Dylemat kelnerki

Odpowiem dzisiaj na komentarz, który dostałam pod ostatnim postem „Tyrania pozytywnego myślenia”. Sumuje on zadawane mi najczęściej pytania. Odpowiadałam na nie między innymi w poście „Czy jestem życiową amebą”, ale teraz ugryzę je trochę z innej strony.

„Również uważam, że nie da się zawsze myśleć pozytywnie; masz rację, nie ma się co bawić w policjantkę myśli czy wierzyć w prawo przyciągania. Tylko szczerze mówiąc to, co piszesz w tym poście, kłóci mi się z tym, co napisałaś w poprzednim (Czy szczęście zależy od okoliczności). Podajesz tam przykład kelnerki, która jest w trudnej sytuacji. I ok, zgadzam się, że ma ona do wyboru zaakceptować swoją sytuację i szukać możliwości jej poprawienia, albo pogrążać się w narzekaniu i nic nie zmieniać. Problem w tym, że to nie jest takie proste; zaakceptowanie swojej sytuacji i szukanie pozytywów to często tytaniczna praca, kiedy jest się np. w takiej sytuacji, jak owa kelnerka, czasem po prostu nie widzi się nic pozytywnego.

Kiedy czytałam tamten post, miałam właśnie wrażenie, że ta kelnerka zmusza się siłą do pozytywnego myślenia. Zabrzmiało to dla mnie mniej więcej tak: „nie mam perspektyw i zmagam się z chorobą w rodzinie, ale przynajmniej mogę wyjść na spacer do parku w okolicy”. To brzmi dla mnie jak właśnie takie zmuszanie się do szukania pozytywów, kiedy tak naprawdę ich nie ma, albo są nikłe w stosunku do sytuacji. Nie bardzo widzę różnicę między tym chwalonym pozytywnym podejściem kelnerki z poprzedniego posta, a tą krytykowaną postawą szukania wszędzie pozytywów z tego posta.”

No właśnie ja nigdy nie powiedziałam, że trzeba „szukać” pozytywów. Też się zgadzam, że to tytaniczna praca. Ja powiedziałam tylko, że trzeba zaakceptować sytuację w jakiej się jest, a wtedy wyłania się zupełnie inna rzeczywistość. Co konkretnie? Wyłania się tu i teraz – jakieś wyzwanie do rozwiązania, które podejmujemy z czystą głową, a nie „problem”, który leży jak kłoda rzucona pod nogi od losu.

Czy to sprawia, że nagle jest świetnie? Nie, nadal nie wygrałaś w lotka i Twoi rodzice nie ozdrowieli. Nadal czujesz ból, ale już nie cierpisz. To są dwie zupełnie różne rzeczy: ból pochodzi z tu i teraz, cierpienie zaś pochodzi z myśli. To nieakceptacja tego się dzieje, niezgoda na to co jest, myśl, że „powinno być inaczej”. Cierpienie może trwać długo po tym, jak ból przeminął. Jest niezależne od niego i zawsze opcjonalne.

Jeżeli owa kelnerka byłaby fanką „Sekretu” i innych pozytywnych książek, jej myślenie byłoby mniej więcej takie: nienawidzę swojego życia, moja sytuacja jest ch**wa, ale znajdę tutaj 10 pozytywów, przeformułuję problem na okazję i z uśmiechem ruszę na podbój świata. No fajnie, tylko przy pierwszej „poważnej konfrontacji z rzeczywistością” ta fasada roztrzaskałaby się z hukiem i odsłoniła brutalnie, to co ona naprawdę myśli: wszystko jest do dupy i żadna ilość pozytywnej pozłotki nie jest w stanie tego ukryć.

Jeżeli owa kelnerka rozumie, że zawsze czuje swoje myślenie, nie kusi ją, by sztucznie je zmieniać. Po prostu jest w pełni obecna w swoim życiu i robi co może w zaistniałej sytuacji, wiedząc, że nie jest ona permanentna.

