Nienawiść do ciała

Temat ten jest tak obszerny i tak ciężki, że nawet nie wiem czy dotknę tylko jego powierzchni, ale postaram się.
Czuje to każda z nas; każda obecna tu osoba, która kiedykolwiek wpisała w Google „Jak przestać się obżerać”, „Jak szybko schudnąć”. „Jak (nie) wymiotować” i cyfrowym zbiegiem okoliczności trafiła na mojego bloga.

Nienawiść

Hodujemy i starannie pielęgnujemy ją od dawna, może nawet od kilku pokoleń? Już nasza babcia krytycznie oglądała się w lustrze, a mama bezskutecznie walczyła z kilogramami. Ty zaś dostałaś lalkę Barbie, byś od dziecka wiedziała jak wyglądać, by zdobyć Kena, różowego Corvettę i status uwielbianej ikony. Dopiero później okazało się, że to nie jest wszystko takie proste.
Próbowałaś z całych sił wtłoczyć swoje ciało w za ciasne dla niego kanony, aż przyszło rozczarowanie, złość, frustracja i na koniec nienawiść.
Teraz nosisz ją jak drugą skórę, jak czapkę niewidkę, spod której nie widzisz swojego prawdziwego piękna. I w ogóle świata nie widzisz.
Jesteś tylko Ty i ono – Twój wróg. Czas zaś wypełnia walka.

Kto winien?

Oczywiście palec wyciąga się od razu w stronę mediów, które bezwzględnie promują wyśrubowany, wizerunek idealnego ciała. Niedawno była to rachityczna chudzina na przepustce z Auschwitz, teraz zaś umięśniona amatorka fitnessu na przepustce z obozu rekrutów.
Jeden i drugi obraz jest odklejony od realnego życia jak tylko się da. Ale my w niego wierzymy; udajemy że to pestka połączyć codzienność z wymagającymi treningami, odpowiednią dietą i suplementacją. Jeszcze do tego dom, dziecko, kariera – phi, dam radę.
Ale nie dajesz rady. Twoje ciało nie daje.
A więc rozczarowanie, złość, frustracja i na koniec ona. Jak cień.

Niestety do niej się nie przyznamy – jak do wstydliwej choroby. Cześć, jestem chora z nienawiści do siebie.
Moje objawy to: jo-jo, spuchnięta buzia, wypadające włosy, zżarte mięśnie, rozwalona tarczyca, osteoporoza, brak chęci do życia, depresja, brak iskry w oku…
O nie! Za to zrobimy dobrą minę do złej gry i zaniesiemy do pracy nowinę o kolejnej diecie. Same sobie podtrzymujemy ten mit. Kobiety – kobietom.
Jesteś gruba i jest Ci dobrze? Jak śmiesz, ty pasztecie! Won na dietę!

Ale wiesz gdzie to się wszystko zaczyna? Ten rak, który potrafi zeżreć nam całe życie?
W nas samym. Jego źródło bije w jednym słowie:

Oddzielenie

Oddzieliłyśmy swój rozum od ciała, swoją głowę od szyi, tułowia, rąk i nóg.
Oddzieliłyśmy ducha od materii, a pomiędzy nimi postawiłyśmy mur i zasieki.
No i mamy problem.

Kiedyś, dawno dawno temu, żyłaś zintegrowana ze swoim ciałem. Nie oceniałaś go, nie próbowałaś zmienić.
Wręcz przeciwnie; ono było źródłem radości i poznania. Wszystkiego trzeba było dotknąć, powąchać, wpakować do buzi.
Przez ciało uczyłaś się świata, ludzi, emocji.
Twój mózg (także część ciała) rejestrował to co dzieje się na zewnątrz i mógł się rozwijać.

W tych idyllicznych niepojętych czasach, to głód informował że trzeba zjeść, a sytość że już wystarczy.
Potem postanowiłaś ignorować te naturalne sygnały. Posłuchałaś internetu i jego ekspertów.
Opuściłaś ciało, a zamieszkałaś w głowie. Wyniosłaś się z pałacu do szopy.

I to odłączenie to nasza największa tragedia. Zaczęliśmy traktować swoją fizyczną powłokę jak coś obcego, jak wroga, który robi nam na złość i nie chce kooperować. A przecież prosimy tylko o te kilka kilo! Czy to tak dużo?
Kiedy je odchudzamy, specjalnie tyje! Kiedy je ćwiczymy, odmawia pokazania kraty na brzuchu.
Im więcej wysiłku i determinacji w to wkładamy, im mniej jemy, tym ono bardziej robi coś totalnie odwrotnego!
No żesz kurwa mać.

A ja Ci powiem kochana, że jest zupełnie odwrotnie; to nie ciało robi Ci na złość. To Ty robisz na złość jemu.

Przecież ciało – patrząc zupełnie bez sentymentów – to odziedziczony po przodkach mechanizm do przenoszenia genów. Jego zadaniem numer jeden jest przetrwać i przekazać je dalej.
I tą misję będzie wypełniać z absolutną bezwzględnością. Nie możesz go ani przekupić, ani przekonać, że 14% tkanki tłuszczowej to spoko sprawa.
Ono wie że to za mało i nie ustąpi. Prędzej je zabijesz, niż złamiesz.

