Czy osoba z zaburzeniami odżywiania musi być chuda?
Zostałam poproszona, przez moją dawną podopieczną, żebym napisała post dla bliskich, o oczywistej dla nas sprawie:
O tym, że osoba z ED wcale nie musi być chuda. Waga nie definiuje stopnia zaburzenia.
Boli nas bardzo, że ignoruje się nasz problem, no bo „przecież jemy i o co nam chodzi” albo „żremy za dużo i to tylko brak silnej woli”, no albo po prostu „w d. nam się poprzewracało i wydziwiamy”.
Tak to może wyglądać z perspektywy osoby stojącej z boku, niestety nie jest to takie proste.
Drogi rodzicu, partnerze, przyjacielu kogoś, kto twierdzi, że ma zaburzenia odżywiania:
Prawdopodobnie tak właśnie jest. To subiektywne odczucie, z którym bliska Ci osoba żyła od miesięcy, albo i lat, zanim o tym głośno powiedziała. Jeżeli teraz usłyszy „A tam, wymyślasz” wyobraź sobie jak się poczuje. Tak samo jak Ty byś się poczuł/poczuła gdyby tak skwitowano Twój największy życiowy problem. Jeżeli słyszysz takie wyznanie, to po prostu w nie uwierz. Nie oceniaj i nie bagatelizuj. Nie dawaj dobrych rad. Pisałam o tym tu: Jak pomóc bliskiej osobie z bulimią.
No ale wcale ona nie jest chuda.
Dziecko, co Ty mi tu opowiadasz, widziałaś kiedyś anorektyczkę? – Tak powiedziała mama szesnastoletniej dziewczyny ważącej 40+ kg, która przyznała w końcu, że ma problem. Teraz, za moją namową zaczęła jeść więcej i weszła w fazę niezbędnego, ekstremalnego głodu. Za każdym razem gdy idzie do kuchni musi tłumaczyć się dlaczego ZNOWU coś chce podjadać, przecież powinna najeść się talerzem zupy. Anoreksja i Ty??? No bez przesady! A Marta siedzi w pokoju, trzęsie się i płacze.
A przecież zaburzenia odżywiania to nie tylko BMI 14 i wygląd chodzącego szkieletu. Osób, które doprowadziły się do takiego stanu jest w sumie niewiele. Ten wizerunek to medialna twarz ED. Weźmie się taką, ustylizuje na motylka, zrobi sesje zdjęciową i wywiesi na billboardach: Uważaj, anoreksja zabija!
W ten sposób, w świadomości społeczeństwa utrwala się przekonanie, że dopóki córka, dziewczyna, żona, syn, mąż, nie wyglądają jak ta z plakatu, jest ok.
A to wielka, krzywdząca nieprawda! Po świecie chodzi cała masa bardzo zaburzonych ludzi, którzy absolutnie nie pasują do tego obrazka. Ile razy pracowałam ze „zdrowo” wyglądającymi dziewczynami, których życie było w totalnej ruinie!
Ci ludzie męczą się samotnie, pod nosem bliskich, przez lata ukrywając prawdę o sobie.
Zidentyfikuj zaburzonego:
1. Wygląda normalnie
Ma zupełnie normalną wagę ciała; na ulicy nie zwróci niczyjej uwagi.
Dlaczego udaje mu się zachować przeciętną sylwetkę? Ponieważ kompensuje swoje napady obżerania się. Na przykład potrafi głodzić się całe dnie, co oczywiście napędza kolejne napady (takim typem była moja Kasia) albo ekstremalnie uprawia sport, albo wymiotuje, chociaż typ wymiotujący zazwyczaj…
2. Ma ciągłe jo-jo
Może nie jest ono duże, ale jednak na tyle przykre, by zmienić życie w koszmar. Takim typem byłam ja; bujałam się od rozmiaru 34, do rozmiaru 38 wciskanego na styk i znowu głodowanie do rozmiaru 34, a potem objadanie się i wymioty do 38 i znowu… I tak przez 15 lat.
3. Jest gruby
Tak zwany wstrętny grubas, sam sobie winny. A to często w ogóle nie tak.
Zauważyłam, że moje podopieczne z nadwagą to często osoby obdarzone żelazną wolą, tylko skierowaną niestety nie tam gdzie trzeba. Takie dziewczyny potrafią być na diecie miesiącami. I to jak! 1000 kcal, Dąbrowska, głodówki inne hardcory.
Efekty przychodzą szybciej niż można by się było tego spodziewać, niestety nie takie, jakich oczekiwano. Zaczynają się nieuniknione ataki obżarstwa i wzrost wagi.
Taki scenariusz widziałam wiele razy: wystarczy skierować dziewczynę w dobrą stronę (jedz normalnie, zaufaj swojemu ciału) i wszystko szybko wracało do normy.
Więc co wskazuje na zaburzenia odżywiania?
Na pewno nie wygląd, nie zawsze. Raczej charakterystyczne przekonanie, że nie potrafi się/ nie może normalnie jeść.
Dlatego taka osoba tkwi po uszy w dietach i co raz dziwniejszych rytuałach związanych z jedzeniem: wyklucza produkty, je tylko o wyznaczonych godzinach bez względu na to czy jest głodna czy nie, wymiotuje, nadmiernie ćwiczy itd.
To daje namiastkę bezpieczeństwa i kontroli.
Skąd się takie przekonanie wzięło? Z osobistego doświadczenia. Było tak: Twoja Wilczyca przeczytała kiedyś w kolorowej prasie o nowej diecie cud – powiedzmy na 1500 kcal. Artykuł był zilustrowany zdjęciami szczupłych, uśmiechniętych kobiet w sportowych strojach. Ten sam przekaz pojawiał się w różnych odsłonach, przez całe jej życie.
Dlaczego by nie spróbować – pomyślała? Efekty pojawiły się szybko, niestety na krótko. Po kilku tygodniach takiego żywienia zaczęło się objadanie. Jak to? Przecież w kolorowej prasie nic nie wspominano o żarciu jak świnia! Trzeba teraz zbić dodatkowe kilogramy, tym razem NA SERIO; zero podjadania, zero słodyczy, zero zdrowego rozsądku. A potem jeszcze raz i jeszcze raz… do obsesji, do krwi, do śmierci.
Tak rozpoczęła się jej (jego) walka z własnym ciałem, które po prostu broniło się w ten sposób przed niską dawką kalorii.
Niestety mało kto ma tę świadomość; my, zaburzeni, jesteśmy przekonani, że to nasza wina. Nie wpadnie nam do głowy (bo niby skąd), że to wina tych wszystkich głupich diet – tego, że one są NIEMOŻLIWE do zrealizowania, bo nasz organizm po prostu na to nie pozwoli.
Przecież jak wszyscy mówią i piszą, że dieta X działa, to to musi być prawda. No bo co? Wszyscy się mylą? To ze mną w takim razie coś jest nie tak…
I tak, drogi rodzicu, partnerze, przyjaciółko, to wszystko zaczęło się bardzo niewinnie, a skończyło na poważnym problemie. To że nie ma się wagi kościotrupa, o niczym nie świadczy!
Odsyłam do moich innych postów z kategorii „dla bliskich” gdzie opisuję jak widzi świat osoba uwięziona w tej matni, jak wykrzywia się jej postrzeganie siebie i rzeczywistości.
Zobacz też artykuł o tym, jak to się dzieje, że człowiek potrafi wpaść w takie absolutne bagno: Jak powstaje bulimia, krok po kroku.
A więc proszę, nie mów jej, że przesadza, że inni mają gorzej, że przecież wystarczy jeść więcej i już, że nie ma się co przejmować. Zrozum, to nie widzimisię, ani głupota. To uzależnienie i pułapka, w którą można wpaść na lata.
