Dżesi co nie śpi
Fizjologia człowieka wymaga kilku rzeczy, aby organizm mógł funkcjonować: pożywienia, wody, snu i powietrza. My, w imię absurdalnej mody na chudość, postanowiłyśmy ograniczać sobie pożywienie. A co by było, gdyby to była woda albo powietrze? Gdyby nasz świat ogarnęło zupełnie inne szaleństwo? Pozwól, że opowiem Ci bajkę.
Bajka na dobranoc
Na Instagramie zapanowała zupełnie nowa moda – moda na niewyspanie. Wymęczony, blady look jest absolutnym hitem. Po pierwsze i najważniejsze; trzeba mieć szkliste i czerwone oczy, pod tymi oczami obowiązkowe ciemne wory – to po drugie, a po trzecie należy wyglądać jak cień samego siebie i powłóczyć nogami. Wszyscy oszaleli na punkcie tego trendu! A już najbardziej młode kobiety, które jak zawsze chcą wyglądać modnie, pociągająco i generalnie – lepiej niż koleżanka, nawet jeżeli zarzekają się, że wcale nie.
Insta pęka w szwach od profili niewyspanych dziewczyn. Możesz zobaczyć je w różnych pozach i sytuacjach życiowych, gdzie nonszalancko prezentują swoje ledwo przytomne spojrzenie. Hashtag #nosleep pojawia się przy co drugiej fotce. Oczywiście, żeby tak wyglądać naprawdę trzeba nie spać. Nie podrobisz takiego wyglądu w żaden sposób.
Jak grzyby po deszczu wyrastają strony i kanały na YouTube, gdzie dowiesz się jak osiągnąć taki wygląd – wiadomo trzeba czasami się kimnąć, ale na pewno nie za wiele i nie tak po prostu! Niektórzy twierdzą, że jak drzemać, to tylko bez poduszki, inni, że tylko bez kołdry. Każdy ma mocne argumenty na poparcie swojej tezy i już nie wiadomo kogo słuchać. Powstają także radykalne ruchy spania bez łóżka, spania na stojąco, oraz spania tylko w określonych porach dnia (IS – intermittent sleeping).
No ale halo, przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo. Efekty są tylko dla najbardziej wytrwałych. No pain, no gain, baby.
Wpisy na Facebooku obrazują ogólny klimat: „Spanie jest dla słabych. No excuses!”, „Kiedy inni śpią, ty spełniasz swoje marzenia”
Moda jak zwykle zaczęła się w Ameryce, a potem przesiąknęła cały internetowy i realny świat. Jakaś Dżesika z Californii ma miliard lajków, bo nie sypia już rok, a wory pod oczami ma do kolan. Nieosiągalne marzenie!
Polsce furorę robi rodzima gwiazda, ze swoimi programami niespania na DVD. Miękkim ciepłym głosem daje instrukcje jak nie spać, nie robiąc sobie krzywdy. Na jej profilu tysiące motywujących wpisów i przemian przed i po. Jako, że jest mądrą kobietą, często wrzuca też zdjęcia ostrzegające, że jeżeli nie zrobisz tego z głową i nie będziesz spała w ogóle, to wpędzisz się w kłopoty. Na przykład obrazek przekreślonego pustego łóżka z napisem „Nie tędy droga”, albo miłej poduszeczki z podpisem „Ja też jestem ważna”. Wszyscy są szczęśliwi i uroczo niewyspani. Nikomu nie dzieje się krzywda.
Ale niestety, jak to zawsze bywa, coś idzie nie tak… Wiele młodych dziewczyn posunęło sprawę do ekstremum. Zwłaszcza te najbardziej ambitne, niepewne siebie, mające potrzebę udowodnienia światu, że są coś warte. I to one zaczęły wpadać w problemy.
Cytat z artykułu w gazecie:
„Zaczyna się niewinnie. Najpierw odstawiasz poduszkę. Potem rezygnujesz z kołdry – Jak zmarznę w nocy, będę bardziej sina na ciele, a to jest najmodniejszy kolor tego roku. Potem wylatuje łóżko w całości i zaczynasz sypiać na podłodze. A potem przestajesz sypiać w ogóle..
