Niedziela bez wilka: Olga, którą uleczyło pewne uczucie
Zaburzenia odżywiania stanowiły 1/4 mojego dotychczasowego życia (mam 40 lat).
Dziesięć trudnych lat powstrzymywania się od jedzenia czegokolwiek, co zawierało cukier lub tłuszcz, a następnie, po wielu kłótniach z rodzicami, wizyt u lekarzy przeróżnych specjalizacji oraz samowykluczenia się z życia towarzyskiego – kompulsywne objadanie się wszystkim, co było pod ręką.
To była druga odsłona tego cichego dramatu, przeżywanego w ogromnym poczuciu winy, niechęci do siebie i samotności. Pojawiły się nawet myśli samobójcze…Nieprawdopodobne cierpienie, z którego nikt z najbliższego otoczenia nie zdawał sobie sprawy, czego dowodem były bardziej lub mniej delikatne komentarze na temat mojej sporej nadwagi.
Uzdrowiła mnie ciąża. Do tej pory nie mogę pojąć, jak to możliwe, że wraz z pojawieniem się na świecie mojego syna (który w tej chwili ma 12 lat) z dnia na dzień kompletnie straciłam zainteresowanie jedzeniem. Na początku tej zaskakującej zmiany jadłam z przyzwyczajenia i rozsądku (ale z pewnym trudem), a potem sięgałam po jedzenie już tylko wtedy, kiedy naprawdę byłam głodna (czy nie na tym polega właściwy stosunek do jedzenia?).
Waga dosłownie galopowała w dół, mimo że w moim menu znajdowały się również lody, frytki, zapiekanki…Mija 12 rok, odkąd zaburzenia odżywiania odeszły do przeszłości. Jem wszystko, na co mam ochotę, ale nie przejadam się – po prostu nie jestem już w stanie wypchać sobie żołądka nadmiarowym jedzeniem. Kiedy czuję się najedzona (a niewiele mi trzeba, co również 12 lat temu odkryłam z ogromnym zaskoczeniem) – przestaję jeść i nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do dodatkowego kęsa.
Mam wagę idealną dla swojego wzrostu, choć nie uprawiam regularnie żadnego sportu, lubię siedzieć w domu i wylegiwać się w łóżku w wolne dni. Jedzenie zeszło nie na drugi, ale na ostatni plan, podczas gdy 12 lat temu było na planie pierwszym.
Czy uleczyło mnie samo zajście w ciążę i poród? Oczywiście, że nie… Moja teoria jest taka, że sprawiły to bezwarunkowa miłość matki do dziecka i na odwrót oraz podświadoma pewność, że ani syn, ani ja nigdy jej nie stracimy – ja nie odejdę od syna, a on nie odejdzie ode mnie (oczywiście w sensie emocjonalnym, a nie fizycznym).
Miłość, akceptacja, poczucie bezpieczeństwa i stuprocentowa pewność o trwałość tego najważniejszego uczucia – to okazało się skutecznym lekarstwem dla mnie.
Pozdrawiam i życzę wszystkim, aby również odkryli takie lekarstwo dla siebie.
Olga