*
A teraz dziewczyny, prośba do was. Na ten post trafi wiele osób żyjących z Wilczycą lub Wilkiem pod jednym dachem. Opiszcie w komentarzu jak to było z wami. Jakie słowa i działania pomogłyby wam stanąć na nogi, a co wgniotło was w ziemię.
Pomóżmy naszym bliskim nas zrozumieć.
Rewelacyjny tekst…ja totalnie nie wyglądam jak osoba z zaburzeniami, patrząc na mnie widzi się po prostu spasioną krowę i nic poza tym. Kiedyś udało mi się schudnąć, zrezygnowałam z jedzenia i tak w szybkim czasie z wagi 87 zrobiło się 72. Dookoła miłe słowa typu „super, ale schudłaś”, „fajnie teraz wyglądasz”. Poznałam dziewczynę młodszą ode mnie o dobrych kilka lat, która wyglądała jak by była moja matką, rzadkie włosy, problemy z zębami…ciąża, której nie widać a rozwiązanie już wkrótce. Ten szok sprawił że zaczęłam jeść „normalnie”. Niestety, waga wróciła, z nawiązką. Teraz nawet dgybym jadła powietrze i tak przytyje. Boję się jeść w miejscach publicznych, nie potrafię jeść kiedy wokół mnie jest dużo ludzi. Wstydzę się kupować jedzenie w sklepie, no bo na pewno każdy myśli że grubas kupuje żarcie bo co innego może kupić. Od kilku lat żyje jak szczur, przemykam pustymi uliczkami nawet jeśli to wydłuża mi drogę do miejsca docelowego, ale nie ma ludzi. Nie ma spojrzeń. Wiem że tkwie w jakimś błędnym kole ale co mogę usłyszeć, właśnie słynne słowa „nie przesadzaj, nie wyglądasz jak dziewczyna chora na anoreksję, mająca problemy z jedzeniem”. Brak zrozumienia, to przykre. Czasem jestem bardzo zmęczona tym wszystkim. Naprawdę bardzo. Dziękuję za ten wpis, mam nadzieję że trafi do szerokiego grona nie tylko tych którzy walczą ale i bliskich tych osób które taki problem mają. Pozdrawiam. I dziękuję.
Kochana, ale jeszcze nie jest za późno. Możesz naprawić swój metabolizm! Chcesz pogadać ze mną?
Eh jak to pięknie napisane. Gdy wreszcie po 6latach przyznałam się partnerowi do bulimii z płaczem… usłyszałam „no przecież to normalne że ludzie rzygaja i się czyszczą żeby schudnąć”…iście wspierające podejście…
Może on też coś ma?
Kurcze no nie.. temat jest bardzo ważny ale nie wyczerpuje najważniejszego tematu;-/
Nie w każdym przypadku bulimia czy anoreksja wynika z nazwijmy to: „ZŁEJ DIETY”. Rozregulowanie jedzenia i ten kompletny chaos jedzeniowy to już etap kolejny – że tak powiem dostanie to są już „przeżuty na inne organy”.
Bardzo często i zaryzykuję, że w większości przypadków zaburzenia odżywiania powstają w odpowiedzi (jako wynik, objaw) nieprawidłowych, zaburzonych, krzywdzących relacji z BLISKIMI.
W wystarczająco zdrowej rodzinie jeśli córka zgłosi się do rodziców z problemem dotyczącym jedzenia nie zostanie potraktowana w taki sposób: „Wydaje Ci się”, „Przecież nie jesteś chuda” , ” Przesadzasz”, „Wydziwiasz”, „Daj spokój”. A zatem już po samej reakcji rodzica j.w. można wysnuć wniosek, że mamy do czynienia z krzywdzącymi relacjami. Na takim właśnie gruncie rozwija się bulimia i anoreksja.
W zdrowej rodzinie nie ma miejsca na takie komunikaty bo bliscy są na siebie wrażliwi i uważni, są siebie ciekawi i dają sobie czas i uwagę, a jeśli coś dzieje się niepokojącego z ich potomstwem to rodzice jako odpowiedzialni za dzieci pierwsi reagują, a jeśli nawet robi to dziecko to nie bagatelizują problemu bo wiedzą, że musi być duży skoro tak został przedstawiony. Ufają i angażują się.
Żeby nie być gołosłownym w moim przypadku bulimia pojawiła się jako efekt fatalnej relacji z mamą, która mnie nie zauważała, nie odpowiadała na moje potrzeby emocjonalne, często lekceważyła i rywalizowała ze mną. Mam pełną świadomość tego, że gdyby mój dom był ciepły i kochający nie wpadałabym w zaburzenia odżywiania, a nawet gdyby taki pomysł wpadł mi do głowy szybko bym z niego zrezygnowała bo wiedziałam co to znaczy szanować siebie i nie chciałabym siebie krzywdzić w ten sposób. A skąd bym wiedziała co to jest szacunek do siebie? Od relacji z najbliższymi mi rodzicami czyli pierwszymi osobami, które pokazują nam jak wygląda świat.
Więc w pierwszej kolejności to co chciałabym przekazać bliskim osób dotkniętych zaburzeniami odżywiania to by przyjrzeli się sobie w relacji z chorą. Zadali sobie pytanie czy przypadkiem nie uciekali od problemów , czy dali swój czas, uwagę zaangażowanie ze swojej strony? Czy wystarczająco chcą zrozumieć co się dzieje z ich dzieckiem i na czym polega choroba/problem? Co jest jej przyczyną? Czy akceptują swoje dziecko także wtedy gdy jest smutne, złe i rozżalone? Czy interesują się jego sprawami aż w końcu czy potrafią słuchać?
Jeszcze raz to podkreślę: na zaburzenia odżywiania nie chorują dzieci pochodzące ze szczęśliwych i dobrych domów, w których mogą być sobą ,mogą wyrażać swoje uczucia ( również złość, smutek, żal, znudzenie) i nie są z tego powodu odrzucane, przez to jedzenie i utrata wagi nie stanowią antidotum na przetrwanie, nie są również sposobem na uzyskanie poczucia własnej wartości bo je już mają! Uzyskali je dzięki akceptującym, niekrytykującym i wspierającym rodzicom.Nie muszą się porównywać z innymi a przekazy medialne nie mają tak silnego oddziaływania. Tak taki świat też istnieje.
I właśnie to chciałabym przekazać bliskim osób chorujących na bulimię.
Nie słońce, po przeczytaniu kilkunastu tysięcy maili muszę zaprzeczyć; wpadamy w ED bo się odchudzamy i nie ważne czy dlatego, by zawołać o pomoc, czy by po prostu schudnąć, czy by dopasować się do grupy, czy czy czy… jeżeli nigdy nie zaczęłybyśmy się odchudzać, nawet mając najbardziej zrąbaną rodzinę świata, nie wpadłybyśmy w ED. Uwierz, większość dziewczyn która przychodzi do mnie na mentoring ma normalne relację z rodzicami, niektóre mają wręcz super kontakt, niemniej jednak kiedyś, z jakiegoś powodu postanowiły się głodzić i teraz mają zaburzenia. To jest naprawdę o wiele prostsze, ale to dobrze, bo można z tego prosto wyjść.
Od 4 miesięcy jestem na diecie, najpierw 1500, później co raz mniej. Teraz jem maksymalnie 900 kalorii dziennie. Schudłam 16 kg i panicznie boję się jojo więc ćwiczę ile mam sił i nie zwiększam kalorii, ważę się rano i wieczorem. Piję mnóstwo wody. Choćby myśl o dodatkowym kg sprawia, że chce mi się płakać. Patrząc w lustro po zjedzeniu trochę więcej mam wrażenie, że już utyłam.
Popłakałam się.
