Jak mi idzie z trzeźwością?
Disclaimer:
Post jest o moim niegdysiejszym uzależnieniu od alkoholu i traktuje o tym jak ja sobie z nim poradziłam. Proszę, nie próbuj mnie ślepo w tym naśladować. To, że mam teraz taki a nie inny stosunek do picia, jest konsekwencją mojego myślenia, które wynika z wielu lat poszukiwań prawdy o tym, jak działa ludzkie doświadczenie. Absolutnie nie zachęcam Cię do robienia tego samego BEZ tego rozumienia. Jeżeli masz podobny problem, ale brak Ci jeszcze bazy o której tutaj opowiem; odtworzenie mojego sposobu działania może się skończyć katastrofą.
*
Usiadłam sobie właśnie do komputera z kubkiem kawy i postanowieniem napisania tekstu na bloga. Tylko o czym? Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem, że zaraz coś do mnie przyjdzie – tak jak zawsze przychodzi z nieograniczonej studni kreatywnego potencjału, który każdy ma w sobie. Wystarczy tylko mu zaufać, nie próbować czegoś „wymyślić na siłę” i wykazać gotowość do pracy. W moim przypadku to otworzenie laptopa, ale jeżeli byłabym malarzem, mechanikiem czy lekarzem, muza inspiracji przychodziłaby do mnie w inny sposób.
No i jak zawsze – po paru minutach sprawdzania jak się mają moje podopieczne i czytaniu maili od czytelniczek – jest inspiracja! Dostałam bardzo ciekawe pytanie, nad którym sama wielokrotnie się zastanawiałam w ostatnich latach. Jest to więc wspaniała okazja by na nie odpowiedzieć.
Własnie przeczytałam twój artykuł z 2017 i jestem ciekawa czy nadal jesteś tego samego zdania i jak ci idzie z trzeźwością?
Odświeżyłam sobie ten post i tak; nadal się z nim zgadzam – tylko z małymi wyjątkami. Głównym wyjątkiem jest to, że teraz pijam alkohol i że nie jestem w żadnej „trzeźwości” (ale w sumie nigdy w niej nie byłam, co zaraz wyjaśnię).
Nadal jednak nie mam najmniejszego problemu z „alkoholizmem” i wiem, że on nigdy nie „wróci”, tak samo jak nigdy nie wróci moja bulimia.
Zaraz zaraz, czy aby tu nie przeczę sama sobie? Przecież alkoholikiem jest się do końca życia i do końca życia nie można już tknąć alkoholu! Każdy terapeuta nam to powie. A może w takim razie nie byłam alkoholiczką?
No właśnie – i tu jest pierwsza sprawa, którą chcę poruszyć. Nie, nie byłam alkoholiczką. Byłam jedynie osobą (dość mocno) uzależnioną od alkoholu. Objawiało się to tak, że piłam dosłownie każdego dnia, przez kilka lat z rzędu. Odbywało się to bez mojego poczucia kontroli nad tym, ani nawet wewnętrznej zgody.
Jeżeli nie mogłam się napić, męczyły mnie uciążliwe myśli na ten temat, chodziłam zdenerwowana i wściekła. Potrafiłam zrobić naprawdę dużo, aby dostać jakieś procenty; wydać ostatnie pieniądze, pożyczyć, coś wykombinować. Bardzo często piłam w samotności i to na przykład 4-5 piw. To właściwie była dzienna norma. Nie tak dużo? Wystarczająco by pozawalać wiele rzeczy w swoim życiu.
Niemniej jednak alkoholiczką nie byłam. Dlaczego? Bo „alkoholik” to tożsamość, to stan umysłu, to własnoręcznie stworzone i nałożone na siebie ograniczenie, to strach zamknięty w diagnozie „choroba alkoholowa”. Strach i przekonanie, że jest coś silniejszego i większego ode mnie, coś co może odebrać mi wolną wolę i zniszczyć moje życie.