A więc jeżeli nie dasz mu odpowiedniej ilości energii, ono zacznie tę energię oszczędzać oraz szukać dodatkowych jej źródeł. (Czy Ty nie zrobiłabyś dokładnie tak samo, gdyby Twoje dochody spadły nagle o połowę?) Metabolizm zwolni do minimum, pojawią się ataki obżerania, szaleństwo, obsesja…

Spójrz więc prawdzie w oczy: to Ty zaburzasz jego normalne funkcjonowanie, ty je męczysz i stresujesz, a nie ono Ciebie.
Nienawidzisz go za to że próbuje przeżyć, ochronić Cię przed skutkami twojej własnej głupoty.
A czyż to nie jest miłość? Czy nie tak właśnie postępowałbyś ze swoim małym, jeszcze głupiutkim dzieckiem, które chce się napić Kreta do rur?

Twoje ciało jest teraz może i za ciężkie, słabe, opuchnięte, ale czy ono – przepraszam bardzo – zrobiło to sobie samo? Jaki miałoby w tym cel skoro jego zadaniem jest przeżyć i przekazać SPRAWNE geny kolejnym pokoleniom?
Czy ono urodziło się ciężkie, słabe i opuchnięte? Nie. Twoje akcje pochodzące z „mądrego” ludzkiego mózgu, w stu procentach do tego doprowadziły. Bo czy widziałaś kiedyś dzikie zwierze zmagające się z efektem jo-jo? No nie.
A więc to głowa zawiniła, a ciału się za to codziennie dostaje.
I gdzie tu logika?

*

Po drugie, oprócz nośnika genów, ciało to mieszkanie naszej duszy; jedyna rzecz na tym świecie, którą tak naprawdę mamy, wspaniały, perfekcyjny instrument.
Życie bez miłości i szacunku do niego, to życie na wygnaniu.
Wygnaniu z raju.

To swoje ciało można kochać? Abstrakcja!

Tak, można, ale wszystko po kolei:
Żeby je pokochać, musisz je najpierw polubić. Żeby je polubić musisz je najpierw zaakceptować. Żeby je zaakceptować, musisz je najpierw docenić.
Na przykład za to, że ono przeżyło te wszystkie tortury.
Albo za to, że możesz cieszyć się nienaruszonym zmysłem wzroku, słuchu, dotyku, węchu. Za to, że masz sprawne nogi i możesz pójść gdzie tylko chcesz. Masz władne ręce, którymi możesz pracować, przytulać, tworzyć, drapać się po głowie. Masz język, i wargi, dzięki temu możesz mówić i śpiewać. Masz jasną głowę, a w niej niezmąconą inteligencję.

A przecież to wcale nie takie oczywiste. Mogłaś mieć każdą jedną chorobę jaka tylko istnieje.
I nawet teraz, w zaburzeniach odżywiania, Twoje ciało mogło się już dawno poddać; mogło Ci wysiąść serce, jak śp. Dominice. Wszystko się mogło zdarzyć, ale Ty miałaś szczęście, bo ono jest silne i wytrwałe.
I to nie jest sobie takie „nic”, co się po prostu należy. O nie, kochana. To jest coś, za co powinnyśmy codziennie dziękować na kolanach i błagać o wybaczenie.  Bo to nie ono było wrogiem. To Ty nim byłaś.

Czy to znaczy, że mam teraz na siłę je polubić? Nie.
Po prostu bądź mu wdzięczna i zobacz co się stanie. A staną się cuda. Proces integracji ciała i ducha rozpocznie się sam. (Oczywiście jeżeli za tym pójdzie także normalne jedzenie, bo nie można z jednej strony się doceniać, a z drugiej głodzić.)
I tak, efektem końcowym będzie miłość. A ją z kolei będzie widać na zewnątrz – i to zupełnie realnie.
Waga zatrzyma się na odpowiednim poziomie, cera stanie się gładka, opuchlizna zejdzie, włosy odrosną. Ciało chce być szczupłe, jędrne, mocne. Jednak nie osiągnie się tego terrorem. Analogicznie; bite, głodzone i upokarzane dziecko, nie wyrośnie dzięki temu na pewnego siebie, dumnego człowieka, prawda?

*

A więc co zrobić? Podziękować. Od tego zacznij.

Przeczytaj post „Cud” o tym jak moja podopieczna Ola zmieniła stosunek do swojego ciała. Zaczynała nienawidząc go tak zacięcie, że aż mnie to przerażało (a myślałam, że już nic mnie nie zaszokuje). To uczucie kultywowała w sobie przez ponad 20 lat. Dopiero gdy zrozumiała, że ono nie jest jej wrogiem i że NIC złego jej nie zrobiło – zmieniła do niego stosunek i wyszła z bulimii.

Ćwiczenia jakie polecam:

1. Za każdym razem, gdy patrzysz w lustro, powiedz sobie coś miłego. Nawet jeżeli możesz się zdobyć tylko na „fajna fryzura” albo „spoko kolor oczu”.
Jeżeli to jest za ciężkie, zrób to ćwiczenie z przyjaciółką lub partnerem– na zmianę mówcie sobie (szczere) komplementy.

2. Dotknij każdej części swojego ciała i podziękuj jej za coś. Jeżeli jesteś w stanie dotknąć się tylko końcem palca, to także jest ok. Jeżeli nie, popatrz na tę część i zwróć się do niej.

