Jak nie być złym
Kilka lat temu słyszałam wywiad z Eckhartem Tolle, który opowiadał o swojej reakcji na wieść o tragedii w World Trade Center w 2001 roku. Powiedział wtedy coś, co mnie zszokowało:
„Jest we mnie ogromny smutek, ale ja nie jestem smutny”.
– Ale jak to! – aż wykrzyknęłam z oburzenia – Jak możesz mówić, że nie jesteś smutny! Czy Ty w ogóle jesteś człowiekiem? Przecież to wielka tragedia!
Z tyłu głowy wiedziałam jednak, że musi być w tym stwierdzeniu coś więcej niż objaw znieczulicy i zdehumanizowania autora „Nowej Ziemi”. Zaintrygowana, postanowiłam słuchać dalej i nie wyrzucać jego książek na śmietnik, tak jak zrobiłam z książkami Osho, po obejrzeniu dokumentu „Wild wild Country”.
Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy są dla nas totalnie niejasne na pewnych etapach życia i trzeba do nich dojrzeć. Albo może inaczej: zrozumienie ich jest konsekwencją naszych poszukiwań duchowych, jeżeli takowe prowadzimy.
Ja mogę powiedzieć, że jestem na tej ścieżce od kilku lat i dopiero niedawno zaczęłam łapać, o co chodziło Tollemu w tamtejszym wywiadzie.
Jak ja to rozumiem? Wyjaśnię na przykładzie. Pewnego razu poszłam sobie na spacer; świeci słoneczko, drzewka szumią i fajnie się idzie. Aż tu nagle czuję, jak żołądek zawiązuje mi się w supeł, a całe ciało wypełnia nieznośne napięcie. Co się dzieje? Chwilę się zastanawiam i już wiem! Myślę o nieprzyjemnej sytuacji z przeszłości. Przeżywam jeszcze raz to, co mi „ta baba” nagadała i zastanawiam się dlaczego nie odpowiedziałam jej bardziej do słuchu.
I kiedy się na tym złapałam… po prostu przestałam się wkręcać w te myśli jeszcze bardziej i zaczęłam je obserwować.
Nadal czułam wszelkie objawy stresu i złości, ale już nie byłam ich ofiarą, bo one przestały być straszne. Stały się ciekawe.
No proszę proszę, jak mój organizm reaguje na wytwory umysłu. To fascynujące! Serce bije mi szybciej, dłonie się spociły, ciężej mi się oddycha… to musi być reakcja „uciekaj albo walcz”. A przecież ja jestem na miłym spacerku, zaś rzecz, o której myślę, miała miejsce ponad rok temu! Jej tutaj nie ma. Ba! Jej NIGDZIE nie ma. Ona istnieje tylko w mojej głowie jako wskrzeszone wspomnienie.
Kiedyś myślałabym, że muszę tę myśl „domyśleć” do końca, że muszę jakoś to rozwiązać i powiedzieć tej francy do słuchu – że muszę coś z tym zrobić. Kiedyś byłabym zła – osobiście wkurzona i personalnie urażona. Teraz zaś patrzyłam, jak faluje we mnie złość; bez oceny, bez zaangażowania, bez strachu. Złość się pokotłowała jeszcze chwilę i zgasła. Po prostu jej źródło zostało właściwie rozpoznane. A co nim było? Sprawa sprzed roku? Nie; była nim myśl o sprawie sprzed roku. A to jest fundamentalna różnica.
Kolejną sytuacja to sprzeczka z moim partnerem. To jest tak, że kiedy on źle się czuje w swojej skórze, ma tendencje do czepiania się o wszystko. Kiedyś brałam to bardzo do siebie; broniłam się, kłóciłam, czułam się zraniona i bezsilna. Odkąd zrozumiałam (dzięki książce „The Relationship Handbook), że tak się wyraża jego zły nastrój i nie ma to nic wspólnego ze mną, zupełnie przestałam się tym przejmować.
Teraz, kiedy on zaczyna się czepiać, patrzę na niego z ogromnym zrozumieniem i miłością, bo wiem, że on się w środku po prostu męczy. Moje ego może i mówi „ty, patrz, jakie to niesprawiedliwe co on powiedział”, ale ja nie reaguję. Patrzę sobie spokojnie z pozycji obserwatora (więcej mówiłam o tym tu i tu) i nie obrażam się absolutnie. Moje stuprocentowe osadzenie w tu i teraz, sprawia, że jego ego nie dostaje wody na młyn, jaką jest drama. W związku z tym szybko reflektuje się i mówi: „Aha, czepiam się, no tak, miałem ciężki dzień, wybacz”. I to jest koniec. A kiedyś byłaby wielka awantura.
Czasami jednak nie wyłapię tego, bo sama mam gorszy humor i zaczynam się wciągać w głupie dyskusje. Zaczynam czuć złość i właśnie to nieprzyjemne uczucie, budzi mnie do faktu, że moje myślenie także pałęta się w jakiś czarnych zakamarkach. I znowu zaczynam patrzeć sobie z boku na to wszystko, a kłótnia umiera w 30 sekund.