Osoba uzależniona od alkoholu zaś, to osoba, która po prostu ma niekorzystny… nawyk. Taki sam jak obgryzanie paznokci, palenie fajek czy bulimia (tak, tak to też nawyk). I nie ma w tym nic wyjątkowego lub strasznego, bo KAŻDEGO nawyku można się pozbyć w 100% i nie trzeba o sobie myśleć do grobowej deski jako np. niepalący palacz czy nieobgryzający obgryzacz paznokci. W tym przypadku każdy widzi, że to absurd, jednak nie widzimy tego w przypadku innych nawyków. Przykład inny niż alkohol? Do tej pory w ośrodkach leczenia zaburzeń odżywiania czy gabinetach lekarskich, mówi się dziewczynom, że już do końca życia będą „chore”. Mogą się w prawdzie jako tako „zaleczyć”, ale i tak już na zawsze będą popsute poprzez swoją przeszłość. Ehhh
No dobrze, więc tu od razu pojawia się odpowiedź pytanie „Jak tam u mnie z trzeźwością?”. I już pewnie się domyślasz, co zaraz napiszę?
Pijący alkoholik jest nietrzeźwy, a alkoholik, który nie pije znajduje się w „trzeźwości”. Niemniej jednak nadal jest alkoholikiem i nie powinien o tym zapomnieć ani na chwilę. Wszak alkohol czyha na jego duszę i w każdym momencie może wyskoczyć z półki w sklepie i wpaść mu do siatki z zakupami. Lepiej więc tam w ogóle nie chodzić, co często zaleca się „trzeźwiejącym alkoholikom”. Bzdura? Miałam kiedyś podopieczną, która przez rok bała robić się zakupy właśnie z tego powodu.
Aby mieć pewność, że stan trzeźwości się utrzymuje, najlepiej wspomagać się modlitwą do siły wyższej, robić program kroków i chodzić na mityngi AA. Wtedy potwór naszej choroby będziesz siedział w miarę spokojnie. A jak tylko wystawi głowę to wiemy, gdzie uciekać.
Uciekać przed własnymi myślami, jakby były one realne…
I tu wcale się nie śmieję. Sama byłam w AA przez prawie rok. Miałam sponsora, zrobiłam kroki, jeździłam na mityngi pociągiem do Brukseli i codziennie czytałam literaturę. I tak, to pomagało, aż do momentu, kiedy się… napiłam. Wtedy wszystko przepadało i jechałam przez jakiś czas na alkoholowej chmurce. No dobra, nie zalewałam się w trupa, ale samo poczucie, że robię coś, czego nie chcę, utrudniało mi życie. Byłam przekona, że tylko te rytuały chronią mnie przed ponownym popadnięciem w codzienne picie, a kiedy ich zabrakło, wpadałam w nie faktycznie.
Całe to moje kręcenie się w kółko wynikało jednak z niewinnego niezrozumienia jak działa nasze doświadczenie życia; że to myśli kreują naszą rzeczywistość i to one mogą zrobić nam krzywdę, jeżeli bierzemy je na serio. Nie zaś alkohol, jedzenie, modlitwy, kroki czy inne czynniki zewnętrzne.
A więc wracając do tematu: będąc alkoholikiem, potrzebujesz konceptu trzeźwości. Nie będąc nim, potrzebujesz po prostu… nie picia. I tak; będziesz mieć jeszcze myśli by pić, ale jeżeli nie będziesz brać ich za pewnik, bać się ich oraz próbować coś z nimi zrobić, to one sobie miną same. Pójdą tak samo jak przyszły, bo taka jest natura myśli; przemijalna.
Nasze centrum było, jest i będzie zawsze wolne od takich etykietek jak „alkoholizm”. To kim naprawdę jesteśmy – spokój, miłość, wyraz odwiecznej energii przyjmującej formę człowieka – nie zna takich pojęć. To są określenia stworzone przez nasz ludzki intelekt, niemające nic wspólnego z naszą prawdziwą naturą. My jesteśmy czymś więcej niż nasza historia, niż warstwy myśli, które na siebie nałożyliśmy w ciągu naszego całego życia.
