Brak pewności siebie, a problemy z jedzeniem
Czy tak zwana osoba „zdrowa”, czyli bez zaburzeń odżywiania, nigdy nie ma do siebie żadnych „ale”? Czy akceptuje siebie w pełni i bezwarunkowo?
Czy tylko my, kobiety z tym problemem, mamy do siebie pretensje o niedoskonały wygląd i generalnie… o wszystko?
Ostatnio pojawił się gdzieś taki komentarz, że dziewczyny bez ED mają wysoką samoocenę, nie przejmują się co kto o nich powie i w ogóle nie mają Instagrama, bo nie obchodzi ich ilość lajków pod ich zdjęciem z wakacji.
Podobne komentarze były pod artykułem opisującym historię Patrycji, która wpadła w zaburzenia odżywiania po tym jak jej teściowa ze szwagierką zaczęły komentować, że je za dużo (podczas gdy karmiła piersią i zasuwała przy dziecku 24/7). Ona się głupio tym przejęła i zaczęła na siłę jeść mniej. No i wiadomo co się stało.
Inne czytelniczki spekulowały wtedy, że na pewno miała jakieś „problemy psychologiczne” czy deficyty miłości, bo zdrowa, normalna osoba jest odporna na takie teksty i nigdy nie weźmie ich sobie do serca.
Rysuje się więc nam tu podział na pewne siebie superwomenki, co mają wywalone na wszystko i super-wrażliwe Wilczyce z samooceną równą zero. I ta różnica rozstrzyga o „zdrowiu” i „chorobie”.
Ja zaś uważam, że takiego czarno-białego podziału nie ma. To nie jest tak, że w ED wpadają tylko zahukane myszki, których nikt nie kochał i które chciały udowodnić swoją wartość. I na pewno nie jest tak, że dopóki nie staniemy się totalnie odporne na ludzką krytykę, nie wyjdziemy ze swojego problemu. Przecież to nierealne! Jeżeli chcesz czekać na ten moment, to powodzenia.
Bo takie „oporne na krytykę” osoby nie istnieją. No chyba że mówimy o jakiś socjopatach czy psychopatach wręcz. Ok, istnieją ludzie, którzy mimo krytyki robią swoje (ja do nich na pewno należę), ale to nie jest tak, że opinia innych im totalnie zwisa.
Człowiek jest przecież istotą społeczną, czy jak wolisz – zwierzęciem stadnym. Od zarania dziejów żyjemy w grupach i od zarania dziejów od AKCEPTACJI grupy zależał nie tylko nasz dobrostan, ale także fizyczne przetrwanie. Jeżeli z jakichś powodów zostałaś wykluczona ze społeczności – ginęłaś z głodu, zimna, z ręki wroga lub od ataku drapieżnika.
Dlatego tak bardzo tej akceptacji szukamy. Wiążę się ona z najsilniejszym lękiem każdego żywego organizmu – o życie. NIKT nie jest od niego wolny.
Nie upatrywałabym więc źródła problemu w niskim poczuciu własnej wartości. Na pewno jest to czynnik sprzyjający jego powstaniu, ale wcale nie jedyny. Nie każda osoba, która źle o sobie myśli, zacznie się odchudzać, by dopasować się do promowanego ideału, zyskać przychylność rodziców, czy co tam jeszcze. Także nie jest tak, że osoba z wysoką samooceną będzie od tego zupełnie wolna.
Myślę, że raczej chodzi tu o inną cechę – perfekcjonizm, który w połączeniu z niskim poczuciem własnej wartości da nam mieszankę wybuchową.
Nie raz wspominałam początki moich zaburzeń, kiedy to postanowiłam z przyjaciółką odchudzić się raz a dobrze (ja próbowałam już od kilku lat, bo z domu wyniosłam przekonanie, że tak trzeba).
Obie miałyśmy po 14 lat i zaniżoną samoocenę. Monika miała jednak ku temu „powód”, którego ja nie miałam – realną nadwagę. Odkąd ją znałam była od czasu do czasu wołana „ej gruba!”, a po kontroli lekarskiej jej waga stawała się przedmiotem plotek.
Zaczęłyśmy więc ochoczo naszą autorską dietę, której przebieg pewnie możecie sobie wyobrazić. Cóż takiego może wymyślić czternastolatka z zerową wiedzą o odżywianiu i funkcjonowaniu organizmu? Niejedzenie śniadań, suchą bułkę na obiad i litrowy sok „Kubuś” na kolację.
No i co się stało już niebawem? Monika olała całą sprawę po jakimś tygodniu, oświadczając, że nie chce jej się biegać o 6.00 rano i wróciła do starych nawyków. Ja jednak nie poddałam się aż do 30stki, zaliczając przy tym półtorej dekady zaburzeń odżywiania.
No cóż, jak widać, mam niezłomną wolę (tak jak Ty zresztą), aczkolwiek nie zawsze jest to dobra cecha.
Ale do czego zmierzam? Do tego, że niskie poczucie własnej wartości naprawdę jeszcze o niczym nie świadczy. Tak samo jak i wysokie. Patrycja ze wspomnianego wyżej tekstu miała dobre mniemanie o sobie, ale jak słyszała codziennie, że za dużo je, to zaczęła wątpić w to co robi. I zapewniam Cię; praktycznie każdy by w końcu zaczął. Nikt nie jest od tego wolny, bo tak zostaliśmy zaprogramowani przez tysiąclecia ewolucji.