Nawet jesteś z tego dumna, że masz taką kontrolę nad sobą. Zaczynasz udzielać się w internecie na grupie #proInsomnia i mówisz na siebie Ćma.”
Dziewczyny mdleją, tracą okres i włosy. Zapytanie o to czy spały, odpowiadają, że owszem, ale to tylko kłamstwa. Światło pali się całą noc. Przerażeni rodzice odkrywają to na rachunku za elektryczność. Zaczynają się pertraktacje, prośby, groźby błagania, ale one nic. Boją się spać, boją się że cała ich praca pójdzie na marne.
Po jakimś czasie młode kobiety zaczynają izolować się od rodziny, przyjaciół, chłopaka. Nie ma siły wyjść ze znajomymi, nie ma siły potańczyć. Przychodzą napady płaczu, agresji i autoagresji. Jedyne o czym myślą 24 godziny na dobę to: SPAĆ.
Aż w końcu zapada straszna diagnoza: Slaporeksja nervosa.
Niektóre z nich nigdy jej nie usłyszą, bo nie wytrzymają reżimu pozostawania ciągle na jawie. Padną jak martwe na łózko i zasną na 20 godzin, po czym przerażone tym co zrobiły nie będą spały przez kolejne 60! Epizody ataków spania powtarzają się co raz częściej, a dotknięta nimi dziewczyna ma poczucie braku kontroli nad sobą. Wiele z nich ukrywa swój problem, bo po prostu się go wstydzi. Jestem taka słaba i głupia…
To jest druga skrajność: Slapimia.
W obu przypadkach zapada decyzja: terapia. W przytulnych pokojach opowiadają więc o swoim dzieciństwie, przeszłości, emocjach. Przynosi to pewną ulgę, fakt, ale jak nie spały, tak nie śpią. Jakoś temat samego odpoczynku o dziwo nigdy nie został poruszony. Traktuję się go jako „objaw” choroby, temat zastępczy i odwrócenie uwagi od prawdziwego problemu.
Pani odsypia swoje emocje. Musi się pani nauczyć je lepiej wyrażać.
Pani ucieka w sen od swoich problemów.
Kiedy odmawia sobie pani snu, to symbolicznie odmawia pani sobie miłości, której nie miała pani w dzieciństwie.
Pani powtarza życiorys swojej prababki, która cierpiała na bezsenność w trakcie II wojny światowej.
Pani ma traumę z życia płodowego, bo pani matka łykała tabletki nasenne.
True stories, moje drogie.
Oczywiście niewiele to daje i terapia kończy się po kilkunastu spotkaniach. A skoro tak, to trzeba skierować je do psychiatry, gdzie dostają psychotrop na podniesienie slapotoniny (Slaponil). To na uszczęśliwienie, no bo przecież one są takie smutne. To też nie za bardzo pomaga. Może nie chce się po nim aż tak bardzo spać, ale to wcale nie rozwiązuje to problemu.
W końcu dziewczyny lądują w szpitalu gdzie są sztucznie usypiane. Podczas drzemki siedzi przy nich pielęgniarka i pilnuje, żeby wyspały się do końca. Wszystko wraca do normy po kilku tygodniach, ale jak tylko wychodzą, nie śpią dalej. Boją się, że jak zaczną, stracą nad sobą kontrolę i będą robić to cały czas. Zniknie modny look z worami i staną się brzydkie. Zresztą co mają teraz ze sobą niby zrobić, skoro całe życie kręciło się zawsze wokół niespania?
Problem tylko się nasila, a „chora” w końcu dostaje diagnozę zaburzeń osobowości, łatkę psychicznie chorej, silne dawki leków i głębokie przekonanie, że nie panuje nad swoim życiem, że zwariowała, że nie jest taka jak inni ludzie i nigdy nie będzie.
A nikt jej po prostu nie powie: Ty się dziewczyno, kurna w końcu wyśpij! W łóżku, z poduszką, kołdrą i przez osiem godzin NA RAZ, do jasnej cholery!
Ale to na szczęście powoli się zmienia. Pojawiają się z różnych stron świata takie właśnie głosy.
W Ameryce powstaje książka „Brain over sleep”” gdzie młoda kobieta opowiada o tym jak działa niewyspany mózg. Tam też zaczyna swoją działalność organizacja „Slapimia Help Method” W Nowej Zelandii powstaje blog „Sleep like a normal person”, a w Polsce – Borsuczo Śpiąca.