*
No dobrze, skoro nie jestem trzeźwą alkoholiczką to jaki mam stosunek do alkoholu? Czy w ogóle po takich przeżyciach można podchodzić do niego w normalny sposób?
Śmiem twierdzić, że tak, można (jeżeli właśnie lecisz się napić, to zerknij jeszcze raz na disclaimer na początku tekstu). Ja po prostu stałam się na powrót osobą niepijącą, a raczej pijącą normalnie, tak jak reszta populacji. Traktuję alkohol jako – dość zbędą, aczkolwiek czasami przyjemną – część życia; jak taki na przykład deser. Przecież mogę się czasami poczęstować czymś słodkim (nawet pomimo przebytego „uzależnienia od słodyczy”), ale raczej na co dzień nie czuję takiej potrzeby.
Wzniosę więc toast na ślubie, napiję się piwa na grillu i tyle. Nie robię z tego wielkiego halo, nie wpadam w ciąg, cug, czarną rozpacz. Kolejny drink będzie pewnie za kilka tygodni lub miesięcy. I nie dlatego, że tak sobie postanowiłam, ale dlatego, że nie przyjdzie mi to po prostu do głowy.
Dzieje się tak z dwóch powodów: raz- w ogóle nie myślę o alkoholu, dwa – nie mam na jego temat całego tego myślenia, które popychało mnie do przepijania połowy swojej wypłaty.
Co to znaczy nie myśleć o alkoholu; znaczy to tyle, że nie zajmuje mi on przestrzeni w głowie. Nie wstaje rano myśląc sobie „Dzisiaj się nie napiję! Dam radę!” albo „Dzisiaj impreza, w końcu będzie chlanie!”. A przecież myślałam tak przez całe lata. Nie patrzę na niego tęsknie, wchodząc do sklepu, nie fantazjuję o piwku itd. Jedyny moment, kiedy o nim myślę, to właśnie wtedy, kiedy idę na jakąś imprezę i gospodarz pyta co piję i muszę się zastanowić, czy mam ochotę na winko czy jednak może Sprite. I czasami wychodzi tak, a czasami inaczej, ale jednak częściej pada na Sprite.
A co znaczy, że nie mam na jego temat „tego całego” myślenia? To znaczy właśnie, że nie mam takiego przekonania, że jak się raz napiję, to „wszystko wróci”. Nie boję się drinka, nie liczę „trzeźwych dni” i nie czuję potrzeby, by chodzić do AA. Nie mam problemu, bo nie mam problematycznego myślenia na temat alkoholu. A problematyczne myślenie było jedynym problemem tutaj. Nie alkohol sam w sobie. Z tego samego powodu nie mam też bulimii.
*
To wszystko co piszę powyżej sprowadza się do jednego: picie straciło dla mnie sens. Kiedyś piłam, bo po drinku czułam się LEPIEJ. Moja głowa tak bardzo zmęczona była myśleniem o alkoholu, analizowaniem, odmawianiem sobie go, że było to nie do zniesienia. Musiałam się więc – paradoksalnie -napić mieć chwilę spokoju od tego.
Kiedyś widziałam program o seksoholikach i tam wypowiadała się kobieta, która mówiła, że ona jakoś specjalnie nie kocha seksu, ale kiedy go uprawia, to jest jedyny moment, kiedy… nie myśli o seksie. Dlatego to robi – by mieć czystą głowę, chociaż przez chwilę. Jak dla mnie to synteza uzależnienia w jednym zdaniu.
Teraz zaś, gdy piję, czuję się GORZEJ. Moja głowa nie myśli o alkoholu, a kiedy się czasem skuszę na to winko u znajomych, to może jestem przez chwilę uchachana, ale czuję także jak mnie przymula, jak tracę ostrość myślenia, mój celny humor i błyskotliwość. Doświadczam po prostu czystego działania alkoholu BEZ tej mentalnej nakładki jaką sobie kiedyś wokół niego stworzyłam.
