Dlaczego nikt mi nie powiedział?
Dzisiaj obudziłam się po prostu szczęśliwa.
Otworzyłam oczy i jak zwykle zaczęłam dziękować za wszystko co mnie w życiu spotyka, co mam, czego doświadczam.
To taki mój codzienny rytuał.
Leżąc tak jeszcze i dochodząc do siebie po jakimś minionym śnie, przypomniałam sobie:
Przecież ja przez całe swoje dorosłe życie nienawidziłam poranków. Otwierałam oczy, przez sekundę trwałam w słodkiej nieświadomości, a potem spadała na mnie myśl:
Boże… znowu trzeba jeść.
I fizycznie wręcz czułam jak ogromna łapa ściska moje serce, jak żołądek zawija się w supeł, jak robi się czarno, mimo że to piękny letni dzień.
Tak wyglądały moje poranki przez półtorej dekady.
Jednak najgorzej były te przez pierwsze cztery lata (ah, cztery lata, cóż to jest?), kiedy jeszcze potrafiłam się głodzić.
Potem nie mogłam wytrzymać na głodówce ani jednego dnia i wszystko mi zobojętniało.
Dobra, trzeba jeść? Jakoś się to wyrzyga. Who cares?
Te początkowe lata były straszne.
Wiedziałam że od tej pierwszej chwili, cały mój dzień będzie kręcił się wokół jedzenia – każda jego sekunda.
Wiedziałam, że jestem absolutnie bezbronna wobec głodu, zawrotów głowy, zimna, smutku.
I nawet jeżeli zdołam zjeść tylko dwa makarony z zupki chińskiej na sucho (nie wiedzieć czemu tylko to byłam wstanie jeść) to i tak nie wygram tej walki.
W walce z własnym ciałem nie ma wygranych. Nigdy.
Ale ja tak bardzo chciałam schudnąć!
Od tego się wszystko zaczęło i…prawie mi się to udało.
Jeszcze tylko kilogram – mówiłam sobie, niezależnie ile bym ważyła.
Zawsze tylko ten jeden kilogram dzielił mnie od szczęścia.
Wytrzymaj jeszcze trochę, Anka.
Jak wpadłam w ten koszmar? Zaczęło się bardzo niewinnie.
Chciałam zrzucić trzy kilo. Potwierdzają to wpisy w moich starych pamiętnikach.
Nikt mnie nie maltretował psychicznie, nie miałam depresji, problemów w szkole.
Miałam znajomych, normalny dom, kółko teatralne i plakat ulubionego zespołu nad łóżkiem.
Byłam zwyczajną nastolatką.
Tak miałam niskie poczucie własnej wartości (co też jest normalne w okresie dorastania), miałam zapędy perfekcjonistyczne i wyniesioną z domu ideę, że aby być pięknym i szczupłym, trzeba się odchudzać.
Nie chciałam jednak zwrócić w ten sposób uwagi na siebie (no chyba że chłopaków), ani symbolicznie odmówić sobie miłości, odreagować jakąś traumę, czy inne takie.
Chciałam po prostu być taka szczupła jak Martyna – najpopularniejsza dziewczyna w szkole.
(Po latach myślę sobie, że Martyna była tak popularna, bo była przebojowa i przekonana o swojej fantastyczności, ale wtedy myślałam, że to dlatego że była szczupła.)
A więc któregoś dnia zabrałam się do rzeczy. Dieta 800 kcal z książki „Sto diet” (czy jakoś tak).
Najpierw schudłam bardzo szybko i wszystko było pięknie.
Ale już miesiąc później zaczęło mi się odechciewać żyć.
Zaczęły się koszmarne poranki….
I dzisiaj rano przypomniałam sobie to wszystko i pomyślałam:
Dlaczego gdy zaczynałam z odchudzaniem, nikt nie powiedział mi – do cholery – że to tak nie działa!
Nikt nie usiadł ze mną na pół godziny i nie wytłumaczył mi, że:
- Jeżeli chcesz zrzucić kilka kilo, musisz wyliczyć swoje zapotrzebowanie kaloryczne i odjąć od niego 200-300 kcal, albo zacząć odrobinę więcej się ruszać.
- Zamiast kupować drożdżówkę w szkolnym sklepiku, poświęć chwilę w domu na zrobienie pełnowartościowej kanapki.
- Każde ciało ma swoją minimalną wagę, poniżej której nie zejdzie. Można je do tego zmusić, ale będzie to efekt krótkotrwały i zakończy się rozregulowaniem hormonów, zanikiem okresu oraz drastycznym jojo.
- Głodówki spowalniają metabolizm i dlatego po pierwszym miesiącu efektów, waga staje w miejscu i już nie rusza.
