane zaburzenia odżywiania – cichy morderca potencjału i radości życia. Na czym polegał ten dawno wymarły problem?
Jak wiemy, jeżeli odmówi się ciału jednej z jego potrzeb fizjologicznych; oddychania, snu itd, ono tę potrzebę na nas wymusi. Możesz mieć najsilniejszą wolę na świecie, ale jeżeli postanowisz nie spać, to na nic się ona nie przyda. Po prostu któregoś dnia padniesz, tak jak stoisz. Mózg odetnie Ci świadomość, po to aby bez jej udziału, „wziąć” to, czego potrzebuje.
Tak samo jest oczywiście z jedzeniem, ale w owych ciemnych wiekach ludzie zupełnie nie byli tego świadomi. Kobiety tak długo odmawiały sobie prawidłowego jedzenia, aż mózg pierwotny, odpowiedzialny za przetrwanie organizmu (mózg gadzi) zaczynał przejmować kontrolę nad ciałem. Wywoływał tak zwane napady objadania, po to by zapewnić przeżycie organizmowi. I wyobraźcie sobie co robiły nasze prababki; głodziły się jeszcze bardziej lub prowokowały wymioty! Tak bardzo uwierzyły w indoktrynację całej dietetycznej machiny, że posuwały się do wypowiedzenia wojny własnemu ciału.
Oczywiście, jak dobrze wiemy, z ciałem wygrać się nie da, dlatego w końcu takie postępowanie stawało się ich nawykiem, nałogiem i największą obsesją.
Może teraz wydaje nam się to niewiarygodne, ale naprawdę ludzie tkwili w tych problemach i po 20-30 lat, cały czas robiąc to samo, czyli od nowa próbując diety, która to napędzała dalsze błędne koło obżerania się i wymiotów.
Zaskakujący jest też sposób leczenia owych zaburzeń. Ze względu na ich emocjonalny charakter, uznawano je za chorobę psychiczną, leczono… lekami psychotropowymi.
Nie, to nie jest błąd w druku. Głodzącym się ze strachu przed przytyciem dziewczynom podawano silne antydepresanty… Musimy jednak cały czas pamiętać, że owi ludzie, mimo że inteligentni i kreatywni, z jakiejś przyczyny nie widzieli związku pomiędzy nie jedzeniem, a zaburzeniami odżywiania. W źródłach pisanych nie znaleziono praktycznie żadnych wzmianek o tym, że tak działa ludzka fizjologia. Zaskakujące? Może nie tak bardzo, gdy przypomnimy sobie, że ktoś zarabiał na tym miliony.
Jeżeli interesuje Cię ten temat bardziej, dowiedz się dlaczego mylono zaburzenia jedzenie z problemem psychicznym.
Przeczytaj także o obsesji zaburzeń spania, której to fala przetoczyła się przez Europę pod koniec XXI wieku, kiedy to zapanowała niewyjaśniona moda na niewyspany wygląd.
Sytuację zaczęły zmieniać oddolnie same kobiety. W okolicach 2015 roku zaczęły powstawać na ten temat blogi (archaiczna forma twórczości internetowej) i książki; w ówczesnych USA, Australii, a także w naszej Polsce. Cyberarcheologowie ustalili, że dużo do rozwoju nowej świadomości wniosło stowarzyszenie (klub?) Wilcze Stado, mającej swoje forum na tak zwanym Facebooku (pierwotne platformy społecznościowe)
Nie wiemy czy organizacja ta miała swoich liderów i jak dokładnie wyglądały jej struktury. Po katastrofie cybernetycznej z 2099 roku większość danych została utracona. Ocalał natomiast anonimowy tekst „Wilczo Głodna. Instrukcja obsługi”, który to prawie na pewno powstał w ramach stowarzyszenia. Są to najstarsze źródła promujące pogląd odwrotny, do tego uznawanego za oficjalny w XX i XXI wieku. Potem stał się on, na szczęście, oczywistością.