Okazuje się też, że nie potrzebuję pić, by się wyluzować i gadać swobodnie. Jestem wyluzowana sama z siebie i nie mam już głupiego przekonania, że to co mówię jest mało interesujące. Wiem, że bycie spokojną introwertyczką jest ok. Wcale nie muszę zachowywać się jak dusza towarzystwa, by ludzie mnie lubili. A kiedyś myślałam, że muszę. I piłam, by gadać co mi ślina na język przyniesie; głośno i dużo.
A więc w świetle tego rozumienia, jaki sens ma picie? Żaden: zero korzyści i tylko ból głowy następnego dnia.
*
Ja wiem, że wszystko co mówię pogwałca wprost podstawy na których opiera się całe „leczenie” nałogów. Ale może – jak się tak głębiej zastanowić – to nikt nie potrzebuje tutaj żadnego leczenia? Może sprawa jest o wiele prostsza i czas zmienić paradygmat, położony przez AA prawie 100 lat temu?
Przecież wiedza o neurologii i o tym jak działają nałogi poszła od tego czasu het, het do przodu. Na świecie istnieją już ruchy, które zupełnie inaczej podchodzą do nawyków i nałogów, a mój głos jest tylko jednym z wielu głosów wyłaniających się z nowego rozumienia.
Może czas spojrzeć na to wszystko inaczej, albo chociaż dopuścić do świadomości, że jest istnieje inna, mniej czarno-biała droga.
*
Na koniec opowiem Ci krótką historię:
Podobno gdzieś na wyspach Pacyfiku istnieje zjawisko, które nazywa się Kult Cargo. Tubylcy egzotycznych wysp widzieli jak podczas drugiej wojny światowej lądowały u nich samoloty wypełnione po brzegi drogocennym ładunkiem. Ażeby samolot mógł wylądować, musiały być spełnione pewne warunki: oświetlony pas do lądowania, wieża kontrolna itd.
Wojna się skończyła, a sprytni mieszkańcy, postanowili także sprowadzić do siebie takie samoloty. A co! Zbudowali więc piękne pasy do lądowania oświetlone blaskiem pochodzi. Obok postawili skleconą z desek wieżę kontrolną, a w niej posadzili „kontrolera” w słuchawkach z łupin kokosa i anteną z bambusa.
Wszystko wygląda perfekcyjnie, dokładnie tak jak kiedyś. Jednak mimo to, samoloty nie lądują.
Dlaczego? Ponieważ brakuje tu rozumienia skąd pochodzi cargo i dlaczego kiedyś lądowało na tych wyspach.
I tak samo jest z alkoholem. Jeżeli powiesz teraz komuś, kto uważa się za alkoholika, że „to tylko jego myśli i może się napić”, prawdopodobnie nie skończy się to dobrze. Tutaj zachowanie musi być konsekwencją głębszego rozumienia tego, jak działają nasze myśli. Trzeba najpierw wiedzieć skąd pochodzi „ładunek”, mieć tę pewność i jasność, nie zaś naśladować formę (a! napiję się!).
Jeżeli zaś zrozumie się to – i nie mówię tu o rozumieniu intelektualnym, ale raczej o wglądzie w naturę rzeczy – wtedy forma (niepicie w ogóle lub picie czasami) będzie tutaj bez znaczenia. Będziesz wolna niezależnie od tego, co zrobisz, bo od niczego nie będziesz zależna- albo gwoli ścisłości: uzależniona.
Bardzo ciekawy artykuł Aniu, dobrze by było, gdybyś zgłębiła temat wyjścia z nałogu alkoholu niekoniecznie dla wilczyc. Bardzo dużo osób MUSI sięgać po piwko lub drinka codziennie a w weekend to już hulaj dusza…. i nie widzi tym niczego złego bo przecież chodzi do pracy i nie wpada w długi więc co to za nałóg… Mamy niestety skrzywiony pogląd społeczeństwa na tą sprawę. A może jakieś filmy na ten temat?
P.S. Dlaczego ostatnio nie nagrywasz filmików?