3. Pytaj swojego organizmu czego potrzebuje: Jesteś zmęczony, głodny, śpiący? Chcesz jeszcze dokładkę? Chcesz to dojeść czy zostawić? Chcesz pospacerować czy się przebiec?
Uważnie słuchaj odpowiedzi, bo one będą się pojawiały.

4. Smaruj się, balsamu i masuj. Jeżeli sprawia Ci to trudność, zrób to z przyjaciółką lub partnerem. Poczuj, zupełnie realnie swoją fizyczność.

5. I jeszcze raz: dziękuj, dziękuj, dziękuj.

Dobiegniesz do autobusu – dziękuję. Pogryziesz własnymi zębami kanapkę (znam tak wiele dziewczyn, którym zęby po prostu wypadły) – dziękuję.
Twoje usta pocałują ukochanego – dziękuję.

Rano, wieczór, we dnie, w nocy i kiedy tylko Ci się przypomni.

Published On: 15 maja, 2018Kategorie: Psychologiczna rozkminkaTagi: , , ,
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

31 komentarzy

  1. Monika 15 maja, 2018 at 10:05 am - Odpowiedz

    Anula, a Ty też stosowałaś te zasady? Tak samo zanim wyszłaś z bulimii najpierw musiałaś siebie zaakceptować? Na jakim etapie jesteś?

    • Wilczo Glodna 16 maja, 2018 at 7:36 pm - Odpowiedz

      Część tak, część wymyśliłam dla moich podopiecznych i zadziałało.
      Na początku po prostu postanowiłam, że przestanę wymiotować. Reszta wyszła w praniu, a już na pewno akceptacja siebie.
      Teraz się kochamy, ale jak to w każdym związku są lekkie nieporozumienia :)

  2. Karolina 15 maja, 2018 at 10:46 am - Odpowiedz

    Dziękuje Ci za ten post ! Aż łzy poleciały podczas czytania .. ostatnio dowiedziałam się ze moich kilka zebow nadaje się do wyrwania .. przepłakałam kilka dni ale to dlatego ze wiem jedynie ze to moja wina i Saną siebie do tego doprowadziłam ale z drugiej strony uświadomiłam sobie ze jeśli nie skończę z tym na dobre może być tylko gorzej .. jestem na dobrej drodze oczywiście z potknięciami ale walczę i cieszy mnie ten sukces . Dziękuje jeszcze raz Aniu ze jesteś tu z nami !

    • Wilczo Glodna 16 maja, 2018 at 7:36 pm - Odpowiedz

      Ściskam mocno kochana, nie płacz piękna moja :*

    • Nie chce podawać 17 października, 2024 at 1:24 pm - Odpowiedz

      Rozpłakałam się, ale nie dlatego że się nienawidzę. A dlatego, że ja nie chce dla mojego ciała źle, dbam o nie a ono zrobiło guza na przysadce. Zatrzymało okres i zrobiło że mnie chodząca baryłke. Jedni lekarze mówią że to przez hiperprolaktynemie lecz ostatnio psycholog mi powiedziała, że sama sobie to zrobiłam bo pewnie jem dużo słodyczy chipsów itd. Po mimo że ostatni raz kiedy coś takiego dałam mojemu ciału to jak mieliśmy 17 lat. A i tak byłam wtedy szczupła. Z czasem coś się popsuło. Tak bardzo nie wiem co robić. Po terapii czuje się jeszcze gorzej bo psycholog wmówiła mi że to moja wina…

  3. OLA 15 maja, 2018 at 11:58 am - Odpowiedz

    Cudowny post. Niezmiennie Aniu trafiasz w punkt i niezmiennie dajesz mocno do myślenia

  4. Marii 15 maja, 2018 at 2:36 pm - Odpowiedz

    niby Takie proste i prawdziwe a takie trudne do wykonania. dziękuję

    • Wilczo Glodna 16 maja, 2018 at 7:37 pm - Odpowiedz

      Zawsze mówię że najtrudniej to żyć w tym bagnie. Wszystko inne to pikuś…
      Zrób ten krok kochana.

  5. Karolina 15 maja, 2018 at 3:16 pm - Odpowiedz

    To takie piękne. To wszystko co tutaj napisałaś jest po prostu piękne.
    Mimo, że po ostatnich głodowych dietach minęło u mnie już dwa lata to nadal sporadycznie się objadam, wpadam w ciągi nienawiści i obrzydzenia, a to wszystko dlatego, że pojawia się u mnie myśl „chcę schudnąć, nie lubię siebie, mam za grube nogi, brzuch, ręce” i może to wydawać się głupie, ale to właśnie przez taką nie akceptacje do swojego ciała ,się obżeram. Zamiast dziękować mu za to, że żyje, współpracować z nim, to ja narażam jego mądrość na ciągłe bezsensowne powracanie do tematu odchudzania. Przecież Ono ma już dość! Nie chce wiecznie myśleć o tym jak tu przetrwać, znajdować się w sytuacji stresu. Twoje porównanie Aniu, ciała do dziecka jest bardzo trafne. Musimy nasze ciało obdarzać taką miłością i troską, jaką byśmy miały obdarzać nasze dziecko.
    I mimo, ze faktycznie mam nadprogramowe kilogramy, to uważam, że moje kochane ciało samo wie najlepiej co robić. Trzeba przestać raz na zawsze karmić mózg tymi bezsensownymi artykułami o odchudzaniu, treningach, co raz nowszych dietach, ograniczaniu jedzenia. Myślę, że gdy już zaprzestaniemy takiego zachowania i zapewnimy naszemu kochanemu ciału dożywotnie bezpieczeństwo, miłość i gwarancje nie powracania do starych nawyków, to samo sprawi, że będziemy czuć się i wyglądać na szczęśliwych, takich jak zaplanował nas Bóg.

