Dlaczego objadanie się nie jest aktem autodestrukcji?
Taki temat poruszyłam niedawno na moim Instagramie @wilczoglodna. Zrobiłam ankietę dla obserwatorów i zadałam im pytanie: Czy objadanie się jest aktem: a) autodestrukcji, b) miłości do siebie. 72% respondentów odpowiedziało, że to akt autodestrukcji.
No cóż, ja zgadzam się w tym wypadku z respondentami, którzy byli w mniejszości i uważam, że to akt miłości do siebie. Może kręcisz głową z niedowierzaniem, ale jeżeli doczytasz ten artykuł do końca, na pewno zmienisz choć trochę swoje zdanie.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to co mówię jest szokujące i idzie pod prąd wszystkiemu, co do tej pory wyczytałaś w Internecie, usłyszałaś na terapiach czy pomyślałaś sama z siebie. No bo przecież czym wytłumaczyć fakt, że robisz swojemu ciału i duszy coś, czego nie chcesz najbardziej na świecie? To przecież musi być jakaś ukryta autoagresja i chęć dokopania sobie… To musi być nienawiść do siebie!
Guzik prawda. Od lat pracuję z osobami cierpiącymi na zaburzenia i nigdy nie widziałam innego powodu objadania się niż następujące: deficyt kaloryczny lub (i) nawyk.
Najpierw (po raz tysięczny) omówmy sprawę deficytu kalorycznego. Tu sprawa jest banalnie prosta i wygląda mniej więcej tak:
Przeszłaś sobie na dietę w celu zredukowania tkanki tłuszczowej i zyskania wiecznej szczęśliwości. Mija sobie dzień/tydzień/miesiąc, podczas których dostarczasz ciału zbyt małej ilości kalorii. Twój organizm czuje, że coś jest nie tak i coraz bardziej zaczyna dopominać się jedzenia. Waga co prawda spada, ale zwalnia też metabolizm i uruchamia się nam – nazwijmy to – „tryb przetrwania”.
Po dłuższym czasie takiego postępowania, nasz gadzi mózg, wysyła potężny sygnał głodu, którego nie możemy dłużej ignorować. No i rzucamy się na lodówkę.
W końcu nastąpiło tak bardzo potrzebne wyrównanie kalorii. My jednak tego nie wiemy. Myślimy za to, że zrobiłyśmy sobie totalnie na złość, że właśnie zasabotowałyśmy nasze długotrwałe wysiłki. Nietrudno o takie przekonanie, kiedy nie rozumiemy, jak działa instynkt samozachowawczy. A, jak pewnie zdołałaś dostrzec, mało kto to rozumie i wszyscy radośnie zalecają diety 1600 kcal.
No i dochodzimy do wniosku, że obawiamy się na przykład „odnieść sukces”, mamy niskie poczucie własnej wartości i w ogóle coś jest z nami nie tak. Jeżeli jednak zrozumiemy, że mamy do czynienia z prostą fizjologią i reakcja ciała była jak najbardziej naturalna, zobaczymy jasno, że nasze poczucie własnej wartości nie ma tu absolutnie nic do rzeczy.
Bo prawda jest taka, że możesz być najbardziej pewną siebie i szczęśliwą osobą, ale jeżeli zadrzesz z Siłami Natury i wprowadzisz organizm w stan zagrożenia – uzyskasz taki właśnie efekt. Natura nie robi wyjątków dla nikogo. Mam nadzieję, że to jest jasne.
Przejdźmy więc do drugiej, bardziej skomplikowanej sprawy, czyli do objadania się z powodu nawyku. Weźmy na warsztat takie na przykład zajadanie emocji. Dzieje się coś trudnego, a my za czekoladę i jazda. Jak to się stało, że wytworzyłyśmy sobie taką ścieżkę postępowania? Przecież nie urodziłyśmy się z nią. Jako pięciolatki nie leciałyśmy napchać się słodyczami, bo Pawełek wyrwał nam zabawkę.
Już tłumaczę.