- Nie ma drogi na skróty.
Ja na serio nie wiedziałam!
Czy mam pretensję, że nikt mi tego nie powiedział? Nie!
Bo kto miałby to niby zrobić?
Moja żeńska część rodziny, na tamten moment na diecie kapuścianej, grejfrutowej, czy innej – równie głupiej?
A może pedagog szkolny, którego nie widziałam ani razu na oczy?
Czy wychowawczyni naszej klasy – lat 56?
Nie było ani jednej osoby, która mogłaby mi to wtedy wytłumaczyć.
To były lata 90’te, internet był w powijakach.
Pojęcie na temat zdrowego żywienia wyglądało tak: bułka z serem, kotlet z surówką, bułka z szynką.
W moim mieście była może jedna siłownia – jaskinia pakera w piwnicy.
Wtedy dieta 1000 kalorii była stosowana była przez wszystkich, którzy chcieli schudnąć i nigdzie nie było informacji o tym, że to głupie, nieskuteczne i niebezpieczne.
A idealną wagę liczyło się tak: wzrost – 100.
Więc gdy poszła do lekarza, pani doktor powiedziała mi że mam się nie wygłupiać i jak najszybciej przytyć do 62kg, bo mam niedowagę!
Więc nie, to niczyja wina.
Ale teraz mamy rok 2016, a dziewczyny w dalszym ciągu odchudzają się w ten sam sposób co ja kiedyś!
Dlatego właśnie, postawiłam sobie za cel, że będę o tym mówić.
Chcę, aby mój przekaz dotarł do każdej dziewczyny, która postanawia pracować nad swoją figurą:
Laska, jeżeli chcesz zrzucić trochę kilogramów, to możesz to zrobić, ale z głową!
„Wilczą” i „To nie jest dieta” – napisałam dla siebie z przeszłości. Ten blog, ta książka to jest ta jedna rozmowa której zabrakło mi 18 lat temu…
Czasu nie cofnę, nie pomogę nastoletniej sobie.
Ale…
Gdzieś teraz, w małym mieszkaniu, na betonowym osiedlu, w jakimś mieście w Polsce, budzi się młoda „Ania”.
Widzę ją jak otwiera oczy i mówi: O boże, nie… znowu trzeba będzie jeść.
I chcę jej powiedzieć: Zawracaj. Jeszcze jest czas! Wcale nie musisz tak żyć.
Ania kocham Cię!!! Mimo że się nie znamy, to wiesz o mnie wiecej niż nie jedna bliska mi osoba, Twój blog i grupa o której mi powiedzialas trzymaja mnie jeszcze w tym wszystkim! Dzięki ze jesteś!
Dziś drugi czysty dzień, nawet nie wiesz jak jestem z siebie dumna! :)
Dziękuję za Twą mądrość :*
Aniu a ja ci chce podziekowac za twa cierpliwosc oraz prosic o wpis na temat tego jak podejsc do zycia by sie nim cieszyc,widziec sens w zyciu w kazdej jego chwili nawet tej najgorszej ,dostrzec jakikolwiek sens ktory pomorze rozroznic zle od dobrego. Wiem ze jak zwykle prosze o zbyt wiele jednak mam nadzieje ze podejmiesz to wyzwanie….
Uświadomić sobie swoją śmiertelność.
Zerknij, kochana na wpis „Czego boi się Wilczyca”
Aniu, tak z ciekawości. Myślisz, że gdybyś wiedziała, to byś nie wpadła w bulimię? Jakoś wszystkie wiemy, czego nie robić, jak nie niszczyć swojego ciała i organizmu. Jesteśmy tego w pełni świadome. A mimo to działamy na opak. Dlatego myślę, że brak wiedzy wynikający z tego, że 'mama nie powiedziała’, nie jest dobrym argumentem na to, że się po prostu zachorowało.
Oczywiście, drugą sprawą to to czy bym posłuchała. Też miałam to na myśli gdy pisałam ten post. Mi raczej chodzi o całość klimatu w domu i w otoczeniu. Gdyby moja mama jadła zdrowo i racjonalnie, zamiast głodzić się i objadać, miałabym zupełnie inną ideę „odchudzania”. Ta wymarzona „rozmowa” to w moim odczuciu nie jednorazowy event (Chodź, teraz Cię oświecę), ale raczej konwersacja jaka powinna toczyć sie w domu i szkole od najmłodszych lat – słowem edukacja o odżywianiu.