I tak jak napisałam w tamtym poście: ona też podróżuje od piekła do nieba. Jej doświadczenie faluje: raz jest obecna i żyje świadomie, raz wchodzi do swojej głowy i cierpi. Wiedząc jednak skąd pochodzi jej doświadczenie, ma mniejsze tendencje do pozostawania na dłużej w swojej głowie.

„Jest jeszcze druga sprawa – oczywiście cieszę się, że są osoby, którym Twoje podejście pomaga i dają sobie radę z poważnymi problemami. W poprzednim poście piszesz tak: „I może zapytasz mnie czy będę super happy, jeżeli spotka mnie tragedia? Nie, pewnie nie będę. Wiem jednak, że wtedy odnajdę w sobie takie pokłady odporności i kreatywności, które pomogą mi przetrwać te trudny czas. A potem znowu zza chmur wyjdzie słońce – nienaruszone tym, co się działo właśnie na moim niebie.”.

Kiedy to przeczytałam, zabrzmiało to dla mnie tak, jakbyś napisała „nawet jeśli mój mąż i dziecko zginą w wypadku, to spokojnie sobie tym poradzę, bo cierpienie to tylko myśli, które można olać i zaakceptować” (czytam Twojego bloga regularnie i tak przecież pisałaś wielokrotnie – że myśli trzeba zaakceptować i czasami zignorować, bo wszystkie przemijają).

A to już jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe i ocieka naiwnością – bo wielkie życiowe tragedie to nie myśli o ciastku, które można zignorować – i nigdy nie wiadomo, jak się na nie zareaguje. Jest przecież mnóstwo ludzi, którzy po różnorodnych tragediach już się nie podnoszą, do końca życia noszą w sobie ten ciężar i nie są w stanie żyć tak jak wcześniej. Mówienie z tupetem takich rzeczy, jak przytoczony wyżej cytat, to dla mnie poza naiwnością także pokazywanie w pewnym stopniu braku szacunku i empatii tym ludziom, jakby byli słabi, bo nie potrafią olać swoich myśli i cierpienia i nawet po latach nie czują, żeby te emocje minęły. Oczywiście wiem, że nie to miałaś na myśli – takie jednak miałam odczucia, kiedy to czytałam.”

Ależ ja nigdy nie powiedziałam, że trzeba te myśli olać i zaakceptować. Ja powiedziałam, że nie trzeba się ich bać, a to zupełnie co innego.  Jeżeli mój mąż i dziecko (teoretyczne) zginą w wypadku, zapewne pogrążę się w niewysłowionym smutku na bardzo długi czas. Zapewne będę codziennie płakać i nie będę miała siły na nic innego. Nie będę jednak próbowała „olać myśli” i wytłumaczyć sobie, że shit happens, no zdarza się. Do końca przeżyję emocje, które one niosą. Wiem też jednak, że to mnie nie złamie. W końcu łzy się skończą, a ja odnajdę drogę do spokoju.

Ludzie, którzy nie podnoszą się z życiowych tragedii, po prostu nigdy się z nimi nie pogodzili. Ból minął, ale cierpienie nadal trwa. Mam w rodzinie mojego partnera, kobietę, która nigdy się nie pogodziła z odejściem męża 30 lat temu. Do tej pory na każdej imprezie rodzinnej musi wspomnieć o tym, jak to ją niesprawiedliwie potraktowano i że musiała sama wychowywać dzieci i dlatego, nic jej w życiu nie wyszło. Ja nie będę taką kobietą.

Nie będę kłócić się z Bogiem, że zrobił mi krzywdę. Po prostu to przeżyję i nie ważne jak długo będzie to trwać – wyjdę w końcu po drugiej stronie.

Miałam też niedawno okazję przetestować to na sobie. Na początku roku spotkała mnie tragedia. Oczywiście nie na skalę śmierci bliskich, ale jak dla mnie coś absolutnie niezrozumiałego i bolesnego: cios poniżej pasa. Czy olałam swoje emocje wmawiając sobie, że to tylko myśli? Absolutnie. Czułam je wszystkie do końca, akceptując, że właśnie to się dzieje i wiedząc, że kiedyś to minie. I minęło.