Nie idealizujmy więc osób, które nie wpadły w zaburzenia jako tytanów pewności siebie. To nie jest takie proste a między czarnym (jestem do dupy), a białym (jestem super), są jeszcze wszystkie odcienie szarości.
Zgadzam się Aniu. Ja przez całe 7 lat swojej anoreksji zaliczyłam takie momenty, że naprawdę czułam się atrakcyjna. I co? I nic, nadal się głodziłam, bo to dawało mi poczucie swego rodzaju kontroli nad życiem i względnego bezpieczeństwa. Dopiero teraz z tego wychodzę. Dlaczego? Bo zobaczyłam, co robią ze mną zaburzenia i że wcale nie potrzebuję ich do szczęścia. Lęk przed przytyciem to inna bajka, ale czasem serio patrzyłam w lustro i uznawałam że „no dzisiaj wyglądam dobrze”. A jakoś mnie to nie zmotywowało do zakończenia tego syfu.
A ja mam tak,że czuje się bardzo atrakcyjnie jak mam dni bez obżarstwa a jak się objadam to jak istny kaszalot.Ma tak ktoś?jestem przerażona tą skrajnoscią a najbardziej tym,że ja jednak niby taka mądra a uzależniam swoje poczucie wartości od faceta..
Mam tak samo wystarczy se kilka dni nie objadam się i nie wymiotuje i jest Ok lubię siebie , jeden napad i nie mogę na siebie patrzeć ..
Zapewnie masz rację. Ja zawsze miałam niskie poczucie własnej wartości, już od dziecka. Z płaczem byłam ciągnięta do przedszkola i obrzucana obelgami i krytyką. W przedszkolu mobbing. W domu wysokie wymagania dotyczące np. poprawnego zachowania i później w czasie dojrzewania teksty typu: ” wszystkie twoje problemy są wyłącznie wymyślonymi problemami”. Mogłabym długo pisać, chociaż nie jestem obiektywna. Już jako dziecko uważałam że jestem za gruba. Znalazłam też tego potwierdzenie w słowach niektórych rówieśników i matki. W wieku 13 lat zaczęłam dietę. W wieku 14 lat depresja i napady obżarstwa. Nigdy nie wymiotowałam bo nie umiałam… Teraz mam 41 lat a czuję jakbym nadal była zagubioną dziewczynką. Ważę prawie 90 kilo.
Justynko bardzo mnie poruszył Twój wpis. Jakiś jest mi bliski. Czuć w nim dużo smutku. Może odbieram przez pryzmat mojego dzisiejszego smutku i ma on związek z zaburzeniami odżywiania. Mam 36 lat i też do końca nie umiem odpuścić zaburzeniom. Ale chce z nich wyjść bo wiem że szkoda życia, bo czas pędzi. Dużo zdrowia, sił i pozytywnego nastawienia do wyjścia z tych cholernych zaburzeń odżywiania.
Myśle,że to wynika z tego że człowiek za dużo się WSZYSTKIM przejmuje.Patrząc na swoje życie zażerałam większość spraw i osób które do cholery nie były tego warte!!!nikt mi zdrowia nie wróci,łez których wypłakałam i rozpaczy w której miliony razy byłam!nie wiem jak Wy ale ja mam zamiar być szczęśliwa,biorw ster w swoje ręce,to ku…mać moje życie!i dziewczyny zróbcie to samo.Jak długo jeszcze????!!!
Nie można tego tak kategoryzować bo wtedy każda dziewczyna z kompleksami miałaby ed . Ja orzez całe życie nie miałam nic do swojej sylwetki akceptowałam ja w 100 procentach jako mała dziewczynka nastolatka aż w końcu pojawiła się moda na bycie fit i odbiło mi coś , tak właśnie wpadłam w anoreksję później w bulimię która ciągnie się do teraz bo nie wystarczało ze zacznę ćwiczyć chciałam być jak panie z insta i okładek magazynów sportowych … życiowa głupota i porazka
To dla mnie naprawdę bardzo ważny tekst. W sumie na moich oczach, moja sąsiadka (w moim wieku) powoli wyniszczała swój organizm :(. I co mnie najbardziej wkurzało, to sąsiedzi, którzy wtykali nos w nie swoje sprawy! Zamiast wspierać dziewczynę, cały czas ktoś może i nie bezpośrednio, ale pojawiały się teksty, że jest za chuda, co ona z sobą zrobiła. Starałam się z nią trzymać, bo widziałam ze jest jest ciężko. Rodzina w pewnym momencie dostała skierowanie od lekarza do Uzdrowiska konstancin do ich oddziału dla młodzieży z zaburzeniami. Jejkju jak się rozstawałyśmy obie płakałyśmy, ale wiecie, to było jej mega potrzebne! Wróciła odmieniona, oczywiście powoli z tego wychodziła i ja uczyłam się razem z nią i będę walczyć o dobre imie osób z anoreksją. To nie ich wina! Po prostu potrzebują więcej wsparcia od innych :).