  6. Veronika 15 maja, 2018 at 10:11 pm - Odpowiedz

    Dziękuję Aniu. Zawsze jak tu wchodzę dostaję post, którego akurat teraz mi brakuje.. Najbardziej boli mnie to, że kiedy już jest dobrze. Już zaczynam się lubić, jeść (!) I czuć choć trochę pewność siebie.. nadchodzi moment, w którym to wszystko rozpada się jak domek z kart… i nigdy nie potrafię sobie z tym poradzić. Bolą mnie huśtawki między „w sumie to jestem ok” a „nienawidzę siebie bardzo”. Aktualnie jestem na tym drugim etapie.. a sił coraz mniej, żeby wstać po raz kolejny..

    • Wilczo Glodna 16 maja, 2018 at 7:39 pm - Odpowiedz

      Ok kochana. To napisz do niego list. Pogadajcie sobie czemu tak to jest. Zapytaj go o to.

  7. agata.m 17 maja, 2018 at 10:03 am - Odpowiedz

    Hej, Aniu, a co, jeśli ja zawsze kochałam swoje ciało (zarówno przy niedowadze, jak i otyłości)? A odchudzałam się, bo… w sumie sama nie wiem, czemu wpadłam w to bagno. Owszem, narzekałam na (realnie) otłuszczony brzuch albo galaretowate udka (jak byłam szczupła, to nie), ale nigdy nie chciałam siebie krzywdzić. Pięknością nie jestem, ale akceptuję swój wygląd ( z kilkoma nadmiarowymi kilogramami też), jednak jest we mnie chęć zmian, wprowadzania nowych diet. ciągłego… nie wiem, poszukiwania jakiegoś sensu? Nawet jak wyglądam świetnie (według mnie i rodziny i partnerki), to i tak jestem uzależniona od bycia na diecie. Podobno istnieje nawet takie uzaleznienie (?)

  8. Ania 17 maja, 2018 at 11:21 am - Odpowiedz

    Abiu jakie to prawdziwe …jeju tak bardzo nienawidze a pptem dochodzi wstyd ,strach i czlowiek zamyka sie ze swoim jedzeniem…..probuje i …upada bo nienawidzi .

  9. Mama Dominiki 18 maja, 2018 at 9:48 am - Odpowiedz

    Moja kochana cudny post jak zawsze.Zupelnie tak jak moja Zosia zabiła swoje ciało ale nie złamała go . A teraz tak ciężko bo 27 maja zbliża się rocznica jej śmierci..Zastanawiam się tylko nad jednym ..dlaczego jesteśmy podatni na ten oglupisjacy Internet tak bardzo na te wychudzona a teraz masz rację wysportowane sylwetki..ja na przykład nie lubię Chodakowskiej drażni mnie ta kobieta jak mało kto… Tracimy rozum w tym wszystkim ..trudno się może dziwić nastolatkom ..ale starszych to też nie omija ..

    • Krysia 29 maja, 2018 at 3:45 pm - Odpowiedz

      droga Mamo Dominiki
      Internet sam w sobie nie jest zły. Ćwiczenia same w sobie nie są złe, są konieczne jeśli chcemy żyć długo i zdrowo. Chodakowska robi kawał dobrej roboty. Natomiast nasze postrzeganie własnego odbicia w lustrze – a, to jest zupełnie inna bajka. Niestety to postrzeganie wynosi się z domu. Bo są dziewczyny które codziennie ćwiczą z Chodakowską ale swoje naturalne pupy i uda widzą gdzieś między instagramowymi podrasowanymi fotoshopem reklamami fitnesek. To te dziewczyny które od dzieciństwa słyszały od swoich rodziców że są wiele warte, że są piękne i że zawsze sobie poradzą. Te dziewczyny wiedzą że ich pupy nie są nic gorsze od pupy pani Chodakowskiej. Te dziewczyny nie potrzebują dowartościowywać się wagą 36 kg. Tymczasem wczoraj widziałam taką scenkę w pewnej restauracji: Tata z może 5 – 6 letnią córką wybierają dania ze szwedzkiego stołu. Tata, bmi na oko ponad 30, córka naprawdę szczupła. Tacie sypie się z talerza, córka 2 liście sałaty na krzyż. I taki dialog:
      – nie zjesz tyle! na pewno tyle zjesz? to za dużo dla ciebie!
      – tatusiu ale ja jestem głodna!
      – co ty gadasz popatrz jak wyglądasz gruba już jesteś. Jak będziesz tyle jeść to się w drzwiach nie zmieścisz i nikt cię nie zechce.
      I tak dalej. Aż mi się nie chce tego przytaczać. Jak Pani myśli, jak to dziecko w przyszłości będzie nazywać swoje odbicie w lustrze? Jakie będzie miało podejście do jedzenia, do idealnej figury i do ćwiczeń pani Chodakowskiej?
      Ja proszę Panią popadłam w bulimię tylko dlatego że chciałam… zadowolić moją mamę. Pomimo tego że było to z czapy skazane na porażkę, rozpaczliwie walczyłam o uznanie w jej oczach. Najłatwiej było jedzeniem. Niestety to nie pani Chodakowska ale relacje między matką a córką miały, mają i będą mieć zasadniczy, największy wpływ na samopostrzeganie córki, na to czym jest dla niej jej własne odbicie w lustrze – tłustym pasztetem czy pięknym ciałem.
      Pozdrawiam gorąco
      Krysia

