SPORTOREKSJA
Tak sobie patrzę na to co się dzieje we współczesnym świecie; oglądam gazety, śledzę trendy i widzę bardzo niepokojącą tendencję.
Tak, uwaga; czepiam się.
Rodzi się coś niefajnego, co po cichu zaczęłam określać mianem SPORTOREKSJI.
Jak wiadomo, człowiek jest istotą, która potrafi uzależnić się od wszystkiego.
Najlepszym przykładem są papierosy; małe, śmierdzące, drogie jak fiks papierowe tubki wypchane ususzonym zielskiem, które podpala się i zaciąga ich gryzącym dymem. Od tego samemu się śmierdzi z paszczy i z ogółu, zębiska i palce żółkną, cere zaś sinieje. Na koniec umiera się przedwcześnie i w bólu.
A jednak ludzi ciągle to robią i twierdzą że nie mogą przestać. Zastanawiające, prawda?
No, ale wracając do tematu- omamić może nas wszystko; jedzenie, telewizor, narkotyki lub cukier.
Idea bycia FIT także.
Nie zrozum mnie źle; sport jest jedną z najlepszych inwestycji w nasze życie. Korzyści z niego są ponad wszelką wątpliwość udowodnione.
No więc o co mi znowu chodzi?
Zauważam, że coraz więcej dziewczyn nie chce już być chuda jak modelka, co to wygląda jak uciekinier z obozu zagłady. Widzę, że nawet aniołki Victoria’s Secret trochę przypakowały. Bardzo mnie to cieszy.
Do tego jak grzyby po deszczu pojawiają się fit trenerzy, fit jedzenie w sklepach, kluby FITness, gazety o fit tematyce, strony internetowe, gadżety itd.
Nie ćwiczyć już nie wypada. I dobrze.
ALE
Ziarno FITmani pada wszędzie i czasami kiełkuje w postaci obsesji.
No i tu zaczynam dostrzegać problem. Czytam wypowiedzi dziewczyn, które chcą być fit za wszelką cenę. Najlepiej na skróty- bez odpowiedniego planu żywienia i ćwiczeń.
Dziewczyny, które MUSZĄ mieć six pack do wakacji, bo inaczej ich świat się zawali.
Inne z kolei traktują sport, jako zachowania kompensacyjne; nawtryniam się słodyczy a potem wszystko wyćwiczę, a na koniec padnę trupem. Albo odwrotnie: tyle cwiczyłam to teraz sobie zjem górę słodyczy, bo mi się należy. Coś w ten deseń.
No i już widzę co się święci; kolejne zaburzenia.
Przerobiliśmy już ortoreksję- obsesja zdrowego jedzenia, prowadząca w efekcie do wyeliminowania kluczowych składników odżywczych.
Teraz czas na obsesję sportu- nie jako stylu życia dającego spełnienie i radość, ale traktowanego jako środek do celu; wytresować swoje ciało tak, żeby było podobne do ciał z okładek i wybiegów.
A ja się pytam; po co?
Nie myślcie, że tylko sobie tak teoretyzuję.
Sama w przeszłości uległam obsesji sportu. Latałam na każdy możliwy trening ze strachu przed przytyciem, ale okłamywałam się, że to „dla zdrowia”. Straciłam okres, zaczęłam mieć problemy ze snem, ciągle czułam się nabuzowana, jakbym zaraz miała się rozpłakać. No ale cóż, ćwiczyć przecież trzeba! Potrząsnęła mną dopieropoważna kontuzja. Na zajęciach Crossfitu podnosiłam sztangę, ale zrobiłam to nieuważnie. Myślami byłam już przy kolejnym ćwiczeniu, kolejnej rzeczy. Nie byłam obecna, ani nawet świadoma tego, że sztanga jest za ciężka jak na moje możliwości, a ja jestem przemęczona. Chrupnęło mi w kręgosłupie, a po wszystkich czterech kończynach rozszedł się bolesny, elektryczny dreszcz. Auć!
