Z braku miłości

Dlaczego masz zaburzenia odżywiania?
W skrócie: dlatego, że kombinowałaś z jedzeniem i przez to uruchomiłaś potężną reakcję obronną organizmu. Niestety zamiast poddać się jej i zakończyć dietę (ED nigdy by wtedy nie powstało), zaczęłaś walczyć z naturą i wpadłaś w błędne koło. Jak to się dokładnie stało, opisywałam tu.

A dlaczego jeszcze?
Bo możliwe, że było coś takiego w Twoim życiu, co sprawiło, że w ogóle wpadłaś na pomysł odchudzania. Może była to ciężka sytuacja w domu, może traumatyczne wydarzenie (sławetna „trauma z dzieciństwa”), albo nic z tych rzeczy, a Ty chciałaś po prostu trochę schudnąć. No cóż, takie czasy.

Teraz to już jednak nie ważne. Minęło, powiedzmy, 20 lat, jesteś dorosłą dojrzałą kobietą, przebaczyłaś rodzicom, rozwiązałaś stare sprawy, ale jakoś ciągle wymiotujesz, bo ciągle mimowolnie się objadasz. A objadasz się, bo okresowo nie dojadasz, a nie dojadasz, bo się boisz jedzenia, a boisz się jedzenia, bo się na nie rzucasz niepohamowanie, więc starasz się je kontrolować i w efekcie jesz nie tak jak trzeba. I tak w kółko. (Przeczytaj post „Objawy”)
No albo to już po prostu Twój nawyk i „sposób na życie” i nie ma nic wspólnego z powyższym.

Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który napędza tę całą kontrolę, dietę, to ciągłe niezadowolenie z siebie i dążenie do jakiejś chorej perfekcji. Coś co wychodzi poza wszelkie traumy z przeszłości i chęć dorównania internetowym pięknościom.
To brak miłości do siebie.

Jeżeli jej nie ma, nie będziesz dobra dla swojego ciała. Nie spojrzysz na nie łaskawie, nie zaakceptujesz tego, jak wygląda. Jeżeli nie kochasz siebie, będziesz się biczować za każdą najmniejszą pomyłkę, za każdą nadprogramową czekoladkę, której miałaś – kurwa – NIE JEŚĆ. A jak już zjadłaś to równie dobrze możesz się napchać, bo i tak jesteś grubą świnią.
Brak miłości to brak szacunku, troski, elementarnej opieki. Bo jak masz się opiekować kimś, kogo uważasz za potwora?

Miałam kiedyś podopieczną, na której przykładzie zobaczyłam to dobitnie. Do dziś pamięć o niej nie daje mi spokoju.
Marta zgłosiła się do mnie z anoreksją. Na początku odmówiłam współpracy, ponieważ jeżeli ktoś nie je prawie w ogóle, to ja nie jestem w stanie nauczyć go… jeść normalnie. Szkoda naszego czasu i pieniędzy. Zostałam jednak tak uproszona, że w końcu się zgodziłam.

Marta zawsze była osobą bardzo szczupłą, wysoką i do tego śliczną. Taki naturalny typ modelki. Do tego była jednym z tych wybrańców losu, co jedzą co chcą – pizzę, chipsy i czekoladę. Nigdy nie zwracała na to uwagi, a figurę i tak miała zbliżoną do „ideału” jak tylko się da. No pozazdrościć, co?

Tak było do dnia, kiedy coś zaczęło się psuć. Dziewczyna popełniła życiowy błąd; wybrała nie takie studia jakie podpowiadało jej serce i z wiekiem coraz bardziej zaczęła tego żałować. Błąd oczywiście dość trywialny i powszechny. Ma go chyba na sumieniu połowa czytelniczek tego bloga, łącznie z jego autorką (studiowałam – o ironio – projektowanie ubioru). Jednak moja podopieczna uczyniła z niego centrum swojego życia, wokół którego wszystko zaczęło się obracać.
Wcześniej była, jak się domyślam, osobą niezbyt pewną siebie (jak wiele z nas), ale w miarę stabilną. Jednak wytykana sobie codziennie przez lata pomyłka, pchnęła ją w stronę czystej nienawiści do siebie.
To było tak ewidentne, że aż bolesne.

Po jakiś czasie wezbrana nienawiść zaczęła szukać swojego ujścia i znalazła: w anoreksji. Marta najpierw przestała jeść te swoje pizze i chipsy, bo stwierdziła, że żre jak świnia. Potem w ogóle przestała jeść, bo wygląda jak świnia i jest świnią…
To równie dobrze mogło skończyć się okaleczaniem, narkotykami czy alkoholem, padło jednak na jedzenie.

Kiedy do mnie trafiła, musiała wziąć L4 z powodu stanu wychudzenia w jakim była i braku sił. Miała więc silną motywację, by szybko wyjść na prostą, zanim jej życie zawali się kompletnie. Jednak strach nie pozwalał jej jeść.