  10. Mama Dominiki 18 maja, 2018 at 9:48 am - Odpowiedz

    Miało być Dosia nie Zosia ..glupi telefon

  11. K 18 maja, 2018 at 10:56 am - Odpowiedz

    Dziewczyny, pomocy…nie daje juz rady…bulimia, obsesja na punkcie brzucha, cwiczenia. Teraz mam zakaz siłowni przez zrobiony tatuaz i wpierdzielam takie ilości zarcia ze az mi niedobrze ale czuje ze rosne…nie umiem sie odnaleźć w codziennosci….wszystko mnie denerwuje.

  12. Eunika 25 maja, 2018 at 9:26 pm - Odpowiedz

    Kawał dobrej roboty Ania, dzięki :)

  13. Krysia 28 maja, 2018 at 3:15 pm - Odpowiedz

    Aniu, wszędzie widzisz jedną przyczynę problemów z bulimią: nienawiść do ciała i za mało jedzenia. A co powiesz jak Ci powiem że ja KOCHAM moje ciało? Zawsze je kochałam i akceptowałam takie jakie było i jest. Żadna moja babcia nie przeglądała się ktyrycznie w lustrze a mama nie była na nieustannej diecie, nie była na żadnej diecie. NIGDY ale to absolutnie NIGDY nie nazwałam swojego odbicia w lustrze grubą świnią ani pasztetem ani żadnym takim epitetem. Jedyne co mi przychodziło na usta to PRZEPRASZAM. Przepraszam ciało że kolejny raz nie obroniłam Cię przed żarłocznym potworem. Zawsze stanowiłam jeden zespół z moim ciałem i zawsze chciałam je ochronić przed bulimią i za kazdym razem kiedy to się bue udało, przerpaszałam je. Nigdy się też nien głodziłam. Jem zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem, produkty nieprzetworzone, wartościowe – warzywa, owoce, orzechy, kasze, strączki, grzyby. Smakuje mi takie jedzenie. Zwyczajnie je lubię. Ale nagle przychodzi jakiś dziwny impuls… Nie wiadomo skąd. A żołądek pełen. Wróg jest gdzieś na zewnątrz. Nie jest nim moje ciało. I co Ty na takie dictum? Jak my – ja i moje ciało – mamy sobie poradzić z bulimią? Jak obronić moje kochane biedne umęczone bulimią wnętrzności?

    • Wilczo Glodna 28 maja, 2018 at 6:21 pm - Odpowiedz

      Kochana, jeszcze zapomniałaś o błędnym kole, nałogu, niedożywieniu jakościowym.
      Jeżeli nie dotyczy Cię żadna z tych opcji, to jesteś jedynym przypadkiem jaki znam, który wpadł w bulimię ot tak.