Kocham Cię Ania za ten wpis. To o mnie. To o nas…
Ściskam kochana :*
Rok temu nasiliły się napady obżarstwa. Na szczęście wsparcie otrzymałam od rodziców, którzy wymusili na mnie podjęcie terapii. Zobaczymy co będzie.. póki co… Jestem na Dąbrowskiej…
U mnie zaczęło się gdy miałam 13 lat. Mama raz słyszała jak wymiotuję, powiedziała tylko: „jesteś na to za młoda”. Szybko zaczęły się u mnie wahania wagi. Najpierw jojo, później już tylko tyłam. Gdy miałam 15 lat ważyłam już ponad 100 kg. Wciąż głodziłam się i obżerałam śmieciami na zmianę. Byłam w totalnej rozsypce. Całe moje otoczenie, włączając w to nauczycieli ze szkoły, robiło mi mnóstwo przykrych uwag na temat mojej wagi. Sugerowali mi, że jestem słaba, że się obżeram i wynika to z mojej złej woli. Często słyszałam – byłaś taka szczupła! (bo tak było, miałam zupełnie normalną wagę gdy zaczynałam, poza tym nie miałam jeszcze nawet miesiączki), co ty ze sobą zrobiłaś! Ja więc dalej głodziłam się, potem żarłam, potem tyłam. Nikt się nie zainteresował co się ze mną dzieje. Nikt, nawet gdy wylądowałam w szpitalu z poważnymi zaburzeniami rytmu serca, nawet gdy zaczęłam tracić zęby, włosy i się ciąć. Wszyscy mówili – masz nadwagę, schudnij! Oskarżali mnie. Myślę, ze nie tylko moja najbliższa rodzina zawaliła, ale też szkoła, szpital w którym trzymali mnie kilka tygodni i nikt nawet nie zapytał jak u mnie z jedzeniem (były tylko pytania dlaczego jestem taka gruba). Był jakiś psycholog i pytał czy lubię siebie. Te słowa na temat mojej wagi, umacniały mnie w zaburzeniach. Byłam coraz bardziej załamana, rozczarowana sobą, przerażona, a moje otoczenie pogłębiało przekonanie, że nie jestem nic warta, ze jestem beznadziejna i słaba, bo przytyłam. O mały włos nie skończyłoby się tragicznie. Moje ciało niestety nie doszło do normy. Teraz mam 30 lat, wyszłam z tego bagna stosunkowo niedawno, ale o dzieciach mogę zapomnieć. O własnych zębach też;) Dlatego wydaje mi się to bardzo ważne by powiedzieć: jeśli dziewczynka (!) zaczyna się odchudzać, lub gdy jej waga gwałtownie się zmienia, to jest sygnał, że ma zaburzenia odżywiania! Potrzebuje pomocy, a nie rad jak schudnąć. To znaczy, ze w jej życiu dzieje się dramat i bezwzględnie potrzebuje, żeby ktoś przejął kontrolę. Bo sama się w tym nie zatrzyma.
Wliczo Głodna nie mogę się z Tobą zgodzić. Odchudzamy się (bądź jemy w nadmiarze i potem się odchudzamy) bo mamy niskie, żeby nie powiedzieć zerowe poczucie własnej wartości. Zakładamy, że jak schudniemy to nasze problemy się rozwiążą. No właśnie a jakie to problemy chcemy rozwiązać? Co jest pod spodem? Dlaczego czujemy się niefajne ze sobą i zaczynamy coś z tym robić czytaj jeść – odchudzać się i nieustannie dążyć do idealnej wersji „ja” bo przecież taka jaka jest teraz jest nie do przyjęcia prawda? Chorobę nakręca i potęguje jej przebieg perfekcjonizm i poczucie że nigdy nie jestem wystarczająco dobra. A niby skąd w zdrowej i szczęśliwej dziewczynie mającej podobno „super” relacje z rodzicami poczucie że jest niewartościowa? Ok. ktoś mógł mieć pecha i być prześladowanym w szkole ale nawet jeśli to gdyby wiedział że jest kochany przez najbliższych wytrzymał by to. Jakbyś zobaczyła mnie z moja mamą na kawie to też być pomyślała że mamy super relacje. Relacje (zwłaszcza z rodzicami) to jest tak trudny temat że bardzo często ludzie się okłamują bo chcą wierzyć, że jednak mają super rodziców. Niech bajka dalej trwa bo łatwej z nią żyć. Już w dwóch odpowiedziach, które przeczytałam na ten post dziewczyny wspominają o braku wsparcia i zrozumienia od bliskich. To jest sedno. I zrozumienie tego wcale nie odbiera nam sprawczości w wyjściu z choroby, wręcz przeciwnie! A kolejnym „levelem” jest chaos i totalne rozwalenie życia kiedy już wpadłyśmy w szpony tego nałogu. I tutaj wszystkie wskazówki i informacje którymi się dzielisz są w mojej ocenie pomocne i zapewne skuteczne. Jednak jak się uda wyjść z zaburzeń to wracają te problemy, które przyczyniły się do ED. Bo przecież jedną z funkcji ED jest to, że ED samo w sobie staje się TYM PROBLEMEM. Tylko, że niestety wyjście z zaburzeń odżywiania nie równa się odzyskanie utraconego 100 procent poczucia własnej wartości. Tego poczucia własnej wartości nie ma i nigdy nie było. Trzeba je zacząć budować od samego początku i odzyskanie życia w zdrowiu jest bardzo dobrym fundamentem ku temu ale resztę trzeba mozolnie wypracowywać i uczyć się siebie każdego dnia. Powoli mierzyć się z tym „syfem” który chciałyśmy przykryć jedzeniem, odchudzaniem itd. i zacząć doświadczać prawdziwego życia, od którego choroba nas skutecznie oddzielała. Być może jestem w mniejszości z setek emaili, które otrzymujesz ale jednak jestem i to co piszę opieram na własnej pracy dzięki której też pokonałam ED. Więc nie opierałabym się jedynie na zdaniu większości.
Kochana,
Przeczytaj te posty, bo nie będę przepisywać tu w jednym komentarzu lat moich poszukiwań:
https://wilczoglodna.pl/dlaczego-przy-zaburzeniach-odzywiania-mam-depresje/
https://wilczoglodna.pl/gadzi-i-profesor/
https://wilczoglodna.pl/jak-przemowic-sobie-do-rozumu/
https://wilczoglodna.pl/jak-wychowac-gadziego-bachora/
https://wilczoglodna.pl/wilki-pawlowa/
Czym jest i NIE jest bulimia i dlaczego psycholog nie pomoże: https://wilczoglodna.pl/objawy/
https://wilczoglodna.pl/jak-powstaje-bulimia-krok-po-kroku/
Zgadzam sie w 100% z Patrycja.
Aniu, ja tez sie podpisuje pod tym komentarzem, z calym szacunkiem do Twojej wielkiej pracy i znawstwa tematu, prosze uwzglenij tez tzw. „Czynnik pdychologiczny”. Skupilas sie w 100% na ciele, na „fizjologii” problemu i to podejście zadaniowe jak widac dziala i bardzo wielu osobom pomaga, ale jest tez grupa, ktora zaczela nie od diety a od zachowan autodestrukcyjnch – dlaczego? Bo cos bylo w ich zyciu tak bardzo nie tak, ze chcialy stworzyć „nowa siebie”, bez wzgledu na koszt – bo „stara ja” bylo nie do przyjęcia. Do tego stopnia, ze bol i śmierc byly cena jaka mozna zaplacic za oderwanie się od starego zycia. Jak bardzo musialy siebie nienawidzic i czemu to juz pytanie do kazdego z osobna, ale na pewno cos w otoczeniu – rodzina, szkola, obie te rzeczy, wywołalo takie cierpienie.