Dzisiaj jedzenie 1400 wydaje nam się niepojęte i śmieszne, ale pamiętajmy że nasze prababki tak właśnie żyły. Nigdy nie dowiemy się jak takie życie musiało wyglądać. Większość źródeł jest niestety nieczytelna. Jednak raz na czas udaje się znaleźć cenny skrawek informacji na ten temat. Na przykład odkopany niedawno w cyberprzestrzeni list, który posłużył za inspirację do tego artykułu. Jest on zaadresowany do nieznanej z nazwiska Ani.
Bardzo chce przestać codziennie wieczorem myśli: Od jutra będę czysta…
Mam wrzody żołądka i refluks. Już od prawie 2 lat nie mogę zjeść nawet najmniejszej rzeczy bez wymiotów, bo tak boli. Jak ja mam zacząć moją drogę, jeżeli tak małe ilości powodują ból? Mam nie jeść?
Staram się prawie codziennie; rano jogurt (to w miarę przyswajam), w pracy banan i już ból… więc plan, że objem się w domu i zwymiotuję. Żołądek będzie pusty i nie będzie bolał. A na noc kilka piw, żeby nie myśleć i móc zasnąć, żeby nie bolało. I tak w kółko.
Mam 33 lata, zaczęłam mając 15 czy 16 …
Mam synka, mam wspaniałego męża, a nie umiem żyć normalnie… nie jestem człowiekiem…
Jutro wstanę znowu z myślą, że będę się starać, a potem znowu będzie ból żołądka i skończy się jak zawsze.
Nie odpisuj proszę, ja….
Na tym list się urywa.
Uczcijmy mękę tej anonimowej kobiety minutą zadumy i nigdy nie pozwólmy, żeby ten horror się powtórzył.
Cześć Aniu,
Na wstępie napiszę że jestem tu w pokojowych zamiarach i się podzielić swoim doświadczeniem :) Zacznę od tego, że jestem ogromnie wdzięczna za ogrom pracy jaki włożyłaś w Wilczogłodną. Polecam Twoją stronkę zmagającymi się z E.D koleżankami i sama na początku swojej drogi zdrowienia intensywnie z niej korzystałam. Kiedy całkowicie straciłam rozum w kwestii jedzenia była bardzo pomocna. Jest jednak jedna rzecz, która bardzo mnie porusza w Twoich wpisach. Mój wilczek dołączył do mnie zaraz po maturze i chodził za mną przez całe dwa lata. Teraz się rozstajemy, ale muszę napisać, że ogromną rolę miała w tym właśnie psychoterapia. A jedną z rzeczy, która mnie przed nią powstrzymywała były słowa, że zaburzenia odżywiania to problem związany wyłącznie z jedzeniem. Chciałabym bardzo żeby tak było. Zauważyłam jednak pewną zależność- im dalej od domu jestem, tym lepiej się czuję sama ze sobą. Z każdą wizytą u terapeuty bardziej rozumiałam po co tak właściwie towarzyszy mi ten Wilk. Był moim małym pomocnikiem w przystosowaniu się to dysfunkcyjnego domu. Pierwszym warunkiem mojego zdrowienia była więc wyprowadzka i uporządkowanie emocjonalnego bałaganu. Dopiero gdy podjęłam ten krok i zostało już „tylko” jedzenie, mogłam z większym spokojem zaglądać tutaj, żeby przypomnieć sobie jak to w końcu było z tymi kaloriami. Może jestem wyjątkiem i wszyscy pozostali mają problem tylko z jedzeniem. Jednak jeśli jest choćby malutka szansa, że Twoje słowa czyta też ktoś jeszcze podobny do mnie i tak jak ja poczuje że furtka do psychoterapii została mu zatrzaśnięta przed nosem, to pamiętaj, że to co piszesz może mieć ogromne znaczenie i kryje się za tym pewna odpowiedzialność.
Pozdrawiam cieplutko,
Pati
Kochana, spodziewałam się takich komentarzy, dlatego podlinkowałam post o tym jak powstaje bulimia i jak staje się ona emocjonalną protezą.
Zwróć też uwagę, że w tym artykule nie mówię ani słowa o terapii, a jedynie o faszerowaniu bulimiczek psychotropami. Biorę odpowiedzialność za każde jedno słowo, które tu umieszczam.
Gratuluję wyjścia z bulimii i odzyskania wolności!