Autorką tego ostatniego jest była slapimiczka z piętnastoletnim stażem, która wypisuje szokujące rzeczy:
Żeby pozbyć się zaburzeń spania, trzeba przede wszystkim zacząć spać tyle ile domaga się organizm. To pierwszy krok. Kiedy tak się stanie, o niebo łatwiej jest poradzić sobie z emocjonalnym nałogiem pozostawania na nogach przez całe dnie i błędnym kołem odsypiania.
To jest proste – pisze – i Ty możesz to zrobić!
Początkowe głosy, że to głupota i robienie ludziom krzywdy zaczynają cichnąć, kiedy co raz więcej kobiet wychodzi na prostą. Wokół bloga powstaje silna społeczność Borsuczyc, które gromadzą się na Borsuczym Stadzie i pomagają sobie nawzajem w budowaniu tam przeciwko zaburzeniu. Same zainteresowane mówią o sobie pieszczotliwie „Borsuczki” i tatuują to zwierzę na ciele. To ich tajemny znak rozpoznawczy. Coś nieodwracalnie zmienia się w postrzeganiu zaburzeń spania i na szczęście kończy się ten długi, nocny koszmar.
A Dżesi dalej nie śpi.
*
Jeżeli potrzebujesz wsparcia, zapraszam Cię na indywidualny mentoring ze mną 1 na 1. Więcej informacji tutaj: mentoring
Przeczytaj opowieści kobiet, które mi zaufały: Ania, Kasia, Ala, Kasia D.
Albo na kurs online. Pierwsza lekcja tutaj: Lekcja 0
Zawsze możesz też do mnie napisać: [email protected]
Zastanawiam się czy to prawdziwa moda czy to tylko post „żartobliwy”?
To jest żart, kochana. Pokazuje jakim absurdem jest ograniczanie czegoś, czego domaga się nasza fizjologia, oraz jakim absurdem jest większość leczenie takich zaburzeń
Jasne ze zartobliwy. Chodzi o pokazanie absurdu zachowania wilczyc. Brzmi irracjonalnie a to przeciez to co wiele z nas robi/ robiła tylko z jedzeniem. :(
Dokładnie tak…
To jest genialny post, Aniu! Masz dar pisania. Ile pracy musiałaś włożyć żeby to wszystko tak fajnie wymyślić! Dziękuję za Twój humor ale i powagę, pokazujesz absurd tego co się dzieje w głowie.
Dziekuję kochana!
Muszę jednak zdradzić Ci sekret; usiadłam i napisałam to od ręki. Takie posty przychodzą same :)
Łooooooł ale dobra perspektywa – daje do myślenia, przecież to takie absurdalne co robią te dziewczyny – a przecież większość z nas tu robi dokładnie to samo tylko z jedzeniem.
Aniu pamiętam jak kiedyś pisałaś coś o takim myśleniu na opak -> że wizualizujesz sobie że idziesz się najeść i że ci się nie uda jako forma terapii że testujesz to z dziewczynami na mentoringu, czy napiszesz coś o tym więcej?
Mówisz kochana o paradoksalnej intencji? Pisałam o tym w poście o nocnych objadaczach :)
Aniu uwielbiam cie naprawde Masz racje te przeslanie ta bajka dotarla do mniemDziekuje ..Loviam cie
Jak zwykle swoimi postami trafiasz w sedno. :)
Ja odchudzam się od około 8 lat. Zaczęło się od tego, że szanowna pani endokrynolog powiedziała mi, iż jestem za gruba. Kiedy w celu badania stałam przed nią bez koszulki zapytała czy serio podobają mi się te tłuste boki, które mi wypływają… Postanowiłam więc schudnąć. Nie byłam jakoś specjalnie otyła – miałam 4 kg nadwagi. W ciągu roku pozbyłam się 12 kg, zrobiłam sobie „przerwę”, a potem koleżanka namówiła mnie na jeszcze… Moja najniższa waga to 48 kg, ale wciąż nie byłam zadowolona ze swojego ciała.
