Niedziela bez wilka: ostatnia prosta Sylwii
Cześć Aniu,
Na Twojego bloga trafiłam w zeszłym roku. Był to etap, kiedy byłam już na prostej z wychodzenia z zaburzeń odżywiania. Na podstawie swoich doświadczeń chciałam potwierdzić to, co przekazujesz innym, jak i dodać coś od siebie.
Moje problemy z jedzeniem zaczęły się tradycyjnie – w wieku nastoletnim, kiedy to zaczęłam porównywać siebie do koleżanek, które okazały się dużo ode mnie szczuplejsze (o czym koledzy z klasy nie dali mi zapomnieć). W domu siostra z natury była chudziutka a mama zawsze „pilnowała linii”.
Nie byłam nauczona akceptacji siebie a jedynie dostosowywania się do reszty i robienia wrażenia. I tak w wieku 17 lat zrobiłam wrażenie – przy wzroście 164cm schudłam z 63 do 43 kg. To wszystko jedząc dziennie 2 jabłka, garstkę obiadu i ćwicząc. Wymiotować na szczęście mi się nie udało i szybko odpuściłam sobie ten pomysł. Wyhamowałam w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że jestem chuda (co mi się podobało), ale wcale nie czuję się szczęśliwa a wręcz pojawiły się myśli samobójcze.
Postanowiłam zacząć jeść więcej, bo martwiłam się o to, jak moją śmierć przeżyją rodzice, których kochałam. Siebie w tamtym momencie szczerze nienawidziłam, będąc w moim wymarzonym „pięknym” i wychudzonym ciele, które przecież miało przynieść mi wyczekiwaną miłość i akceptację.
Dalsze lata przebiegły też dość standardowo – przytyłam do wagi wyjściowej albo więcej, bo nie byłam w stanie pohamować chęci jedzenia. Potem kolejne diety, intensywne ćwiczenia i niedowaga, znów po to, aby zatoczyć koło i dojść do nadwagi – tym razem do 70kg a potem przestałam już się ważyć.
Cały cykl powtórzyłam jeszcze 2 razy a to wszystko rozwleczone było w przeciągu 13 lat mojego życia. Przez ten cały okres walczyłam ze swoim ciałem, będąc na takiej lub innej diecie i katując się takim a nie innym jedzeniem – głodząc się lub objadając.
Przełom nastąpił, kiedy zaczęłam zgłębiać temat natury ludzkiego umysłu i jego tendencji- m.in. tego, jak utożsamiamy się z naszymi myślami i czujemy się przez nie zniewolone, kiedy tak naprawdę to najzwyczajniej możemy je po prostu zauważyć i zignorować.
Zaczęłam też odżywiać się dużo zdrowiej – jedząc proste, naturalne i wegańskie posiłki. Później trafiłam do mądrej terapeutki, która w odróżnieniu od wielu innych skupiła się na mojej sprawczości, możliwości zadbania o swoje życie i na fakcie, że to ja podejmuję decyzje i kieruję swoim losem.
Odciągała moją uwagę od użalania się nad sobą i dłubania w przeszłości a raczej podkreślała ważność aktualnych relacji i tego, co daje mi radość w życiu. Co bardzo ważne, nauczyła mnie mówić o tym, co czuję i dzielić się swoimi emocjami. Uważam, że w moim wypadku było to kluczowe, bo pochodzę z domu, gdzie nie rozmawiało się o uczuciach a natura introwertyka jeszcze pogłębiała problem. Zajadałam więc emocje i tłumiłam je w sobie- typowy nałóg, pozwalający ulżyć sobie w bólu.
W skrócie – rozwiązaniem okazało się zrozumienie, jak działa ludzki umysł (i odseparowanie się od swoich myśli), naturalne roślinne jedzenie (żeby regularnie dokarmiać wygłodzone ciało) a następnie nauka dawania ujścia swoim emocjom w konstruktywny sposób. Co do tego ostatniego, to u mnie świetnie sprawdziły i sprawdzają się regularne rozmowy z przyjaciółką, pisanie pamiętnika i joga.
Aniu, jak już wcześniej wspomniałam, trafiłam na twojego bloga będąc już na prostej, jednak wiem, że gdybym znalazła go wcześniej, jest duże prawdopodobieństwo, że moja droga przez mękę znacznie by się skróciła.
Dlatego całym sercem popieram twoją ideologię i metodę i mam nadzieję, że mój przykład będzie kolejnym dowodem na to, że ta metoda sprawdza się za żywym organizmie.
Ściskam mocno i dziękuję, że jesteś. W imieniu nas wszystkich.
Sylwia
Jeszcze raz dziękuję i ściskam, Aniu <3