JAK TO skupiłam się tylko na fizjologi?? A moje posty o społecznym, nawykowym, psychicznym czy duchowym aspekcie nałogu? Mam wkleić teraz linki do połowy bloga? No błagam.
Wpadłam w wieku 16 lat – nie wiedzialam jak jeść normalnie, myślałam, że jem normalnie, ale muszę się odchudzać, bo inaczej waga będzie cały czas rosła. Po 2-3 latach rozpoczęły sie depresje, natłoki myśli, przeżywanie złych relacji z rodzicami – jak byłam zdrowa one były zawsze, ale póki byłam zdrowia, radziłam sobie z tym. Później, im dłużej w tym tkwiłam – dalsze piekło.
Wyszłam w wieku 22 lata – niestety, sylwetka jest większa, ale po tych niszczeniach nie będzie inna.
Nastrój – obrócił się o 180 stopni, problemy nadal są, ale o wiele łatwiej jest je rozwiązać.
Patrycja i Dead- również tak myślałam, prawdopodobnie jeszcze nie wyszłyście z tego i nie dojrzałyście.
„Lepsza ja” to nie tylko wygląd, nawyższa pora i polecam skupić się na innych wartościach.
Kobieta to nie zwierzę, które się wystawia jak na wystawach zwierząt, piersi, tyłek, nogi – chociaż do tego świat zaczyna zmierzać.
Wilczo Głodna,
Weszłam tu przypadkiem i odkryłam kopalnię wspierających, trafiających w sedno tekstów. Po obejrzeniu lekcji próbnej postanowiłam zapisać się na kurs.Jednak w dyskusji pod tym postem razi stanowczość, z jaką odbiera Pani chorym prawo do wyrażania opinii popartej własnym doświadczeniem. U mnie podłożem także były relacje z rodzicami, zwłaszcza ojcem. Całkowity brak akceptacji z jego strony skutkował u mnie brakiem samoakceptacji i pewności siebie. To wyzwoliło zachowania autodestrukcyjne. Z jednej strony chciałam ukarać siebie. Z drugiej chciałam mieć kontrolę chociaż nad tym aspektem swojego życia, jakim było odżywianie, po rozwodzie rodziców nie miałam już zbyt wiele takiej przestrzeni. A schudnąć chciałam, by zaakceptował mnie ojciec. Więc motywacja była silnie powiązana z nieakceptująca postawą jednego z rodziców i mało uważną drugiego. Stąd w pełni zgodzę się z przedmowczyniami. Bo wiem to z autopsji. A Pani obcesowe komentarze odsyłające do innych Pani tesktów na potwierdzenie Pani teorii zaprzeczają wizerunkowi, który najwyraźniej pragnie Pani kreować na blogu. To nikomu nie pomoże.
Kochana, to stary tekst. Od tej pory bardzo wyluzowałam i też zmieniłam zdanie. Przeczytaj mój post „Metoda Wilczo Głodnej” gdzie w sumie przyznaję rację że tak jest (przypadek Oli). W dwa lata rozwinęłam się bardzo. A komentarzy nie kasuję, nawet jak mi czasami za nie wstyd, bo one pokazują też moją drogę jako człowieka. A więc nic się nie martw :)
Jest kocówka roku 2020, ale odpowiem na ten komentarz, bo może ktoś na niego trafi wertując blog (tak jak właśnie ja). Nie zgadzam się z Tobą Patrycja. Ja zaczęłam się odchudzać, nieumiejętnie, ponieważ przeszkadzał mi tłuszcz na brzuchu. Nie czułam się brzydka/niekochana/niezrozumiana przez rodziców, tylko najzwyczajniej w świecie przytyłam parę kilo rozpoczynając etap pracy zawodowej (siedzącej). A, ze zaczęłam się odchudzać nieumiejętnie (czyli najprościej w świecie rzuciłam jedzenie – przecież w gazetach tak kazali…) to skończyłam z ED. Krąg, który opisuje Ania – dieta -> wielki głód -> rzucanie się na jedzenie -> jojo -> dieta… Bez udziału rodziców, przyjaciół, chłopaka czy kota. Sama to sobie zrobiłam. I podkreślam – nie zrobiłam tego (dieta) dlatego, że się sobie nie podobałam, tylko dlatego, że przeszkadzał mi tłuszcz na brzuchu (do końca liceum byłam zawsze szczupła).
Moja historia wyglądała jak zwykle niewinnie.Chcialam schudnąć ok 5 kg przed wakacjami.Wykluczylam słodycze, później chleb,makaron, ziemniaki itd i tak zostałam z owsianka (odmierzona co do grama) serkiem wiejskim i warzywami na parze tyle.W przeciągu 5 msc schudłam z 72 do 55(173cm wzrostu) słyszałam same komplementy.Pozniej było już coraz gorzej,uczucie zimna,zmienne nastroje,ciągle liczenie kalorii. Nie potrafiłam skupić się na niczym, chorobowe w pracy,myśli samobójcze psycholog, psychiatra, z powodu niskiego ciśnienia oraz tętna (poniżej 40uderzeń /min)nie mogłam przyjmować żadnych leków. badania ginekologiczne zle,poziom hormonów jak u kobiety po menopauzie,brak miesiączki ok 3 lat.Leczylam się w ośrodku zamkniętym.Od tego czasu minęło prawie 7 lat.Jestem mama 3 latka a to dla mnie najwieksza nagroda, cud i to dzięki niemu mogę zdrowiec,bo tak waga wróciła do 72,ale moja „głowa”wraca do demonów, nie wiem czy kiedykolwiek będę mogła powiedzieć” jestem wolna i zdrowa „…Ludzie myślą,że tak,bo przecież wyglądam normalnie…Nie wiem jak u Was ale ja czuję się bardzo samotna mimo tego że mam męża,który trwał przy mnie na dobre i na złe (a było naprawdę źle) cudownego syna i rodzinę, znajomych jednak czuje się samotna…Ogólnie lubię być sama ale emocjonalna samotność bardzo mi doskwiera…
Też lubię przebywać sama i też od jakiegoś czasu coraz bardziej doskwiera mi, tak jak to ujęłaś, emocjonalna samotność. Takie poczucie odosobnienia. Bo nikt z mojego otoczenia kompletnie nie rozumie tego problemu. I nie tylko. W dodatku zauważam, że dla wielu osób kwestia wyglądu, zwłaszcza nadwagi, jest świetnym tematem żartów. Wszystko to sprawia, że czuję się, jak bym sama tkwiła z tym problemem i w ogóle jak by działo się to w jakiejś innej rzeczywistości…
Zdrowi ludzie niestety choćby nie wiem jak chcieli nie zrozumieją nigdy zaburzeń odżywiania. Co nie znaczy, że nie mogą być wsparciem dla osób z takimi problemami. Ze swojego doświadczenia, czego nie mówić: „Naprawdę masz problem z jedzeniem? Nie widać po tobie”, „Nie możesz po prostu mniej jeść?” i moje ulubione „A to ja też tak mam, ostatnio zjadłam całą czekoladę naraz”, do tego dodam jeszcze nie komentować tego co, jak i ile dana osoba je gdy jest już w recovery, nie komentować sylwetki, nie komentować gdy schudła lub przytyła
Ja chyba mam ED. Nie wymiotuje, nie cwicze niewiadomo ile…
Jestem na redukcji… Od roku… Schudlam 10 kg stanełam w miejscu, na dluzszy czas troche odpuscilam bo chorowalam i moja dieta byla bardzo uboga ( malo tluszczy, malo wszystkiego) zdazalo mi sie nie jesc po 4 dni ( pobyt w szpitalu forma leczenia). Teraz jestem juz zdrowa, wracam do odchudzania… Jak tylko myśle ” od dzis zaczynam” to zaczynam czuc presje, stresuje sie, boje sie wypic herbate – bo kalorie ( pije z cukrem), na kawe nie pojde bo kalorie, odmowie cukierka – bo kalorie. Za to 2 dni pozniej paczke czipsow zagryze 3 batonami, koltajlem ( bo jestem fit!) zjem obiad, podwieczorek, kolacje wszystko zaleje kawa – no bo raz na jakis czas mozna… Objadam sie, potrafie zjesc bardzo duzo.