Byłam wyeliminowana z życia przez dwa miesiące. Nie mogłam się schylać, stać zbyt długo, poruszać w szybkim tempie. Było to o tyle problematyczne, że w tym czasie pracowałam jako barmanka w popularnej restauracji i musiałam stać, schylać się i biegać.
Zawisła nade mną groźba operacji i pożegnanie z ćwiczeniami na długie miesiące albo i na zawsze. Wtedy przejrzałam na oczy. Życie zmusiło mnie do zatrzymania się i zastanowienia się, co ja u diabła wyprawiam.
Teraz wiem, że siedzenie po kilka godzin na siłowni dzień w dzień, nie jest sposobem na życie. Nawet profesjonalni sportowcy odpoczywają. Ba! Odpoczynek jest dla nich nieodzowną częścią treningu!
A czy Ty także padłaś ofiarą fit – obsesji? Zastanów się czy poniższe punkty opisują właśnie Ciebie:
- Ćwiczysz mimo przemęczenia i dotkliwych zakwasów.
- Nie dajesz sobie prawa do odpoczynku.
- Narzekasz na brak spodziewanych efektów.
- Masz trudności ze snem.
- Przedkładasz ćwiczeń ponad inne aktywności; spotkania ze znajomymi, hobby, sen.
- Ćwiczysz bez przyjemności; katujesz się.
- Ciągle porównujesz się z „ideałem”, co wywołuje u ciebie poczucie presji i przygnębienia.
- Swoje poczucie wartości i komfortu uzależniasz od tego czy „wyćwiczyłaś” dzisiejszą normę.
- Gdy nie możesz wykonać workoutu jesteś wściekła i sfrustrowana.
- Odczuwasz nagły wstręt do ćwiczeń, które wcześniej były przyjemnością.
- Nie masz miesiączki.
- Ulegasz kontuzjom.
- Masz wahania nastroju, często wybuchasz złością, nic Cię nie cieszy.
Jeżeli właśnie opisałam twój przypadek, to znowu popadłaś w kolejną skrajność. Twój ortopeda, ginekolog i psychiatra już zacierają ręce. Oczywiście żartuję.
A tak całkiem serio; Proszę Cię, wyluzuj. Jeżeli coś przyprawia Cię o takie cierpienie, nie znajdziesz tam szczęścia. To po prostu tak nie działa. Nawet jeżeli wygrasz zawody miss bikini i do rąk dostaniesz wielki, plastikowy puchar, będziesz nieszczęśliwa. Szczęście to nie osiągnięcia, puchary czy wymarzona sylwetka. Szczęście to to, jak się czujesz – z dnia na dzień. Jeżeli zaś czujesz się źle, to nie tędy droga.
I oczywiście nie sugeruję tutaj, żeby przestać ćwiczyć, czy że coś jest „nie tak” z braniem udziału w zawodach. Po prostu wszystko trzeba robić z głową, słuchać zdrowego rozsądku. Życie jest za krótkie, żeby ciągle serwować sobie nowe cierpienia, a za niesłuchanie swojego ciała, zawsze płaci się wysoką cenę. Szkoda przekonać się o tym na własnej, osobistej skórze…
*
Jeżeli potrzebujesz pomocy w pozbyciu się obsesji ćwiczeń, przy jednoczesnym pozostaniu fit, zgłoś się do mnie na mentoring. To program, który odmieni Twoje życie na wszystkich płaszczyznach, nie tylko jedzenia i sportu.
Jak ty madrze piszesz! Tez zaczelam dostrzegac te wszystkie obsesje, w tym sportowa i zdrowego jedzenia, co w ostatecznym obrachunku wcale na zdrowie nie wychodzi! Wszelkie skrajnosci sa wielce niezdrowe i niebezpieczne, i dobrze, ze wreszcie ktos zaczyna o tym mowic glosno! :) BRAWO!