Jeżeli ktoś nie widzi w tym problemu to raczej ciężko go przekonać, myślę. Faktycznie wiele osób tak robi. JAk czasami spotykam starych znajomych to widzę, że piwny brzucho coraz większy.
Zgadzam się w 100% z Twoim podejściem. Przekonałam się o jego słuszności przy fajkach, alkoholu i twardych narkotykach. Mam nadzieję, że kiedyś ludzie nie będą patrzeć na mnie jak na szamankę, kiedy będę o tym opowiadać, na pytanie „Jak?”. Czytam wszystkie posty na Twoim blogu i bardzo mnie inspirujesz, a nigdy nie miałam zaburzeń odżywiania. Fajnie, że jesteś.
Dziękuję <3
Niech Pani pisze więcej takich postów niesamowicie inspirujesz
Pisałaś, że czytałaś książkę Allena Carra o paleniu – mam pytanie – czy przeczytałaś również tę o piciu? Allen wyraża tam dość odmienną opinię, jestem ciekawa Twojego zdania na temat tej książki. Pozdrowienia!
Mam wrażenie, że reszta książek Carra była napisana na fali popularności jego pierwszej książki. W reszcie brakuje jednak siły i obecności tego potężnego wglądu, którego obecność czuć w „Prostej metodzie jak rzucić palenie”. Czytałam tę o alkoholu i o jedzeniu (zanim wyszłam z bulimii) i nie zrobiły one na mnie żadnego wrażenia.
Bardzo mi t9 daje do myślenia. Nie mam problemu z alkoholem jako tako, ale na imprezach lubię wypić żeby właśnie „wyluzować”. Chciałabym się od tego uwolnić. Cieszę się, że poruszasz też takie tematy.
Nie piję, bo nie myślę zupełnie o alkoholu, nawyku sobie nie wyrobiłam, te przyjemne „odloty” mam po czekoladzie, także z nią mam taki nawykowy układ.
Naciskam na siebie, że w pracy mam mieć wyniki, to wyrobiłam sobie przekonanie gołębie, odtańczę rytuał konsumpcyjny, umysł naprodukuje kaskadę przyjemnych w odbiorze neuroprzekaźników, będę wówczas taka hej do przodu, elokwentna i pójdzie gładko.
Lubię swoją pracę, mimo wszystko, ale tej presji przydałoby się „pozbyć”. Bo tylko ona mi ciąży, czekolada jest taką moją dźwignią. Ale małymi kroczkami nawijam do siebie, kobieto, efekt ci dadzą dwie kostki, jedz i się ciesz :D
Pozdrawiam Aniu, myśli kształtujące rzeczywistość towarzyszą mi od kilku lat mojego ocknięcia, ale zawsze warto sobie przypomnieć. Dziękuję :)
Taki efekt za ciasnych butów, co? Jak w końcu je zdejmę, poczuję się lepiej.
Jak w końcu zjem tę czekoaldę, to poczuję się normalnie. A przecież czucie się normalnie to stan wyjściowy.
Tak, czucie się normalnie jest wtedy, kiedy robisz coś, bo chcesz, a nie dlatego, że musisz. Potrafię działać z pełną werwą bez żadnych wspomagaczy, a dociskanie kolanem i chęć ucieczki załącza ten efekt za ciasnych butów, bo przecież „nie mam wyjścia.” Można mentalnie się przestawić, podziałać i nadać temu narrację „ja to przecież lubię” ale nie zawsze mam CHĘĆ. Poza pracą daje sobie przestrzeń na pozorne nic, tutaj nie zawsze mam taką możliwość. I wszystko wraca do normalności samo.
Czyli podsumowując tak w skrócie jak się pozbyć tego nałogu mając świadomość że rujnuje mi życie a z drugiej strony nie chcac przestawać tego robic? Przeważnie pije w sobotę i fakt że nadchodzi ta sobota i okazja by się sie napić sprawia że automatycznie czuje się lepiej i cała soba mam ochotę na te drinki już czując ich smak w ustach. Jak pomyślę że miałabym przestać to robić to jest mi realnie smutno. Tym bardziej że każdy znajomy driknuje w sobotę a ja nie chcę się im tylko przyglądać. Po alkoholu mam straszne napady i to sprawia że czuję się okropnie
A może problemem jest ED, a nie alkohol? Tak mi to wygląda z tego co piszesz.