Aktualnie ważę 53, mieszczę się w rozmiar XS, i wciąż jest coś nie tak. Chociaż nie choruję na bulimię to mam obsesję na punkcie jedzenia. Całe dnie o nim myślę, nie mogę skupić się na niczym innym. Zdarzały się w moim życiu kompulsy i myśli o tym żeby to zwymiotować albo się przeczyścić – na całe szczęście zawsze ktoś był w domu i rezygnowałam z tego chorego pomysłu.
Nie wiem co robić, bo z jednej strony chciałabym jeść zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem, ale to wiąże się z liczeniem kalorii, a właśnie od tego chciałabym się uwolnić. Próbowałam słuchać swojego organizmu odnośnie głodu, ale kończyło się na tym, że jadłam za mało, a na następny dzień nadrabiałam.
No właśnie, o tym też napiszę: ludziom się wydaje, że mają prawo do bezpardonowej oceny naszej sylwetki. Kto ją w ogóle pytał o zdanie. Masakra.
Aniuuu:))) tak sie smialam ze nie moge teraz przestac;):):):) cudowne;)
Ja tak samo ;DD
Bardzo ciekawy post! Faktycznie to jest tak proste, że aż szokujące :D Można to odnieść do wody, powietrza (chociaż tutaj szybka śmierć haha). Ogólnie jedna rzecz mnie zastanawia. Zgadzam się, że do bulimii trzeba podejść po prostu technicznie. Nie jesz? Zacznij jeść. Tak jak ze spaniem. Jednak uważam, że jest to trochę głębszy problem niż sama techniczna sprawa, ale podejrzewam, że sama to rozumiesz. Chodzi mi o to, że nawet jak wyjdziemy z bulimii twoimi sposobami (które są świetne) to mimo wszystko jak nie naprawimy samych siebie, można łatwo do niej wrócić. Sama to po sobie zauważyłam. Z bulimii wyszłam, jednak ciągle kontroluje wygląd mojego ciała. Ataków nie mam, jednak dalej się sobie nie podobam. Więc nie jestem uzależniona od napadowego obżarstwa, jednak mam wrażenie, że zostałam z tym samym stanem psychiczny (jest zdecydowanie lepiej, ale nie czuję się w pełni zdrowa). Dlatego uważam, że psychoterapeuci nie są tacy źli. W sensie możliwe, że nie wszystkie szkoły są w porządku, każdemu pasuje co innego. Jednak z drugiej strony uważam, że jak nie bulimia to alkohol jak nie alkohol to papierosy. Łatwo jest się nam uzależniać i dopóki nie naprawimy tego w sobie, zawsze będziemy na coś chorować. Twoje podejście do bulimii jest świetne i na pewno pozwala wyjść z tego na prostą. Jednak wciąż coś w nas siedzi, że jednak sięgnęłyśmy po ta dietę, a samo wyjście z bulimii tego nie zmieni.
Druga sprawa: zawsze zastanawiało mnie o co chodzi z tymi emocjami. Zajadanie się emocjami. Zauważyłam w swojej chorobie, że jak miałam napad to pojawiał się głównie w weekend kiedy siedziałam w domu. Natomiast miałam wrażenie, że to nic nie ma wspólnego z tym jak się czuję. Miałam wrażenie, że ja nic nie zajadam, tylko chce po prostu JEŚĆ! Dlatego jest to wyjaśnienie idealne w Twojej metodzie. Ja nie zajadałam jakiś stresów, smutków rodzinnych czy innych pierdół. Ja po prostu byłam głodna :D
Świetny tekst i pozdrawiam! :)
Kochana, ale co do bulimii, a niskiego poczucia własnej wartości, czy niepodobania się sobie, to są dwie różne sprawy. I tak, z tym jak najbardziej możesz iść do psychologa. Ja po prostu twierdzę, że możesz mieć niskie poczucie własnej wartości, czy nawet depresję, ale wcale nie musisz mieć bulimii.