A czymże jest strach jak nie brakiem miłości właśnie. Tam, gdzie jej nie ma, tam automatycznie pojawia się on. Bo miłość jest jak światło i gdy gaśnie, robi się ciemno. Tak ciemno, że nie można dać sobie nawet tyle, co zwykłe jedzenie.

Dużo rozmawiałyśmy o wybaczeniu, o zasługiwaniu, o trosce. Teraz jest o niebo lepiej, a Marta zrobiła duży postęp i wróciła do normalnej wagi. Wiem, że ciągle jeszcze się boi, ale mam nadzieję, że już mniej i mniej, a światło miłości coraz mocniej oświetla jej życiową drogę.

Widzę to często u nas. Mówimy o sobie najgorsze rzeczy i karzemy najokrutniej za najmniejsze błędy, za błędy, które są wprost śmieszne. Nie ma w nas ani krzty wyrozumiałości i przebaczenia. Same jesteśmy dla siebie najokrutniejszym sędzią, bez litości. Jak więc mamy o siebie zadbać z tego miejsca? No jak?

miłości

Przytoczę Ci fragment mojego pamiętnika sprzed wielu lat. Kiedy to przeczytałam, zrozumiałam, że ja także byłam jak Marta. Nie cierpiałam na „chorobę” bulimii, ale na chorobę braku miłości do siebie i to właśnie napędzało moje głodówki.
Potem, gdy byłam już starsza, częściowo odzyskałam pewność siebie, ale błędne koło zaburzeń odżywiania, zostało we mnie jako spuścizna tamtego okresu:

28.01.2002 (czyli mam niecałe 18 lat)

Problem polega na tym, że ja sobie nie potrafię wybaczyć. Umiem wybaczać wszystkim, umiem wybaczać dużo, ale sobie nie potrafię. Niczego. Nawet najmniejsze niepowodzenie doprowadza mnie do wściekłości, do białej gorączki! Nienawidzę siebie, wybucham.
Męczę się tak bardzo, tłumacząc sobie, że mam prawo się pomylić, zrobić coś nie tak, narysować krzywą linię itd. Ale tak naprawdę to na nic, bo nigdy nie będę ideałem, który sobie wyobraziłam. A chcę tak bardzo, że wariuję. Żyję więc w iluzji, a potem wściekam się jak mi coś nie wychodzi. I rzucam tym w cholerę, a wszystkimi niepowodzeniami obarczam swoje ciało, na ciało spycham wszystko co złe. Jemu dostaje się najbardziej, bo złość musi mieć gdzieś ujście. I ma.
Jak to się dzieje, że ładna, zgrabna dziewczyna, która naprawdę się podoba, myśli, że jest gruba i brzydka? Jak to się dzieje?
Ale z drugiej strony, jak sobie nie udowodnię, że jednak coś potrafię dobrze, na przykład schudnąć te kilka kilo, to nigdy nie będę szczęśliwa. Muszę!
Więc jutro głodówka, o tak.

Takie to miałam zajebiste myślenie.
Teraz zaś wiem, że miłość do siebie to najważniejszy element układanki w wychodzeniu z zaburzeń. Z nią stanie się to nie tylko łatwiejsze, ale w ogóle możliwe. Z nią podejmiesz wysiłek zawalczenia o siebie.

Zapytasz mnie teraz jak pokochać siebie.
Na to niestety nie ma odpowiedzi, bo kochanie to nie jest czynność. To stan umysłu.
Powiedz mi jak kochasz swoich przyjaciół, dziecko, partnera? Co robisz, by ich kochać? No nic, to po prostu jest. Kochasz ich, bo widzisz w nich człowieczeństwo, którego sama sobie odmawiasz. Im nie stawiasz żadnych warunków. Sobie zaś stawiasz milion. Milion warunków niemożliwych do spełnienia.

A przecież kochałabyś swoje dziecko bez względu na to jakby wyglądało i jak by się uczyło w szkole. Będziesz kochała swojego partnera, nawet jeżeli zestarzeje się i pomarszczy. To nie ma najmniejszego znaczenia.

Popatrz w ten sam sposób na siebie – jestem godna miłości, tylko dlatego że tu jestem. Nie muszę nic robić, niczego udowadniać, nie muszę wyglądać w określony sposób. Po prostu jestem i to daje mi prawo do wszystkiego, co najlepsze.

Możesz to zrobić?
Dla siebie?

Published On: 28 maja, 2019Kategorie: Psychologiczna rozkminkaTagi: , ,
ania gruszczynska wilczoglodna mentoring banner

Zobacz program, który pomoże Ci odzyskać kontrolę nad jedzeniem

Ze swoimi zaburzeniami byłaś już nawet u wróżki?
 Zobacz program, który w końcu Ci pomoże! 
Odzyskaj 100% kontroli nad jedzeniem, swoim ciałem, zdrowiem, czasem i życiem.