Obsesyjnie sie waze, potafie stawac na wage 6 razy dziennie. Czesto po wazeniu sie placze…. Czuje sie ze soba zle, nie lubie sie…
Nie wiem co mam zrobic… Moj partner chyba nie rozumie za bardzo o co mi chodzi z tym jedzeniem.. Czemu najpierw jem potem płacze a potem znow jem….chyba potrzebuje pomocy….
Ja niestety nie miałam wsparcia w rodzinie.Jedyną osobą,która mi pomogła była p.psycholog.chorowałam 10 lat na bulimię.Od 4 lat jestem”czysta”.Gdyby nie terapia nigdy bym z tego nie wyszła.Wymiotowałam,przeczyszczałam się codziennie,miałam myśli samobójcze,okaleczałam się.Gdyby nie psycholożka już dawno bym nie żyła.Teraz noszę rozmiar 34-36 i czuję się bardzo dobrze.Przed chorobą miałam 40 i ciężko było mi kupić ubrania.Od kilku lat utrzymuję wagę.Mozna jesć normalnie i nie tyć.
Cudownie! Brawo!
Przepraszam ale przy rozmiarze 40 wcale nie jest ciężko kupić ubrania.To zupełnie normalny rozmiar. Nie dawajmy tu do zrozumienia, że 34-36 to norma a 40 to już jakiś grubas. Bez przesady!
Teraz już wiem,ale 12 lat temu miałam problem,żeby kupić jeansy w rozmiarze 40,czy jakąś bluzkę.Teraz się zastanawiam,czy rzeczywiście brakowało ubrań,czy ja tak siebie nie lubiłam,że we wszystkim czułam się źle.I myślę,że to jednak nie wina rozmiaru.
Ja juz dawno nie wygladan jak patyk. Walczyłam z zaburzeniam odżywiania przez 6 lat, potem zaszlam w ciążę. Nie rzygalam przez 4 miesiące ciąży, na tyle potrafiłam się zmobilizować… w 5 miesiącu pielęgniarka zarzuciła mi, że przytyłam za dużo i szkoda, żeby młoda mama po porodzie wyglądała ja spasiona świnia. Zaczęłam koło od nowa. Bogu dzieki, ze moje dziecko urodziło się zdrowe. Dziś ma prawie 2 lata, a ja rzygam więcej i kompletnie nie potrafię nad sobą zapanować. Boję się podjąć walkę, mam poczucie, ze nie dam rady żyć, kiedy waga pokaże więcej niz 62kg (i tak za duzo, ale tak pokazuje wskazówka). Rodzice zawsze mieli to w dupie, partner krzyczy, ze powinnam ćwiczyć. A ja? Z ledwoscia wstaję kazego ranka, czasem mam tak dosyć, że marzę by spać i pobudzić się za jakieś polr roku… Mam dość.
Hej, to co piszesz o swoim życiu jest straszne. Powiem Ci tylko: ja też nie mogłam przytyć (wazylam podobnie), trenuje gimnastykę, więc waga nie jest bynajmniej tematem tabu ( oj wiele wiele), ale zawzielam się, ze nie chcę nie jeść praktycznie,zaczęłam 1500 mega zdrowo. Później było extreme hunger, jeszcze czasem jest, I co? Tak. Przytylam. Czy był opierdziel? Nie, bo skoro 5+ a widać jak 2+, skoro siły jakby 10+ . I wiesz do czego dziś doszłam?
Ja nigdy nie chciałam chudnac, zawsze się sobie podobalam. A teraz? Jest różnie, ale było źle jak sie glodzilam. Uwierz waga ani wygląd nie jest warty Mi pomogło obserwowanie na instagramie recorvery dziewczyn I ich wsparcie. Walcz Kochana. Mi też się wydawało że przecież wyglądam jak I przecież jadłam 1300 to nie mogeobiad mieć extreme hunger.
kajakabestrong na ig, możesz pisać :))
Uważam że to właśnie Pani powinna być ikoną zdrowego stylu życia a nie np. Pani Ch. która wogóle nie zna się na temacie zdrowego żywienia. Ma Pani tak ogromną wiedzę i to absolutnie słuszną jaką nie ma co drugi dietetyk w Polsce. Gdyby Pani wydałaby książkę, obiecuje, że kupie. Dziekuje Pani za wszystkie posty są po prostu genialne, zawsze trafione :)
Jejku, dziękuję słońce! Rany, ale mi miło!
Wydałam już trzy ksiażki, a niedługo czwarta :)
Dostępne tutaj: wilczoglodna.pl/sklep/
Najgorszy tekst to ,,ale dlaczego?, przecież jesteś taka mądra?”, ,,po prsotu przestań albo jedź mniej/ nie możesz się powstrzymać?”… to teksty które odbieraly motywację i sprawialy ze wpadalam w dół niestety. Ale sa też te pozytywne ,,jestem z Ciebie dumny”, ,, motywujesz mnie swoją sila/dzięki Tobie wiem, ze dam rade”. I też jestesm zdania, ze osoby które nie były chore nie zrozumieją nas w 100% ale możecie być przy chorych, rozumieć drobne wpadki, nie komentować, motywować, gratulowac każdego dnia bez wilka i to naprawdę jest wielkie wsparcie ;)
Nie wiem ile jest takich przypadków jak ja, ale jakby mi ktoś powiedział co się może dziać z organizmem od niepoprawnego jedzenia i ćwiczeń to bym NIGDY nie uwierzyła :( Zawsze śmiałam się ze wszystkich diet, jadłam co chciałam, nie rozumiałam takich problemów, mówiłam innym nie wymyślaj jedz jak jesteś głodna to na co masz ochotę. Rozmiar 34, kaloryferek na brzuchu, chudłam siedząc przy komputerze i jedząc pizze na śniadanie obiad i kolacje. Przez studia zaniedbałam sport, który wcześniej uwielbiałam. Ale potem spełniłam swoje marzenie i zaczęłam trenować boks. I zaczęłam tyć. Miałam ogromny apetyt. Ale nie tylko po treningu, ale codziennie. Po 3 miesiącach nie mieściłam się w spodnie i zaczęłam wyglądać jak szafa, ale to nie były same mięśnie. (Teraz już wiem czemu tak się działo, czemu wcześniej byłam szczupła, czemu jedząc pizze ważyłam 47kg) I zaczęłam oczywiście szukać diet. Odkryłam że faktycznie 5 tys kalorii to jednak lekka przesada. Obliczyłam, ułożyłam (oczywiście żle) dieta 1700kcal, to co lubie dużo mleka, serków wiejskich, kaszki manny, owoców, zero tłuszczu, bo się nie mieścił w bilansie, chleba nie bo wszyscy mówią że niezdrowy, ryżu nie, bo po co komu zapychacz. Już wtedy coś trochę nie grało. Ale raz, dwa w tygodniu cheat day, jakoś się to trzymało. I tak pół roku. W sierpniu pojechałam do pracy, ciężkiej pracy fizycznej. Przenosiłam tony drewna w fabryce, robiłam po 15km dziennie na polu. Jeszcze bardziej ucięłam kalorie, zdażało się 1200, poniżej ppm, większość diety to było białko. Oprócz tego biegałam i robiłam już nie 200 brzuszków dziennie ale po 1000. No i miałam to co chciałam, to moje 47kilo same mięśnie, skóra i kości, niesamowita kondycja, rozmiar 34 ze mnie spada, a miss bikinni fitness mogła się schować. I nagle zaczęło się dziać coś dziwnego, pierwszy raz w życiu nie dostałam miesiączki, spadła mi temperatura ciała, a zimno było tak bardzo że