Ja wychodząc z niej, wcale nie rozwiązałam wszystkich swoich zyciowych problemów, niemniej jednak nie rzygam i to już poprawia jakość mojego życia o 500%
Masz zupełną racje :) Twój blog jest w koncu o bulimii i to rozumiem ^^ W każdym razie dziękuje za szybka odpowiedź :D Na pewno życie bez bulimii jest tysiąc razy lepsze :) Pozdrawiam :D
oj,Aniu! ależ pięknie pocisnęłaś konkretną szyderę !:)Ja to się tylko zastanawiam -na jakich zasadach pracuje Twoja wyobraźnia,że produkuje tak abstrakcyjne pomysły??? post trafiony w 100% :*
Hahaha, dziękuję :)
Fantastyczny post. Serio. Uważam, że robisz świetną robotę.
Jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że promowane nieraz na blogu negatywne nastawienie do specjalistów (psychologów, psychiatrów) i terapii jest po prostu szkodliwe. Nie twierdzę, że terapia potrzebna jest każdemu – są osoby, które podążając tylko za Twoimi wskazówkami dojdą do pełnego zdrowia. Jednak jest też grono, któremu opieka psychologa czy psychiatry jest niezbędna do wyzdrowienia, kropka. I serio są też świetni specjaliści, którzy są kompetentni i wiedzą co robią (nie grzebią w historii rodziny 3 pokolenia wstecz).
Proszę, kontynuuj dobrą robotę, ale nie promuj szkodliwych opinii – niewątpliwie stanowisz dla wielu autorytet, a z tym wiąże się duża odpowiedzialność.
Tak jak wielokrotnie podkreślam, tak zwany specjalista może pomóc w wielu sprawach towarzyszących ED, niskie poczucie własnej wartości, depresja. Ale nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby psycholog robił wykład o ważności śniadania, o dystrybucji kalorii, o jedzeniu jako takim. Może to sie zmienia, nie wiem, mam nadzieję.
Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na mnie spoczywa, każde słowo jakie tu się pojawia jest dokładnie przemyślane; nie wyjdziesz z zaburzeń odżywiania jeżeli nie zabierzesz się za kwestię odżywiania w pierwszej kolejności
Cześć, Aniu. Zanim cokolwiek napisałam, specjalnie przejrzałam komentarze – żeby przypadkiem się nie powtórzyć. Popieram w 100% to, co powiedziała Ola. To właśnie mój psycholog, a nie ktokolwiek inny (dietetyk, mentor, youtube, ani nawet niestety nie Twoja strona, bo ją odkryłam później), wybił mi z głowy pomysł o tym, że za moim problemem stoi np. kiepska relacja z ojcem (co z kolei sama sobie wydumałam na podstawie jakiejś „mądrej” książki). Od samego początku moja terapia była w pierwszej kolejności nastawiona na ogarnięcie jedzenia. Zostałam poprowadzona za rączkę aż do momentu, kiedy olśniło mnie, że od dłuższego czasu jadłam o wiele za mało, że owsianka na wodzie i czarna kawa to nie jest 400 kcal, które powinnam jeść na śniadanie, że 2000 kcal wygląda jak 2000 kcal a nie jak 800. Że głodować można i przy diecie 1200 kcal, jeśli jest się aktywnym i że czasami „napad” nie jest wcale powodem do zmartwień, bo to reakcja wygłodniałego organizmu, który pod koniec dnia potrzebuje wyrównać sobie kalorie i nawet ta buła z masłem nie pomaga w tym, że jesteśmy ostatecznie poniżej zapotrzebowania. Moja terapia to była w głównej mierze systematyczna praca nad „dzienniczkiem jedzeniowym”. Na jego podstawie dokonywałam z psychologiem analizy napadów, ilości jedzenia, jakie przyjęłam, jakie towarzyszyły mi wówczas emocje itd. Zaczęłam się uczyć systematyczności i NORMALNOŚCI. Sama bym tego nie ogarnęła na pewno. Dlatego, popierając każde słowo, które napisała Ola, mam taką samą prośbę – masz wpływ na całe mnóstwo dziewczyn. Twój przekaz jest komunikatywny, prosty w odbiorze a Twoje słowo naprawdę ma MOC. Kierując się swoimi doświadczeniami sprzed lat, nie zniechęcaj ludzi do specjalistów. W każdej profesji znajdą się czarne owce, ale to nie powód, żeby mówić o wszystkich „na jedno kopyto”. Ja mojemu psychologowi zawdzięczam to, gdzie jestem teraz. Zawsze warto spróbować. Szkoda by było, aby ktoś nie spróbował, bo przeczytał takie słowa. Pozdrowienia, Ww.