Najczęściej mam. Ochotę wtedy gdy się przegłodze później jem duzo jem czamami już nawet nie pamiętam co zjem te wszytkie słodycze których ciągle sobie odmawiam nawet nie czując ich smaku rano znajduje papierki po nich i płakać mi. Się chce ze to moja sprawka. Co ma z robić Ania żeby móc się napić jak dawniej dla przyjemności od czasu do czasu nie ciągle o tym myśleć
Świetny artykuł, Aniu! Trafiony w samo sedno. Dla mnie wychodzenie z alkoholizmu wg zasad AA to jak tykająca bomba…byłam w szoku, kiedy przeczytałam te ich zasady o tym, że człowiek ma się przyznać, że jest bezsilny wobec alkoholu (najgorsze!), oddaje się w ręce stwórcy itd…Te zasady tak bardzo zakorzeniają w nas przekonanie, że nie mamy wpływu na to, co MY robimy, że to jakaś paranoja. Tak jak „choroba” bulimii, która zawsze już z tobą zostanie…
Bardzo się cieszę Aniu, że tak głośno mówisz o podejściu, które uświadamia naszą sprawczość i przywraca kontrolę nad własnym życiem.
Post jest być może inspirujący dla nadużywających ale dla ludzi z poważnym problemem alkoholowym czyli takich którzy prawie się zapili jest takim trochę pobieżnym potraktowaniem tematu, a biorąc pod uwagę, ile ludzi umiera w konsekwencji alkoholizmu, post za bardzo lekceważy wg mnie wagę tematu. Alkohol/narkotyki to nie obgryzanie paznokcie czy bulimia ponieważ obie te substancje są psychoaktywne i wpływają niezaprzeczalnie na nasz stan psychiczny. Nie chodzi o czucie się źle czy dobrze tylko o czysto fizjologiczne czyli niezależne od naszej woli zmiany w układzie nerwowym w następstwie picia/brania. Z tego właśnie wynika bezsilność, której nie ma tylko wtedy kiedy nie pije się w ogóle, bezsilność może pojawić się w momencie wypicia alkoholu – osoba która kiedyś miała/ma problem z alkoholem. może mieć trudność z powstrzymaniem się przed dalszym piciem (jak już zaczęła pić a nie przed jak np widzi alkohol w sklepie – żeby poczuć tę osławioną bezsilność trzeba się napić ;). Ale przede wszystkim jaki człowiek który był czy jest alkoholikiem podejmie ryzyko wypicia alkoholu żeby się przekonać że faktycznie to jest to samo co obgryzanie paznokci czy bulimia czyli myśl którą można olać i po jednym przerwać, narażając się na dalsze picie i zapicie na śmierć… Jak się przestaje palić/obgryzać paznokcie/żreć i rzygać to po prostu jest to koniec nawyku. Ponosi się konsekwencje ale sam proces nie jest cierpieniem. Jak odstawiasz alkohol/narkotyki spożywane w zabójczych ilościach to w bólach dochodzisz do siebie niezależnie jak bardzo się cieszysz. I to jest kolejna sprawka fizjologii czyli czegoś co jest ponad nami. I dlatego ten post traktowałabym z przymrużeniem oka gdyby nie fakt, że ktoś może źle zrozumieć zamysł (jakiś na pewno jest) autorki i napić się po dłuższej abstynencji. Bo właśnie tego szukał, jakiejś furtki która pozwoli uwierzyć, że może napić się raz i zatrzymać. A może się nie zatrzyma. Oczywiście czytelnicy są dorośli i każdy sam odpowiada za siebie, poza tym żaden alkoholik jak przeczyta o „jechaniu o alkoholowej chmurce„ nie powinien poczuć się adresatem artykułu bo alkoholicy nie jadą na chmurkach tylko piją aż padną ale czuję niesmak że nie ma wyraźnego zastrzeżenia że post jest luźną dywagacją na temat picia opartą na domniemaniu i do tego