musiałam spać w czapce. Przestałam odczuwać popęd seksualny. Zaczęło mi się dość dziwnie jeść, w pewnym momencie w ogóle przestałam czuć głód, a cukier działał jakby to był narkotyk. Przyjechałam do domu. Nie potrafiłam usiąść w miejscu, chciałam tylko chodzić i ćwiczyć, nie mogłam się przestawić, nagle okazało się że mam problemy z poprawnym myśleniem, po 3 godzinach po posiłku zaczęłam dostawać ataku. Nie mogłam poprawnie mówić, czytać, rozmazywał mi się obraz przed oczami, a ból głowy był nie do wytrzymania, musiałam zjeść coś słodkiego żeby poprawnie funkcjonować. Zaczęły się stany depresyjne, na które nic nie pomagało. Piłam po 5 litrów wody, a prawie nie sikałam. Nikt nie potrafił mi wytłumaczyć co się dzieje. Wszyscy lekarze – psycholog. Zaczęłam sama szukać informacji, hipoglikemia reaktywna, to by pasowało, reszta rzeczy bo za bardzo schudłam. Zrobiłam krzywą cukrową, ale cukier mi nie spada, tylko rośnie. Zaczęło się szukanie, badania krwi, hormony, rezonans mózgu. Wszyscy mi mówili, że wymyślam. W końcu coś wyszło LH, estradiol, czekamy na szpital na endokrynologii ginekologicznej. Problemy zaczęły się pojawiać dalej, ból głowy już cały czas, zmiany nastrojów od głębokiej depresji, przez apatie po euforie, przy jakimkolwiek wysiłku fizycznym bóle w klatce piersiowej, przy stresie coś jakby zawały serca. Dalej nie potrafiłam normalnie zjeść. Były napady wilczego głodu. Czasem nie czułam nic a sytość włączała się po 3 godzinach po posiłku. Miałam pełny brzuch a już zaczynały się problemy z myśleniem. Ktoś mi podpowiedział insulinnodorność. Ratowałam się poprawnym jedzeniem. Już sama zaczęłam robić badania, mówię lekarzom, że za wysoki kortyzol, że może problem z rt3 tarczycy. „A co to jest rt3 chyba chodzi pani o ft3” Nikt mnie nie chciał słuchać. Konsultacje dietetyczne, mówię, że dieta powinna być obniżająca kortyzol, śniadania białko tłuszcze, że węglowodany złożone. Że nie mogę zjeść czegoś takiego jak jogurt z bananem, 1600kcal, bo nie chce liczyć. Dostałam progesteron, pojawiła się miesiączka. Wszyscy że na pewno teraz wszystko wróci do normy. Ja, że problem jest gdzie indziej. Tydzień w szpitalu, badania, wyniki się poprawiły, wszystko dobrze. Tylko czemu ja dalej się tak źle czuje, a to do psychologa. W końcu coś wyszło, test hamowania deksametazonem. Diagnoza podejrzenie zespołu cushinga. Ale skąd, ja wiem skąd przecież tłumaczyłam, jak pracowałam, że był stres, że była dieta. Ostatnio wizyta u endokrynologa, już nie anoreksja, bo już nie wyglądam, ale że depresja. No faktycznie jest ta depresja, dość że robi mi się sama to ciężko nie mieć jej po czymś takim. Już wcześniej odkryłam że to z braku dopaminy tak spada mi ciśnienie. W tym momencie czekam na drugi szpital, na dokładne badania kortyzolu i wyniki z poprzedniego których jeszcze nie dostałam „a po co pani ta krzywa insulinowa, jest w normie”. Ostatnich 2 miesięcy prawie nie pamiętam. Cały czas funkcjonuje z lekkim upośledzeniem umysłowym. Nie podejmuje wysiłku fizycznego. Oczywiście przytyło, pomijając już inne zmiany w wyglądzie. Nie powiem jak ogromny problem sprawia mi teraz jedzenie, co dotkne bułki to jest od nowa to samo. Nie licze kalorii, bo znowu będzie problem z kaloriami. Zrozumiałam że ważniejsza jest jakość jedzenia niż kalorie. Konsultuje jedzenie i suplementacje z osobą która naprawdę się na tym zna i czekam na dokładną rozpiskę. Żałuję że nie zgłosiłam się od razu. Bo żaden lekarz nie potrafił zrozumieć jak ważne jest prawidłowe jedzenie. Że nie można jeść ciągle chudego twarogu z mlekiem. Czy warto było samemu wymyślać? Zdecydowanie nie. Niestety problem z wizerunkiem dalej jest, już się sobie nie podobam, jak widzę że na wadze zrobiło się już to 50 pare kilo i nie wyglądam tak jak wcześniej. Może kiedyś jeszcze uda się zrobić podobną sylwetkę, ale to już pod okiem profesjonalisty. Tak żeby było bezpiecznie, zrozumiałam że zdrowie jest najważniejsze. I osobom które mają takie problemy, nie bawcie się w to same, jeśli nie dajecie sobie z tym rady, lepiej konsultować to z kimś kto się na tym zna, niż samemu wpadać w błędne koło ćwiczeń, liczenia kalorii, odchudzania czy innych problemów
O kurde, kochana daj znać za jakiś czas jak idzie ok?
Nurtuje mnie dlaczego przytyłaś jak zaczęłaś uprawiać boks? Bo mówisz, że wiesz dlaczego.
Podczasz ćwiczeń rósł mi kortyzol. Ktory i tak byl juz za wysoki. Chcialo mi sie wiecej jesc to jadlam wiecej, oczywiście słodkiego, 1kg miodu znikał w 3 tygodnie. Miesnie tez troche wazyly. Teraz też jest problem z kortyzolem, tylko juz wiekszy, rozlegulował mi cały organizm, ciagle podnosi insuline, powoduje depresje, rozlegulowuje tarczyce. Ja też dołożylam od siebie, 2 miesiące temu wolałam zjeść gumę do żucia niż normalny obiad, bo gumą się najadalam. Organizm przestał reagować na pełny czy pusty brzuch, liczyły się tylko węglowodany proste. I zrobilo sie io. Zresztą i tak poprawnie nie mógł bo tak bardzo skurczyl mi się żołądek. Było już nie mogę ale dalej jestem głodna. A teraz niestety jem na oko, byłyby nie rzucać się na słodycze. Nigdy nie lubiłam czekolady, teraz zjem cała naraz. Ale powoli będziemy z tego wychodzić :)
Ja żałuję ,że wtedy..jakieś 15 lat temu nie poszłam do psychologa….do kogoś kto by mi pomógł…..
Teraz mam 35 lat i walczę…ciężko …
Odkąd jestem już zdrowa ale dalej pracuje nad swoją psychika jest dobrze. Nigdy nie byłam chuda jak kościotrup – wręcz przeciwnie . Jak powiedziałam po 7 latach ukrywania ze a bulimię , a walczyłam z nią 9 to nikt mi nie wierzył. Każdy w domu uważał prócz mojego chłopaka ze wszystko jest i ze wymyślam sobie problemy . Jedynie mój chłopak po interesowaniu się mną zauważył ze coś jest nie tak. Mimo ze dziś jestem zdrowa ale nadal pracuje nad sbą to mam wrazenie ze nadal nikt mi w domu nie wierzy . Jak ktoś nie chce widzieć problemu to i tak go nie zobaczy.