No to trafiłaś na kogoś naprawdę sensownego, w takim razie. Kogoś kto mówił to samo co głosi Kathryn Hansen czy właśnie organizacja Bulimia Help Method.
Słońce, uwierz mi to nie jest tylko spowodowane moim doświadczenie, ja to czytam codziennie, setki takich historii – ludzie tracą czas, pieniądze i po drodze zdrowie. Właśnie takie winienie „kiepskiej relacji” z ojcem, matką i kurna psem, jest na porządku dziennym. Płakać się chce normalnie.
Ale założyłam też tego bloga, by właśnie to zmienić. Wiem, że czytają mnie także terapeuci i wiem, że coś się w końcu rusza. Nie mówię, że dzieki mnie, (bezczelna jestem, ale bez przesady), ale widzę, że wszystko zaczyna iść powoli w dobrym kierunku.
Mam nadzieję, że za kilka lat wszyscy specjaliści będą na prawdę specjalistami!
Trafiłam i wierzę, że nie jestem w tym osamotniona. Może jestem przesadną optymistką, ale kierowanie się komentarzami z internetu i chociażby setkami historii tych ludzi, którzy zaufali Ci i proszą Cię o pomoc, nie są moim zdaniem wymiernym kryterium. Przecież są jeszcze inne setki historii wszystkich tych, którzy uzyskali pomoc od lekarza i którzy najprawdopodobniej wcale do Ciebie nie trafią, bo nie będą mieli takiej potrzeby. I jeszcze tysiące tych, którzy nigdy nie szukali pomocy u lekarza i nie poszukają, bo się zniechęcą tym, o czym piszesz. Przepraszam, ale trochę mnie to ukłuło – Twoja opinia jest nadal jedynie opinią, niepopartą obiektywnym badaniem, a wyłącznie subiektywnym doświadczeniem – Twoim i innych osób, których wypowiedzi czytasz i którzy do Ciebie piszą. Jeszcze raz podkreślę – cudownie, że jesteś. Wydaje mi się po prostu, że trochę umiaru w prostym przekazie o „złych terapeutach” byłoby wskazane. Nie może być tak, że są sami źli. O złych po prostu więcej się pisze. Oczywiście, moje zdanie to też tylko opinia i jestem w tym absolutnie subiektywna. Widzę jednak dwie strony medalu. Jak ktoś ma szansę, niech próbuje. Jeżeli jakość terapii poprawia się dzięki Twojej działalności – super, to jeszcze lepiej! Nadal będę jednak fanką propagowania choćby próbowania podjęcia terapii. A nuż widelec pomoże. A nuż widelec tych dobrych terapeutów naprawdę jest więcej. Można mówić, że bulimia to nałóg, że najpierw trzeba ogarnąć jedzenie. Ale to nie wszystko – terapeuta jak nikt inny pomoże odkryć jeszcze to wszystko, co pod tym czubkiem góry lodowej się kryje. I to nie musi być relacja z rodzicami. Najczęściej to fatalna relacja z samym sobą. Tylko że to jest tak indywidualna sprawa, że ciężko sobie z tym poradzić, czytając poradniki. Takie jest moje zdanie ;)
Kochana, jeszcze raz: ja nie potępiam wszystkich terapii. Tak jak ktoś skomentował, są też ludzie którzy znają się na rzeczy. Na przykład takie OCZO z Wrocławia. Zajebista robota!
Ale będę piętnować metody opierające się na założeniu, że bulimia to straszna choroba psychiczna i trzeba doszukać sie jej przyczyn. One robią wiedzej szdody niż pożytku.
A co do tego, że to tylko moja subiektywna opinia, to mylisz sie słońce. Ja nie robię nic innego jak czytam badania, książki i co tylko się da na ten temat. Także patrzę na drugą stronę medalu, uwierz, i widzę że dzieje się nie za dobrze.
Miazga! BARDZO dobre porównanie. Takie analogie działają o wiele lepiej niż „czyste” przedstawienie problemu :-) Chyle czoła!
Zgadzam się
:) powiem Ci Aniu jesteś mega pomysłowa…. post rewelacyjny.