nie jest dla tych, którzy w miejscu, że chyba za dużo piją/biorą byli 1000 litrów alkoholu, kilka odtruć i kilka odwyków temu. Miałam przyjemność rozmawiać z Anią na temat podejścia do alkoholizmu i uważam że bardzo mnie zainspirowała do zmiany sposobu w jaki traktuję ten temat i tym samym siebie, będąc od kilku lat trzeźwą, ale ten artykuł tego wg mnie nie oddaje, i stąd moje rozczarowanie i przydługi komentarz. Zwłaszcza że jakbym była te 1000 litrów temu to ten post by mnie uspokoił, że luz i mogę pić dalej skoro w każdej chwili mogę olać myśl o napiciu się bo to tylko myśl. Poza tym czy ktokolwiek przekonuje kogoś, kto kiedyś palił że może sobie czasami zapalić i luz? A w tym poście czuję się przekonywana że jak mam zdrowe podejście to mogę a jeżeli nie mogę to dlatego że nie mam wglądu. Podstawowa zasada u Allena Carra od papierosów jest taka, że nie ma czegoś takiego jak 1 papieros. Czyli nie ma 1 papierosa a jest 1 drink, który na dodatek jest substancją zmieniającą w sposób rzeczywisty a nie wyimaginowany świadomość? No nie klei mi się, wgląd versus fizjologia? Mam nadzieję, że kolejny post na ten temat będzie miał w sobie ten zajebisty przekaz, który otrzymałam od Ani przy okazji monitoringu w temacie objadania się, a który tutaj nie wybrzmiał. Dodam tylko jeszcze, że dni nie liżę, mnie również AA nie przekonało i już dawno temu sobie odpuściłam a po zakupy chodzę normalnie, nie omijam sklepów z alkoholem, uwielbiam kostkę alpejską z rumem i nie uciekam jak ktoś przy mnie pije ;) ale próbowanie się uważam za nadmierną i kompletnie zbędną pewność siebie. Zresztą po co autorka w ogóle pije skoro źle się czuje?
Każdy nałóg można sobie samemu skutecznie obrzydzić.Ja obrzydziłam sobie alko po kilku intensywnych latach tym że wolę siebie jako intro,niż wylewną na maksa dzidzię piernik z kaprawymi oczkami i opuchniętą twarzą.A bulimię też długoletnią obrzydziła mi Ania przytomnie pisząc,że rzygając nie pozbywam się całego towaru,tylko baardzo dużo zostaje i się oczywiście wchłania.Może głupie,ale mnie przekonało właśnie to,mimo sporej i konkretnej wiedzy,Ania jako praktyk ma siłe przebicia.Ale wszystko to jest bardzo indywidualne,wystarczy poszukać w sobie.
U mnie było tak, że z mężem w okolicach studiów zaczęliśmy pić wweekendy, nie jakoś ekstra dużo, np. butelka wina na 2 osoby lub po 1-2 piwo do przysłowiowego filmu. Trwało to wiele lat – może 5, może dłużej. Byłam w stanie nie pić w ogóle, nie upijałam się, ale pewien nawyk, pociąg był. Mąż całkowicie odstawił alkohol bo stwierdził, że ten nawyk jest problemem. No więc ja też. Okazało się, że to był tylko głupi nawyk, nic więcej. Może w pierwszy weekend czegoś mi brakowało ale potem przeszło samo. Potem było tak, że podczas okazji towarzyskich lubiłam się napić powiedzmy kieliszek wina. Potem przeszło i to, w tym momencie jak mamy do wyboru pić czy nie, to wolimy nie, bo to jakoś tak zamula. Zdecydowanie wolę stan normalny, wyjściowy. Wolność wyboru pozostaje więc nie wykluczam, że kiedyś przy rodzinnej okazji wzniosę toast. Dziękuję Aniu za tego bloga, jest bardzo wartościowy
nie można się poddawać!