Kiedy odmawiamy sobie jedzenia, czujemy się okropnie. Głód jest jednym z najbardziej dojmujących odczuć, jakich żywy człowiek może doświadczyć. Męczymy się i męczymy, aż w końcu, po jakimś czasie następuje wyżej wspomniany atak na jedzenie. Co się wtedy dzieje w naszym mózgu? Uwolniona zostaje masa endorfin. W ten sposób nasze ciało próbuje dać nam do zrozumienia, że podjęłyśmy właściwe działanie oraz uchronić nas przed ponownym niewłaściwym działaniem (głodzeniem się).
Ten mechanizm nie jest niczym szczególnym. Obserwujemy go także w trakcie normlanego głodu (wszystko bardzo nam smakuje) i innych czynnościach zapewniających nasze przetrwanie. Zrobienie siku, położenie się spać, napicie się wody, akt seksualny – to wszystko wynagradzane jest ulgą lub przyjemnością. Inaczej nikt by się nie bawił w zaspakajanie pragnienia czy prokreację. I wyginęlibyśmy dawno temu.
No więc objadałaś się po raz pierwszy i zalały Cię endorfiny. Ty jednak nie wyciągnęłaś z tego właściwych wniosków. Nadal chciałaś mieć „szczupłą sylwetkę” i dążyłaś do niej jedyną znaną Ci metodą; dietą. Napady powtarzały się więc w dalszym ciągu i nadal przynosiły wyrzut endorfin. Mimo, że oceniałaś to wydarzenie bardzo negatywnie. No cóż, z chemią mózgu się nie dyskutuje.
Aż w końcu twój mózg zaczął kojarzyć dwa fakty: złe samopoczucie = objadanie. I zaczął stosować powyższą taktykę w niezwiązanych z jedzeniem sytuacjach życiowych. Zaczęłaś objadać się na każdą niekomfortową emocję. (Więcej mówiłam o tym w tym filmiku: Dlaczego nawyki eskalują).
Teraz, po latach, ten akt „pomaga Ci” poradzić sobie na przykład ze smutkiem. To coś, co Twój mózg przećwiczył wiele razy i doskonale to zna. Twój umysł podsuwa Ci najprostsze, sprawdzone rozwiązanie.
I teraz pomyśl, czy taka próba pomocy, może być nazwana próbą zniszczenia siebie? Nie sądzę. Dokopanie sobie nie jest przecież Twoim celem, chociaż możesz zacząć się o to podejrzewać, bo nie rozumiesz opisanych tu mechanizmów! Też ich nie rozumiałam i – tak jak Ty -wysnułam bardzo błędny wniosek; ja siebie nienawidzę. Nic podobnego! Prawda jest tak, że kiedy jesteśmy w dołku, za wszelką cenę chcemy poczuć się lepiej, „wrócić do siebie”. Nie znamy jednak innego sposobu, by to zrobić. To znaczy teoretycznie znamy; joga lub kąpiel bąbelkowa i tak dalej… jednak nie zna ich nasz gadzi mózg. To nie jest dla niego opcja, bo on najbardziej kojarzy ulgę z jedzeniem.
Idąc dalej, czy to nie jest dla Ciebie jedyny sposób, aby pozbyć się uporczywych myśli o jedzeniu?
Pamiętam jak „dopadała” mnie myśl, by się objeść i w przeciągu kilku sekund stawała się tak uporczywa, że czułam, że nie mam innego wyjścia, jak tylko się jej poddać. Zaczynałam się trząść jak narkoman (swoją drogą, będący w dokładnie takim samym schemacie jak ja), serce waliło mi jak młotem, a ja nie byłam w stanie o niczym innym myśleć.
Stawałam więc zawsze przed wyborem; albo nie pójść za tą myślą i cierpieć te katusze przez wiele godzin (czytaj: wieczność), albo pójść za nią i odzyskać spokój ducha. Ok, zaraz pojawiały się wyrzuty sumienia, płacz i takie tam, ale przynajmniej ta nieznośna, obezwładniająca myśl odchodziła.