Dzięki za odpowiedź i podzielenie się własną opinią. Chyba po prostu różnimy się w tej jednej kwestii :) pozdrowionka
Hej.Ja z zasady nic nie komentuje,ale ten fragment listu to jakby o mnie,tylko jestem trochę starsza.Na bulimie choruję już 24 lata i boję się zacząć Twój kurs.Moim zapalnikiem jest wszystko,nawet wypita w „nadmiarze” woda .*Mam 39 lat i nie umiem jeść,zapomniałam bo większość życia spędziłam z Wilkiem.Mam dwie córki i męża i oni nic nie wiedzą o moim problemie jak mam zacząć?Przecież oni jedzą normalnie,są szczupli ,zdrowi.Najbardziej boję się ,że nie wytrzymam jadłospisu.Mąż zawsze mnie namawia żebym coś spróbowała bo nie nie wie co się z tym wiąże,kolejny raz atak
Kochana, napisz do mnie na priva.
Poruszajace!
Patrycja też się przyłączam do Twojej opinii. Podobnie jak Ty dopiero podczas terapii zrozumiałam prawdziwie przyczyny bulimii. „Wilcze” jedzenie to objaw całej masy problemów emocjonalnych, niezaspokojonych potrzeb, braku wsparcia emocjonalnego, totalnego braku poczucia własnej wartości i braki akceptacji siebie itd.. Tylko żeby to sobie wszystko uświadomić potrzeba długiej pracy i wysiłku a przede wszystkim odwagi, więc myślę że łatwiej jest uwierzyć że to tylko problem związany z jedzeniem i że terapia nic nie pomoże. Podczas gdy dobra terapia, dobry terapeuta jest w stanie bardzo skutecznie wyleczyć, do tego stopnia że nie będzie musiało się już więcej zajmować tematem, jedzenia, ćwiczeń, zdrowych produktów, wyglądu fit i tym podobnych ukrytych bądź jawnych obsesji. Ale to proces który trwa więc łatwiej jest pomyśleć że istnieją inne szybsze metody i jeśli komuś one pomogą to teź świetnie ale na pewno nie każdemu i tu tkwi na odpowiedzialność o której wspomniałaś i warto zdawać sobie z tego sprawę.
Aniu czy istnieje coś takiego w procesie zdrowienia jak „zdrowy kompuls”? Pytam bo ja już od dłuższego czasu porzuciłam restrykcje, jem odpowiednio nie kompensuje, jem wszystkie makroskładniki i ogólnie jest u mnie dobrze ale czasem mam taki jakby napad na zdrowe jedzenie. Wtedy zawsze mówię sobie że jeżeli mam już coś jeść to zdrowo i tak robię. Myślałam może że to deficyt ale wtedy takie jedzenie powinno go zapełnić i on się nie powinien więcej pojawić a tak nie jest.
Najadam się tak zdrowymi rzeczami raz na jakiś czas i nie potrafię się wtedy opanować tak bardzo smakuje mi to jedzenie.
Aniu co jest ze mną nie tak??
A może masz głód ekstremalny? czytałaś o tym?
Czy napady pochodzą z głodu fizycznego czy na zasadzie „coś bym zjadła”?
Aniu to na pewno nie jest coś takiego że „aa nudzi mi sie zjadłabym coś” tylko że ja nie jestem czasem do końca głodna fizycznie znaczy nie burczy mi w brzuchu ale mam takie silne pragnienie by jeść jaką ogromną potrzebę najedzenia się porządnie czasem fakt brzuch już pełny a ja bym mogła jeść i jeść i jeść…
Jeżeli jesteś pewna, że to nie pochodzi z umysłu, tylko z ciała, idź za tym. Aby zdobyć tę pewność, rozmawiaj ze sobą: „Czy muszę to zjeść, czy tylko chcę?”
Czyli „muszę” oznacza prawdziwą potrzebę ciała a „chcę” zachciankę i głód psychiczny ?
Strasznie to dziwne.
Niesamowity post. Gratuluję. To wszystko jest tak, jak piszesz Aniu, a my nadal jednak w większym, czy mniejszym stopniu nadal w tym tkwimy Jednak bez Ciebie byłby dopiero dramat. Dziękuję, że jesteś!
ten artykul jest zalosny.