Albo odwrotnie: ja jeszcze peroruję na temat czegoś „tak istotnego” jak jego ton głosu, a on się obudzi z tego snu pierwszy. Wtedy moja złość zderza się ze ścianą jego zrozumienia i bardzo szybko gaśnie. Zaczynamy się oboje śmiać; po części z ulgi, a po części z radości, że dane nam było trafić na to rozumienie (i wspomnianą powyżej książkę). Czasami mówimy do siebie: „Zobacz, jakie to wszystko jest proste. Jak my się mogliśmy kiedyś kłócić? Gdyby każdy to wiedział, to terapeuci związkowi poszliby z torbami.” Zbyt piękne, by było prawdziwe? Nierealne, cukierkowe i wyssane z palca? Spróbuj i przekonaj się sama. To będzie wymagało praktyki i przede wszystkim głębszego zrozumienia, jednak korzyści z tego płynące są warte każdego wysiłku.
Swoją drogą, warto jest odkryć, jak Ty reagujesz na swój niski nastrój. Mój facet się czepia, a ja zaczynam wszystko negować i widzieć w czarnych barwach. Kiedyś myślałam, że to jak się czuję, to feedback na temat otaczającej mnie rzeczywistości, teraz wiem, że to feedback na temat jakości mojego myślenia. Takie uczucie to dla mnie wyraźny znak, że humor mi nie dopisuje. Jestem mu wdzięczna za to, że się pojawia i ostrzega mnie niczym czerwone światło: Stać! Nie robić głupot! Teraz nie myślisz jasno!
A jak to się objawia u Ciebie? Jaka wygląda Twój „dołek”? Zastanów się przez chwilę i daj nam znać w komentarzu. Mamy to? No to super! Teraz już będziesz widziała, że to tylko ten „dołek”, a nie zły, okropny świat.
Na koniec dodam, że tak samo podchodzę do wszystkich innych sytuacji; obecnych wydarzeń w Polsce, pandemii COVID, personalnych niepowodzeń i trudności. Czuję złość, ale nie jestem zła. Czuję strach, ale nie jestem przestraszona. Czuję smutek, ale nie jestem smutna. I w końcu pojmuję, co miał na myśli pan Tolle.
I to nie jest tak, że zrozumienie duchowej natury naszego istnienia (w skrócie: tego, że nie jesteś swoim ego) oznacza, że stajemy się natychmiast odporni na cienie i blaski bycia człowiekiem. Nadal czujemy wszystkie ludzkie emocje, ale nie toniemy w nich już. Nie zapadamy się na dno rozpaczy i nie tracimy głowy w porywach euforii.
I to jest coś, co najlepszego możemy zrobić i dla siebie i dla naszego związku i dla świata w ogóle: pozostać świadomymi; osadzonymi w swoim centrum, którym jest spokój. Spokój zaś to miejsce, z którego wypłyną nasze dalsze działania ( o ile cokolwiek jest tutaj do zrobienia).
I będą to działania mądre i wywarzone, które zaniosą Cię o wiele dalej niż ślepa złość, strach czy smutek.
Kochana Aniu, czy czytałaś książkę „Pełnia Życia” Agnieszki Maciąg? Powiem szczerze, że Ty i Agnieszka jesteście moimi „przewodnikami” w życiu. Wiele prawd się pokrywa, jednak część się różni. Niektórych rzeczy tu nie poruszasz, więc jestem ciekawa Twojego zdania w tym temacie. Agnieszka pisze, że silne uczucia, jak smutek czy cierpienie są istotne, aby nas przemienić. Odczuwamy je w ważnym celu. Po to, abyśmy nie stali w miejscu, tylko zmienili coś w naszym życiu, by się rozwinąć i doświadczyć wzrostu oraz przemiany. Oczywiście nie należy w nich „tonąć”, tylko wierzyć, że wszystko jest po coś, przebaczyć, odpuścić, zaufać i wsłuchać się w siebie. Wierzyć, że wszystko, co się zdarzyło, było potrzebne dla naszego rozwoju. Czy też w to wierzysz? Będę wdzięczna za odpowiedź i dziękuję, że się dzielisz z nami swoimi odkryciami. Wysyłam dużo miłości ❤️
New Age – zagrożenie duchowe :) proszę sobie poczytać.
New Age – nowa era. Świadomości. Gdzie widzisz w tym zagrożenie? Że przestajesz się swojemu umysłowi zapętlać i żyjesz przytomniej? To ma być zagrożenie? To, że ktoś chce w tym wszystkim robić z siebie guru (z tego co najwyżej mogłoby wynikać „zagrożenie”) nic nie znaczy, bo kłanianie się samozwańczym autorytetom nigdy nie było oznaką rozsądku. Proszę sobie zweryfikować podejście. Nie taki diabeł straszny. Pozdrawiam.