Tragedia zmieniła się we wspomnienie tragedii, a ja nie mam zamiaru zatruwać sobie życia czymś takim jak wspomnienie. Oczywiście, mogłabym na nim „jechać” jeszcze 30 lat, stracić zaufanie do wszystkich i zgorzknieć jak ta ciotka mojego Toona – ale po co?

„Uważam, że to co piszesz jest bardzo wartościowe – mnie też pomaga świadomość, że nie muszę reagować na swoje myśli, że miną, albo że mogę świadomie zdecydować, jak się zachowam w danej sytuacji. Mimo to chciałam dać znać, że nie ze wszystkim, co piszesz się zgadzam – tak jak właśnie gryzą mi się ze sobą te dwa posty i nie zgadzam się ze zbyt cukierkowym podchodzeniem do życia, bo są sytuacje, w których takie coachingowe myślenie nie pomaga, a może wręcz szkodzić.”

Tak, zgadam się; myślenie coachingowe szkodzi, jak najbardziej. To jakiś sztuczny twór, do którego człowiek musi się podpasować, złożyć jak scyzoryk, by wejść w te ramy; wmówić sobie wiele rzeczy i wiele rzeczy zignorować.

Prawda zaś wyzwala.

*

Wczoraj rozpoczął się nasz interaktywny kurs „Pokonaj Wilka, Odzyskaj Siebie”. Nie ma już możliwości dołączenia do niego. Kolejna edycja na wiosnę.

 

Published On: 16 października, 2020Kategorie: Psychologiczna rozkminkaTagi:
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

10 komentarzy

  1. Marianna 16 października, 2020 at 5:33 pm - Odpowiedz

    Aniu,
    bardzo doceniam to że starasz się odnosić do komentarzy pod postami, tu jednak w moim odczuciu, po prostu się tłumaczysz. Po tym poście mam jeszcze większy mętlik w glowie.
    Jak najbardziej wartością dodaną jest to, że dzielisz się na forum bardzo różnorodnymi opiniami swoich czytelniczek, ale czasami wystarczy tylko się podzielić.
    Pozdrawiam ciepło.
    M

  2. Droga do spokoju 16 października, 2020 at 7:14 pm - Odpowiedz

    A ja Ci dziękuję, że próbujesz nas oświecić :-) Aniu, trochę się to jednak wyklucza. Piszesz, że łzy się skończą i odnajdziesz drogę do spokoju (chyba wszyscy właśnie tego chcemy w życiu!)… Ale jak skoro mówiąc, że to zaakceptujesz i przeżyjesz to będziesz musiała to mielić głowie, to jak dojdziesz do tego spokoju? Jak to może minąć skoro się to przeżywa czyli myśli o tym? Piszesz też już w trzecim poście, że nie trzeba się bać myśli, jak skoro potrafią fizycznie dać o sobie znać….

  3. Z. 16 października, 2020 at 10:27 pm - Odpowiedz

    Aniu,
    czekałam bardzo na ten post, bo komentarz jest jednym z ciekawszych, jakie pojawiły się pod serią postów niejedzeniowych. Cóż, w mojej opinii to najsłabszy z ostatnich tekstów i tak jak mówią dziewczyny – wprowadza po prostu zamęt. W ostatnich postach Twoje słowa były naprawdę jasne, czytelne, otwierające oczy – tutaj mam wrażenie, że bawisz się trochę w taką kazuistykę słownikową na zasadzie „a ja wcale tego nie powiedziałam”, gdzie komentarz rzeczywiście w moim odczuciu bardzo dobrze parafrazował treść tekstów, do których się odnosił. Wiem, że Ty sama najlepiej wiesz, co myślisz, niemniej tutaj rzeczywiście nie przemówił do mnie ten post a odczucia autorki komentarza uważam za słuszne. W mojej opinii pokazuje to, że po prostu nie ma na płaszczyźnie intelektualnej prawd uniwersalnych, obiektywnych, a sytuacji, przypadków i ludzi jest tyle, że może nie warto obstawiać przy tym, że wszystko da się sklasyfikować według Twojej prawdy. Ale strasznie się cieszę, że poruszasz te tematy i prowokujesz do analiz. Mnie filozofia 3 Podstaw przekonała. Ten post jednak w moim odczuciu jest zbyt zagmatwany.