Nie no Ania… Ty jesteś po prostu niesamowita! Dobrze, że ktoś pisze o rzeczach ważnych. Świat jeszcze nie zwariował… Pozdrawiam serdecznie :)
No kurczę felek, dobrze że ktoś wreszcie mówi o tym że trzeba jeść!! Jeść, żeby żyć.
Swietny post. Daje do myslenia I pokazuje jaka glupote sobie robimy:)
Zgadzam się z dziewczynami Aniu, kolejny świetny post, masz dar do pisania :)
Zgadzam się też z tym, że dieta jest kluczowa – mi pomogła na 90 % :)
A nawet na 95.
Po pierwsze zaczęłam jeść więcej niż moje podstawowe zapotrzebowanie, czyli jem po 2000 kcal dziennie.
Po drugie jem w większości nieprzetworzone, naturalnie jedzenie.
Po trzecie moja dieta jest zbliżona do diety Paleo (jest w niej miejsce na wszystko, ale w 80-90% trzymam się paleo)
Po czwarte – tłuszcz w diecie jest moim zdaniem kluczowy. Mi pomógł odzyskać miesiączkę, poprawił znacząco i ustabilizował nastrój i humor.
Bardzo polecam tak robić. Działa :)
Ale bez Ani do tego bym nie doszła, jesteś niezastąpiona Aniu :) !!!
Ja po 6 latach anoreksji walczę o odzyskanie miesiączki. Od ponad roku staram się jeść zgodnie z zapotrzebowaniem i wyglądam też zwyczajnie.
Droga Aniu, jak długo cierpiałaś na zaburzenia odżywiania? W mojej diecie też nie brakuje zdrowych tłuszczy. Bardzo się martwię.
A napisz mi co jesz dokładnie każdego dnia, tak przykładowo, powiem Ci co ja zmieniłam i jaki to dało efekt :)
cierpiałam 8 lat.
Świetna analogia! Wiem, że dotyczy nie-jedzenia, ale nawiasem mówiąc muszę też przemyśleć swój stosunek do spania. Organizm prosi o 8 godzin, ja mu daję 6. Rzutuje to potem na mój humor, relacje z ludźmi, refleks, popełniane błędy w pracy, jedzenie też. Podwójna korzyść z tego posta…. idę spać…
Jakie to wszystko prawdziwe. A co do spania, to w czasie ,,diet” naprawdę nie mogłam spać. Wszyscy się dziwili, łącznie ze mną dlaczego nie mogę zasnąć, dlaczego wypadają mi włosy garściami – przecież jadłam ,,normalnie” tylko zdrowo. Eh
Oj tak… Miałam tak samo (ze spaniem, a raczej z brakiem snu, nie z włosami.) To jest straszne.
Bajka tak świetna, że w pewnym momencie się wkręciłam ;)
Daje do myślenia.
Ha!!! GENIALNE! Sama się sobie dziwię, że wcześniej na to nie wpadłam. To takie oczywiste…Dziękuję!
Aniu, uwielbiam Cię!
Haha, no to się uśmiałam, cudowny wpis, masz dar do najtrafniejszych i najbardziej obrazowych porównań:)
Ehhh. Takie stado przydałoby się w różnych dziedzinach w tych czasach. Dziewczyny, Ania! Czy znacie odpowiednik wilczoglodnej dotyczący relacji? Zostałam kiedyś skrzywdzona przez jedna osobę psychicznie (No, ona pewnie tak tego nie widzi) i do dzisiaj się nie podniosłam. Chciałabym taką „relacjo- martwiąco się”. Post oczywiście świetny. Daje do myślenia, dlatego tym bardziej chciałabym rozwiązać ten problem! Z zaburzeń odżywiania już wyszłam!
Świetny wpis! Doskonale pokazujesz tutaj co sobie robimy i jak bardzo absurdalne to jest. Genialny!
Jejku Pani Aniu, wie pani że kiedyś podczas drastycznego odchudzania się, wtedy gdy o 2 kończyłam trening a na 5 miałam do szkoły to była dla mnie duma że tak mało śpię. Dopiero teraz to zauważyłam że naprawdę im mniej spałam tym bardziej dumna byłam z siebie. Boże przecież to jakaś „patologia” Hahaha.
Post bardzo dający do myślenia. Cudo! Całuje