      • Krysia 7 czerwca, 2018 at 10:40 pm - Odpowiedz

        Aniu nie czytasz dokładnie… w sumie to Cię rozumiem. Przy tej ilości listów i postów… Ja ODŻYWIAM SIĘ ZDROWO I ZGODNIE ZE SWOIM ZAPOTRZEBOWANIEM. Nie jem słodyczy, produktów przetworzonych, jem dużo warzyw, owoców, kasz, orzechów, strączków, grzybów. Jedzenie ważę, bo mam straszną tendencję do zwiększania porcji. Po tygodniu nie ważenia orzechów dodawanych do porannej kaszy okazało się że z 50 g zrobiło się 100… A w przypadku orzechów to sporo. Ale nie robię dramatu jeżeli banana jest 550 a nie 500 g. Siebie ważę bardzo rzadko, nie czuję potrzeby zwyczajnie. A jeśli juz to jest mi wszystko jedno czy jest to 55 czy 55,5 kg. I może Cię to zdziwi ale… NIE MAM OCHOTY NA ŚMIECIOWE JEDZENIE. U mnie nie zobaczysz wjeżdżających lodów bo zwyczajnie ich nie lubię. Jestem sportowcem wyczynowym. Od małego organizm był przyzwyczajony do trzymania diety. Nie czułam i nie czuję „chęci na lody”. Kolejny raz powtarzam – nie odchudzałam się. Zaczęłam się objadać żeby zadowolić otoczenie do którego nie pasowałam. Gdy pewnego razu kontuzja wyłączyła mnie na jakiś czas z treningów – to otoczenie MIAŁO NADZIEJĘ że nie wrócę do treningów. A one były sensem mojego istnienia. Nadawały sens mojemu życiu i były motorem wszelkiego działania. Ja nie trenowałam po to by schudnąć, ale po to by poprzez ciężką pracę stawać się coraz lepszym, przekraczać granice i wznosić się coraz wyżej i wyżej w rozwoju. A moi najbliżsi mieli mi to za złe, bo „dziewczynce nie wypadało”. A ja tak bardzo chciałam zdobyć ich akceptację. Pamiętam dzień gdy pierwszy raz zwymiotowałam. Było to w szpitalu gdzie byłam na rehabilitacji po operacji usuwającej kontuzję. Rodzice przywieźli mi siatkę słodyczy za którymi – powtarzam – nigdy nie przepadałam. I powiedzieli coś takiego: „no to MAMY NADZIEJĘ że teraz wreszcie zaczniesz jeść słodycze jak normalny człowiek”. Zeżarłam tę całą siatkę, a kiedy pojechali, poszłam do kibla je zwymiotować. I tak się zaczęło. BEZ ODCHUDZANIA I BEZ ODMAWIANIA SOBIE. I tak mi już zostało. Sam nałóg już został, przyzwyczajenie, gadzi mózg i ścieżki neuronowe. Aniu piszesz ciągle o tym jak cierpimy odmawiając sobie słodyczy i jak myślimy o nich bez przerwy. A powiedz mi… a jeśli ktoś zwyczajnie naprawdę może się bez nich obejść? czy jest PRZYMUS jedzenia ich przy wyjściu z bulimii? Nie piszesz nic o takich przypadkach jak mój. Jak czytam Twoje posty i listy które prezentujesz to zaczynam wątpić w to że jesteś w stanie wyprowadzić z ED każdy przypadek. Mam wrażenie że specjalizujesz się tylko w byłych anorektyczkach które wpadły w bulimię. A nie wiesz chyba nic o osobach które tak jak ja jedzą „na złość światu”. Ja kiedy się objadam to nie myślę co zjem i na co mam ochotę tylko trzęsącymi się rękoma ładuję do koszyka co leci – chleb, smalec, czekoladę (której nie lubię), a później nie czuję w ogóle smaku tego żarcia. Wrzucam to wszystko w siebie i z każdym kęsem w myślach krzyczę „macie! zadowoleni jesteście?!”. Miałaś taki przypadek? Chyba nie, bo nawet o takich w postach nie piszesz…
        Pozdrawiam

        • Wilczo Glodna 9 czerwca, 2018 at 12:37 pm - Odpowiedz

          Słońce, ależ jak nie piszę. Sama mnie cytujesz. Mówię, że bulimia to nałóg.
          Ok, Ty wpadłaś w niego może z innych powodów, ale to wciąż nałóg. A z każdego nałogu można wyjść.
          Jeżeli nie lubisz słodyczy, to ich nie jedz , na Boga, na złość światu. Świat i Twoi bliscy mają w d. czy Ty je jesz czy nie. Nikomu na złość nie robisz, tylko sobie.
          Jeżeli Twoi rodzice chcieli Cię sprowadzić do swojego poziomu, to to co robisz, jest potwierdzeniem, że im się udało.

  14. Kasia 28 maja, 2018 at 5:58 pm - Odpowiedz

    Pokochanie własnego ciała po tym jak zapracowało się na nienawiść wobec niego to sztuka nawyższych lotów, a droga do tego celu jest mozolna jak pochód w świeżo wylanym asfalcie. Lepisz się i w pocie czoła brniesz dalej, i kiedy już czujesz, że buty odrywają się od podłoża, padasz twarzą w ciemną maź twoich pieczołowicie wykutych uprzedzeń i zmęczenia, ze matka natura akurta w to pudełko ostanowiła cię zapakować. Wierzę, że pokonanie tej trudnej drogi jest możliwe, ale na obecnym etapie stoję po środku asfaltowego morza z psykiem solidnie utytłanym, dysząc z nienawiści i ze zmęczenia. Samotność i rozmaitego kalibru probemy natury osobisto-materialnej nie są sprzymierzeńcami. W moim przypadku Wilk uświadomił mi jedynie to, że nie chcę aby ktokolwiek dokopał się do jego jamy, ponieważ zapewne ucieknie w popłochu, tak jak to czyniło już wielu przed nim. To bardzo utrudnia postawienie pierwszego kroku aby przestać postrzegać swóją cielesną powłokę jako więzienie czy wroga, a znaleźć w nim dom i sprzymerzeńca. Żywię nawiną nadzieję, że kiedyś moja perspektywa ulegnie zmianie, ale jest to myśl podszyta lękiem. A walczyć trzeba dalej. I trzymam kcuki za całe wilcze stado, by kiedyś wygrali tą wojnę, a ja udam się na kolejną bitwę.