  4. G 17 października, 2020 at 5:49 am - Odpowiedz

    Droga Aniu, drogie czytelniczki,
    czytając przytoczony komentarz, widziałam wyraźne powiązanie moich własnych przemyśleń z tezami autorki. Po chwilowym zastanowieniu, wertując pamięć w poszukiwaniu wszystkich rzeczy, których się ostatnio nauczyłam w odniesieniu do powyższego tematu jak i postów na blogów podejmujących go, wyłapałam, o co Ci chodzi, Aniu. Bo istota przeżywania tragedii, problemów życiowych, trudnych sytuacji poruszana była w wielu innych postach.
    To, jak przeżywamy wydarzenia, wynika często z nakładających się na siebie okoliczności. Czas którego potrzebujemy na pozbieranie się jest niejednoznaczny. Zajmie to tyle, ile musi – z tym, że trzeba wyłapać deadline, bo nie trudno o przekroczenie daty ważności swojego bólu. O co mi chodzi – już wyjaśniam.
    My, ludzie, jesteśmy czymś więcej niż zlepkiem okoliczności. Przeszłość nie istnieje, podtrzymywana jest jedynie przez myśli. Nasz mózg działa teraz, prawa fizyki działają teraz, elektrony nie przewidują swojego ruchu, a poruszają się pod wpływem siły działającej na nie w tym dokładnym momencie. Tak samo jest z ludźmi. Można dopatrywać się przyczyny i skutku, ale po co, jeśli nie ma zastosowania w poprawie jakości życia. Wszak określanie swej osoby na bazie przeszłości to ograniczanie swojej przyszłości – tragedia w życiu wcale nie przekreśla szczęścia. A bardzo często narzucamy innym, jak mają się zachowywać po trudnych przejściach, ile ma trwać żałoba.
    Wyobraźmy sobie sytuację, że komuś umiera bliska osoba. Trzy dni później przychodzi już do pracy uśmiechnięty, rozmawia tak jak zwykle przy lunchu, wychodzi na spotkanie towarzyskie. Jakie myśli nachodzą nas pierwsze? „Brak mu empatii, taka tragedia, a on się bawi jakby nigdy nic, chyba nie wie, jak powinien to teraz przeżywać, egoista”. A przecież prędzej czy później należy wrócić do normalnego trybu życia, więc jeśli ktoś jest w stanie to zrobić i po kilku dniach, to czemu ma tego nie dokonać?
    Sami często nadajemy sobie przyzwolenie na różne zachowania „bo spotkało nasz nieszczęście”. A jednak były więzień Auschwitz, Victor Frankl, napisał, że żaden człowiek nie ma prawa czynić złego, nawet gdy jemu zostało uczynione. Niesamowite słowa w ustach kogoś, kto zaznał tak niewyobrażalnych miesięcy męki. Jasne, można przepłakać całe życie z powodu tragedii. I można się przed samym sobą całkiem sensownie wytłumaczyć – ale wtedy zamieniamy resztę swojego życia w tragedię. I ani ja, ani, jak myślę, Ania nie zamierzamy tu oceniać nikogo i patrzeć spode łba na ludzi, którzy pogrążyli się w cierpieniu, wytykając „ale słabiak, marnuje sobie życie, ja bym to zrobiła lepiej”. Skoro wg Biblii sam Bóg nie ocenia, to jakim prawem my, ludzie mielibyśmy to robić? Każdy jednak może spojrzeć na własne zachowanie i zdecydować, czy chce przyjmować taką postawę względem samego siebie. I tylko taki jest zakres naszych kompetencji. Nikt nie będzie miał Ci za złe, jeśli przeleżysz całe życie w łóżku po jakiejś tragedii – pytanie, czy Ty nie będziesz mieć tego sobie za złe.
    Takie jest moje pojęcie tematu. Aczkolwiek chętnie wysłucham Waszego stosunku do mojego rozumowania. Trzymajcie się!