Co więc robiłam? To samo co Ty; wybierałam objadanie się. Uwalniałam się w ten sposób od okropnego cierpienia. Chciałam dla siebie dobrze! Nie chciałam zwijać się z bólu! Ja siebie kochałam i to był mój sposób zadbania o siebie…
Zły i wiodący ostatecznie do autodestrukcji? Tak, ale jedyny działający i dostępny dla mnie w tym stanie umysłu. Kiedy mój stan umysłu się zmienił, ponieważ zyskałam głęboki wgląd w to jak działają nałogi, na horyzoncie pojawiły się inne, niepojęte kiedyś opcje. Autodestrukcja nie była nigdy moją motywacją do działania, chociaż właśnie w to nauczyłam się wierzyć. I zapewniam Cię; to nie jest także Twoim celem. Ty też chcesz sobie po prostu ulżyć. A że nie widzisz innego wyjścia, jak pójście za tym impulsem, to… idziesz za nim. No halo, nie jesteś przecież masochistką.
Powiem więcej; piszę dla was od prawie siedmiu lat. Przez moją skrzynkę mailową przewinęło się ponad 25000 maili. Odpowiedziałam na tysiące wiadomości na YouTubie, Instagramie i Facebooku. Mentorowałam setkom kobiet… i przysięgam, że NIGDY nie spotkałam ani jednej masochistki, która celowo chciałaby się w ten sposób zniszczyć (chociaż wiele z was myślało, że nimi jest).
Nie kochane, my wszystkie chcemy poczuć się lepiej, a nie gorzej. Dlatego też pijemy, palimy, robimy sobie krzywdę, zażywamy narkotyki i wkręcamy się w tysiące szkodliwych rzeczy. Z tego powodu potrafimy targnąć się nawet na własne życie, jeżeli to wygląda dla nas jak jedyny sposób, żeby uwolnić się od cierpienia.
Pomyśl chwilę, czy nie jest tak? Nikt, absolutnie nikt, nie chce czuć się ŹLE. Instynktownie wszyscy próbujemy powrócić do spokoju, który jest naszą najgłębszą naturą, tylko robimy to niestety w nieudolny sposób. I wychodzi, jak wychodzi.
*
Przeczytaj także post Z miłości do siebie.
*
Jeżeli chcesz, żebym pomogła Ci „wrócić do siebie” bez używania na sobie przemocy, zgłoś się do mnie na coaching. Jeżeli potrzebujesz pomocy z jedzeniowymi sprawami, zgłoś się do mnie na mentoring.
Doświadczam tego ostatnio często,zwijam sie z bólu bo nie chce sie objadać i dla mnie to jest dbanie o siebie i jak już mnie tak strasznie przemęczy to czuje sie wkońcu silna i wiem,że właśnie te kiepskie uczucia miną.Jak będzie trzeba będe ryczeć od rana do wieczora i nie zjem tej przysłowiowej pieprzonej czekolady,żeby po ludzku zobaczyć czego sie od dawna boje…i jaka jestem..
Prawda. Prawda.
Przyczyną zaburzeń odżywiania jest tylko i wyłącznie GŁÓD.
I ciało broni się przed zaglodzniem.
Akty objadania się ratują nam życie.
Nie, nie tylko.
Mnie tylko bardzo interesujące, jak to się dzieje, że niektórzy trwają w anoreksji restrykcyjnej latami? Jak ignorują głód ekstremalny skoro pochodzi z gadziego mózgu?
właśnie, dokładnie to samo mnie interesuje, ale nie znalazłam jeszcze odpowiedzi
Myślę że oni też mają kompulsy tylko ukrywają
Pamiętam, jak nie mogłam zrozumieć dlaczego zaczęłam się kompulsywnie objadać, bo jeszcze zanim zaczęłam się odchudzać widziałam wielu ludzi będących na diecie i jakoś nie skończyło się to u nich takimi zaburzeniami. Ale być może niektórzy mają do tego predyspozycje.