    • Wilczo Glodna 28 maja, 2018 at 6:18 pm - Odpowiedz

      A może zamiast iść na wojnę, po prostu zacząć zmieniać pokojowo i z miłością? Nie ma co się zbroić. :)

  15. Krysia 28 maja, 2018 at 10:06 pm - Odpowiedz

    Aniu ja chyba wiem gdzie jest wróg. On jest na zewnątrz. To… moi najbliżsi. Mama, mąż. Od dziecka byłam czarną owcą w rodzinie. Kochałam życie i chciałam z niego czerpać pełnymi garściami. Dużo brać i jeszcze więcej dawać. Stało to w absolutnej sprzeczności z tym co chcieli mi przekazać rodzice, szczególnie mama, która próbowała mi wpoić przekonanie „Siedź w kącie znajdą cię”. Sama nigdy nie miała marzeń, albo ich nie realizowała. Wszystko robiła „bo tak wypada”, nigdy bo chciała. Stosowała regułę „trzeba/nie wolno”, ja chciałam żyć na zasadzie „wolno/nie trzeba”. Nigdy mnie zaakceptowała, zawsze musiałam zasłużyć sobie na jej miłość. A najłatwiej było jedzeniem. Mama dużo gotowała i obrażała się śmiertelnie gdy coś nam nie smakowało. To był dla niej cios poniżej pasa i osobista uraza. Problem w tym że mnie zawsze ciągnęło do roślinek, do weganizmu, a ona wyrosła w przekonaniu że jak nie zjem kotleta na obiad to wieczorem zabiorą mnie na sygnałach na ostry dyżur, w nocy będą reanimować a nad ranem wywiozą nogami do przodu. W pewnym momencie zauważyłam że mogę to mięso zjeść a potem zwymiotować w ukryciu. Mama była zadowolona a ja.. też zadowolona. Do czasu. Bo dalszą historię już znasz. Potem to zaczęło wymykać się spod kontroli. Długi, nałóg, rozwalone życie. Gdyby moja mama była kimś takim jak Twój wspaniały chłopak, to widząc moją miłość życia pozwalałaby się rozwijać. W końcu nie robiłam nic złego. Nie szlajałam się po knajpach z chłopakami, nie piłam, nie paliłam, uczyłam się świetnie, uprawiałam sztuki walki, udzielałam się społecznie przy opiece nad bezdomnymi zwierzętami (to też ją kłuło w oczy, że coś robię dla innych bez korzyści dla siebie). A widząc mój pęd do weganizmu i że to nie jest chwilowy zapał, Twój chłopak pewnie podsunąłby mi książki o prawidłowym odżywianiu na roślinkach. I naprzód! Zresztą gdyby moja mama była kimś takim jak Twój chłopak, pewnie nie wpadłabym w to straszne koło. Niestety nie każdemu jest dane znaleźć wsparcie w bliskich. Mój mąż jest ma osobowość podobną jak moja mama. Strasznie wyczulony na swoim punkcie, chodzić wokół niego trzeba na palcach. W jego obecności nie mam żadnej możliwości wsłuchania się w swoje ciało, w jego rzeczywiste potrzeby. Nie mogę zadać mu pytania czego potrzebuje bo nie usłyszę odpowiedzi. Zagłuszy ją gadulstwo mojego męża, jego donośny głos zagłuszający wszystkie odgłosy świata, którym wlewa do głowy niekończące się pretensje do wszystkich o wszystko, domagając się rzucenia wszystkiego i poświęcenia całej uwagi tylko i wyłącznie jemu. On po prostu lubi wszystkich wkurzać, często wprost to mówi. A kiedy już doprowadzi mnie do szału, idę się objeść. Jakby jemu na złość. Tak jak robiłam to kiedyś mojej mamie. Żarłam wszystko co podsunęła pod nos i prosiłam o dokładkę, jakbym chciała aż sama powie że już wystarczy, to od niej oczekiwałam tych epitetów o grubym pasztecie, wiedząc że to nigdy nie nastąpi, bo nawet gdy ważyłam już 69 kg i mój cudowny kochany tata nieśmiało sugerował zrzucenie kilku kilo, nawet gdy znajomi zauważali że przytyłam, mama dalej nazywała mnie chudzielcem i potrafiła przywitać mnie na dzień dobry tekstem że całą noc nie spała martwiąc się o moje niedożywienie i że jej na starość przyjdzie własne dziecko chować i za co ja jej tak nienawidzę. Więc jadłam, rzygałam i na końcu języka miałam pytanie „i co mamusiu zadowolona jesteś?”. Oczywiście nigdy jej tego pytania nie zadałam. Z mamą sobie poradziłam, niestety teraz walczę z mężem, który co prawda nie ma obsesji na punkcie jedzenia ale ma jakąś dziwną satysfakcję z doprowadzania mnie do szału. Jakby leczył tym swoje kompleksy. Jakby się dowartościowywał, że jest ktoś jeszcze bardziej nerwowy od niego. I podobnie jak moja mama – torpeduje wszystkie moje pomysły, również te na wyjście z bulimii. On nie zlikwiduje talerza ze słodyczami stojącego w kuchni. On je lubi a ja… muszę ćwiczyć silną wolę. Z jednej strony wymaga ode mnie wyjścia z bulimii (ona rujnuje nasz budżet), ale skutecznie blokuje mi wszelkie drogi do tego prowadzące. Najlepszym sposobem jest dla mnie regularny sport, ale o każdy trening muszę się z nim wykłócać, bo według niego obowiązkiem żony jest siedzieć w domu, patrzeć w oczy mężowi i przyklaskiwać jego pełnym totalnej złości i zawiści narzekaniom. Każdy jeden trening to jest taka awantura że potem nic mi się już nie chce, zostaję w domu, zmuszam się do słuchania go i wyjadam wszystkie zapasy, krzycząc w duchu „i co mężu zadowolony jesteś”?
    I co mi poradzisz Aniu? Odejść od męża, zerwać kontakty z mamą? Problem w tym że nałóg zakorzenił się we mnie tak głęboko że to nic nie da. Bulimii się w ten sposób nie pozbędę. Co proponujesz?