  5. Wilczo Glodna 17 października, 2020 at 9:15 am - Odpowiedz

    Kochane, ale co wy opowiadacie; że gmatwam czy się tłumaczę. Konsekwentnie piszę to samo w każdym poście, a tutaj po raz kolejny tłumaczę rozumienie 3 Podstaw, nie zaś „siebie”.
    Po prostu uznałam ten komentarz za wartościowy i odpowiadam na niego publicznie, co czasami robię, jeżeli przedstawiony tam punkt widzenia odzwierciedla wątpliwości wielu osób.

  6. Domi 17 października, 2020 at 5:11 pm - Odpowiedz

    Cześć,
    Wydaje mi się że, to właśnie teoretyczne podejście nie pozwala zrozumieć tego co autorka miała na myśli. Przytaczanie teoretycznej śmierci bliskich nie daje nawet namiastki tego co można czuć. Do czasu przeżycia poważnej tragedii, nie można mówić o zrozumieniu takiej sytuacji. Zazwyczaj na codzień borykamy się z problemami, niedogodnościami, większymi lub mniejszymi wyzwaniami, ale nie z tragediami. Ja uważam że świadome podejście do swoich uczuć jest bardzo trudne, ale jak zrobi się to raz, to potem coś przeskakuje w mózgu i potem przychodzi to o wiele łatwiej, nawet w najgorszych sytuacjach.
    Przeżyjcie świadomie to co wam teraz przeszkadza, a nie zastanawiajcie się jak potencjalnie będziecie się czuć jeśli umrze wasz małżonek albo dziecko

  7. Ponawiam pytanie bo nikt na to nie odpowiedział 17 października, 2020 at 9:07 pm - Odpowiedz

    Łzy się skończą i odnajdziesz drogę do spokoju. Jak? Mówiąc, że to zaakceptujesz i przeżyjesz to będziesz musiała to mielić głowie więc jak dojdziesz do spokoju? Jak to może minąć skoro się to przeżywa czyli myśli o tym? Piszesz, że nie trzeba się bać myśli. Jak? skoro potrafią fizycznie dać o sobie znać….

  8. Asia 18 października, 2020 at 1:04 am - Odpowiedz

    A do mnie właśnie ten artykuł przemawia, tak jak i poprzednie z tej serii :-) Jestem w trakcie czytania poleconej przez Anię „The little book of big change” i również polecam wszystkim, bo ta książka jeszcze bardziej rozjaśnia nauki 3 podstaw.
    Zastanawiałam się właśnie, skąd u komentujących takie niezrozumienie tematu.. i jakiś taki opór. To tak, jakby niektórzy koniecznie chcieli znaleźć argumenty na to, że nie zawsze DA się zachować spokoj ducha, być tu i teraz i płynąć przez życie. A życie przecież ma różne kolory, czasem jest różowe i piękne, a czasem czarne i przerażające, ale chodzi moim zdaniem o to, żeby płynąć przez te wszystkie sytuacje, które nas spotykają i właśnie doświadczyć różnych odcieni życia.. czyż nie? Zbierać doświadczenia, wyciągać lekcje, i płynąć dalej.
    Dzięki Ania za Twoją pracę.
    Pozdrawiam wszystkich poszukiwaczy prawdy :-)

  9. Sylwia 20 października, 2020 at 2:48 pm - Odpowiedz

    Ja też nie widzę tu wykluczających się informacji. Wydaje mi się, że różnice w podejściu i jego rozumieniu mogą być na tyle subtelne, że czasami nie jesteśmy w stanie ich zobaczyć. Dla mnie bycie na siłę szczęśliwym po śmierci bliskiego jest totalnie odmienne od poczucia spokoju, które może leżeć u podstaw żałoby – bo w głębi czujesz, że ten stan też minie i nic nie jest w stanie cię złamać. A to nie oznacza wypierania swojego smutku czy przyklejania sobie sztucznego uśmiechu do twarzy. To inny, głębszy poziom samopoznania.
    Dziękuję Ci Aniu za Twoje wpisy <3