Dąbrowska przywołana w artykule to trochę nie to. Z założenia jest to post leczniczy. Wiem bo przeszłam cały 6 tygodniowy cykl i wyzdrowiałam. Oprócz tego odzwyczaiłem się od słodyczy i szeroko pojętego cukru rafinowanego, kawy, herbaty, przetworzonego jedzenia. Ale faktycznie jeśli motywem przechodzenia postu Dąbrowskiej jest tylko chęć schudnięcia to nie jest to dobra opcja. A przez 10 lat walczyłam z kompulsami. Pani Aniu czytam od początku Pani bloga i trzymam kciuki za Panią i Pani podopieczne. Rewelacyjny blog. Pozdrawiam.
Tak wiem, on działa i jest bardzo dobry, ale nie dla osób z ED i nie w celach odchudzających.
Aniu, ja się poddaję, nie radzę sobie z mentalnym głodem :(
W końcu jasno napisane, że to iż jest się otylym nie oznacza że nie ma się problemu. Zawsze byłam trochę ponad, zaczęło się od tego, że byłam najlepsza wnusia dziadka, a on jedynym mężczyzna który był dla mnie wzorem, był wsparciem, zawsze kiedy cokolwiek się działo był. Zawsze mnie rozpieszczal, a to po kryjomu nie wiadomo skąd dał cukierka, to zabrał do klubu na orenzadne, gotowal obiady i przynosił jedzenie do szkoły, kiedy zdarzyłoby się mi zapomnieć zabrać. Sprawiałam mu ogromną przyjemność kiedy zjadalam obiad, który przygotował, obiad z dokładka najlepiej. Miałam wtedy 7-8lat. Potem zmarła mama, babcia oddała mnie do ojca, bo wcześniej wychowywali mnie właśnie dziadkowie. U taty nie było tak fajnie, byłam najstarsza, musiałam zająć się domem, rodzeństwem, miałam 9 lat! Tata popijal. Często brakowało jedzenia, trzeba było kombinować by mieć coś dla siebie ale przede wszystkim dla rodzeństwa. Nauczyłam się robić coś z niczego. To, że się nie przelewalo nie znaczy że byłam szczupła, nie zawsze ponad przeciętna, takie geny. Dazylam stałe do perfekcji, chciałam być najlepsza w klasie, szkole, ww wszystkim do tego dom na głowie, starałam się, ale wciąż było za mało, tata wciąż był niezadowolony, zawsze było coś nie tak, więc się obwinialam…az w końcu postanowiłam że chyba muszę schudnąć, może wtedy mnie zauważa, docenia… I tak w 2 miesiące schudłam 18 kg (miałam 17lat) były wakacje. Wróciłam do szkoły jak bardzo byłam w końcu ja, w końcu mnie zauważyli. Schudłam praktycznie jedząc jabłko dziennie lub pijac sok Kubuś. Teraz wiem ze to było chyba na granicy albo już dotykało anoreksji. Chociaż nie byłam wyciszona, byłam tak akurat. Ale przyszedł głód, z którym nie mogłam siebie poradzić, zjadłam coś co nie było jabłkiem, bałam się że prxytyje, że zawiode ich wszystkich, tych którzy mnie w końcu zauważyli. Spróbowałam zwymiotowac, udało się. Potem było więcej, częściej. Ciąża, odzywialam się zdrowo, ale nie wiedziałam dlaczego już nie dało rady utrzymać wagi, kg było więcej niż sobie założyłam i tak po urodzeniu dziecka powrót do wymiotów, ale waga nie chciała spadac, rosła. Depresja w porę trafiłam na terapię, przerwałam niestety. Doszlo konpulsywne objadanie, wymioty nie zawsze i otyłość, na którą już diety nie działają, a potrafię być na diecie 1000 kal nikt dziś nie wie co się ze mną dzieje, jaka walkę tocze każdego dnia z tym głodem, który jest w mojej głowie, ile kosztuje mnie bycie „normalnym” i jak bardzo bolą uwagi na temat mojej tuszy.
Mnie ucina skrzydła gdy mi sie wylicza ile i co zjadłam kiedy pomimo moich próśb jedzenie jest w całym domu. Z kolei pojawiła sie w moim zyciu osoba ktora toleruje każdą moja fanaberie żywieniowa i niemal od razu zapamiętała jak jadam. Nie potępia mnie.
A ja jestem mamą własnie takiej osoby. Moja śliczna, mądra i cudowna córka, najwspanialsza na świecie, wciąż walczy z problemem stabilizacji wagi i akceptacji. Ja nie potrafię zrozumieć tych napadów, wciąż uczę się inaczej reagować jak córka mi o tym mówi… czasm sie udaje, czasem nie. Z biegiem czasu zaczynam akceptować, że moja mała śliczna córeczka, po problemach z anorekcją stała się moją małą śłiczną dużą córeczką. Strasznie przeraża mnie perspektywa tego, że jako młoda nastolatka boi się wyjść ze znajomymi na miasto bo każde wyjście skończy się npadem, że nie będzie chciała wyjść do kina z obawy że będzie mieć napad itd. Spotkania rodzinne są dla niej dramatem, bo ogranicza się zjedzeniem , a pozniej jak juz nikt nie widzi to najada się na maxa. Ciężko jest nie tylko tym osobom z napadami wilczymi, ale również najbliższym patrzącym jak człowiek sam sobie robi problem na resztę życia. No bo przecież to życie będzie się kręciło włąśnie wokól jedzenia. Dla mnie jest to przerażające!!! Zrobie wszystko dla niej, ale nie wiem jak…
Mam zaburzenia odzywiania juz ponad dwa lata, zaczelo się negatywnymi komentarzami od moich bliskich , rodziny …nie roxumieja ,ze slowa rania ,szczegolnie osobe ktora bierxe wszystko do siebie I jest wrazliwa … mialam kilka kg za duzo ale nie wygladalam jakos grubo ..mama mowila mi sama ,ze moglabym schudnac , zaczelo sie nie winnie ..cwiczenia…potem zaczelam az robic dwa skalpele dziennie z chodakowska …uzaleznilam się , chcialam rowniez się przypodobam pewnemu chlopakowi , ale w przeciwienstwie do mnie byl on szkieletem ….potem media ..gdzie wydzialam wychudzone dziewczyny a ja mialam lekki kaloryfer I nie podobala mi się moja waga. Chcialam byc chuda jak one a nie wygladac I czuc sie jak mezczyxna…. zaczelam jesc przez 6 miesiecy tylko mala miske platkow owsianych z mlekiem o 6:45 I o 13:30 miske zupy , ocxywiscie wszystko nie bylo tak idealne w punkt , zdarzaly sie wyjatki …czasami cos przekasilam albo wypilam jakis napoj np. Uwielbialam pic aloe drink I kakao . Schudlam ponad 30 kg nie umiem ocenic jak , wygladalam ,wszyscy mnie wytykali palcami I ze wygladam okropnie , nikt nie rozumial jak mnie ranily ich slowa …a jestem osoba bardzo wrazliwa na opinie innych , wiec zaczelam nagle jesc ..pamietam pierwszy kes gdy nie potrafilam przestac plakac przez to ,ze inni jakby mnie do tego sklonili…moja matka tez mnie bardzo obrazala , miala mi wszystko za zle …a sama nie wie ,ze ona mnie do tego doprowadzila…wszyscy wpychali mi mnostwo jedzenia na sile ..nie rozumieli ,ze dopiero co jadlam cos I to naprawde … az w koncu po pierwszym tygodniu prxyzwycxajenia sie do posilkow zaczelam odczuwac glod wtedy tylko gdy jadlam , im wiecej cos zjadlam tym chcialam wiecej …wygladalam normalnie …ale od tamtego momentu mam problemy , potrafie w ciagu 10 dni schudnac 10 kg cwicxyc I nic kompletnie nie jesc , a pod wplywem szczesliwszych I radosnych chwil z prxyjaciolmi wpychnac 3000 kcal … moja matka I nikt inny nie wie ,ze dalej się z tym mecze ..z.nawet gfy mialam anoreksje mieli to w dupie ..tylko oceniali… I mowili co powinnam jesc ..jakbym potrafila….ale nie potrafie …jest to bardzo dla mnie ciezkie
Kochana, a czy ty dalej mieszkasz w domu? Może czas pójść własną drogą już? Myślę, że dobrze by Ci to zrobiło słońce.