A ja sobie tak marzyłam, że może uzależnie się od sportu to chociaż bym była szczupła wysportowana… ale to oczywiscie marzenia, bo na prawde nie cwicze nic, nie robie nic, a najlepiej jak siedze na 4literach. Nawet na podwórko, czy krótki spacer z dziećmi.. nawet bieżnia stoi i sie kurzy.. nic mnie nie rusza.. wszystko odpycha i obrzydza i powoduje niepokój na samą myśl.. Czyli dwa przeciwne bieguny..albo ćwiczenionałóg, albo zero ruchu..
Teraz tak czytam co piszesz (choć to wszystko wiem od dawna), i myśle sobie że masz racje, ze to co ma być dla nas dobre moze stać sie czymś destrukcyjnym. I widzę to po swoich marzeniach, wyobrażeniach np. odnośnie aktywności fizycznej.. Marzy mi sie idealne ciało i fajnie by było być FITmaniaczką i ciągę katować ciało do perfekcji.. No ale leń śmierdzący ze mnie i w rzeczywistości, nawet na 10 min spacer nie wyjde bo mam lenia i niechęć…
Ale może wlasnie jest to sprawka tego myślenia czarno białego.. albo zero nic null, albo wszystko, tyle ile możliwe i jeszcze więcej.. Wszystko albo nic.. Ale teraz widzę ze jednak jest coś pomiędzy… jest coś bardzo sensownego pomiędzy, to o czym piszesz…
I własnie pomyslalam o twoim formularzu „21 dni zmiany” .. i myślę, że mogłabym tego użyć by spróbować dać ciały troche zdrowego ruchu. Nie katować sie od razu znienawidzonymi wykańczającymi ćwiczeniami, np Chodakowską. Ale dawać sobie np. spacer na bieżni 10 min dziennie, moze 15.. moze pozniej w kolejne 21 dni dać swojemu ciału 15 min spacery na dworze.. Może by udało się wprowadzić zdrowy, niemęczący, przyjemny nawyk ruchu..
Bardzo dobrze! Jak odrzuca Cie 10 min spaceru, to zrób mały trik; Ubierz się w luźny strój, buty i POSTÓJ na bieżni przez minutę. Serio!
Następnego dnia też, o tej samej porze i tak codziennie! Potem włącz ją sobie na minutę, potem na dwie itd. Grunt to robic to codziennie. Za kilka tygodni będziesz czuła przymus wejścia na bieżnię o danej godzinie. Tak wyrabia się nawyk. Małymi kroczkami.
Miałam to! Dwa lata temu zaczęło się od Chodakowskiej, bo wszyscy o niej mówili. Potem Mel B i inne. Ćwiczenia coraz dłuższe, coraz cięższe, coraz częściej. Wyzwania 100 pompek, 100 brzuszków itp. Doszło do tego, że ćwiczyłam dwa razy dziennie. Nie było zmiłuj. Wstawałam coraz wcześniej, żeby zacząć dzień ćwiczeniami, a spać chodziłam dopiero po wykonaniu drugiego bloku treningowego. Bywało że płakałam w samotności, bo nie dawałam rady. No i cały dzień byłam zła, ponieważ ciągle myślałam o czekającej mnie sesji tortur. A ja tak naprawdę od zawsze byłam typem nieaktywnym, co sportu nie tyka. Nie dziwię się więc, że psychika oraz ciało, wykańczane dodatkowo głodówkami się zbuntowały. Półtora roku trmu podczas ćwiczeń wybuchnęłam płaczem w towarzystwie chłopaka. To było prawdziwe załamanie. No i od tego się zaczęła przygoda z wilkiem. Po mojej załamce nagle wszystkim się otworzyły oczy, jak ja schudłam, jak się wykańczam. Dostałam zakaz ćwiczeń i nakaz jedzenia. Wilk się narodził.
Oj kochana, no właśnie to jest myślenie czarno- białe i Wilk jest jego efektem. A gdyby tak jeść umiarkowanie i ćwiczyć umiarkowanie? Złoty środek nie bez kozery nazywa się „złotym”. Trzymam kciuki słońce ty moje :*