  10. Laura 23 października, 2020 at 8:33 pm - Odpowiedz

    Dziękuję bardzo Aniu za odpowiedź! Nie spodziewałam się, że napiszesz cały post w odpowiedzi, ani że wywiąże się z tego taka dyskusja. Myślę, że już lepiej rozumiem, co miałaś na myśli, ale dalej mam kilka wątpliwości.

    1. Piszesz, że nie chodzi o to, żeby na siłę szukać pozytywów, tylko zaakceptować sytuację. Ok, rozumiem – tylko jak to zrobić? To podobnie jak to krytykowane pozytywne myślenie jest przecież tak samo trudną pracą – poza tym do akceptacji nie da się przecież zmusić, można się tylko zmusić do udawania, że się zaakceptowało.

    2. Piszesz, że często jest tak, że ból minął, a cierpienie nadal trwa i możemy się go pozbyć. Ale jak odróżnić jedno od drugiego, skoro tu nie chodzi o ból fizyczny, tylko o emocje?

    3. Oczywiście, bardzo podziwiam Twoją pewność siebie, że po wszystkich tragediach się podniesiesz; tak samo oczywiście bardzo mnie cieszy, że z tym, co się wydarzyło na początku roku, cokolwiek to było, też sobie poradziłaś. Tylko że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć – nikt nie wie, jak się zachowa w sytuacjach ekstremalnych, jak będzie przeżywał trudne sytuacje. Pamiętajmy też, że każdy ma inną wrażliwość – mnie też się wydaje te 30 lat Twojej ciotki przesadą, ale to jest przecież bardzo indywidualna sprawa – może rzeczywiście to co się stało, tak bardzo ją złamało, że dalej nie jest sobie w stanie z tym poradzić? Sama czasem mam ochotę powiedzieć komuś, żeby w końcu się z jakąś sprawą pogodził i poszedł dalej, ale wydaje mi się, że nie powinniśmy oceniać innych, bo to bardzo delikatne sprawy; poza tym, tak jak pisałam wcześniej, nie zawsze da się zaakceptować różne sytuacje ani się do tego zmusić. Poza tym co z sytuacjami, które nie przeminą? Jak ktoś np. straci nogę, a uwielbiał grać w koszykówkę, to przecież nie powiemy mu, że to kiedyś przeminie.

    4. Piszesz na końcu, że „prawda wyzwala”. Co to właściwie jest, ta „prawda”? Intuicyjnie oczywiście gdzieś tam rozumiem o co chodzi, ale brzmi to trochę jednak jak taki coachingowy albo religijny termin.

    5. Gdzieś tam pisałaś o osobach w depresji, ale nie mogę znaleźć tego posta. Ciekawa jestem, jak ma się Twoja teoria o akceptowaniu i przemijaniu myśli ma się do osób z depresją? Czy w ogóle ma zastosowanie, bo przecież nie powiemy komuś, kto ledwo wstaje z łóżka i ma milion problemów, żeby zaakceptował sytuację i myśli, bo przeminą; w każdym razie ja bym nie powiedziała, bo to może go tylko dobić, a nie pomóc. Ciekawa jestem, czy w teorii 3 Podstaw jest coś o depresji i samobójstwie.

    Nie chcę, żeby wychodziło na to, że się czepiam – bo tak jak pisałam, bardzo cenię Twoje artykuły, uważam, że bardzo wiele mi dały, zarówno te jedzeniowe, jak te życiowe. Nie oczekuję też oczywiście, że mi odpiszesz, bo to pewnie potrwa wieki ;) Być może już poruszyłaś wcześniej te kwestie, tylko mi umknęły. Chciałam tylko dać znać, że przeczytałam i podzielić się przemyśleniami.