    • Wilczo Glodna 30 maja, 2018 at 8:59 pm - Odpowiedz

      Kochana, nie dawać tym ludziom takiej władzy nad sobą.
      Czytałaś to: https://wilczoglodna.pl/marionetka/ ?
      Powiem Ci, że moja mama też mnie tłamsiła. I nie dlatego że jest złym człowiekem, ale sama była tłamszona przez babcię – taki głuchy telefon.
      Mąż pewnie też tak został wychowany.
      Jednak to nikogo nie usprawdliwia; każdy jest odpowiedzialny ze to co robi ze swoim życie i Ty i on i mama.
      Ja bym odeszła od takiego mężczyzny, bo co to niby za związek? Po co?
      Ale to nie wyleczy Cię z bulimii. Zostanie przy nim także nie. To TY musisz się wyleczyć i zrób wszystko żeby to zrobić.
      Inaczej będziesz tego żałować.
      Przeczytaj także: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/296675/czego-najbardziej-zaluja-umierajacy
      Tam jest historia kobiety na łożu śmierci, która właśnie tego żałuje, że żyła dla męża tyrana i nigdy nie mogła być sobą. A teraz już jest za późno…
      Nie stań się tą kobietą.

  16. Lena 3 czerwca, 2018 at 4:56 pm - Odpowiedz

    Ja nienawidzę mojego ciała. Raz bardziej raz mniej, ale nienawidzę. Od roku usiłuję je nawet nie polubić, a po prostu zaakceptować. Są dni, kiedy je na tyle ignoruję, że wszystko jest w porządku, ale jednak też przychodzą takie, w których wszystko się rozwala. Nie potrafię się na niczym skupić, nie mogę przestać myśleć tylko o tym, wstydzę się siebie przed ludźmi… Wszystko staje się trudne, bo nie jestem w stanie wytrzymać ze swoim ciałem. Nie mam bulimii, za to ogarnęłam się we wczesnej fazie anoreksji, zanim minęłam próg szpitala (podobno już niewiele brakowało). Musiałam przytyć i przytyłam i ta zmiana ciała jeszcze bardziej utrudnia to całe „akceptowanie”…

  17. Krysia 7 czerwca, 2018 at 11:09 pm - Odpowiedz

    Lenka na pewno jesteś piękna. Uwierz mi, szkielety tak samo straszą po nocach jak grubasy. To się tylko Tobie tak wydawało że byłaś szczupła a teraz jesteś gruba. Obiektywnie – byłaś straszydłem a teraz jesteś z całą pewnością piękną dziewczyną czy kobietą. Tam gdzie chodzę na siłownię, chodzi jedna anorektyczka. Patrzy na całą resztę z pogardą i przed każdym treningiem pół godziny przegląda się w lustrze. Chyba tylko przez osobistą kulturę nikt jej do tej pory nie powiedział żeby przestała, a w to miejsce żeby ubrała się trochę grubiej i okryła te swoje wystające gnaty bo to że straszy dorosłe baby to pół biedy ale tam jest dużo zajęć dla małych dzieci a tym to się ona może już śnić po nocach a po co mają się moczyć w nocy ze strachu? Lenka nikt przecież nie każe Ci być grubasem. Od BMI 19 do otyłości uwierz mi jest przepaść kilogramów. Ja sama kiedyś schudłam
    (nawet nieświadomie, przypadkowo) do 54 kg. Pomyślałam że fajnie by było utrzymać tak niską wagę (mam 167 cm wzrostu i właściwie same mięśnie, tkanki tłuszczowej mam 8%, wiem że to za mało). Ale popatrzałam na siebie w lustrze i… zobaczyłam trochę szkielet po drugiej stronie. Stwierdziłam że jednak nie wyglądam dobrze przy tej wadze. Byłam strasznie… wychudzona. Teraz ważę jakieś 55 kg i wyglądam o wiele lepiej. Więc uwierz mi, naprawdę nie masz czego żałować. Zacznij się regularnie ruszać, pokochaj sport, pokochaj chłód spływającego po plecach potu, pokochaj tłuczenie serducha na bieżni, ono Ci kiedyś podziękuje. Zdradzę Ci sekret – żadna z nas nie ma wagi wypisanej na czole. Widoczne są nasze wymiary. Obwód pasa, ud, bioder, ale jeszcze bardziej – muskuły. One od razu zdradzą czy jest w Tobie ta iskra która najbardziej pociąga mężczyzn, jeśli o to Ci chodzi. Tej iskry i tych muskułów nie ma pod zwałami tłuszczu, ale i pod suchą skórą anokretyczki, gdzie są już tylko kości – również ich nie ma.
    Pozdrawiam

  18. Krysia 15 czerwca, 2018 at 9:01 pm - Odpowiedz

    Aniu dziękuję
    Tylko czemu ja robię… samej sobie na złość? Moja podświadomość nie chce żebym wyszła z tego nałogu. Niewymiotowanie nie cieszy mnie. Nie daje satysfakcji. Świat i szczęście jest za szybą. Niedostępne dla mnie. Co się musi stać żeby ta szyba się stłukła? Mam wrażenie że choćbym wyjechała na koniec świata i nie musiała się o nic martwić to i tak będę się objadać i wymiotować.