Mnie dobijają słowa , np. wujka „jak Ty wyglądasz, czy Łukasz , w ogóle cycka nie masz, bo wymyślasz z tym niejedzeniem), albo ” to są Twoje urojenia, po prostu zacznij normalnie jeść”, „myślisz, że komuś podobają się takie wieszaki?”, „to idź do psychiatry”…..MASAKRA! W zasadzie nie mam komu się wygadać, nie ma osoby która jakoś by mi pomogła…..A samemu ciężko, ostatnio zauważam, że chyba w jakiegoś doła wpadam. Nic mi się nie chce, nic mnie nie cieszy, wszystko denerwuje…niby fajne życie mam, ale jakoś mnie ono nie cieszy…;(
Zaburzenia odżywiania bardzo męczą…
Mam 15 lat, a moja Historia zaczęła się gdy poszłam do gimnazjum.
Zawsze byłam „Przy kości” (Pomimo, że moim zdaniem nie byłam gruba, każdy zaznaczał że jednak jestem pulchna)…
Nigdy nie interesowało mnie to jak wyglądam, co jem. Najlpiej czułam się wśród przyjaciół (wtedy jeszcze ich miałam;)), Z hot dogiem w dłoni i czekoladą w drugiej ręce… Myślałam, że taka bajka będzie trwała zawsze. Że będę szczęśliwa, otoczona przyjaciółmi, nigdy nie przeszło mi przez myśl, że jedzenie stanie się moim największym problemem, a spotkania z ludźmi będę unikała jak ognia…
Jednak niestety wraz z pójściem do gimnazjum, zaczęło niszczyć mi się życie. Na początku wszystko wydawało się ok, nowe znajomości, przyjaźnie itp, nie myślałam o tym czy wyglądam ładnie, czy jestem szczupła itp.
Niestety moi nowi „przyjaciele” Bardzo zwracali uwagę na wygląd, wszystkie dziewczęta dbały o wagę, a chłopcom bardzo się to podobało.
Ja nie widziałam różnicy między sobą a tymi dziewczynami… Do czasu…
Z dnia na dzień było coraz gorzej… najpierw luźne, żartobliwe docinki zd strony koleżanek, później wyśmiewanie mnie przez kolegów, w rezultacie cała klasa uznała mnie za grubą i brzydką (Pomimo tego, że ja wcale nie uważałam, że jestem gruba i brzydka) Do czasu gdy jeszcze najlepsza przyjaciółka i mama mnie wspierały, jakoś dawałam radę, lecz wszystko ma swoje granice. Raz stanęłam przed lustrem i powiedziałam „Ja chyba faktycznie jestem gruba”, na co moja mama „No jesteś… ale zjedz sobie jeszcze batonika, to na pewno schudniesz”. Bardzo mnie to zabolało, ale nie mówiłam nic mojej jedynej przyjaciółce, ponieważ ona miała swoje problemy. Po pół roku zmieniłam szkołę, przeniosłam się do szkoły mojej przyjaciółki, były tam też dziewczyny, które przyjaźniły się ze mną w podstawówce.
Ja uznałam, że skoro już jestem w nowej szkole, ze swoimi przyjaciółkami, to jest ok i mogę znów być szczęśliwa. Otóż nie.
Zawsze po szkole chodziłyśmy do sklepu, kupowałyśmy tam czekoladę i raz zgadało się o naszych wadach, ja powiedziałam, że nie wiem jaka jest moja wada, na co moja koleżanka odpowiedziała „OBŻARSTWO” i wtedy coś we mnie pękło, postanowiłam wziąć się za siebie, przestałam totalnie jeść, zaczęłam trenować do upadłego, odwracałam się pomału od znajomych, to był moment w którym nieświadomie popsułam sobie życie.
Po 5 miesiącach schudłam 7 kg, byłam zadowolona, nic nie jadłam i wciąż trenowałam, ale ciągle widziałam grubasa w lustrze. Moja mama w koncu zapisała mnie do psychologa, bo nie myślałam o niczym innym niż o wadze i kaloriach, miała pilnować mnie z regularnym jedzeniem itp. Jednak ja nie potrafiłam utrzymać kontroli, umiałam tylko nie jeść zupełnie nic, lub zjeść wszystko z zasięgu ręki…
Wciąż się z tym męczę, nic nie jest w stanie mi pomóc.
Kilka lat temu walczyłam z anoreksja. Wtedy wygrałam, Ale wiem, Jak bardzo swoją choroba zawiodłam rodzinę. Po wyjściu z anoreksji waga podskoczyła mi z 40 kg. do 70. Najlepsze jest to, że nie czułam się źle. Byłam bardzo aktywna fizycznie, uśmiechnięta, pełna energii. Moja waga w końcu zaczęła się normowac, powoli spadać, organizm zaczął normalnie pracować. Nagle bum! Zaczęłam dużo więcej pracować, omijać posiłki, na które nie miałam czasu i ani się nie obejrzałam, a na cały dzień potrafiłam zjeść dwa jabłka. Później przyszedł wilczy głód, napady na jedzenie, płacz, wyrzuty sumienia i wymioty. Trwa to już ponad rok, waga spada jak szalona. Od zeszlych wakacji spadło 20 kg. Dziennie mam wyliczone 500 kcal. Reszta, która wyciągam wieczorem idzie do sedes razem ze łzami i krwią z dziasel lub z podrapanego paznokciami przełyku. Ale przytyć nie można, przyznać się nie można. Bo wstyd. Poziom mojej głupoty aż poraża. Jestem dorosła kobieta, nauczycielka. Wiem, co się dzieje, Ale przerwać krąg i znowu przyznać się do tego, że się potknelo jest chyba zbyt przerażające.
Zachorowałam na zaburzenia odżywiania kilka lat temu. W tamtym roku zaczęłam terapię, ale tak szybko jak się zaczęła, tak szybko się skończyła. Nie chciałam jej dłużej kontynuować ze względu na rodziców. Ciągle pytali czy cokolwiek mi to daje i czy ma to sens. Musiałam też dojeżdżać do innego miasta no i wizyta trochę kosztowała. Czułam jakby byli mną zawiedzeni i źli przez mój stan… Niby mam normalną wagę, ale w mojej głowie źle się dzieje. Ciągle napady obżarstwa, potem ich naprawianie, obsesyjne mierzenie wszystkiego i liczenie kalorii. Strasznie mnie to męczy. Ale nie chcę od nowa zaczynać terapii. Nie jestem w stanie poradzić sobie z myślą o reakcji rodziców, gdybym im powiedziała. Czuję jakby naprawa tego wszystkiego spoczywała jedynie na mnie, jednocześnie gdzieś mając z tyłu głowy myśl, że ja nie chcę tego zmieniać.
Moim znajomym też zbytnio nie mam jak powiedzieć. Kiedy jednej koleżance to wyznałam, to uznała: „Naprawdę? Myślałam, że osoby z zaburzeniami są chudsze.”. Inne, które wiedzą, myślą, że zakończyłam terapię, bo się wyleczyłam. Ludzi, którzy o tym nie wiedzą, nie chcę niepotrzebnie martwić.
Czuję się tak bardzo samotna z tym wszystkim, z jednej strony chcę komuś powiedzieć, poprosić o pomoc, ale z drugiej jest mi tak bardzo wstyd i nie dam rady.
Kochana, to może przyjdziesz do mnie na mentoring, słońce?