Bucik kopciuszka
Pamiętasz historię Kopciuszka i jego złych sióstr?
Kiedy książkę jeździł po całym królestwie i szukał swojej ukochanej, wożąc ze sobą zgubiony przez nią bucik, trafił także i do jej domu.
Zazdrosna macocha kazała schować się dziewczynie, a zamiast jej przyprowadziła swoje dwie brzydkie, złośliwe i – co ważne – wielkostope córki.
W oryginalnej wersji bajki, brzydule są tak zdeterminowane, by zmieścić się w pantofelek i zostać królowymi, że odcinają sobie po kolei palce i piętę. Oczywiście nawet i to nie pomaga i żadna z nich nie jest w stanie sprostać nierealnemu rozmiarowi.
Udaje się to Kopciuszkowi, którego naturalnie malutka stópka pasuje jak ulał do bucika. To jedyne kryterium, które trzeba spełnić, by móc dalej żyć długo i szczęśliwie.
Czego uczy nas ta bajka oprócz wielu stereotypów na temat kobiecości? Ano jeszcze tego, że są jakieś kanony piękna i wyglądu i jeżeli je spełniasz – jesteś w grze, jeżeli nie – wypadasz z niej. I że masz zrobić absolutnie WSZYSTKO, by się w nie wpasować, łącznie z okaleczeniem swojego ciała.
Dobra, odczepmy się na chwilę od bajki, bo nie chodzi mi tu o jej krytykę. Z tego co wiem, istnieją już takie analizy. Chcę jednak pochylić się nad tym mającym się dobrze po dziś dzień, poglądzie.
*
Ostatnio rozmawiałam ze swoją podopieczną, która jest kobietą niezwykle umięśnioną (pokazywała mi wyniki badania składu ciała), silną i postawną. Do tego trenuje crossfit i to z dobrymi wynikami.
W życiu jednak nie można by było nazwać ją grubą. Po prostu nie jest ona naturalnym chucherkiem, zwiewną mimozą z wąską talią – Kopciuszkiem.
I jak możesz się domyślić – zanim przyszła do mnie na mentoring, zdążyła wykończyć się i fizycznie i psychicznie próbami stania się właśnie nim.
Nie będę przywoływać tu opisu jej walki samej ze sobą, bo każdy przerabiał to na własnej skórze. Mogę tylko powiedzieć, że była to długa potyczka prowadzona z żelazną wytrwałością i determinacją. I palce i pięta zostały na pewno elegancko obcięte, ale to i tak nic nie dało.
Dlaczego? Bo niestety, jak same wiemy (albo właśnie jesteśmy na etapie dowiadywania się) z Naturą wygrać się nie da.
No więc zaczęłyśmy poruszać ten temat w naszych konwersacjach i zauważyłam, że Marta coraz bardziej widzi ten fakt – ona padła ofiarą właśnie takiego poglądu – że trzeba być szczupłym i mieścić się w rozmiar S. Nie dajesz rady? No trudno, próbuj bardziej.
Idź na wojnę z czymś, na co od początku nie miałaś żadnego wpływu… i przegraj. Ale zanim przegrasz zmarnuj sobie życie.
A przecież kobiety są różne. Mamy niewielki procent naturalnie filigranowych dziewczyn i całą masę osób już nie tak szczupłych! Są kobiety niskie, wysokie, z zarysowaną talią albo bez, z biustem i „bez” biustu, z dużymi biodrami i biodrami wąskimi. Jest cały przekrój i wariacja ludzkiego ciała, a ile kobiet na Ziemi, tyle jej wersji.
Dlaczego więc upieramy się na jeden kanon i pierzemy mózg milionom kobiet, że to właśnie w niego MUSZĄ się wcisnąć? Czy to nie jest jakiś pojebany absurd? No niechże mnie ktoś uszczypnie, błagam!
Czasami sobie myślę, że to jest naprawdę wspaniała strategia na odmóżdżenie połowy społeczeństwa – macie tutaj babki tego szklanego pantofelka i próbujcie się w niego wbić. Czas start!
Wystarczy wam zajęcia do końca życia i nie będziecie zajmować się ważnymi sprawami jak polityka, ekologia, edukacja, wasze własne prawa… Spędzicie swój czas na walce z własnym ciałem i dajcie nam rządzić w spokoju – wszak ze stadkiem owieczek można zrobić o wiele więcej, niż z grupą świadomą swojej siły i wartości.
No nie tak? A my to kupujemy z pocałowaniem ręki, płacąc własną kasą, zdrowiem i życiem.
*
Niedawno zapytałam na Wilczym Stadzie co sądzicie o ruchu ciało pozytywnym i widzę, że tak jak ja, macie na ten temat mieszane uczucia (może napiszę o tym kiedyś post). Jednak tak jak ja, zauważacie, że jest w tym też coś bardzo wartościowego; pokazywanie, że ciała mogą, muszą… nie -źle mówię – że ciała SĄ różnorodne i to jest jak najbardziej ok! No szok normalnie.