Oj, to niestety temat na dłuższe pogaduchy. Kampanie zdrowego odżywiania czy programy edukacyjne w szkołach/ przedszkolach nie są moim zdaniem (mówię to jako obserwator, który uczestniczył w takim programie w szkole i przyszły psycholog) nie są kierowane do odpowiednich osób ani nie są odpowiednio nagłaśnianie. Takich warsztatów jest mnóstwo tylko nikt o nich nie słyszy, nawet jeśli się tym interesuje. Takie warsztaty powinny edukować zarówno rodziców jak i dzieci. Najlepiej wspólnie. Ale żeby coś takiego w ogóle miało miejsce trzeba taki program zacząć od podszewki, czyli stworzyć go z pomysłem a nie wtykać dzieciom i rodzicom suchą wiedzę. Czy widziałaś może odcinek programu 'Ratujmy nasze dzieci’? I Kochana – nie odbieraj mojej wcześniejszej wypowiedzi jako ataku. Nie miałam takiego celu w żadnym razie:)
Absolutnie tak tego nie odebrałam :)
Wiem, że to dłuższy temat i wiem, że moja działalność, to wciąż wołanie na puszczy.
Przekonałam się jakim betonem jest ten system, jak składałam interpelację do Ministra Zdrowia, próbowałam się dobić listem otwartym itd. Nawet z pomocą posłanki Jagny Marczułajtis i dziennikarzy nic nie zdziałałam.
No cóż. Trzeba robić swoje…
Wiem, że niestety jest niewykonalne zorganizowanie takiego programu na większą skalę. Przede wszystkim dlatego, że rząd liczy pieniądze a takie przedsięwzięcie pochłonie sporo kosztów. W końcu łatwiej wyłożyć pieniądze na leczenie konsekwencji otyłości czy zaburzeń odżywiania niż zorganizować cały system profilaktyki. Polecam Ci obejrzenie chociaż jednego odcinka. Ten program pokazuje jak bardzo jesteśmy zagubieni w kwestii jedzenia i jakie przekonania towarzyszą rodzicom. Dwa odcinki bardzo mną wstrząsnęły.
Aniu a jezeli ktos nie boi sie smierci… Jesli wachanie kwiatkow od spodu zdaje sie byc wybawieniem od demona wilka…..Jestem trzeci dzien czysta i nawet w miare jem ale dalej nie widze sensu w zyciu….o taki post mi chodzilo,po co zyc? Po co stawiac czolo wilkowi skoro i tak umrzemy… Co daje nam zbieranie doswiadczen….zapewne odeslesz mnie do artykulu o pokoleniach ktore zyly przede mna jednak to mnie jakos nie przekonuje….caly czas powtarzasz ze mamy wybor…wybrac mozemy rowniez smierc….a raczej bedac bulimiczka wybiera sie smierc bo to codzienne niekiedy unicestwianie siebie….czemu przestac wiec to robic….wierzysz w przeznaczenie,los?
Śmierć i tak przyjdzie, więc nawet jeśli miałaby przynieść coś ciekawego, w końcu się o tym przekonasz. Po co to przyspieszać? Możesz przestać stawiać czoło wilkowi, tak jak piszesz… Odpuścić. I wtedy nabierzesz dystansu i sama dojdziesz do tego, że lepiej żyć i lepiej żyć przyjemnie. To jest ciekawsze. Dla mnie nawet sama walka z Wilkiem bywa wielce ciekawa i satysfakcjonująca.
Nawet nie pomyślałam o odsyłaniu Cię do artykułu o pokoleniach. To nie ma nic do rzeczy. Jedyny moment kiedy jesteś i kiedy możesz coś zmienić to teraz. Ja też nie boję się śmierci. Nie ma czego, jeżeli dobrze przeżyło się dzisiaj :)
Tego ze zycie bez wilka jest znacznie lepsze jestem w pelni swiadomo tylko po 10 z wilkiem juz nie umiem jakos dostrzegac tego co dobre w zyciu….jakiekolwieg sensu zycia. Wilk odebral mi radosc zycia i nie mam pojecia jak ja odzyskac
Dziękuję Ci za ten wpis – przeczytałam o samej sobie
Jesteś niesamowita, mam łzy w oczach.
Dziękuję kochana :*
Jak miałam 15 lat (a mam teraz 44), z powodu nadwagi, przy okazji okresowego, publicznego (w asyście całej klasy) ważenia dzieci, Szkolna pielęgniarka wysłała mnie do endokrynologa. Niekoniecznie miła i empatyczna pani zaaplikowała mi dietę właśnie 800 kcal. Taaaki sukces, że po pół rokudociągnęła mnie do wagi zgodnej z widełkami w moim przedziale wiekowym. W krótkim czasie moje wygłodzone ciało żarło ile się dało….i tak lekarz zapoczątkował moje napady i głodówki… Jakbym pamiętała jak się nazywa pewnie bym ją dziś pozwała za zrujnowanie zdrowia…