12 komentarzy

  1. teżania 28 maja, 2019 at 6:52 pm - Odpowiedz

    https://untrapped.com.au/starving-our-teenagers-update-on-the-fast-track-trial/ słyszałaś Aniu o tym projekcie? Grupa australijskich nastolatków ma zostać w zasadzie zagłodzona w imię eksperymentu naukowego i udowodnienia „skuteczności” postów naprzemiennych. Wszystko robione przez lekarzy i dietetyków. Straszna rzecz.

  2. Natalia 28 maja, 2019 at 9:12 pm - Odpowiedz

    Piękny, smutny tekst, i niesamowicie prawdziwy. Nie wiem czy ja zdolam kiedykolwiek pokochać siebie czysta i bezwarunkową miłością. Wydaje mi się że tylko – lub aż tyle- brakuje do pełni zdrowia. Mimo iż jestem mądrzejsza niż jeszcze parę lat temu w dalszym ciągu karzę swoje ciało za niepowodzenia, trudne emocje których nie umiem dobrze przeżyć. Mam tego świadomość i pracuje nad tym jednak czasem wydaje mi się że to syzyfowa praca. Dziękuję Aniu za ten wpis ❤

  3. Magda 28 maja, 2019 at 10:47 pm - Odpowiedz

    Oj, miłości do siebie nie można kupić na kilogramy w sklepie. Innych ludzi można polubić. Najczęściej trochę przed nami grają, coś tam ukrywają, o czymś nie mówią. Natomiast swoje grzeszki, świństewka, kłamstewka i słabości zna się świetnie…może jeśli nie można się poprawić z miłości, to może przynajmniej z litości nad sobą? Nie wiem czy dobrze kombinuję.

  4. Magda 29 maja, 2019 at 8:04 am - Odpowiedz

    Brak miłości do siebie jest w pewnym sensie „traumą z dzieciństwa” czy raczej efektem tego, że rodzice nie nauczyli nas, jak kochać i cenić samych siebie.

  5. Natalia 29 maja, 2019 at 4:47 pm - Odpowiedz

    Ten wpis to taki z kategorii „najbardziej do mnie przemawiajacych” ❤

  6. wykalaczka 29 maja, 2019 at 4:50 pm - Odpowiedz

    Stąd już jeden krok do problemu społęcznego: brak miłości do siebie=szukanie jej w innych osobach. Kochamy innych, a siebie nie potrafimy. Łakniemy tego uczucia, często desperacko, stąd toksyczne związki.
    Nie zgodzę się tylko z jednym: zawsze kochamy kogoś ZA COŚ. Miłość „tak po prostu” nie istnieje, to jest romantyczne pierdolenie o szopenie. Nawet miłość do dziecka ma swoje powody.

    • Wilczo Glodna 31 maja, 2019 at 8:39 am - Odpowiedz

      Kochana, nie obraź się, bo nie mam nic złego na myśli, naprawdę. Jednak jeżeli tak sądzisz, to bardzo Ci współczuję.

    • Marta 9 czerwca, 2019 at 1:48 pm - Odpowiedz

      Ja myślę, że raczej kochamy kogoś POMIMO wszystko. Miłość ZA COŚ to nie miłość, to ciągłe zasługiwanie i usługiwanie bez wolności!

      • Wilczo Glodna 10 czerwca, 2019 at 9:33 am - Odpowiedz

        Dokładnie. Miłość warunkowa to NIE miłość.

  7. Edyta P. 29 maja, 2019 at 7:33 pm - Odpowiedz

    Mnie tego nauczyła przyjaciółka,która swoją postawą i miłością do siebie pokazała że ja też tak moge.I dziś czy się objem czy nie (a zwłascza gdy sie objem) daje sobie opieke i miłość,wybaczenie i zrozumienie bo komu innemu dałabym to samo..

  8. Eta 30 maja, 2019 at 8:37 pm - Odpowiedz

    Miłość do siebie to coś czego nigdy się nie nauczę. Szczególnie teraz widzę to wyraźnie kiedy nic w życiu mi nie wychodzę. Siedzę w ed od 3 lat i coraz to nowe diety oraz naprzemiennie obzeranie nigdy się nie kończą. A ja nie jestem ani szczuplejsza, ani szczęśliwa. I to ciągle uczucie beznadziei, że nad niczym nie planujesz i nawet schudnąć nie jesteś wstanie. Ehh…

    • Wilczo Glodna 31 maja, 2019 at 8:38 am - Odpowiedz

      Kochana, to może właśnie SZCZEGÓLNIE teraz powinnaś to zrobić?