I nie zrozum mnie źle, nie chodzi mi o to, że jest coś złego w dbaniu o siebie czy nie dbaniu. Wcale nie uważam, że można się radośnie zapuścić i nigdy w życiu nie zwracać uwagi na wygląd i stan zdrowia w imię różnorodności. Z drugiej strony nie widzę też nic złego w noszeniu szklanych pantofelków, jeżeli ktoś to lubi. Ale błagam, niech one będą w Twoim rozmiarze!
Zawsze byłam duża i „postawna”. I pech chciał ze miałam drobne i wiotkie koleżanki. W czasach mojej młodości większość polskich dziewczyn była właśnie taka – niewysoka i szczupła ( bo jedzenie było normalne i chyba zdrowsze ). Ileż ja sie nacierpiałam mimo tego ze obiektywnie byłam ładna dziewczyna… akceptacja przyszła z wiekiem ale w międzyczasie ileż kompleksów, zmarnowanego, zatrutego życia … No i niestety utrwalilam sobie nałóg …
A co tu zrobić kiedy mężczyźni wolą te filigranowe? Ja wiecznie spotykam sie ze stwierdzeniem, że muszę schudnąć, bo jestem za gruba, nawet jak miałam rozmiar M to nadal byłam za gruba…
Jak to? Jacy mężczyźni? Ja spotkałam tylko jednego takiego w moim życiu, co mi rył głowę, że mam schudnąć. Może trafiamy na innych mężczyzn?
Kto lubi, ten lubi. Mój mąż zawsze lubił te wysokie, z boczkami i biuściaste dziewczyny. Znam sporo facetów, którym podobają się krąglejsze kształty albo zależy im na innych cechach niż konkretna figura, bo np. kręcą ich zadbane dłonie, rude włosy i piegi albo blond grzywa i chłodny typ urody, a na chudość czy grubość nie zwracają większej uwagi. Może młodzi chłopcy wstydzą się przyznać do tego, że podoba im się coś innego niż pokazują media i reklamy?
Mila, ja po latach, laaaaaatach kompleksów , zbuntowałam sie i powiedziałam sobie – to nie ja jestem za duża tylko oni za mali. A tak naprawdę to nie wszyscy mężczyźni wola filigranowe, popatrz na pary wokół ciebie, czy wszystkie dziewczyny sa drobniutkie ?
Jeden z najlepszych wpisów jakie czytałam i taki prawdziwy… ja się łapie na tym że jak jestem sama to idę powoli w kierunku akceptacji siebie i wewnętrznego spokoju, ale jak wychodzę do ludzi albo spotykam starych znajomych to odrazu się wszystko wali w mojej głowie bo co pomyślą, widać ze nie jestem już taka szczupła jak dawnej itd.
o…matko!!!!!!! ten post to arcydzieło, powinien wisieć przy lustrze każdej wilczej :)
Hej, Julio, masz rację a nawet więcej – post powinien wisieć przy lustrach chyba ok.95% kobiet, które nawet jak są zadbane to wyglądają jak w tej słynnej reklamie DOVE – są bardzo różne. Ja ze swoimi 170cm i wiecznym rozmiarem L/XL jeszcze nie „łapię się” na sklep „dla puszystych”, ale filigranowa nigdy nie będę i jakoś mi z tym w życiu jednak ciężko. Ja też zawsze byłam ta największa jak Flora – pamiętam…Magda sadzana do ostatniej ławki, słuchająca docinków od chłopaków, nie wybierana do drużyny na lekcjach WF, zostająca w tyle na biegach itp. itd. To zostało w głowie i wciąż muszę się uczyć na nowo od naszej Ani tej samoakceptacji. Dobrze, że ją mamy, tę Mistrzynię ;-)
A co w sytuacji, kiedy po wyjściu z zaburzeń, przytyciu i uregulowaniu wagi moje ciało zmieniło się nie tak jak bym chciała? Pojawiły się krostki, cellulit, rozstępy, uda się powiększyły i zniknęła przerwa, szersze biodra i tyłek etc.?
Wiem, że to głupie, wiem, że zdrowie>wygląd. Ale jednak mam tak, że często źle się czuję z tym swoim ciałem i nie wiem co robić. :(
Kocham cię za ten profeministyczny wpis. Ja wyszłam z ED dopiero wtedy, gdy odrzuciłam wszystkie nakazy, zakazy i inne pierdoły, wciskane „kobietom”. Nigdy nie byłam filigranowa, mam 172, szerokie bary, kawał cycka i ładne uda, jestem silna, zdrowa, mądra i całkiem ładna, i j.ebię wzorce piękna.
tak jest!